poniedziałek, 31 marca 2014

Poduszka VIII

  Ron Weasley wsiadł właśnie w ekspres jadący do Hogwartu. O tej porze roku w pociągu było zupełnie pusto, mógł więc wybrać wygodny przedział i zająć ulubione miejsce przy oknie. Taszczył ze sobą ogromny plecak, ponieważ  jechał wprost z obozowiska Charliego, któremu pomagał zajmować się smokami. Wbrew temu co myślała Hermiona była to z jego strony raczej ucieczka niż wakacje. Miał poważny problem z którym borykał się od lat i nie miał pojęcia jak go rozwiązać. W tym roku kończył szkołę i nie mógł więcej chować głowy w piasek jak to robił do tej pory, lawirując między Harrym, a Hermioną. Kochał ich oboje, o wiele bardziej niż powinien i nie umiał pomiędzy nimi wybrać. Kiedy zdał sobie sprawę, że to co czuje wcale nie było przyjaźnią przeraził się nie na żarty. W jego domu tego rodzaju tematy były zakazane, rodzice zupełnie nie rozumieli pociągu do tej samej płci i uznawali go za dziwaczną chorobę. Próbował walczyć z tymi uczuciami przez cały poprzedni rok, ale jego wysiłki na nic się nie zdały. Nadal miał ochotę całować pełne usta Harrego, a potem wziąć Hermionę w ramiona i nigdy nie wypuszczać. Czasami odnosił wrażenie, że za niedługo zwariuje. Wiele wysiłku kosztowało go ukrywanie swoich uczuć przed przyjaciółmi, ponieważ bał się, że go opuszczą, kiedy się o tym dowiedzą. W dodatku niepotrzebnie, pod wpływem rodziny wszedł w związek z przyjaciółką. Doskonale zdawał sobie sprawę, że robi dziewczynie krzywdę, nie mówiąc jej prawdy.
   Pracując z bratem, z dala od cywilizacji i mieszających mu w głowach ludzi zdał sobie sprawę, że dłużej nie może tak żyć. Postanowił wrócić do Hogwartu i rozwiązać w końcu swoje problemy, choćby miało go to kosztować utratę dwóch najbliższych mu osób. Marzył o stworzeniu jednej, wielkiej rodziny, najlepiej we trójkę. On siedzący na fotelu przed kominkiem, na jednym kolanie Harry na drugim Hermiona, tuliliby się do niego i opowiadali swoje sekrety do ucha. W sumie oboje nie byli z nikim związani, więc jego plany mogły się urzeczywistnić. Nie miał pojęcia, że sytuacja przez ten miesiąc diametralnie się zmieniła. Pogrążony w fantazjach przestał zwracać uwagę na otoczenie.
- Mogę się dosiąść? – usłyszał znajomy głos. Odwrócił głowę i zobaczył uśmiechniętą twarz profesora Lupina. Najwyraźniej wakacje mu służyły, bo świetnie wyglądał. Widać było, że zaczął o siebie w końcu dbać i przestał zwalać wszystko na swoje ,,wilcze problemy”. Sportowa koszulka opinała zgrabne ciało, a długie, jasne włosy miał związane w schludny kucyk. Jedynie złote oczy zdradzały czający się w jego duszy smutek.
- Oczywiście. Pan też już wraca? – Ron był ciekawy, dlaczego przerwał należny mu wypoczynek. Na pewno miał ku temu ważne powody. Poza tym Lupin nie przypominający menela spod budki z piwem, był dla niego miłą niespodzianką. Wyglądał naprawdę młodo i atrakcyjnie. Być może został wezwany przez dyrektora z powody kłopotów przyjaciela, o których napisała mu Hermiona, albo tak jak on postanowił zmienić swoje życie i zawalczyć o Blacka. Wszyscy wiedzieli o tym zadurzeniu, oczywiście oprócz samego zainteresowanego.
- Miło będzie spędzić resztę wakacji wśród przyjaciół. Albus do mnie napisał dość dramatyczny list. Chyba utrata dropsów strasznie nim wstrząsnęła. Martwię się o Harrego, biedak ma wmontowany jakiś magnes przyciągający problemy.
- Podobno sporo osób jest zaangażowanych w pomoc. Nawet rodzina Malfoyów zjawiła się w komplecie. Ten ulizany blondas znowu będzie wypatrywał ślepia za Hermi – westchnął z rezygnacją Ron.
- Ale po co tam Narcyza i Lucjusz? Pewnie pilnują się nawzajem – mężczyzna sam sobie odpowiedział na pytanie. – Nie podoba mi się to. – Nie znosił  cwanego arystokraty, który zawsze kręcił bezwstydnie, tym swoim sławnym tyłkiem przed Syriuszem, beztrosko zapominając, że był żonaty.
- Faktycznie podejrzana sprawa – przytaknął mu chłopak. – Trzeba jakoś wykurzyć te ślizgońskie węże.
- Mamy trzy godziny, by ułożyć plan. Razem pozbędziemy się ich bez trudu. Co myślisz o jakiejś akcji dywersyjnej w ich rodowej siedzibie? Małe podpalenie, kradzież artefaktów, wysadzenie w powietrze biblioteki?
- Musimy tak to zorganizować, by nikt się nie domyślił. Na przykład zwalić winę na byłych kumpli Śmierciożerców – Ronowi rozbłysły oczy.
- Dokładnie, przybij piątkę! – Remus wyciągnął do niego rękę. Ostatnio wilczy instynkt coraz bardziej brał nad nim górę, dojrzał i potrzebował stada. Skoro żadne go nie chciało, postanowił sobie stworzyć własne, najlepiej przy pomocy Blacka.
***
   Nieświadomy nadciągającej burzy Syriusz czytał sobie spokojnie  książkę o najnowszych wynalazkach z dziedziny zaklęć domowych. Pogoda była naprawdę piękna, wybrał się więc na pobliskie wrzosowiska. Słoneczko grzało, bzyczały leniwie pszczółki, po prostu idealny dzień. Brakowało jedynie łaszącego się do niego Lucjusza, który czule oddawałby pocałunki. Ta wizja tak mu się spodobała, że na jego twarzy pojawił się niemądry, rozmarzony uśmiech.
- Gdzie jesteś ohydny dzieciorobie?! – Usłyszał wściekły wrzask kochanka i od razu zerwał się na nogi z przytulnego gniazdka, które sobie uwił w trawie.
- Kogo szukasz? Co się stało? – zapytał zaskoczony jego dramatycznym wyglądem.  Zwykle idealnie ułożone  włosy stały na wszystkie strony, niebieskie oczy pobłyskiwały dziko, a w ręce trzymał nóż.
- Jeszcze pytasz?! Koniec z tym zbrodniczym narzędziem! – warknął i włożył zaskoczonemu Syriuszowi rękę między nogi, zaciskając ją na rodowych klejnotach.
- Spokojnie kochanie – jęknął zaatakowany mężczyzna. – Nie rób nic pochopnie. Nie będzie ci żal tych upojnych chwil, kiedy łkając z przyjemności błagałeś o jeszcze?
- Teraz będą chwile grozy! – pomachał pobladłemu Blackowi skalpelem przed nosem. – Powiedziałeś, że się zabezpieczyłeś niewyżyty draniu! Narcyza poszła złożyć sprawę o rozwód! – Krew się w nim dosłownie gotowała.
- Będziemy mieć szczeniaczka? – Syriusz gdyby mógł zacząłby machać ogonem, a jego oczy rozbłysły radością niczym gwiazdy. – Swoje własne maleństwo? – Zupełnie zapomniał o zagrożeniu ze strony wściekłego kochanka. Nie zważając, na trzymany przez niego ostry nóż przewrócił go ostrożnie na plecy i usiadł na udach. – Muszę zobaczyć jak się czuje mały Black – stwierdził stanowczo i podniósł do góry koszulę wyrywającego się Lucjusza. Najpierw zaczął obwąchiwać zupełnie płaski jeszcze brzuch niemiłosiernie przy tym łaskocząc, potem za nosem poszedł język i usta. Kiedy już każdy milimetr został dokładnie sprawdzony, wylizany i wycałowany Syriusz podciągnął się do góry i spojrzał niepewnie w oczy kochanka. – Powiedz, że go chcesz. Proszę. Kocham cię i chcę byś stanął u mojego boku jako mąż. – Zdawał sobie sprawę, że ta nieplanowana ciąża na pewno nie była mu na rękę. Ponadto, gdyby wszedł do jego rodziny musiałby ustąpić miejsca Draco i przyjąć nazwisko Black. Nie była to więc łatwa decyzja dla dumnego mężczyzny jakim niewątpliwie był Lucjusz, który do tej pory nie musiał się nikomu podporządkować, pomijając incydent z Czarnym Panem. – Zaopiekuję się wami – dodał, delikatnie całując drżące wargi.
- Syri, jesteś pewny? – Malfoyowi złość zupełnie przeszła pod wpływem tego czułego, psiego spojrzenia. Gryfoński łobuz uwięził jego uparte serce w swoich dłoniach, a ono wtuliło się w nie niczym w miękki kokon, szczęśliwe, że wreszcie znalazło swoje miejsce. Nie potrafił mu niczego odmówić. – Jeśli myślisz, że dzieci to słodkie aniołki chyba zupełnie zwariowałeś!
- Poradzimy sobie, ty masz już doświadczenie, a ja kupię sobie podręczniki – W mężczyznę wstąpił niesamowity zapał. - Oczywiście przeniesiesz się do mnie, tylko wiesz, mój dom nie przedstawia się najlepiej, trzeba go będzie wyremontować zanim maluch się urodzi.
- Nie zamierzam mieszkać w jakiejś ruinie, moja księżniczka ma mieć swój zamek! Ze zwodzonym mostem, głęboka fosą z krokodylami i pilnującym jej smokiem! – Malfoy zaczął wyliczać swoje wymagania. Nóż gdzieś przepadł, a on objął kochanka i położył mu głowę na piersi. Może uczucia go zaślepiły, ale ufał temu mężczyźnie bez zastrzeżeń. Był darowanym przez los okrętem na którym jego dusza i ciało unosiły się w rytm fal życia.
