wtorek, 15 października 2013

Król Drozdobrody II

 Król Władysław nie dał się przekonać, ani ubłagać. Wezwano zamkowego kapelana, który udzielił księciu i bardowi ślubu. Kacper widząc, że nic nie wskóra przestał się w ogóle odzywać. Dumnie podniósł głowę do góry i wypowiedział sakramentalne – tak. Jedynym świadkiem była Katy, której serce się krajało na widok zaszokowanej miny przyjaciela. Nic jednak nie mogła na to poradzić, ponieważ była jedynie prostą służącą. Zdążyła jedynie pobiec do komnaty księcia i przynieść mu mały tobołek z ubraniami i butami na zmianę.
   Tak więc  Kacper i Przemko, bo tak kazał mówić do siebie grajek, ruszyli w daleką drogę. Towarzyszył im oczywiście osiołek Gryzak, który dźwigał cały ich dobytek i zrobione po drodze, za zarobionego talara, zakupy. Książę, kiedy wyjechali za bramę obejrzał się tylko raz za siebie, po czym zacisnął usta i pomaszerował, zajmując miejsce po drugiej stronie zwierzaka. Król myślał, że jak na rozpieszczonego jedynaka przystało będzie jęczał i narzekał, tymczasem on szedł spokojnie, nie odzywając się do niego ani jednym słowem. Prawdę mówiąc to go niepokoiło bardziej, niżby by krzyczał na całą okolicę.
   Kacper czuł się zdradzony przez człowieka, który powinien go kochać i chronić. Ojciec nigdy nie poświęcał mu zbyt wiele czasu, ale myślał, że choć trochę mu na nim zależy. Wszystko układało się między nimi całkiem dobrze, dopóki nie zaczął samodzielnie myśleć i protestować. Okazało się, że wystarczyła odrobina problemów i pozbył się go bez zbytnich ceregieli. Dostał za męża prostaka, co prawda przystojnego jak zdążył zauważyć, ale pewnie nawet nie umiał się podpisać. Życie zwykłych kmieci zawsze się mu wydawało pozbawione większych daramatów i całkiem przyjemne. Widywał ich tylko na placu w targowe dni, bo nie pozwolono mu się bratać z pospólstwem. Doszedł do wniosku, że skoro w zamku tak świetnie sobie radził, to na wsi w jakiejś chacie, też nie powinien mieć większych kłopotów. Nie wiedział biedak, że jego życie bynajmniej nie będzie takie proste. Niewiele wiedział o otaczającym go świecie.
   Przez cały dzień Kacper nic nie jadł ani nie pił, kwaśne wino i czerstwy chleb, nie były w jego menu na porządku dziennym. Wieczorem zatrzymali się na jakieś polanie. Nie przyzwyczajony do dalekich, pieszych podróży był tak wykończony, że tylko rzucił na trawę pled i zasnął niemal natychmiast. Zdawało mu się, że tylko na chwilę przymknął oczy...
- Obudź się już ranek. Musimy iść, wieczorem będziemy w domu – usłyszał tuż nad sobą głos barda.
- Odczep się, chcę spać - wypiął tyłek w jego stronę i nakrył się na głowę.
- Jedzonko – mruknął podstępny drań i podetknął mu pod nos  opieczony kawałek kiełbasy. Cudownie pachniała jałowcem i wędzonką. Chłopakowi głośnio zaburczało w brzuchu. Zwinnie wysunął drobną dłoń spod koca, porwał łup i schował się ponownie. - Ożesz ty! – Bard zerwał z niego okrycie dokładnie w momencie, kiedy ze smakiem oblizywał palce. Zgrabne pośladki opięte dopasowanymi spodniami i ten gest, jednoznacznie mu się skojarzyły. Niespodziewanie poczuł zbliżające się problemy i ucisk w dolnych partiach ciała. Książę nieznośny czy nie, był pięknym, młodym mężczyzną, a zdradzieckie ciało reagowało na każdy jego gest. – Osiodłam osiołka i idziemy – rzucił rozkazującym tonem, chcąc pokryć zmieszanie. Szybko odwrócił się tyłem, by Kacper nie zauważył jego rumieńców.
- No dobrze, tylko już przestań marudzić – wstał i ruszył do strumienia, by obmyć twarz i przy okazji napić wody. Gdy wrócił, Przemko już spakował dobytek i był gotowy do dalszej drogi. Podróżowali prawie przez cały dzień, robiąc krótkie przerwy na odpoczynek. Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy zatrzymali się przed małym, drewnianym domkiem krytym słomą. Okna były tak brudne, że zupełnie nic przez nie było widać. Po lewej stronie znajdowała się stajnia z oborą oraz mały kurnik. Wszystko ogrodzono krzywym płotem, który wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić. Z tyłu widać było rozległy sad.
- Oto nasz pałac, drogi mężu – mężczyzna wskazał na swoje gospodarstwo.
- Strasznie zaniedbany, nie przemęczasz się zbytnio – książę przyglądał się ubogiemu domkowi zmrużonymi oczami.
- No cóż, brak tu kobiecej ręki – uśmiechnął się do chłopaka szeroko – ale liczę, że teraz to się zmieni. Po całych dniach pracuję, nie mam czasu na zajmowanie się domem.
- Czyli ja się tu będę zaharowywał, a ty niczym konik polny będziesz podskakiwał w karczmie, pobrzękiwał na lutni i szczerzył się do dziewek? – Kacper zmierzył go wzrokiem.
- Ktoś musi zarabiać na chlebek, mój piękny – stwierdził beztrosko bard. Uważał, że nic tak nie poprawia charakteru jak trochę ciężkiej pracy. Smarkacz może odrobinę spokorniał, ale jego języczek nadal nie stracił na ostrości.
- Jaki twój, głąbie jeden? – warknął książę.
- No może nie do końca, ale to się kiedyś zmieni – zerknął na niego z błyskiem w oku. – Wiesz, że mamy tylko jedno łóżko?
- Nie waż się mnie dotykać! Tymi wielkimi łapami, to ty możesz pole orać – rzucił złośliwie chłopak.
- Skoro masz tyle energii, to rozpal ogień na kominku. Dzisiejsza noc będzie zimna. Ja oporządzę Gryzaka – wziął osiołka za uzdę i poszedł z nim w stronę stajni.
   Tymczasem Kacper złapał za ciężkie sakwy i posapując zaniósł je do środka. Okazało się, że chatka rzeczywiście była bardzo mała. Składała się z dużej, widnej kuchni i sypialni z ogromnym łóżkiem. Chłopak porzucił bagaże na samym środku i zaczął szukać w nich czegoś do jedzenia. W końcu znalazł koszyk z zapasami i postawił na stole. Rzeczywiście było chłodno, miło by było też umyć się w ciepłej wodzie. Zerknął na piec, który w tej chwili wydał mu się bardzo skomplikowanym urządzeniem. No bo jak się właściwie rozpala takie coś? Przypomniał sobie, jak to robiły służące w zamku. Uklęknął, otworzył drzwiczki, nałożył trochę suchych drzazg i garść słomy. Wyjął hubkę z krzesiwem, ale za każdym razem, kiedy pojawiło się kilka iskier wszystko zaraz gasło. Zaczął więc dmuchać, by rozniecić płomień. Za każdym razem wzniecał tumany popiołu. W końcu ogień zapłonął, a on był z siebie niezmiernie dumny. Złapał za wiadro i wyszedł na poszukiwanie studni. Znalazł ją po chwili za domem, zawiesił je na łańcuchu i spuścił w dół zbyt gwałtownie. Wystający drut zahaczył o jego rękaw i pociągał za sobą.
- Aa…! - Zdążył kwiknąć i byłby wpadł w ciemną, wilgotną czeluść, gdyby silne ramię męża w porę nie złapało go w pasie. Przemko postawił pobladłego chłopaka na ziemi i lekko nim potrząsnął.