- A więc to córeczka? – Syriusz był coraz bardziej zachwycony. – Na pewno będzie taka piękna jak ty – wziął we władanie usta Lucjusza i nastała cisza, która jednak nie trwała zbyt długo. – Wiesz, że za wysoki standard trzeba dobrze zapłacić? – zaczął rozpinać jego spodnie, a pożądliwe wargi błądziły po smukłej szyi.
- Ile chcesz, ty chciwy draniu? – wyjęczał Malfoy, gdy pożądliwa dłoń zacisnęła się na jego penisie. – W jakiej walucie?
- W naturze oczywiście, jeśli będziesz przekonywujący, to teraz zarobisz na porządnego smoka. – Zaklęciem pozbawił ich ubrań.
***
   Harry długo nie mógł zasnąć, może dlatego, że został wyciągnięty z wanny niczym przemoczony kociak, otulony puchatym szlafrokiem i zaniesiony do sypialni. Taki popis czułości ze strony groźnego mistrza eliksirów nie mieścił mu się w głowie. Mógłby się do tego zbytnio przyzwyczaić i potem za nic nie chciałby odejść. W ciągu tych kilku tygodni polubił mieszkanie w lochu i wszystko, co się z tym wiązało. Zwłaszcza, że jeden złośliwy Ślizgon zapadł mu głęboko w serce i prześladował nawet w snach. Bał się momentu, kiedy przyjdzie im się rozstać. Miał zamiar symulować utratę pamięci jak długo się dało. Wszystkie wspomnienia właściwie powróciły już na miejsce, jedynie mania porządkowo - poduszkowa nadal głęboko w nim tkwiła. Spełznął z łóżka i na palcach zaczął skradać się do salonu, nie chcąc przeszkadzać Severusowi, który nadal coś warzył w swojej pracowni. Nalał sobie soku do kubka i jego spojrzenie padło na szafkę, wypełnioną po brzegi książkami na temat tworzenia eliksirów. Nawet laik jak on szybko się zorientował, że było wśród nich sporo bezcennych woluminów. Ale dlaczego takie skarby poupychane były w barbarzyński sposób bez składu i ładu? Harrego przeszedł znajomy prąd, nie mógł się oprzeć i podszedł bliżej. Wyciągnął rękę, by delikatnie poprawić kilka wystających z szeregu tomów. Niestety to nie pomogło, wyglądało, że się zaklinowały. Popchnął mocniej, ku jego przerażeniu szafka się zachwiała i runęła z łoskotem.  Przewróciła go, przygniatając do podłogi. W ostatniej chwili zdołał jeszcze wyciągnąć różdżkę i wyszeptać zaklęcie trwałego przylepca, chcąc ratować książki.  Okazało się to jeszcze głupszym pomysłem, niż próba uporządkowania biblioteczki. Woluminy zamiast jak to było w planie przykleić się do szafki,  przylgnęły do niego, nie mógł nawet drgnąć.
- Aaa....! – zdołał jedynie zaskrzeczeć, bo ciężki mebel odbierał mu oddech.
- Harry? Co znowu wyprawiasz?! – Severus przestraszony rumorem wpadł do salonu, mając w oczach szereg krwawych wizji . Ta, w której Harry konał rozerwany na strzępy przez jeden z wybuchowych eliksirów była najłagodniejszą.
- Chrr... yy... – usłyszał cichy charkot i dopiero teraz zauważył Gryfona pod stertą książek. Podniósł najpierw ciężki mebel, a potem zaczął odkopywać nieszczęśnika, który właśnie nabierał kolorów. Okazało się to niełatwym zajęciem, bo książki ani myślały z niego zejść.
- Bachorze, jakim zaklęciem je potraktowałeś? Masz chyba w tej głowie galaretkę zamiast mózgu! – Mężczyzna odetchną z ulgą, kiedy zobaczył, że jego posiniałe usta zaczynają przybierać znowu różową barwę.
- Przylepca, chyba... – miałkną cichutko Harry starając się wyglądać jak najbardziej niewinnie. Miał do tego prawdziwy talent, latami ćwiczony na swoim otoczeniu. Psotny i ciekawski z natury ciągle wpadał w tarapaty. Niewiele osób potrafiło się oprzeć tym załzawionym, szmaragdowym oczom patrzącym błagalnie, niczym moknąca na deszczu kocia sierotka.
- Brawo, naprawdę genialny pomysł! – Profesor ledwo się powstrzymał, by nie wziąć łobuza w ramiona i nie zacząć go pocieszać. W życiu by nie pomyślał, że może dać się wziąć na tak oklepaną zagrywkę. Wstrętny Gryfon zniszczył kilka cennych woluminów.
- Zostawisz mnie tak? – Usta chłopca wygięły się w podkówkę i zaczęły drżeć.
- Potem cię spiorę! – popatrzył na niego groźnie, choć w sercu poczuł, że wcale nie ma na to ochoty. – W sumie to jak z tobą skończę, nie będę wcale musiał cię karać. – Dodał nieco złośliwie. – Trzeba to z ciebie zedrzeć siłą.
- Nie ma mowy! – Harry próbował usiąść, ale nic z tego nie wyszło. Padł z powrotem na dywan, spod góry książek wystawała tylko jego głowa.
- Albugines libris... – Snape machnął różdżką i chłopak był wolny. Zerwał się podłogi i natychmiast poczuł na nagiej skórze chłodny powiew klimatyzacji.
- O cholera! – pisnął, po czym rzucił się biegiem do sypialni, zasłaniając porwaną ze stolika gazetą strategiczne miejsca. Skóra niemiłosiernie go swędziała, kiedy zerknął na swój brzuch zobaczył czerwone placki. Zamknął szybko drzwi i oparł się na nich całym ciężarem.
- Nie bądź niemądry, otwórz – Severus doskonale znał skutki zaklęcia. – Mam tu maść na twoje problemy. – Nie miał nic przeciwko zobaczeniu jeszcze raz tego smukłego ciała. Na samą myśl, że znowu go dotknie zrobiło mu się gorąco.
- Podaj przez szparę, sam to zrobię. – Nie dawał za wygraną chłopak.
- Przecież nie dosięgniesz wszędzie, a trzeba to zrobić dokładnie, inaczej przez tydzień będziesz się drapał.  – Mężczyzna próbował nadać swojemu głosowi chłodny, medyczny ton.
- No dobra, ale zaczekasz aż cię zawołam – pobiegł i rzucił się na łóżko, wciskając czerwoną twarz w poduszkę. – Już!
- Nie denerwuj się, pomyśl, że jestem twoją pielęgniarką – Severus usiadł na materacu i spojrzał na wypięte, zgrabne pośladki noszące ślady paznokci chłopaka.
- Chyba pielęgniarza! – zaprotestował i podskoczył, kiedy poczuł na plecach duże, ciepłe dłonie. – Skoro z ciebie służba zdrowia to zachowuj się jak profesjonalista i przestań obmacywać mój tyłek!
- No wiesz, ja tylko dbam, żeby znowu był tym NAJ... – zamruczał mężczyzna. Widok jaki miał przed sobą zupełnie zamieszał mu w głowie. Nawet największy z filozofów miałby problemy z zachowaniem rozsądku.
   Zajęci sobą nie zauważyli, że drzwi się za nimi otworzyły, a do środka wszedł zupełnie niespodziewany gość. Wytrzeszczył oczy i znieruchomiał, jakby poraziło go podwójne petryfikus totalus.
   Ron po przybyciu do Hogwartu był przekonany, że zastanie przyjaciela w sypialni Gryfindoru. Niestety tak się nie stało, więc kiedy tylko rozpakował swoje rzeczy poszedł do profesor Minerwy, która odesłała go do lochów. Co prawda była już dwudziesta, ale o tej godzinie chodziły spać tylko dzieci, a on bardzo stęsknił się za Harrym. Trochę bał się Snapa, ale czego nie robi sie dla przyjaciół, zwłaszcza tak uroczych jak pewien zielonooki Gryfon. Kilkakrotnie zapukał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Drzwi były otwarte, usłyszał głos chłopaka więc bez wahania wszedł do środka. Przez chwilę stał w milczeniu, bo widok zaskoczył go tak bardzo, że kompletnie zaniemówił. Ohydny, krzywonosy Śmierciożerca, właśnie dobierał się do jego ula.
- Co ty się do wszystkich diabłów wyprawia?! Puszczaj go, ty zboczony wężu! – ryknął i złapał stojącą na półce wazę, by rzucić nią w degenerata.
- Panie Wesley – Severus nakrył Harrego pledem – proszę odłożyć pamiątkę po ciotce Zenobii. Co pan robi w moim mieszkaniu? – Zapytał chłodno, przeszywając intruza gorejącymi, czarnymi oczami. 

środa, 19 marca 2014

Poduszka VII

   Severus zagryzł wąskie wargi, nieznośnie chłopaczysko najwyraźniej chciało doprowadzić go do szału. Najgorsze, że z tą mina rozkapryszonego księcia naprawdę było mu do twarzy. Wydęte czerwone usta, rozczochrana grzywa czarnych włosów opadających aż do zgrabnego tyłka, wyprostowana, smukła sylwetka z biodrami poddanymi lekko do przodu i buntownicze zielone spojrzenie sprawiły, że w profesorze zamiast gniewu, zapłonął całkiem inny ogień. Próbował się opanować, zaciskając dłonie w pięści, ale nie przyniosło to oczekiwanych efektów.
- Rozbieraj się bachorze, też chcę w końcu iść spać! – warknął, ale nie zabrzmiało to zbyt groźnie. – Nie pozwolę ci iść do sypialni w takim stanie!
- To będzie się pan musiał zamienić w niańkę, bo sam tego na pewno nie zrobię – Harremu droczenie z mężczyzną coraz bardziej się podobało. W końcu był jego podopiecznym, więc nie mógł mu nic zrobić. – Do twarzy panu z tym ręcznikiem i gąbką – uśmiechnął się pod nosem.
- Potter, igrasz z ogniem! – Ściągnął czarną szatę przez głowę, został w samej koszuli i spodniach. Miał wielką ochotę zacisnąć dłonie na tych obiecujących półkulach, pokąsać rozchylone wargi i zanurzyć dłonie w ciemnych pasmach.
- Potrzebuję dokładnej toalety skoro jestem taki brudny, nie sądzę jednak byś sprostał takiemu trudnemu zadaniu. – Snape w mugolskich ciuchach wyglądał więcej niż dobrze. Teraz dokładnie mógł zobaczyć jak dobrze był zbudowany - średniego wzrostu, harmonijnie umięśniony, bez grama zbędnego tłuszczu. Nieświadomie oblizał usta i zrobił krok w jego kierunku kołysząc biodrami.
- Nie mogę pozwolić, aby taki kocmołuch ze mną mieszkał – zaczął rozpinać ubranie chłopaka, który był tak tym faktem zaskoczony, że nawet nie mrugał oczami. – Myślę, że uda mi się wyszorować każdziuteńki kawałek twojego ciała. Może nawet przeprowadzę przy okazji naukowe badania, czym Gryfon różni sie od Ślizgona. – Zdjął mu koszulkę, mile zaskoczony ładną opalenizną i aksamitnie gładką skórą. Potter był drobny i przypominał trochę elfa, brakowało mu jedynie szpiczastych uszu.
- Niech pan nie porównuje mnie do tego wybladłego Malfoya! – Oburzył się Harry. – Nie mam pojęcia, co Syriusz widzi w tym zarozumiałym dupku!
- Myślę, że to ostanie. Ma naprawdę niezłe tyły – uśmiechnął się drapieżnie, niczym wilk do Czerwonego Kapturka. Zirytowany chłopak dopiero, kiedy poczuł chłodny powiew powietrza na swoim podbrzuszu, zorientował się, że nie ma już spodni. Nie przejął się tym zanadto, bo wizja Lucjusza i profesora w łóżku wyprowadziła go z równowagi. Posiadał jednak sekretną broń o której nie wiedział Severus. Może i był niski i chuderlawy, ale tyłek na pewno miał pierwszej klasy, wyćwiczony latami treningów na miotle.
- Na pewno nie lepszy niż mój! – Odwrócił się plecami do mężczyzny, prezentując zgrabne pośladki.
- Obiecuję, że dobrze się nim zajmę – Snape delikatnie go klepnął, po czym ujął w pasie i wrzucił do wanny. – A teraz panie Potter, zaprezentuję ci moje umiejętności. - Usiadł na obramowaniu, nabrał do rąk wody i zaczął myć twarz rumieniącego sie coraz mocniej chłopaka. Najwięcej czasu poświęcił kształtnym ustom, łagodnie muskał je opuszkami palców, szybko jednak doszedł do wniosku, że należy je także sprawdzić od środka. Wsunął w nie ciekawski język i zaczął podniecająca wędrówkę, wyrywając z Harrego coraz głośniejsze westchnienia. Tymczasem jego dłonie, zgodnie z obietnicą, masowały namydloną gąbką każdziuteńki, drżący kawałeczek ponętnego ciała zdecydowanie kierując się ku sterczącym sutkom. Kiedy je nacisnął, czerwony jak burak chłopak wygiął się w łuk, cicho pojękując.
- Sev... ja...- wyjąkał ogromnie zawstydzony i jednocześnie podniecony jak nigdy w życiu. Dosłownie się roztapiał pod jego dotykiem. Szorstkie, zniszczone od eliksirów dłonie dostarczały niesamowitych wrażeń. Tak bardzo chciał należeć do tego mężczyzny, że to aż bolało. Kiedy zaczęły zsuwać się niżej, okrążyły kilka razy pępek i dotarły między rozsunięte uda, zaczął kwilić jak szczenię ponaglająco i błagalnie.
- Poddaj się mały Gryfonie – mruczał niskim głosem do chętnego ucha. – Myślisz, że tam też powinienem sprawdzić? – zapytał z diabelskim uśmieszkiem, pocierając drgające z podniecenia wejście.
- Nie wiem... chyba...- Harry trzymał się rzeczywistości resztkami świadomości. Najchętniej podał by mu się na półmisku z okrzykiem - konsumuj! Po raz pierwszy był w takiej sytuacji i różowa mgiełka pożądania całkowicie zasłoniła mu świat.
- Chyba? Panie Potter, więcej stanowczości – Wsunął do gorącego wnętrza palce i uderzył w prostatę. Nie spuszczał gorejących oczu z zamglonych z przyjemności, szmaragdowych źrenic.
- Tak...! Jestem twój! – wymamrotał z trudem, czując jak druga ręka owija się wokół jego penisa. – Proszę...
- A teraz krzycz moje imię! –  zażądał i zaczął go pieścić w coraz szybszym rytmie, za każdym razem podrażniając wrażliwy splot nerwów. Wiedział, że chłopak nie wytrzyma tego zbyt długo. Jęczał głośnio za każdym razem, kiedy w niego wchodził.
- Sev... Sev... Seeevvvv...! – spragnione usta profesora scałowały z jego warg pierwszy w życiu okrzyk oznajmujący orgazm. Mocne ramiona podtrzymały go, kiedy osunął się do wody, kompletnie wyczerpany targającymi go gwałtownymi emocjami. Miał wrażenie, że właśnie przeszła przez niego burza z piorunami, odbierając mu wszystkie siły.
- Teraz jesteś naprawdę moim słodkim, nieznośnym Gryfonem. Nie pozwolę nikomu cię odebrać. – Nie bacząc, że moczy swoje ubranie wyciągnął go z wody, posadził na swoich kolanach i otulił ręcznikiem.
- Czy to znaczy, że ty jesteś moim gorącym, wrednym Ślizgonem? – Zapytał cichutko Harry, wtulony w szeroką pierś, która była na pewno najlepszym, najbezpieczniejszym miejscem na tym świecie.
- Nie wiem... Chyba...
- Oż ty wstrętny! – uszczypnął go mocno w ramię. To on zdobył się na takie wyznanie, a ten drań się waha?
- Też cię kocham bachorze – uśmiechnął się do niego ciepło mężczyzna, a oniemiały z wrażenia Harry puścił jego szyję i chlupnął z powrotem do wanny, zalewając całą łazienkę.
***
   Życie w Hogwarcie toczyło się przez kilka następnych dni powoli i nad wyraz spokojnie. Utworzone przez Albusa pary pracowały nad rozwiązaniem problemu Harrego, szło im jednak niesamowicie opornie. Lucjusz więcej czasu spędzał w szkole niż w własnym domu, dlatego Narcyza chcąc zobaczyć swojego niepoprawnego małżonka musiała się tam udać. Miała ku temu naprawdę ważny powód. Już kilka lat temu zdała sobie sprawę, że Draco dorasta i pewnie wkrótce sprowadzi do domu narzeczoną, po czym wyfrunie z jej matczynych ramion. Zawsze marzyła o posiadaniu córeczki i mimo, że ostatnio niezbyt dobrze układało sie jej z Lucjuszem, każdego miesiąca w płodne dni zwabiała go do sypialni. Teraz, kiedy nie dostała okresu była w rozterce. Zaopatrzona w testy ciążowe ruszyła na poszukiwanie męża, jakoś bała się użyć je sama. Znalazła go w szklarni węszącego między roślinami.
- Mam kazać odnowić pokój dziecinny? – Malfoy doskonale wiedział do czego służą podłużne pudełeczka trzymane przez żonę. Lubił dzieci i kiedyś chciał ich mieć więcej, ale teraz jego małżeństwo leżało w gruzach, a on coraz mocniej angażował się w związek z Blackiem.
- Powiedzieli, że te są najbardziej wiarygodne. – Usiadła na ławeczce, zerkając na niego niepewnie. Nigdy nie byli namiętnymi kochankami, zawarli aranżowane przez ich rodziny małżeństwo. Potrafili jednak dogadać się w większości spraw, oczywiście poza skokami w bok Lucjusza, które ostatnio były coraz częstsze.
- Kobieto, chyba nie wierzysz w te brednie? – wskazał na pakunki. – Podobno pokażą ciążę nawet muchomorowi, idź do magomedyka.
- Nie zaszkodzi sprawdzić. Skoro jesteś taki mądry, to wypróbuj ten drugi – podała mu test z wyzywającą miną. – Kto wie, ostatnio strasznie się włóczysz.
- Ale zawsze pamiętam o gumkach – odpowiedział jej z identycznym wyrazem twarzy i udał się do pobliskiej łazienki. – No, prawie zawsze – dodał dla sprawiedliwości, kiedy znalazł się poza zasięgiem jej uszu. Głupi Black ze swoim niepohamowanym, psim temperamentem kilka razy go zaskoczył. Zrobił co trzeba i wrócił na ławeczkę, po chwili zjawiła się też Narcyza. Wzięła od niego pudełeczko i sprawdziła czas.
- Pięć minut i będziemy pewni, czy na świat przyjdzie kolejny Malfoy – uśmiechnęła się pojednawczo do najeżonego męża. Maleńka dziewczynka wynagrodziłaby jej wszystkie samotne lata. Mogłaby ją stroić, pokazałaby jej świat i nauczyła kobiecych sekretów. Uśmiechnęła się do siebie.
- Chyba już, pokaż – Lucjusz był ogromnie ciekawy wyniku.
- Dziwne, mój jest na minusie, pewnie znowu fałszywy alarm. Za to twój dodatni. Może jesteś muchomorem? – Zapytała rozbawiona jego lekkim wytrzeszczem.
- Bzdura jakaś, mówiłem chodźmy do lekarza! – Poczuł w brzuchu dziwny dreszczyk niepewności. Wziął żonę za rękę i teleportowali się prosto do szpitala. Mieli szczęście, bo dobrze im znany doktor Szypułka szedł właśnie korytarzem. Od razu poprosił ich do gabinetu.
- Czym mogę państwu służyć? – Lubił Malfoyów, byli spokojnymi, dobrze płacącymi pacjentami bez skłonności do histerii, co u arystokracji było bardzo rzadkim zjawiskiem.
- Moja żona nie ma okresu, a ja mam dodatni test – Wypalił bez ogródek Lucjusz, poprawiając nerwowo blond pasma spadające mu do oczu.
- W takim razie panie przodem – wskazał Narcyzie leżankę. – Proszę odsłonić brzuch. – Przez chwilę mruczał zaklęcia, wymachując nad nią różdżką. – Nie ma czym się martwić, to tylko lekkie zapalenie jajników i stres. Zaraz przepiszę eliksiry. – Uśmiechnął się uspokajająco do nieco rozczarowanej kobiety. – Teraz pan.
- To chyba nie ma sensu, na pewno jakaś głupia pomyłka. – Ociągał się coraz bardziej niespokojny Malfoy. Ostatnio rzeczywiście nie czuł się najlepiej, miał dziwne okresy nadpobudliwości, które skwapliwie wykorzystywał Syriusz, na zmianę z sennością i brakiem energii.
- Odwagi Lucjuszu. – Magomedyk ponowił zaklęcia, tym razem nad mężczyzną. Zrobił do dwukrotnie, aby zyskać pewność i przygotować się na awanturę, która niechybnie wybuchnie.
- I jak? – Nie wytrzymał zwykle opanowany Lucjusz.
- No cóż, należą ci się gratulacje tatusiu. Malutka dziewczynka jest już w drodze – Potrząsną ręką zaszokowanego pacjenta, bezgłośnie poruszającego wargami.
- Pięknie Panie Puszczalski, spodziewaj się mojego adwokata! – warknęła Narcyza, zazdrośnie wpatrzona w jego brzuch. Nie dość, że ją zdradzał, to jeszcze dostał za to nagrodę. Życie było naprawdę niesprawiedliwe.
- Zabiję cholernego pchlarza! – Wrzasnął i zerwał się na równe nogi, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. – Pożyczę sobie! – zabrał z biurka lekarza ostry skalpel i potrząsnął nim bojowo. – Wykastruję dziecioroba! – Znikł w obłoku zielonego dymu.
                                                            ***
   Hermiona i Draco pracowali razem, tworząc o dziwo całkiem zgodną parę. Gdyby ktoś tydzień wcześniej powiedział Gryfonce, że będzie spędzać całe dnie z blondasem, wysłałaby go do Świętego Munga na przebadanie. Z początku była w stosunku do niego bardzo nieufna, uważając, że pewnie coś knuje w tym Ślizgońskim łebku. Chłopak jednak zachowywał się wobec mniej bardzo szarmancko, traktując ją niczym damę ze starych filmów. Dziewczyna od czasu do czasu patrzyła na niego i przecierała oczy, zastanawiając się, czy go czasem ktoś nie podmienił lub nie przeklął. Na zewnątrz była piękna pogoda, Hermiona siedząca w bibliotece razem z Malfoyem przy stole , którego prawie nie było widać spod zakurzonych ksiąg, kichnęła i popatrzyła tęsknie w okno.
- Może pójdziemy nad jezioro? Rozłożymy pod drzewem koc, zabierzemy te tomiszcza i koszyk piknikowy, a w przerwach sobie popływamy. Co ty na to? – Miał dość siedzenia w murach zamku, w końcu mieli wakacje.
- Czasem miewasz dobre pomysły – uśmiechnęła się do niego. – Co cię napadło, że bez protestu zadajesz się ze szlamą i mugolką? – Dziewczyna była autentycznie ciekawa jego motywów. – Wszystkie księżniczki wyginęły? A może biedaczki w końcu zmądrzały i nie chcą z tobą gadać?
- Hermi, człowiek z czasem dorasta, nawet Malfoy. – Uwielbiał kiedy się uśmiechała, jej brązowe oczy były wtedy pełne słonecznych iskierek.
- Hermi? – Wspięła sie na palce i zajrzała mu głęboko w szare oczy. – Nie strasz mnie tak Draco. Na pewno dobrze się czujesz?
-  Z każdą chwilą coraz lepiej. Spotkamy sie pod dębem za pół godziny. Załóż coś seksownego, będzie mi się lepiej pracowało. – Doskonale wiedział, że nigdy nie nosiła wyzywających ciuszków, to nie było w jej stylu. Dziewczyna o dziwo nie odpyskowała, jak to miała w zwyczaju, tylko pokazała mu język i obróciła się na pięcie.
    O wyznaczonym czasie chłopak tak jak się umówili, dotarł na miejsce z kocem i książkami. Gryfonka miała dostarczyć jedzenie oraz napoje. Drzewo stało na małym wzniesieniu nad samym jeziorem, zejście do wody było łagodne, porośnięte miękką, soczyście zieloną trawą. Draco rozłożył pled, poukładał tomiszcza i zapatrzył się na lśniącą w słońcu wodę, toczącą leniwie niewielkie fale. Nareszcie poczuł, że ma wakacje. Miał nadzieję, że uda mu się namówić dziewczynę na kąpiel. Usiadł, przyzwyczajony przez matkę, że na piękne panie należy cierpliwie poczekać.
- Wspaniałe miejsce, nigdy tu nie byłam – Hermiona położył na ziemi koszyk z prowiantem. – Lubisz kiełbaski? Moglibyśmy rozpalić potem ognisko.
- Ee...? – Udało się jedynie wykrztusić Ślizgonowi na widok smukłych nóg, które zatrzymały się tuż przed jego nosem. Podniósł do góry wzrok, by całkiem stracić resztki rozsądku. Krótka bluzeczka opinała się na kształtnych piersiach, a opalony brzuch aż prosił, o odkrycie jego tajemnic.
- Co z tobą głąbie? Trochę kontaktu z naturą i już mózg ci wyparował? – Mimo, że bardzo się starała, na jej twarzy pojawiły się zdradliwe rumieńce. Draco był Ślizgńskim draniem i podrywaczem, ale niewątpliwie nie pozbawionym uroku, o czym teraz przekonała się na własnej skórze.
- Cii... jestem w niebie... widzę anioły... nie budź mnie... – wymamrotał niezbyt przytomnie.

wtorek, 11 marca 2014

Poduszka VI

   Albus postanowił zwołać walne zebranie w sprawie Harrego. Po Hogwarcie włóczyło się kilka obijających się bez celu osób, miał tu oczywiście na myśli Lucjusza, Draco oraz Hermionę, postanowił więc ich wtajemniczyć i zagonić do pracy. Uznał, że jego gabinet nie nadaje się dla tak licznego grona, z tego powodu przeniósł spotkanie do biblioteki. Podczas wakacji zamek był cichy i opustoszały, jedynie snujące się po korytarzach duchy i rozplotkowane portrety dotrzymywały im towarzystwa. Wszyscy uczniowie udali się do swoich domów, nikt więc nie będzie im przeszkadzał. Szedł zamyślony w stronę szklarni zastanawiając się, czy z Kanady przyślą mu dzisiaj paczkę najnowszych dropsów, ponoć hit na amerykańskim rynku. Miał nadzieję, że wieczorem będzie je mógł przetestować.
- Łup...! – Wpadł prosto w rozpostarte ramiona Blacka, którego po prostu nie zauważył.
- Dyrektorze... – Uśmiechnął się na jego widok mężczyzna.
- Dobrze, że cię widzę. Bądź tak dobry i powiadom Harrego, że spotkamy się w bibliotece.
- Oczywiście, to żaden problem. – Ukłonił się grzecznie, władza to jednak władza, choćby wyglądała jak siwowłosy staruszek, który wcale nie był taki bezbronny i dobroduszny na jakiego wyglądał. Zawrócił w stronę lochów, w sumie to był zadowolony z polecenia. Zdobył pretekst, by trochę powęszyć po jaskini ślizgońskiego potwora. Postanowił porozmawiać ze swoim chrześniakiem i dowiedzieć się, czy ten paskudny nietoperz dobrze go traktuje. Poszperać tu i tam, może znajdzie jakiś powód, by zabrać stamtąd to niewinne dziecko. Starał się iść jak najciszej i nie zwracać na siebie uwagi ani duchów, ani drzemiących portretów. Snape o tej porze przebywał zwykle w swojej pracowni i lepiej, żeby nikt go nie zaalarmował inaczej jego misja spali na panewce.Wyszedł zza zakrętu i wszystkie jego postanowienia uleciały niczym dym.
Przed nim, kręcąc ponętnymi biodrami odzianymi w obcisłe dżinsy, szedł Lucjusz. Smukła, zgrabna sylwetka jak zwykle nienagannie ubrana i uczesana od razu przyciągnęła jego spragniony wzrok. Tik tak, tik tak - głowa Blacka natychmiast zaczęła kołysać się w rytm kroków mężczyzny. Oblizał się i skradając się niczym ninja ruszył za nim. Miał wrażenie, że właśnie dostał się pod wpływ hipnotyłkozy. Wciągnął w nozdrza kuszący zapach perfum i uśmiechnął się szeroko na widok wnęki z kotarą do której właśnie się zbliżali. Ten jasnowłosy Ślizgon musiał być jego, bez względu na cenę. Narcyza już wystarczająco się nim nacieszyła, teraz była jego kolej. Zwinnie skoczył do przodu i wepchnął zaskoczonego tym niespodziewanym atakiem Malfoya za zasłonę. Przyparł go do ściany i bezczelnie wepchnął mu kolano między uda.
- Ty gryfoński głupku! – Ugryzł go w ucho wściekły mężczyzna. – Omal nie dostałem zawału!
- Ajajajaj...! – zaskowyczał. – Boli! – Brązowe oczy okolone długimi, miękkimi rzęsami spojrzały na niego z wyrzutem. Z potarganymi włosami i przepraszającą miną, wyglądał zupełnie jak skarcony szczeniak.
- Ma boleć durniu! Nie pokazuj mi tu psich zwyczajów. – Lucjusz nie umiał się na niego długo gniewać, choć jego serce nadal tłukło się w piersiach.
- Naprawdę ich nie lubisz? – Syriusz lizną go w nos, potem w policzki, aż w końcu dobrał się do smukłej szyi. Sprytny, ruchliwy język zaczął ją zapamiętale pieścić, a zęby podszczypywać w najwrażliwszych punktach.
- Ohyda... - próbował zaprotestować Lucjusz, ale zabrzmiało to bardzo nieprzekonująco. Kolano delikatnie pocierało jego członka przez cienkie spodnie, a gorące usta schodziły coraz niżej. Zassały się właśnie na wrażliwych sutkach. Nie miał pojęcia, kiedy ten drań zdążył rozpiąć mu koszulę.
- Może to zależy od miejsca? – Black spojrzał na niego z dołu niewinnie i padł ochoczo na kolana. – Co powiesz na mały eksperyment? – Sprawnie rozpiął spodnie drżącego mężczyzny i opuścił mu je aż do kostek.
- Mieliśmy... najpierw... wynegocjować... rozejm... – wyjęczał bezradnie, bardziej gotowy do igraszek niż byłby skłonny się przyznać.
- Przecież negocjujemy. – Syriusz sprawnie owinął język wokół sterczącego zawadiacko członka. – Widzisz! On mówi tak... tak... , lubię tego drania! – Wsunął go sobie głęboko do ust.
- Rób tak dalej, a może zawrzemy nawet pokój! – Lucjusz musiał oprzeć się mocno o okrytą gobelinem ścianę by nie upaść. Z piskiem pouciekały z niego tańczące nimfy, zakrywając sobie nawzajem oczy. Zręczne dłonie rozsunęły mu uda i zaczęły bawić się jądrami.
- Rozumiem, że jeśli wystrzelisz, to będzie oznaczało przypieczętowanie paktu? – zapytał przebiegle Black.
- Myślisz, że to takie proste? Malfoyowie walczą do końca! – Spiął się w sobie, nie mógł dać temu Gryfonowi tak łatwo wygrać. Zamknął oczy i zaczął liczyć liście na kotarze, starając się opanować. – Jeden, dwa, trzy... – miał coraz pewniejszy głos.
- Więc tak chcesz się bawić? Nic z tego mój piękny – warknął zaborczo Syriusz i wyciągnął z kieszeni oliwkę, noszoną tam zawsze na czarną, a raczej czerwoną godzinę. Wylał jej trochę na palce, a potem wsunął je gładko do gorącego wnętrza kochanka. – Raz.., dwa..., trzy... – uderzył celnie w prostatę i potarł ją delikatnie.
- Tego... nie było... w umowie... – wystękał zaskoczony Lucjusz.
- Nie mieliśmy umowy kochanie... – Ponowił swój zmasowany atak. Jego ofiara wiła się i jęczała bardzo obiecująco. Czuł, że był już bliski zwycięstwa.
- Och... aaa... cholera... – Starał się ze wszystkich sił powstrzymać wytrysk, choć każda komórka jego ciała krzyczała o spełnienie. Kiepsko mu szło, zboczony łajdak u jego stóp pożerał jego nabrzmiałego penisa i zasysał się na nim niczym odkurzacz. Palce brały go od tyły w szybkim, drapieżnym tempie. – Ooo...! – głośny okrzyk spełnienia, ogłosił zwycięstwo Gryfindoru. Slytherin drżącymi dłońmi wciągnął na tyłek białą flagę, a raczej eleganckie, jedwabne majtki, po czym padł w ramiona Blacka.
***
   Harry prawdę mówiąc zupełnie zapomniał o zebraniu i gdyby nie Pyłek pewnie wcale by na niego nie poszedł. Szybko przyczesał niesforną, czarną grzywę i wygładził na sobie ubranie. Zerknął na zegar, który pokazywał już dwudziestą. Ruszył biegiem korytarzami Hogwartu, zdyszany dobiegł do gabinetu dyrektora i zatrzymał się przed strzegącymi go chimerami. Rzucił hasło i drzwi stanęły przed nim otworem. Wszedł na palcach do środka, pewny, że zastanie tam spory tłum, jednak w pokoju nie było nikogo. Zaskoczony doszedł do wniosku, że być może pomylił godziny. Postanowił z kwadrans zaczekać, mając w pamięci poprzednie awantury usiadł wyprostowany w fotelu, niczym wzorowy gość oczekujący aż gospodyni się nim zajmie. Przez kilka minut machał beztrosko nogami, ale jego żywa natura nie pozwoliła mu zbyt długo pozostać w bezczynności. Blat biurka był przeźroczysty, Harry wstał i zaczął zaglądać do wnętrza. Sądził, że zobaczy tam jakieś ważne dokumenty, albo starożytne księgi, nic jednak bardziej mylnego. Na kilku drewnianych półkach stały małe pudełeczka. Każde z nich wypełniono kolorowymi dropsami  i  starannie podpisano. Niestety przez szybę nie dało się odczytać napisów. Zaciekawiony pociągnął za znajdujące się z przodu mebla drzwiczki, zrobił to jednak zbyt gwałtownie i jedna z desek obsunęła się, wywołując efekt domina. Pojemniczki zaczęły wypadać jeden za drugim, po kilku sekundach u stóp chłopca, leżała już spora sterta dropsów we wszystkich kolorach tęczy. Wziął jeden z nich do buzi, miał przyjemny cytrynowy smak. Zdjął z szafy porcelanowy półmisek i zaczął zbierać do niego cukierki, napędzany nadzieją, że może dyrektor nie będzie się za bardzo na niego gniewał. Ledwo skończył poczuł dziwne mrowienie w nogach. Stanął pośrodku pokoju, a jego lewa stopa zaczęła sama podrygiwać. Ze stojącego na komodzie radia popłynęła żwawa muzyka.
   W tym samym czasie w bibliotece zebrali się już wszyscy zaproszeni. Zajęli miejsca za owalnym stołem z uwagą słuchając wyjaśnień Albusa. Jego opowieść o tym jak to Snape pokręcił zaklęcie, wywołała na ich twarzach uśmiechy. W głowach im się nie mieściło, że nieomylny i obłędnie precyzyjny zwykle Severus zrobił coś podobnego. Zwłaszcza Hermiona i Draco gapili się na profesora z szeroko otwartymi oczami, jakby nagle wyrosła mu co najmniej druga głowa. 
- Jeśli dobrze zrozumiałam Harry pamięta tylko niektóre rzeczy ze swojej przeszłości i to bardzo wybiórczo. Mam wrażenie, że wypchnął ze swojej głowy wszystkie złe wspomnienia – odezwała się w końcu  Gryfonka.
- Bardzo cenna uwaga panno Granger. – Dyrektor był pełen podziwu dla inteligencji tej młodej czarownicy. Nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na ten istotny szczegół. - Uległ też zakłóceniu jego sposób spostrzegania rzeczywistości, przez co bywa niebezpieczny dla siebie i otoczenia. Poduszka sprawiła, że stał się miękki, bardziej uległy i podatny na wpływy. Przeznaczenie robota domowego spowodowało nieustanną chęć uporządkowania świata.
- Niech pan jeszcze doda, że ponieważ obie te rzeczy należały do Snapa, czuje do tego Nietoperza bezsensowne przywiązanie. – Dorzucił swoje spostrzeżenia Syriusz i rzucił profesorowi eliksirów nieprzyjazne spojrzenie. – Biedny Harry nie zdaje sobie sprawy, co się z nim dzieje.
- A co w tym dziwnego Kundlu? To chyba jasne, że mając do wyboru twoją zapchloną osobę, a kogoś inteligentnego na odpowiednim poziomie, wolał zamieszkać ze mną – prychnął wyniośle Severus.
- Panowie, uspokójcie się natychmiast! – Albus stanął pomiędzy zaciskającymi pięści mężczyznami. – Proponuję pracę w parach, tak będzie łatwiej. Co dwie głowy to nie jedna – rzucił pojednawczo. – Może...
- Black – Lucjusz
- Hermiona – Draco
- Minerwa oczywiście ze mną
- Sewerus zostaje bez pary, ale tak naprawdę na jego profesji nikt z nas się nie zna. Ma ktoś jakieś pytania? – rozejrzał się po sali.
- Ja mam – odezwał się niespodziewanie Draco, zachwycony, że wszystko idzie po jego myśli. Będzie miał wiele okazji do przebywania sam na sam z tą piękną Gryfonką. Na pewno uda mu się jakoś przekonać ją do siebie, w końcu był Malfoym, znanym w kręgach arystokracji zdobywcą dziewczęcych serc. – Dlaczego nie ma z nami Pottera i kto go pilnuje, skoro bywa niebezpieczny?
Na to proste pytanie wszyscy umilkli jak zaczarowani. Dorośli popatrzyli po sobie zdjęci trwogą.
- Syriuszu, miałeś go zawiadomić o zmianie miejsca zebrania – zwrócił się do mężczyzny Albus, groźnie marszcząc brwi.
- Zupełnie wyleciało mi z głowy – zarumienił się mężczyzna. – Wszystko przez te negocjacje.
- W takim razie lepiej go odnajdźmy! – Lucjusz stanowczo pchnął Blacka w stronę drzwi i ukradkiem uszczypnął go w bok. – Bądź cicho, bo cię wykastruję – szepnął mu do ucha.
***
    Oczywiście cała, zaniepokojona gromadka pobiegła najpierw do gabinetu dyrektora. Portrety i duchy miały ponowną okazję śledzić ich galop przez korytarze Hogwartu. To już trzeci raz widziały spanikowane stadko, gnające na złamanie karku. Życie w zamku robiło się coraz ciekawsze, zwykle w czasie wakacji było tu straszliwie nudno.
- Chyba mi wyskoczy serce – niesamowicie zdyszana Hermiona oparła się o chimerę. Pierwsza dotarła na miejsce, napędzana wizją przyjaciela w tarapatach, a Harry miał do nich prawdziwy talent.
- Złapię je dla ciebie – stwierdził szarmancko równie zmęczony Draco, omal na nią nie wpadając. Błądził przy tym wzrokiem po jej falujących piersiach, widocznych w niewielkim dekolcie. Dziewczyna wyglądała niesamowicie powabnie w zwiewnej, letniej sukience.
- Zjadłeś na śniadanie coś dziwnego, czy dyrektor poczęstował cię dropsem? – zapytała zaskoczona jego przyjaznym nastawieniem.
- To chyba te mugolskie ciuchy, niesamowicie działają na bezbronnych czarodziei – uśmiechnął się do niej szeroko.
- Czy ty mnie podrywasz? – Popatrzyła na niego groźnie.
- Gdzieżbym śmiał – Draco spojrzał na nią niewinnie błękitnymi oczami.
- Na co czekacie? Właźcie do środka! – Usłyszeli za sobą głos Blacka, któremu wyrzuty sumienia nie dawały spokoju. Pierwszy wpadł do gabinetu i zatrzymał się zaraz za progiem z niemądrze otwartą buzią.
- Czego blokujesz wejście durniu? – Severus wepchnął się za nim w samą porę, by zobaczyć jak niemożliwie spocony i czerwony z wysiłku Harry wykonuje zręczny piruet na czubkach palców. – Co ty znowu wyprawiasz przestań! – Gabinet wyglądał jak pobojowisko, a ponieważ nie było tu zbyt wiele miejsca pląsający chłopak przy każdym większym zamachu strącał coś na podłogę.
- Kiedy... nie... mogę... – wystękał i zaczął wyrzucać wysoko nogi, ponieważ radio zaczęło grać kankana. – Zatrzymajcie to jakoś, tańczę już tu ze dwie godziny!
- Podjadałeś cytrynowe dropsy co? – zapytał zrezygnowany Albus, rozglądając się po okropnym bałaganie. W sumie to była także jego wina, nie powinien zdawać się na roztrzepanego zwykle Blacka, tylko sam załatwić sprawę. Machnął różdżką i Harry przestał tańczyć, byłby upadł, gdyby nie ramiona Snape, który natychmiast go złapał i wziął na ręce. - Zabierz go stąd, musi odpocząć.
- Uciekajmy zanim się zdenerwuje – szepnął na ucho swojego wybawcy Harry. Severus nie pytał już o nic więcej tylko pośpiesznie ruszył do drzwi. Skoro mały twierdził, że trzeba się ewakuować, to na pewno nie mówił tego bezpodstawnie.
   Kiedy tylko wyszli Albus zaczął oceniać straty, a pozostała grupka tylko wzdychała trzymając się za głowy. Wszędzie walały się porozbijane szczątki cennej porcelany, postrącane książki i obrazy. Zniszczeniu uległo też kilka artefaktów, w tym myśloodsiewnia.
- Nie martw się, pomożemy ci posprzątać – Minerwa poklepała mężczyznę po ramieniu. Doskonale wiedziała jak się czuje, kilka dni wcześniej przeżywała to samo.
- Jestem mistrzem w układaniu puzzli – przytaknął jej z zapałem Draco, który grając w domu w piłkę, rozbił już niejeden ukochany wazon matki. Do perfekcji opanował zaklęcie scalające.
- To miło z waszej strony – zaczął Albus, ale zaraz zbladł wpatrzony w swoje biurko. – Gdzie moje dziecinki...! – zawył rozdzierająco, padając przed meblem na kolana. – Zbierałem je od pięćdziesięciu lat! Za tydzień miałem je zabrać na Międzynarodowy Zjazd Dropsomaniaków!
- Spokojnie, przecież Potter nie mógł ich wszystkich zjeść. – Lucjusz zaczął rozglądać sie dookoła.
- Mam! – krzyknęła tryumfalnie Hermiona, ale kiedy przyjrzała się dokładniej półmiskowi popatrzyła ze współczuciem na dyrektora. – Może pan jednak usiądzie. – Wskazała na fotel.
- Pokaż! Co ten dewastator zrobił moim dziecinkom?! – mężczyzna wyrwał naczynie z jej rąk. Zajrzał do środka i poczerwieniał, jakby miał zaraz dostać ataku apopleksji. – Moje biedne maleństwa! Ten potwór wlał do nich alkoholu, wszystkie się rozpuściły! – wyjęczał dramatycznie.
- Wody? –zaproponowała troskliwie Minerwa.
- Złapać, związać i do lochu z nim! Zabił moje cudowności! – krzyczał, wymachując rękami.
- Albusie nie przesadzaj, nie żyjemy w średniowieczu. Harry na pewno nie chciał tego zrobić. – Kobieta zaczęła wachlować go podręcznikiem do zielarstwa. – Przynieście z apteczki jakieś leki na uspokojenie.
***
   Severus słysząc z oddali wrzaski i wycie dyrektora przyspieszył kroku. Dumbledora niełatwo było wyprowadzić z równowagi, Potter musiał tym razem musiał trafić w jego czuły punkt. Przytulony ufnie do niego wyglądał niewinnie i słodko jak świeżo wykluty aniołek. Do jego obowiązku należało jednak przywołanie rozrabiaki do porządku.
- Dlaczego znowu nie posłuchałeś, miałeś niczego nie dotykać! – Rozpoczął swoje kazanie.
- Chciałem tylko popatrzeć, same wyleciały – wymamrotał nieśmiało chłopak, kładąc głowę na ramieniu profesora. Nie czuł specjalnych wyrzutów sumienia, poza tym był strasznie zmęczony. Zostawiali go samego na całe godziny, nie pozwalali samemu wychodzić na zewnątrz jakby był dzieckiem. W końcu miał wakacje, nie miał zamiaru nudzić się w zamknięciu. Do głosu zaczęła dochodzić jego niepokorna natura.
- Powinieneś dostać lanie, ale na to jesteś już za stary – ględził Severus coraz bardziej denerwując Harrego. Przez całą drogę słuchał w milczeniu kazania na temat swojej nieodpowiedzialności, gryffońskiej beztroski i braku rozumu. Kiedy dotarli do łazienki w apartamencie profesora, miał już dość słuchania tych bzdur. Urządzona w soczystej zieleni i srebrze, bynajmniej nie podziałała na niego uspokajająco. Został posadzony na skrzyni z ręcznikami, a Snape puścił wodę do wanny i nalał pachnącego płynu do kąpieli.
- Wykąp się i do łóżka. - To niewinne z pozoru zdanie przelało czarę goryczy. Dyrygowano nim jak przedszkolakiem. Nawet ciotka Petunia tak się nie rządziła.
- Nie mogę, nie mam siły – stanął na chwiejnych nogach, po czym założył ręce na piersiach z buntowniczą miną. Uniósł dumnie rozczochraną głowę i spojrzał odważnie prosto w oczy paskudnego nudziarza.
- Chyba nie chcesz taki spocony iść spać? Twoje ubranie jest całe mokre, możesz się przeziębić – tłumaczył mu spokojnie mężczyzna, prosząc wszystkie duchy Hogwartu o świętą cierpliwość.
- Nie dam rady – wydął usta niczym rozgrymaszona księżniczka. Był ciekaw, kiedy Snapowi puszczą nerwy. Widział jak w czarnych oczach zapalają się szkarłatne iskierki. – Chcę śmierdzieć, więc będę śmierdział, jestem już prawie dorosły! – prychnął i dla podkreślenia swoich słów zaczął tupać nogą.
  

sobota, 1 marca 2014

Poduszka V

   Lucjusz był w rozterce, właściwie chciał tego i nie chciał. Dość długo pozostawał na diecie, bo całe cztery, niezmiernie długie dni, od kiedy Narcyza złapała go na gorącym uczynku z ich nowym lokajem i dostała szału. Pilnowała go teraz na każdym kroku, ani w dzień ani w nocy nie spuszczała z niego płonących wściekłością oczu. Dla Mafloya, przyzwyczajonego do intensywnego zaspokajania apetytu był to prawdziwy dramat, który miał mu pomóc rozwiązać Severus, a nie jakiś paskudny zboczeniec z Gryfindoru. Coś dużego i twardego napierało właśnie na jego pośladki, ale przecież nie mógł bratać się z wrogiem. Miał jednak słabość do stanowczych partnerów, a pożądliwe usta wędrowały po jego szyi wyjątkowo przekonująco. Duma jednak nie pozwoliła mu się ugiąć.
- Chyba żartujesz?! Nasz ród słynie z porządnego wyposażenia! – prychnął wyniośle. - Nie będę się zadawał z byle kim!
- No to zrzucaj łachy książę i pokaż co masz najlepszego! – Spojrzał na niego z góry Black. – Chyba, że się boisz. Ślizgoni słyną z bujnej wyobraźni i pewnie nie ma tam nic ciekawego. – Doskonale znał Lucjusza i wiedział jak zagrać mu na nerwach. - Ten co przegra robi loda i oddaje się bez protestów.
- Stoi! Już widzę jak czołgasz się przede mną! Mam nadzieję, że wiesz jak to się robi! – Malfoy był niezmiernie pewny wygranej. Jedynie Severus przewyższał go rozmiarami.
- W takim razie na trzy – zgodził się z ociąganiem Syriusz, jakby nagle zaczął się wahać. Nie chciał spłoszyć swojej seksownej zdobyczy. Życie było jednak piękne, a ten niemądry arystokrata sam się wepchnął prosto w jego sidła.
   Mężczyźni mierząc się roziskrzonym wzrokiem, odsunęli się nieco do tyłu i stanęli naprzeciwko siebie w parującej wodzie. Wyprostowane sylwetki, napięte mięśnie, ręce opuszczone wzdłuż ciała, zupełnie niczym rewolwerowcy ze starych filmów. Tylko plujący wodą delfinek i marmurowe stadko syrenek miało być świadkami ich pojedynku.
- Raz, dwa, trzy... – rozległ się melodyjny głos Lucjusza i w ciągu sekundy obaj byli już nadzy. Każdy powędrował oczyma prosto między nogi partnera.
- Słodki... – oblizał się na widok stojącego bojowo członka blondyna Black.
- Oż cholera, to niemożliwe! – Jęknął mocno zaskoczony Lucjusz. Przed sobą miał prawdziwe działo – grube, mocne niczym konar dębu, oplecione pulsującymi żyłami. Zadrżał na samą myśl, że za chwilę może znaleźć się w jego tyłku. Jednak sprawa z obciąganiem wrogowi na kolanach wydala mu się dość upokarzająca. Podszedł powoli bliżej, a na jego bladych policzkach wykwitł mocny rumieniec. Spojrzał z wahaniem na Syriusza i zagryzł wargi.
- Masz zamiar uciec? – Black spojrzał na niego zaczepnie. Wyglądał niezmiernie uroczo taki niepewny siebie i zmieszany, niczym nastolatek na pierwszej randce. Nigdy wcześniej nie widział takiego Lucjusza, zwyczajnego mężczyzny ze wszystkimi wadami i zaletami, a nie księcia z bajki.
- Nie! – Wypiął dumnie pierś. – Malfoyowie zawsze spłacają swoje długi. – Pod wpływem pełnego zachwytu wzroku Syriusza jego penis drgnął i powiększył swoją objętość. Nie miał wyjścia, skoro dał się wkręcić w tą grę musiał zapłacić za swoją głupotę. Zaczął osuwać się na kolana, ale silne ramiona mocno go objęły i postawiły do pionu.
- Nie bądź niemądry, chcę się z tobą kochać, a nie pieprzyć – szepnął mu na ucho Black.
- Syri...? – Błękitne oczy Lucjusza popatrzyły na niego zaszokowane. Wszyscy chcieli z nim sypiać, ale to była zawsze tylko zabawa, sposób na rozładowanie fizycznego napięcia. Nikt nigdy nie okazywał mu uczuć. Z kochankami rozstawał się bez żalu, zmieniając ich jak rękawiczki.  – Ale jak to? - Nie miał pojęcia, o co chodziło temu mężczyźnie.
- Pokażę ci. – Wziął go na ręce i wyszedł z nim z basenu. Łazienka Prefektów może nie była idealnym miejscem na upojne sam na sam, ale trzeba było brać, co oferowało życie, taka okazja mogła się mu więcej nie trafić. Rzucił na podłogę kilka miękkich, dużych ręczników, po czym delikatnie położył na nich Malfoya. Zajął miejsce obok i zaczął powoli wodzić ustami po jego twarzy w subtelnych, motylich pocałunkach. Uczył się na pamięć pięknych rysów kochanka, jednocześnie pieszcząc dłońmi jego szyję i klatkę piersiową. Traktował go jak coś wyjątkowo cennego i kruchego, a nie jednorazową przygodę. Biała, aksamitna skóra była taka miękka i wrażliwa, a Lucjusz wzdychał i prężył się przy każdym intensywniejszym dotyku. – Patrz na mnie, chcę widzieć rozkosz w twoich oczach. – Wziął w posiadanie usta, o których od tak dawna marzył. Rozchyliły się ulegle, wpuszczając go do środka. Języki natychmiast splotły się w namiętnym uścisku. Oczy o barwie nieba rozwarły się szeroko i Syriusz mógł w nich dostrzec słodką omdlałość. Smukłe ramiona go objęły, Lucjusz przytulił się, pomrukując niczym kot. Nigdy nie kochał się w ten sposób, to było dla niego coś zupełnie nowego. Nie przeszli jeszcze do intensywniejszych pieszczot, a on już cały drżał, gotów oddać się Blackowi w każdej chwili. Brązowe oczy pełne ciepła i złocistych iskierek oczarowały go jak żadne inne. Rozsunął uda, by mężczyzna mógł się między nimi ułożyć.
- Tylko ostrożnie z tym działem, jestem bardzo przywiązany do mojego bezcennego tyłka.
- Nie martw się mój książę, potraktuję ten cud natury tak, jak na to zasługuje. – Black zręcznie obrócił mężczyznę na brzuch i podciągnął jego pośladki do góry. – Wyglądają bardzo smacznie. – Zaczął kąsać apetyczne krągłości, aż się zarumieniły niczym dojrzewające jabłuszka.
- Syri... hm... ale z ciebie zwierzak... - Oddech mężczyzny tak blisko jego szparki wprawił całe jego ciało w drżenie.
- Pokazać ci jeszcze kilka psich zwyczajów? – zachichotał i rozsunął szeroko pośladki kochanka. Zaczął z zapałem lizać dziurkę, wkręcając coraz głębiej język.
- Włóż tam coś większego, albo zacznę wyć! – wyjęczał wijący się bezradnie Lucjusz. Gryfoński drań bawił się z nim, dręcząc i doprowadzając do szaleństwa.
- Nie tak szybko blondi, bo spędzisz najbliższy tydzień na stojąco. – Przywołał zaklęciem z najbliższej półki oliwkę, wylał sporą porcję między pośladki kochanka.
- Chcesz mnie usmażyć i zjeść?- Wzdrygnął się, kiedy chłodny płyn zetknął się z rozpaloną skórą. Sam był już na skraju wytrzymałości, każda komórka w jego ciele dygotała, błagając o spełnienie.
- Lubię delikatne mięsko z rożna. – Uśmiechnął się szeroko i włożył w niego od razu dwa palce. W środku było ciaśniej niż się spodziewał, zaczął nimi poruszać szukając odpowiedniego punktu. Słyszał coraz szybsze posapywanie Lucjusza. Wsunął trzeci palec, nie chciał sprawić mężczyźnie bólu, a przy jego rozmiarach nie było to takie proste.
- Użyj... go... wreszcie... – wyjęczał desperacko w ręczniki. Powstrzymywał się ostatkiem sił, by nie zabrudzić prześcieradła. Dawno nie był taki napalony, Gryfon okazał się niezłym czarodziejem.
- Ciii... już dobrze... – Black rozsunął mocno nogi Lucjusza. – Oto twój pogromca mój książę! – Zaczął powoli napierać penisem na rozluźnioną szparkę. Malfoy niespodziewanie pchnął do tyłu, nadziewając się na niego do końca.
- Na Salazara – zapiszczał, bo uderzenie w prostatę spowodowało, że pociemniało mu w oczach. Fala obezwładniającej rozkoszy zalała go od stóp do głów. Poczuł jak dłoń zakrada się miedzy jego uda i zaciska na penisie.
- Jaki gorący i chętny – usłyszał ochrypły szept Syriusza. – Następnym razem muszę go bliżej poznać. Rozluźnij się i otwórz dla mnie mój piękny – złapał zębami za wrażliwe miejsce na karku mężczyzny. Zaczął się powoli poruszać, uderzenia jego dużego członka w prostatę, raz po raz wyrywały z ust Lucjusza przeciągły skowyt.
- Ja...och... już...! – Wygiął się w łuk i obfity strumień spermy poleciał na białe ręczniki. W tym samym momencie Syri odpalił swoje działo, krzycząc w ekstazie jego imię. Oboje znieruchomieli, ogrzewając się nawzajem swoimi drżącymi w poorgazmowych skurczach ciałami.
- Złaź z mojego tyłka! Ile ty ważysz? – Pisnął po chwili odpoczynku Lucjusz.
- Myślisz, że możemy to powtórzyć? – Black niechętnie zsunął się z pleców mężczyzny, ten żywy materacyk chętnie zabrałby ze sobą do domu. Pocałował czule jego usta i delikatnie zaczął gładzić linie ostro zarysowanej szczęki. Zarobił zaskoczone, błękitne spojrzenie. Długie złote rzęsy zatrzepotały i na twarzy Lucjusza pojawił się niespodziewanie miękki uśmiech.
- Możemy wynegocjować chyba jakiś rozejm. – Przeciągnął się leniwie, po czym wycisnął na ustach bruneta szybki, słodki całus, okręcił się ręcznikiem i zniknął, zanim tamten zdążył zareagować. Syriusz siedział jeszcze przez chwilę z mocno ogłupiałą miną i obmacywał swoje wargi. Malfoy i czułość? Chyba trafił do innego wymiaru.
***
    Hermiona dostała list od samego dyrektora i tknięta złym przeczuciem, nieco bała się go otworzyć. Obracała kopertę w ręce z bardzo niepewną miną. Voldemorta już przecież nie było, ale wielu jego zwolenników uciekło rękom sprawiedliwości. W dodatku Harry od tygodnia gdzieś przepadł bez wieści. W końcu jednak przełamała pieczęć z herbem Hogwartu.

,, Droga panno Granger!
Mam do ciebie małą prośbę. Harry jak zwykle wpadł w kłopoty i chciałbym, żebyś nieco wcześniej w tym roku przybyła do szkoły. Myślę, że potrzebuje twojego towarzystwa.
 Z poważaniem Dambledore

Z tekstu niewiele dało się wywnioskować, zaczęła się pakować. Właściwie nie miała żadnych wakacyjnych planów, bo wszystkie zepsuł głupi Ron. Zamiast jechać z nią zwiedzać najpiękniejsze miasta świata, wolał biegać za smokami razem ze swoim bratem Charlim, tarzając sie w błocie i odchodach. Miała go coraz bardziej dość i młodzieńcza miłość, zaczynała zamieniać się w irytację na lekceważącego ją ciągle Wesleya. Kiedy on czegoś chciał, ona wspierała go z całych sił, jednak w odwrotnym przypadku nic takiego nie miało miejsca. Uważał, że jej marzenia i plany na przyszłość są dziecinnymi mrzonkami. Dziewczyny miały być żonami, czekać na swojego męża i bohatera w domu, jak to zawsze czyniła jego matka.
Zirytowana tokiem swoich myśli Hermiona pożegnała się z rodzicami i teleportowała do Hosmegade, gdzie czekała na nią profesor Minerwa. Po drodze wytłumaczyła jej na czym polega problem i że mają problemy z upilnowaniem psotnego niczym dziecko Harrego.
- Mam być jego niańką? – Popatrzyła zaskoczona na kobietę.
- Niezupełnie moja droga, raczej przyjaciółką. Twoje obserwacje jego zachowania też mogą być bardzo cenne. Na razie nie mamy pojęcia jak zdjąć z niego zaklęcie. – Poprowadziła dziewczynę na parking przed sklepem, gdzie ku jej ogromnemu zdumieniu stał zaparkowany motor gajowego Hagrida.
- Pożyczyłam go, mój jest w konserwacji. – Uśmiechnęła się do zaskoczonej uczennicy Minerwa.
- No dobrze, mam nadzieję, że dotrzemy w całości. – Hermiona nie była przekonana do umiejętności kobiety, ale jak się wkrótce okazało zupełnie niesłusznie. McGonagall była niezłym kierowcą, niestety z żyłką do hazardu i bardzo ryzykownych ewolucji.  Kiedy dotarli do Hogwartu dziewczyna była cała zielona, zwymiotowała jak tylko stanęła na własnych nogach. Powlekła się do wieży Gryfindoru ze smętną miną, przysięgając sobie trzymać się z daleka od opiekunki ich Domu. Od dziecka nie znosiła szybkiej jazdy, nie używała nawet ruchomych schodów w centrach handlowych.
***
   Harry całe popołudnie spędził w kuchni. Chciał przygotować wytworną kolację, aby jakoś zatrzeć złe wrażenie i przeprosić Snapa za kłopoty, które znowu sprawił, chociaż prawdę mówiąc nie bardzo rozumiał, dlaczego wszyscy się na niego ciągle krzyczą i łapią się za głowy. Posprzątanie czyjegoś domu nie wydawało mu się czymś nagannym, było wręcz obowiązkiem porządnego czarodzieja za jakiego się uważał. Nie lubił jednak jak Severus się na niego gniewa. Zrobił więc lazanię, według najlepszego włoskiego przepisu i upiekł orzechowe podkówki. Nakrył pięknie stół w salonie, zapalił świece i posłał Pyłka po wino. Przebrał się w swoją najlepszą koszulę oraz dopasowane czarne rurki, uczesał nawet gąszcz na głowie i związał wstążką. Ostatnio miewał coraz większe przebłyski pamięci, ale nie miał jednak zamiaru się do tego przyznać. Jeszcze by mu kazali wrócić do wieży Gryfindoru, a przecież to tutaj był teraz jego dom.
 Kiedy już wszystko było gotowe wstrętny kominek znowu zaczął migotać na zielono, co niewątpliwie oznaczało kolejnego, niezapowiedzianego gościa. Jeśli to będzie znowu Lucjusz, nie miał zamiaru się krępować, wepchnie go z powrotem do rusztu zanim znowu zdąży przykleić się do profesora. Wziął z półki ciężką encyklopedię i tak uzbrojony stanął na środku salonu.
- Ale tu czysto! Snape zmienił nareszcie tego leniwego skrzata? – rzucił Draco, wygładzając podróżną szatę. – Potter, jak miło cię widzieć. – Rozparł się na kanapie jakby był u siebie w domu i wziął od razu trzy ciasteczka. – Robisz tu za gosposię?
- Nie, mieszkam tu, więc wypad! Dwóch Malfoyów w jeden dzień, to odrobinę za wiele! – Warknął zdenerwowany Harry.
- Spokojnie, mam pokojowe zamiary. Uciekłem z domu, mam dość słuchania tych awantur. – Wzruszył ramionami Draco. Nadrabiał miną, ale widać było, że przechodzi ciężki okres.
- I musiałeś się przywlec akurat tutaj? – odezwał się już łagodniej.
- A gdzie niby miałem iść? Snape jest moim chrzestnym. Poza tym mam do ciebie sprawę.
- Wybij sobie z tego ulizanego łba, że ci w czymś pomogę. – Machinalnie podał mu talerz ze słodyczami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jako domowy robot musiał dbać o gości.
- Nie jesteśmy już przecież przeciwnikami. Pamiętasz? Poza tym nie chcę niczego za darmo. – Draco był bardzo pewny siebie, musiał taki być, bo bardzo zależało mu na pomocy Gryfona. Właściwie był jego ostatnią deską ratunku.
- No dobra, nawijaj, tylko bez ściemniania i podstępów – odezwał się łaskawie po namyśle chłopak i usiadł obok byłego wroga.
- A więc podsłuchałem, że dzisiaj przyjedzie tutaj Hermiona.
- Co ty do niej masz? Prawie całą szkołę nazywałeś ją szlamą!
- To było dawno, a ja młody i niedoświadczony. Chciałem jakoś zwrócić na siebie jej uwagę, zresztą nie była mi dłużna. W piątej klasie zafundowała mi trwałą ondulację, przez miesiąc nie mogłem rozczesać włosów, a matka omal nie zemdlała na mój widok! – Obruszył się blondyn.
- Zaraz! – Harry popatrzył na niego z niedowierzaniem. – Ty mi chyba nie chcesz powiedzieć, że podkochujesz się w Hermi? Jaja sobie ze mnie robisz?
- W żadnym wypadku. - Pokręcił jasną głową Malfoy. – Pomyśl, to nasz ostatni rok w Hogwarcie, muszę go dobrze wykorzystać. Jesteś przyjacielem Hermiony, więc powinieneś wiedzieć jak zmiękczyć jej twarde serce.
- Aby potem ją wykorzystać i porzucić?! – Harry popatrzył na niego groźnie.
- No coś ty! Jak się zgramy, to zrobię z niej lady Malfoy! – Draco podniósł do góry rękę jak do przysięgi i odgarnął do tyłu platynowe kosmyki.
- Słowo honoru?
- Słowo Malfoya!
- W porządku, przemyślę to. – Harry był lekko skołowany tymi rewelacjami. Ślizgon z Gryfonką? Świat zwariował i wirował niczym karuzela. Nalał po kieliszku wina i podał chłopakowi, który od razu się rozpromienił. Dziwnie wyglądał bez swojego cwaniackiego uśmieszku i zadartego nosa. Jakoś tak normalnie, jak na przykład Ron. No właśnie, a co z Wesleyem? Byli z Hermioną parą, ale według niego średnio do siebie pasowali. Wybitnie inteligentna, obdarzona sporą charyzmą, ambitna dziewczyna nie za bardzo nadawała się na parę dla sportowca, lubiącego proste rozrywki w gronie kolegów, marzącego o domku na wsi i gromadce dzieci. Draco o wiele lepiej wpasowywał się w ten obrazek.
***
   Severus prawie cały dzień spędził u boku dyrektora, niby to szukając zaklęcia, które pomogłoby Potterowi, a tak naprawdę zbijając bąki. Bał się, że kiedy chłopak przyjdzie do siebie, nie będzie już chciał z nim rozmawiać, a on z każdym dniem przywiązywał się do niego coraz bardziej. Wiedział, że lubi sypiać na kołdrze z wypiętym tyłeczkiem, podkrada mu żel do włosów bo lubi jego zapach, wyjada ukradkiem z sałatki orzechy laskowe jak tylko odwróci głowę i paskudnie fałszuje pod prysznicem. Nigdy by nie przypuszczał, że życie z tym chodzącym workiem na kłopoty będzie takie przyjemne. Zarzucił pomysł, aby przyznać się do wszystkiego Albusowi. Każda godzina spędzona z Gryfonem wydała mu się niezmiernie cenna. A tych kilka całusów, to przecież nie było nic złego, w końcu chłopak za miesiąc miał skończyć osiemnaście lat. Niektórzy w tym wieku mieli już rodziny, szczególnie arystokratyczne rody hołdowały tej tradycji. Powoli szedł do domu korytarzami Hogwartu, chowając pod szatą bukiet fiołków, które nie wiadomo dlaczego zerwał w szklarni. W jakiś sposób ich delikatny zapach skojarzył mu się z Harrym i jego niewinnym uśmiechem.
Otwarł po cichu drzwi do swojego apartamentu i usłyszał śmiech dwóch osób. W salonie zobaczył Pottera w bardzo zażyłej komitywie z jego bezczelnym chrześniakiem. Siedzieli obok siebie na kanapie, niemal stykając się ramionami. Jakieś trybiki w jego głowie zazgrzytały i zaczęły szybciej się obracać. Krew w nim zawrzała, a czarne oczy zaczęły rzucać iskry. Kolejny zdradliwy Malfoy na horyzoncie od razu podniósł mu ciśnienie.
- Co robisz w MOIM domu, na MOJEJ kanapie, z MOIM Harrym?! W dodatku wyżerasz MOJE ciasteczka! – ryknął na biednego Draco, który z wrażenia wylał na siebie wino. Wyrwał mu z rąk talerzyk i odstawił daleko, poza zasięg jego łakomych rąk, po czym usiadł pomiędzy struchlałymi chłopcami, rozpierając się niczym turecki basza.
- Wujku Severusie, dobrze się czujesz?- zapytał po przedłużającej się chwili ciężkiego milczenia Draco.
- Teraz o wiele lepiej, a będzie całkiem dobrze, kiedy się stąd wyniesiesz!
- Ale potrzebuję twojej rady, wiesz tata...- próbował negocjować chłopak, chrzestny nigdy nie był dla niego taki niemiły. A jak zaborczo zasłaniał sobą Pottera. Coś się za tym musiało kryć.
- Zjeżdżaj do Slytherinu, potem tam przyjdę! – warknął nieprzyjaźnie Severus. Malfoyowi nie pozostało nic innego jak zastosować się do tego rozkazu, nie było sensu rozdrażniać więcej mężczyzny. Kiedy zamknęły się za nim drzwi Harry przysunął się bliżej, węsząc intensywnie.
- Byłeś strasznie niemiły dla naszego gościa...- Dobiegły do Snapa skądś znane mu słowa. – Co tak ładnie pachnie? – Zaczął rozpinać wierzchnią szatę profesora i sięgnął poufale ręką do wewnętrznej kieszeni.
- Jakie śliczne, strasznie biedulki zmaltretowałeś – wyciągnął pomięty bukiecik.
- To tylko fiołki...
- Dla mnie, prawda? – Oczy chłopca roziskrzyły się niczym szmaragdowe gwiazdy. Widział jak twarz profesora pokrywa się ciemnym rumieńcem. Dotknął pieszczotliwie drapiącego już nieco policzka i złożył na nim miękki pocałunek. – Dziękuję za prezent – wyszeptał, a zmieszany Severus bał się nawet drgnąć. Jego serce przepełniło dziwne, ciepłe uczucie.