- Ja widać, wielkie łapska czasem się do czegoś przydają – spojrzał do niego drwiąco. – Na przykład do ratowania słabowitych dzieciuchów.
- Skoro jesteś moim mężem, to chyba twój obowiązek – wydął wargi Kacper i zadarł dumnie nos, chcąc zirytować barda. Miał nadzieję, że jeśli wystarczająco mocno go zdenerwuje, to odeśle go do domu. Jednak zamiast groźnego warkotu, którego się spodziewał, rozległ się chichot.
- Wiesz, te książęce miny dość dziwnie wyglądają u takiego małego Kocmołucha. Radziłbym przejrzeć się w lustrze i doprowadzić do porządku – oczy Przemka iskrzyły się z rozbawienia. Chłopak zaintrygowany jego zachowaniem pobiegł do domu, gdzie w sypialni na ścianie, wisiało duże lustro. Spojrzał w nie i aż go cofnęło. Teraz dopiero zrozumiał rozbawienie barda. Ze szklanej tafli patrzył na niego rozczochrany, smukły chłopak w przekrzywionej, wyplamionej koszuli. Kolana w jego spodniach były zielone od klęczenia w trawie, a twarz wymazana aż po oczy. Czarne smugi sadzy, tworzyły na niej fantazyjne wzorki.
- To naprawdę ja? – Przyzwyczajony do perfekcyjnego wyglądu Kacper nie poznawał samego siebie. Gdyby w takim stanie wrócił na zamek, nikt nie dostrzegłby w nim księcia. Mógłby żyć jako zwykły poddany, chodzić swobodnie po targu, bo to miejsce zawsze niezmiernie go ciekawiło. Żywo interesował się kupiectwem, ale ojciec nie dopuszczał go do żadnych transakcji i nie pozwalał nawet przyglądać się jak zawierają umowy. Do głowy przyszła mu dziwna myśl. Właściwie król nigdy nie traktował go jak swojego następcę, tylko jak córkę na wydaniu, którą przecież nie był. Uroda tak naprawdę wcale mu w niczym nie pomagała, a raczej przeszkadzała. Nauczył się ją bezwstydnie wykorzystywać, jeśli na czymś mu zależało. Nikt jednak nie traktował go poważnie, a starający się o jego rękę wielbiciele, tylko wzdychali i rozmawiali z nim o bzdurach, które go wcale nie interesowały. Jedynie Przemko potraktował go jak zwykłego człowieka i nie dał sobie wyjść na głowę.
- Czyżby twój porażający wygląd zamienił cię w kamień? – Mężczyzna włożył głowę przez szparę w drzwiach do sypialni. – Przyniosłem balię do kąpieli i wodę. Umyj się szybko, bo ja też chcę z niej skorzystać.
   Kacper zawstydził się swojego niechlujstwa, chwycił za węzełek z ubraniami i pobiegł do kuchni. Okazało się jednak, że woda jest lodowato zimna. Wstawił więc ogromny gar na piec i najpierw ją zagrzał. Znalazł w jakieś szufladzie skrzyneczkę z lawendowym mydłem. Nie był to jego ulubiony zapach, ale w końcu lepszy taki, niż kpiąca mina grajka, na widok jego niechlujstwa. Szybko zrzucił ubranie i z błogą miną zanurzył się w ciepłej wodzie. Już po chwili prymitywna wanna napełniła się białą pianą, a książę zaczął nucić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

,,Patrz, już zabłysł gwiazd bladych sznur
Wiatr ucichł i skonał w objęciach szarej nocy

Proszę cię, błagam, przyjedź nazajutrz
Ja będę czekał z białą konwalią
Dobranoc miły, miej najpiękniejsze sny’’



Miał jasny, zadziwiająco ciepły głos. Przemysław słuchał go z wielką przyjemnością. Prawdę mówiąc był zaskoczony, że ten zimny, wyniosły chłopak potrafi śpiewać z taką czułością i delikatnością. Czyżby jednak tkwiły w nim jakieś uczucia, a ta poza nadętej królewny była tylko maską, jaka przybierał na co dzień? Miał coraz większą ochotę poznać prawdziwego Kacpra, który wydawał mu się coraz bardziej intrygującą istotą. Zdał sobie sprawę, jak pochopna była jego decyzja. Kierowany chęcią zemsty i daniem nauczki chłopakowi, związał się nieodwołalnie na cale życie z kimś, kogo wcale nie znał. Jednym słowem zachował się równie niemądrze, a może nawet niemądrzej niż książę. W końcu był od niego o dobre kilka lat starszy i o wiele bardziej doświadczony. Powinien był wykazać więcej rozsądku. Nie był porywczy z natury i nie mógł pojąć co mu się stało, że tak stracił nad sobą panowanie z powodu, kilku złośliwych słów kapryśnego dzieciaka. Wstał i podszedł do drzwi, które dzieliły go od kuchni. Ciekawie zerknął do środka, co nie było najlepszym pomysłem, skoro chciał nabrać dystansu i trochę się uspokoić. Z białej piany wynurzyło się prawdziwie nieziemskie zjawisko, które zupełnie nie pasowało do prostej chaty i chyba nawet najpiękniejszy pałac, nie byłby go godny. Po jasnej, zaróżowionej od gorąca skórze chłopaka spływały krople wody, znacząc na niej lśniące ścieżki. Obrysowywały gładkie mięśnie pleców, miękkie krzywizny krągłych pośladków, mknęły wzdłuż zgrabnych nóg i niknęły w parującej balii. Stał na szczęście tyłem do mężczyzny, więc nie mógł zaważyć ogłupiałego wyrazu jego twarzy. Tymczasem biedny Przemysław, który niemal przestał oddychać z wrażenia, przypomniał sobie, dlaczego tak go zabolały kpiny tego złośliwego anioła. Stał wtedy w Sali balowej, oczarowany jak wszyscy inni niewinna urodą księcia. Miał nadzieję, że to jego właśnie wybierze spośród tłumu. Wręcz był o tym przekonany, kiedy zobaczył błysk zainteresowania w pięknych, zielonych oczach.
- Drozdobrody, to właściwie dla niego imię – zabrzmiało jak wystrzał armatni i zniszczyło jednym celnym ciosem, wszystkie jego budowane na lodzie mrzonki. Nie przyszło mu wtedy do głowy, dlaczego właściwie książę miałby wybrać człowieka, którego nie znał i powierzyć mu swoje życie. Jednym słowem zachował się równie głupio jak wszyscy inni, a taki był zawsze dumny ze swojego zdrowego rozsądku. Westchnął ciężko i wycofał się do sypialni. Zdał sobie sprawę, że jeśli chłopak zacznie wykorzystywać swoja urodę przeciwko niemu, a widział, że po mistrzowsku potrafi to robić, to polegnie w tej wojnie z kretesem. Należało jakoś się uzbroić. Tylko jak? To właśnie nasz fałszywy grajek musiał odkryć.
   Następnego ranka, kiedy  Kacper wstał, nikogo nie było w domu. Zjadł na śniadanie kawałek suchego chleba z kubkiem mleka i zajął się doprowadzeniem chaty do względnego porządku. Doszedł do wniosku, że trochę wody i mydła może tutaj zdziałać cuda. Nie miał w sprzątaniu żadnej wprawy więc szło mi bardzo powoli. Gdzieś koło południa z rytmu wybiły go wściekłe ryki zwierzaków dochodzące z obórki. Okazało się, że jego małżonek ich nie nakarmił i stały nad pustymi żłobami z bardzo niezadowolonymi pyszczkami. Gryzak ryczał przeraźliwie, a krowa mu wtórowała. Duet był iście piekielny. Nie miał pojęcia co jedzą takie bydlęta, więc tylko otwarł drzwi do pomieszczenia, a zwierzaki same, ochoczym truchtem pobiegły do sadu. Rosła tam wysoka trawa, na drzewach było mnóstwo owoców jako, że zaczynał się właśnie wrzesień, a przez środek płynął niewielki strumień w którym mogły zaspokoić pragnienie. Doszedł więc do wniosku, że same sobie znajdą co lubią.
   Późnym popołudniem wrócił Przemko z wyładowanym wiklinowym koszykiem. Widać w nim było pachnący z daleka chleb, kurę z uciętą głową oraz sporo warzyw. Niektórych książę nie umiał nawet nazwać. Wszystko to rzucił bezceremonialnie na świeżo wyszorowany stół. Po czym rozparł się wygodnie na krześle.
- A ty co, myślisz że dom to stajnia?! - Warknął na niego nieprzyjaźnie Kacper. – Ściągaj te brudne buciory niewychowany prostaku! A co tu robi ta nieboszczka? – Wskazał z obrzydzeniem na kurę.
- Miałem zamiar pomoc ci w gotowaniu obiadu, ale skoro muszę się najpierw doprowadzić do porządku, myślę, że doskonale poradzisz sobie sam – uśmiechnął się przewrotnie do chłopaka i wyszedł na podwórze.
- Ale Przem… -  krzyknął za nim Kacper, ale wstrętny łobuz zwiał zanim zdążył go zapytać, co ma właściwie zrobić. Popatrzył z niechęcią na warzywa i ptaka. No cóż, skoro ma gotować, to proszę bardzo. Postawił na piecu garnek, opłukał produkty, wrzucił je do środka i zalał wodą. Liście z marchewki, bo ją od razu rozpoznał, nieco wystawały, to samo było z kurzymi nogami. Niestety nie miał pomysłu jak je wcisnąć pod wodę, bo nie znalazł większego naczynia. Pióra też nieco dziwnie wyglądały, ale miał nadzieję, że może się rozgotują czy coś? Jak tylko woda zaczęła wrzeć, potrawa zaczęła wydzielać dziwny zapach. Kto kiedyś skubał drób, wie o czym mówię.
- Jak tam obiad drogi mężu? – Przemko pojawił się po jakimś kwadransie. – Co tak śmierdzi?
- Ja to co? Właśnie obiadek. – Chłopak wskazał na garnek.
- O mój boże! – Mężczyzna wytrzeszczył oczy na widok kury, która gotowała się razem z piórami i flakami, nie mówiąc już o nieobranych warzywach. Próbował z całych sił nie parsknąć śmiechem. Nie chciał obrazić chłopaka, który najwyraźniej starał się jak umiał. - Dawaj jakąś miskę, może coś uratujemy!
- Może trzeba było jakoś obrać te pióra? – Kacper postawił na stolę miskę i zaczął się zastanawiać co poszło nie tak, z miną wytrawnej gospodyni.
- Nie mogę… - Bard zaczął chichotać jak szalony, upuścił naczynie i ptak wylądował na podłodze. Skorzystał z tego miejscowy kocur, porwał go do pyska i znikł gdzieś w sadzie.
- Ten drań ukradł nasz obiad! – Kacper chciał gonić zwierzaka, ale mąż go zatrzymał.
 – Daj spokój, zjemy co innego. Fatalna z ciebie kucharka kochanie. – Droczył się dalej z chłopakiem. – Chyba jesteśmy skazani na chleb i kiełbasę, do końca naszych dni. – Dodał marudnym tonem.
- Aleś ty rozpuszczony, jak na kmiecia. Myślałby kto, że przed ślubem codziennie jadałeś na złotej zastawie dwanaście wykwintnych dań. – Popatrzył na męża urażony. Nie wiedział biedak jak bliskie prawdy były jego słowa. – Mogę się założyć, że zjesz ze smakiem cokolwiek ci podam – odezwał się zadziornie.
- Akurat, przyjmuję zakład. – Nieopatrznie odezwał się Przemko, zanim zdążył pomyśleć.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, szkoła życia dla Kacpra ale cóż te rozważania Przemko gdyby to nie był on...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń