wtorek, 7 listopada 2017

Śmierdziuszek VI

   Zbyszek nie miał pojęcia co począć z nieszczęsnym mazidłem. Nie miał żadnego pomysłu jak wykorzystać pachnące ziołami cholerstwo, przyjemnie kojarzące się ze skoszoną, nagrzaną przez letnie słoneczko łąką. Z początku chciał nawet je wyrzucić podejrzewając, że ciotka Ludmiła zwyczajnie z niego zakpiła. Jakoś jednak nie potrafił.
   Minęło już południe, a on nadal łaził bez celu po gospodarstwie, co niezmiernie rzadko zdarzało się nad wyraz pracowitemu chłopakowi. Udało mu się jedynie zadbać o zwierzaki, choć wodę dla Mućki nalewał ze dwa razy, bo ręce nie chciały go słuchać. Odnosił wrażenie, że ktoś mu doczepił dwie lewe. Przed oczami miał ciągle lśniące oczy Andree, czuł pożądliwe dłonie mnące jego pośladki, słyszał gorączkowe westchnienia wydawane podczas pocałunku. I tak w koło bez ustanku, jeszcze raz i jeszcze raz, aż do obłędu. Jakby kartkował ciągle tę samą książkę z podniecającymi obrazkami. Ze dwie niedziele temu jedną taką znalazł w bibliotece nieboszczyka tatula, niestety pechowo zaraz następnego dnia wpadła w ręce wścibskiej macochy, która nakładła mu od zboczeńców i wrzuciła ją do pieca. Musiał się przewietrzyć. Koniecznie! Rzucił w kąt stajni widły i ruszył w stronę sadu.
   Jejmość Anna, oczywiście w trosce o jego duszyczkę zmierzającą wprost do zguby, kazała  mu się wtedy wyspowiadać u plebana. Ciekawe, że o swoją nie dbała aż tak bardzo. Może dlatego, że nowy wikary na jej widok podkasywał długą sutannę i wielkim pośpiechu umykał do miejscowego szpitalika, gdzie z poświęceniem pielęgnował ubogich chorych, a stary proboszcz był wedle jej słów ,,mało delikatny w dusznej materyi" i jego prostackie metody do niej nie przemawiały.
   Zbyszek jakoś nie miał ochoty ulżyć sumieniu. Staruch zawsze był wyjątkowo ciekawski, dopytywał się o najbardziej żenujące szczegóły, a głos miał wtedy taki dziwny - chrapliwy i zdyszany. Wzdrygał się na samo wspomnienie. Nie mówiąc już o tym, że za każdym razem coś tłukło się rytmicznie po konfesjonale, rozpraszając konieczne podczas spowiedzi skupienie. Pewnie biedny ksiądz miał jakiś tik nerwowy od słuchania bezeceństw swoich owieczek. Zatrzymywał go z zatroskaną miną na drodze po wielokroć i pytał, dlaczego tak rzadko odwiedza kościół. Kaśka była u niego tylko raz, wróciła cała czerwona, zła jak osa i powiedziała, że już nigdy nie pójdzie do fary, a jak będzie komuś chciała pomóc paść konia, to karczma zupełnie do tego wystarczy i nie ma co mieszać do tego Boga, który ma ważniejsze sprawy na głowie. Zbyszek zupełnie nie pojmował dlaczego pleban chciał z nią oporządzać kobyłki akurat w kościele, a wkurzona dziewucha za nic nie chciała mu tego wytłumaczyć. Poradziła jedynie, aby ze swoimi rozterkami poszedł do młodego wikarego, a unikał starego piernika, bo jemu wszystko jedno kto u niego robił za stajennego. Chłopak nie miał pojęcia dlaczego w związku z mazidłem właśnie proboszcz przyszedł mu do głowy. Jakoś zupełnie nie przypominał jego słodkiego, jasnowłosego księcia. No chyba jedynie tym, że obaj łatwo nie odpuszczali jak już sobie coś wbili do głowy. Ciekawe gdzie się teraz podziewał Andree i jego gorące, całuśne usta?
   W sadzie o tej porze dnia było naprawdę pięknie. Słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie. Kwiaty pachniały oszałamiająco w wysokiej po uda trawie, brzęczały uwijające się w ich kielichach pszczoły. Wszystko wokół dojrzewało, nabrzmiewało, co bynajmniej nie wpływało uspokajająco na otumanionego Zbyszka.
- Mhm... - westchnął niczym miech kowalski i oczywiście wszystko zaczęło się od nowa. W spodniach zrobiło się ciasno, ręce zaczęły mu latać, a policzki stały się malinowe, nie mówiąc już o głowie wypełnionej przez rozćwierkane skowronki, stokrotki o miękkich płatkach oraz śnieżnobiałe gęsi. Dlaczego gęsi? A kto to wie! Wszystkie te stworzenia łypały na niego błękitnymi oczami o niezmiernie długich rzęsach. W jego omamionej pierwszą miłością głowinie nie kołatała się w tym momencie absolutnie żadna, ale to żadna rozsądna myśl. Zupełnie jakby ktoś na niego rzucił klątwę.
- Na psa urok! - Wrzasnął i tupnął nogą. Zatrzymał się gwałtownie na środku ścieżki wiodącej do ulubionego, zacisznego zakątka. - Jeśli tak wygląda to całe miłowanie to niech go szlag! Toż to gorsze niż jakaś zamorska zaraza! - Jednym słowem biedak kompletnie oczadział, jak taki stan malowniczo określała Kaśka,zwłaszcza kiedy poznała nowego, obiecującego parobka. Miał wrażenie, że niewielkie pudełeczko za chwilę wypali mu dziurę w kieszeni i tak już obtarganych spodni. Nogi same zaniosły go pod gruszę, gdzie po raz pierwszy spotkał młodego księcia. Usiadł smętnie na płocie, zerwał jeden z dorodnych owoców zwisających mu przed samym nosem i zatkał nim wzdychające co chwilę, niemądrze rozdziawione usta. Niestety zajęty pracą na gospodarstwie nie posiadał żadnych przyjaciół w swoim wieku oprócz Kaśki. Nie miał do kogo zwrócić się ze swoimi rozterkami. Bezmyślnie obracał w palcach zagadkowe pudełeczko.
- Co tam masz? - Usłyszał za swoimi plecami znajomy głos i zamiast elegancko się przywitać, fiknął do tyłu kozła i oczywiście spadł z płotu. Przez chwilę leżał oszołomiony na plecach z nogami w górze, opartymi o drewniane sztachety. Zupełnie jak rozdeptana żaba. Poczerwieniał zawstydzony. Nikt nie lubi przed swoją miłością robić za wiejskiego głupka.
- Wystraszyłeś mnie. - Starał się ze wszystkich sił, aby jego głos przestał się tak trząść i brzmiał godnie, jak na szlachcica przystało.
- Nigdy jeszcze na nikim nie zrobiłem aż takiego wrażenia - zachichotał Andree. - Czasem się jąkali, potykali, ale żaden jeszcze nie padł niczym rażony piorunem z powodu mojej nieziemskiej urody. - Wyciągnął rękę do Zbyszka, który jakoś nie mógł się wyplątać ze sztachet. W sumie to nie miałby nic przeciwko temu, żeby tak jeszcze poleżał. Z tymi rozrzuconymi szeroko zgrabnymi nogami, w rozchełstanej na ładnie umięśnionej, opalonej piersi koszuli wyglądał zupełnie bezbronnie i wyjątkowo apetycznie. Nie przeszkadzało mu nawet, że był spocony, od stóp do głów pokryty kurzem, kolana miał umazane błotem, a z włosów wystawały mu źdźbła słomy. Jego kształcone we Francyji standardy leciały w obecności tego chłopaka na złamanie karku. Co by na to powiedziała pani matka? Oblizał usta. W dodatku czuł się trochę jak zdrajca. Z jednej strony z jego głowy nie wychodziła rosła nieznajoma z balu, z drugiej ten parobek w jakiś dziwny sposób niesamowicie ją przypominał i wzbudzał identyczne uczucia. Andree doszedł do wniosku, że chyba rzeczywiście otrzymał w spadku sporą dawkę gorącej krwi chutliwej Barbary i jedna ukochana mu nie wystarczała. Jak sobie założy w pałacu harem to matka jak nic go zabije, a ojciec wyklnie z familii. Chyba jednak odwrotnie, najpierw go wyklną potem zabiją.
- Ee... Witaj... - Zbyszkowi udało się w końcu stanąć na własnych, nieco drżących nogach. Omal nie opadł z powrotem na trawę, na widok różowego języczka zwilżającego pełne wargi. Dobrze, że długa, lniana koszula ukryła jego narastający od nowa problem. Co by powiedział, ten wychowany za granicą panicz, gdyby się zorientował, że myśli tylko o jednym. - Gruszkę? Są bardzo słodkie. - Chłopak prostodusznie dzielił się tym co miał, ale z pewnością nie o to chodziło wypieszczonemu paniczowi, który jedynie wywrócił oczami.
- Jestem na diecie. - Andree chętnie zamieniłby się na miejsca z kroplą soku, która właśnie spłynęła parobkowi po brodzie i podążyła wzdłuż szyi, poprzez tors, aż zniknęła pod koszulą. Wolał sobie nie wyobrażać, gdzie ta lepka biedaczka mogła dalej zawędrować. Odsunął od siebie rękę z poczęstunkiem. Doskonale pamiętał mięsno - włochatą zawartość owocu, jakim został poczęstowany podczas poprzedniego spotkania.
- Tak całkiem nic nie jesz? - Zbyszko pierwszy raz widział jak ktoś dobrowolnie się torturował. Siostry co prawda czasami coś tam wspominały o zmniejszeniu porcji, ale zazwyczaj kończyło się na dobrych chęciach. Usiadł na płocie obok Andree, oczywiście w stosownej odległości bo jakby inaczej, ku cichej frustracji tego drugiego.
- Ostatnio ciągle bywam głodny... - zamruczał, patrząc głęboko w oczy Zbyszkowi. - Bardzo głodny... - Przysuwał się powoli aby nie spłoszyć ofiary. Nie miał pojęcia jakim cudem, ten nad wyraz przystojny parobek pozostawał taki niewinny i nieświadomy swoich pragnień. - Z trudem panuję nad sobą, bo pokusa bywa czasem strasznie silna. - Jak za chwilę nie uda mu się wgryźć w tą cudowną szyję, to z pewnością krew sławnej Barbary na miejscu go zabije! Na śmierć zabije! Andree nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Rezolutna piękność z balu całkiem wywietrzała mu z głowy. I niech diabeł porwie panią matkę razem z jej wygórowanymi ambicjami!
- Czyli tak jak panny siostry? - Oczy panicza były jakby zamglone, nie było w nich krztyny zrozumienia. Kiedy on znalazł się tak blisko? Przysiągłby, że jeszcze przed sekundą byli ze cztery łokcie od siebie. Poczerwieniał, zacisnął dłonie na koszuli, usiłując zachować spokój i godność. Taki bogaty panicz na pewno nie myślałby o migdaleniu się w sadzie z byle szlachciurą.- No, najpierw deklarujesz post, a potem napychasz się pod kołdrą bakalijkami - ciągnął temat, chcąc zająć czymś bardziej przystojnym rozgorączkowane myśli.
- Yhy... Przepraszam, ale muszę... - W tym momencie młody książę zupełnie zapomniał o swoich szlachetnych przodkach i dziewięciu pałkach w herbie, złapał Zbyszka za ramiona, skutkiem czego obaj stracili równowagę i runęli na rozgrzaną południowym słońcem ziemię. Unieruchomił jego dłonie swoimi, przyparł biodrami biodra i wgryzł się w napięty łuk szyi w najwrażliwszym punkcie, tam, gdzie widać było szalejący puls. - Mhm.. To jest o wiele smaczniejszew od najlepszych bakalijek. - Pracowicie zajął się poznawaniem nowego terytorium, którego leżący pod nim właściciel drżał coraz mocniej.
- Ale paniczu nie możemy...- Zbyszek był rozdarty między tym co powinien, a tym do czego skłaniał go ten napalony niecnota. Niby taki wiotki, kruchutki, a jak przyszło do walania się po trawie zamienił się w małego co prawda, ale niewątpliwie tygrysa. Nie chciał wiedzieć, co zrobi mu Pan na Pszczynie, jak się dowie o zbeszczeszczeniu jego syna. Pudełeczko wypadło chłopakowi z ręki i z brzękiem uderzyło o kamień. Wieczko odpadło i mocny aromat zwrócił uwagę Andree.
- Po co ci to pachnidło? - Wyczuł wahanie chłopaka i postanowił zająć czymś jego uwagę. Przeczytał wystarczająco wiele ksiąg z zamkowej biblioteki by przynajmniej teoretycznie wiedzieć co ma robić, poparł swoją naukę zwyczajnym podglądactwem w stajni, która była częstym miejscem schadzek pałacowej służby. Miał ogromną ochotę wypróbować swoją wiedzę w praktyce. W końcu to przecież ona czyni mistrza. Prawda? Jeśli chce zatrzymać Zbyszka przy sobie na dłużej to niewątpliwie powinni często ćwiczyć. Trzeba go tylko do tego jakoś nakłonić, ojciec powinien dać mu medal za bohaterską obronę jego i swojej cnoty.
- Kiedy nie wiem...- Smarkacz chyba chciał go pożreć żywcem. Właśnie włożył mu język do ucha i zacisnął zęby na małżowinie. I jak człowiek miał w takiej chwili myśleć o zastosowaniu mazidła?  - Ciotula dała, niby coby pomóc w drażliwej cielesnej materyi...-   Noż kurde blade! Młodzik zwinnie podciągnął się do góry i powoli opuścił, podciągnął i opuścił, ocierając się swoją nabrzmiałą wypukłością o jego własną. Ciało dzielnie opierającego się Zbyszka dosłownie stanęło w ogniu. - Ale... Ale ją rozgniewałem i nie wytłumaczyła co i jak - wystękał z niejakim trudem.
- Powtórz dokładnie jej słowa.  - Andree podwoił wysiłki. Czuł, że podąża dobrą drogą prosto ku zwycięstwu. Namącił chłopakowi w głowie motylimi pocałunkami, którymi obsypał jego obojczyki i ramiona. Koszula mimo, że trzymał ją kurczowo oburącz, została rozpięta, a zachwyconym oczom księcia ukazał się cudownie wyrzeźbiony tors, sterczące w oczekiwaniu różowe sutki i rozkoszny, twardy brzuch z pasmem obiecujących włosów wyraźnie zmierzających w dół.
- Żeby wysmarować się od środka...- Normalnie nigdy by czegoś takiego nie powiedział, ale w tej chwili myślenie nie było jego najmocniejszą stroną. Zwłaszcza, że gorące usta zacisnęły się na jego lewym sutku. Gwałtownie wciągnął powietrze. Co to chłopaczysko z nim wyczyniało? Jak nic pójdą obaj prosto do piekła. - Nie wiem, o jakim miejscu mówiła...
- Ale ja wiem... - Książę gorączkowo myślał, jakby tu podejść uparciucha i zmusić do kapitulacji. - I pokażę ci jak się przekręcisz na brzuch. Przy okazji ściągnij koszulę. - Odsunął się na bok by ułatwić mu manewr. Zbyszek poczuł się nieco rozczarowany, kiedy stracił kontakt z ciepłym ciałem, z drugiej strony nabrał odwagi. Zwiedzony spokojem Andree spełnił polecenie bez sprzeciwu.
- Co będziesz smarował? Kark? Plecy? - Chłopak był autentycznie ciekawy. Na szczęście nie widział szerokiego uśmiechu i błyszczących oczu księcia, który nie mógł oderwać rozgorzałego wzroku od jego napiętych pośladków. Cel był tuż tuż.
- Ta pozycja jest niewygodna. Podciągnij się na kolana. - Zasugerował ostrożnie. Niewinność i kompletne niezrozumienie chłopaka było w tej chwili wielką zaletą. Zmieszany, zarumieniony, podniecony pozwalał sobą manipulować i nawet mu w głowie nie powstało, że jego słodka kruszyna mogła być taka podstępna.
- Nie będę wypinał do ciebie tyłka, to nieeleganckie...- On chyba nie miał zamiaru dotknąć jego pośladków? Chłopak był tą myślą jednocześnie zafascynowany i wystraszony.
- Ale ja jestem księciem, a nie lokajem, nie jestem przyzwyczajony do schylania. - Ten argument wydał się zaczynającemu coś podejrzewać Zbyszkowi całkiem rozsądny. Zrobił o co go proszono, ale poczuł się w tej pozycji strasznie bezbronny i wyeksponowany. Widział kątem oka jak książę nabiera na palec maści. - Nabierz powietrza jeśli się boisz.
- Niby czego...- Nie dokończył bo Andree szybkim, zdecydowanym  ruchem opuścił mu spodnie. Jedna zwinna dłoń zacisnęła się na jego nabrzmiałym penisie, a śliski palec drugiej wszedł głęboko między pośladki i jakimś cudem udało mu się trafić celnie w prostatę. - Aaa... - chrapliwy okrzyk Zbyszka rozdarł ciszę panującą w sadzie. Umilkły nawet pracowite pszczoły. W ułamku sekundy zrozumiał, że właśnie poddał twierdzę. Rozsunął szerzej uda i oddał się w ręce zdobywcy. Przygotowania nie trwały długo. Szybko palec został zastąpiony czymś o wiele większym. Teraz krzyczeli już obaj, w starym jak świat rytmie.
Kiedy padli zmęczeni na trawę wtuleni w swoje ramiona, po kilku minutach odpoczynku przez głowę Zbyszka przeleciała pierwsza od wielu dni, jasna myśl. Dał się ponieść emocjom. Nie otrzymał w zamian żadnych zapewnień o miłości i szacunku jak pewna dama w szklanych butach na pewnym balu, za to został przeleciany w sadzie jak jakaś naiwna pasterka. Musiał wziąć wreszcie sprawy w swoje ręce, bo ta przygoda źle się dla niego skończy. Nie pozwoli się dłużej wodzić za nos temu małemu spryciarzowi. Namacał w kieszeni spodni zapomniany wcześniej pantofel. Ciekawe kiedy Andree uświadomi sobie, że właśnie zdradził swoją wyśnioną ukochaną? Państwo na Pszczynie od kilku dni szukali tajemniczej nieznajomej w imieniu syna. Powie im, że zmienił zdanie, czy wręcz przeciwnie porzuci go dla wyimaginowanej kobiety?

poniedziałek, 27 marca 2017

Śmierdziuszek V

Kaśka miała problem i kręciła się w łóżku jakby ją w zadek gryzły mrówki. Z jednej strony ufała Zbyszkowi, jak na swój wiek był nad wyraz zmyślnym chłopakiem. Nie sądziła, by zaprzyjaźnił się z kimś o czarnym sercu, podającym na obiad dzieciaki z rusztu. Z drugiej strony ogromny, smoliście czarny niczym wrota do piekła piec Ludmiły oraz scena jak wkłada do niego na łopacie bliźniaki wójta, śniły jej się ze trzy razy w ciągu jednej nocy. Jeszcze dziwniejsze było to, że sen kończył się za każdym razem w momencie, kiedy znachorka zaczynała rozpinać ciasno opięty na krągłych piersiach gorset. I już, już miał się rozchylić... Wtedy, ku swojemu ogromnemu rozczarowaniu, budziła się cała rozpalona i jakby głodna. Niestety nawet pajda chleba ze smalcem pochłonięta o trzeciej nad ranem nie zaspokoiła jej apetytu. Dlaczego? Żeby Ludmiła nosiła dobrze wypchane spodnie, byłoby to dla niej zrozumiałe. Lubiła harce pod pierzyną. Kaśka była praktyczną dziewuchą ze wsi, co to z niejednego pieca chleb jadła. Niełatwo było zawrócić jej w głowie. Nie pierwszy raz wrodzona ciekawość nie dawała jej spokoju. W okolicy rzadko działo się coś fascynującego. Tańce co sobota w karczmie i turlanie w stodole z jurnym parobkiem były jedyną rozrywką. Ale żeby cycki? Do tego Ludmiły?! To już przekraczało jej zdolności pojmowania. Do tej pory jedyne, które miała ochotę oglądać były jej własne. Może złośliwa wiedźma rzuciła na nią jaki ś urok tymi czarnymi oczyskami? Musiała, po prostu musiała to sprawdzić. Nie pozwoli się wodzić za nos żadnej wsiowej znachorce.
   O świcie zerwała się z łóżka. Po drodze spotkała wyglądające całkiem hożo dzieciaki wójta, kiedy biegły do karczmy  po piwo dla ojca. Jak nisła wieść gminna - ,, dla kurażu". Jeśli nie wypił solidnego kufla przed śniadaniem nie szło z nim niczego załatwić. Mawiał, że bez porządnego napitku głowa mu leniwieje i z pomyślunkiem wtedy ciężko. W każdym razie nie musiała się już martwić, co się stało ze smarkaczami. Pozostało jej jeszcze wyjaśnić sprawę omamienia. Wyprostowała się przed drzwiami do chaty, odrzuciła rudy warkocz do tyłu i zapukała.
- Czego tam stoi? Włazi! - Rozległo się niezbyt przyjazne warknięcie. Ludmiła właśnie wstała i jak zwykle o tej porze nie miała najlepszego humoru. Durne ptaszyska darły dzioby na wyścigi już zanim wzeszło słońce. A teraz znowu przlazł jakiś łamaga ze wsi, pewnie po napój miłosny. Lepiej kupiłby dziewce sznur korali zamiast marnować talary na napary. Głupota ludzka nie miała granic, ale doskonale służyła jej kiesce. Dzięki niej miała już sporą skrzynię wypchaną złotem schowaną w loszku.
- To tylko ja. - Dobiegł ją cichy głos.  Kaśka, co rzadko jej się zdarzało, nagle straciła rezon. Zwłaszcza, że Ludmiła otwarła gwałtownie drzwi i świdrowała bystrym wzrokiem, jakby chciała wyciągnąć jej duszę przez nogi. Wyższa o dobre pół głowy, ubrana w ciemno śliwkową suknię  z dużym dekoltem wyglądała naprawdę imponująco. Aksamitna skóra na szyi i piersiach w blasku ognia z kominka nabrała kremowego koloru. Wyglądała jak najlepsza śmietanka Mućki i z pewnością była równie smakowita. Oblizała spierzchnięte wargi. Tfu, na psa urok! Tok własnych myśli zupełnie zaskoczył biedną dziewuchę. To na pewno ten czar znowu dawał znać o sobie.
- No gadajże o co idzie. Strasznieś czerwona. Może masz gorączkę?- Znachorka wyciągnęła rękę by dotknąć czoła Kaśki. Ta odskoczyła niespodziewanie niczym oparzona. Potknęła sie o dywanik i byłaby stłukła sobie zadek, gdyby nie zwinność kobiety, która chwyciła ją w ramiona. Zamiast pięknie podziękować, zaczęła prychać niczym rozłoszczona kotka. Tym mocniej, kiedy zobaczyła szeroki uśmiech wiedźmy.
- Już ty najlepiej wiesz o co idzie! Zdejmuj zaraz ten urok, albo pójdę do plebana na skargę! Wyklnie cię na niedzielnej mszy! - Szorstkie, spracowane, małe dłonie nadal gładziły ją powoli plecach. Nie zawahały się nawet na moment, pomimo rzucenia najstraszniejszej, zdaniem Kaśki, przestrogi. Księdza bali się wszyscy, bardziej nawet niż Pana na Pszczynie. Miała wrażenie, że ze smukłych palców przeskakują iskry. Poczuła dziwny niepokój w całym ciele. I znowu zrobiła się głodna. Ki cholera?!
- Jak ci jaki parobek w oko wpadnie też latasz po pomoc do fary? - Ludmiła bawiła się coraz lepiej. Nieświadoma swoich pragnień dziewucha była całkiem apetyczna. Lubiła takie pyskate i temperamentne.
- No co ty! Na takiego to wystarczy, że zakręcę zadkiem i już po pacierzu obracamy się w sianie. - Co prawda nie posiadała przez to zbyt dobrej opinii we wsi, ale ani trochę nie przejmowała się miejscowymi kumoszkami. Łyżki strawy nie dostała od nich za darmo. Jak chłop latał z rozpiętym rozporkiem po okolicy to uważały do za jurnego i wzdychały. A jak dziewucha miała chętkę to od razu polatucha? Przeklęte mieligęby! Tfu!
- A z babą kiedy próbowałaś?
- Niby po co? Jak baba babie mogłaby wygodzić? - Wbiła w kobietę zdumione, niebieskie źrenice.
- Rety... - Ludmiła przewróciła oczami. Niby mała z tupetem i niegłupia, a ciemna, że strach boski. Tymczasem jędrny zadek, który właśnie sobie pomacywała przez kieckę, wydawał się całkiem obiecujący. Trzeba było zagaić jakoś inaczej, żeby owieczki nie spłoszyć. W czarnych źrenicach zapaliły się psotne ogniki.
- Zabieraj łapska niecnoto! - Policzki Kaśki zrobiły się niemal tak szkarłatne jak jej włosy. Czy wiedźma też ma ją za jakąś latawice, co to żadnemu żywemu nie przepuści?! Ku zaskoczeniu dziewczyny silne ramiona, oplatające ciasno jej talię zniknęły bez oporu.
- Wiesz, żeby odczynić urok muszę odprawić specjalny rytuał. Tylko mi nie wydziwiaj i rób co każę, albo już nigdy nie zaznasz spokojnego snu. - Grunt to się przyczaić i osaczyć zwierzynę. Skoro wierzy w gusła to proszę bardzo. Już ona jej odprawi czarną mszę, której nigdy nie zapomni.
- No dobra. - Na wszelki wypadek zrobiła krok do tyłu. Bliskość kobiety powodowała, że trudno było się jej skupić na tym co mówiła. Zapach ziół i piżma oszałamiał, przyciągał, obiecywał nieznane... Przeklęta wiedźma, całkiem ją ogłupiła. Tfu!
- No to zrzucaj ciuchy i siadaj na łopatę. - Wskazała na piec, a oczyska jej migotały jak u złego wilka.
- Mowy ni ma! Matula mówiła, że na golasa można się pokazać tylko chłopu po ślubie. - Zadarła głowę. Nie będzie ją tu wsiowa znachorka do bezeceństw namawiać. Miała swój babski kodeks honorowy i zawsze się go trzymała.
- Więc niby jak ty...? No w tej stodole...
- Wystarczy spódnicę zadrzeć. - No proszę. Niby taka uczona, a prostej rzeczy nie rozumiała.
- W każdym razie pamiętaj, że odradzałam. Potem mi nie becz, że kiecka do prania. - Sama rozebrała się do krótkiej halki. Kaśce na widok białych, ładnie utoczonych ud oczy omal nie wypadły na podłogę.
- Ee...?
- Ta kiecka jest z aksamitu i kosztowała fortunę. Ja szanuję swoją garderobę. A ty nie mamrocz tylko siadaj! Nie na krześle, tutaj. - Wyciągnęła z piekarnika wielką łopatę, na której spokojnie zmieściłby się tłusta kobyłka plebana.
- Jak mnie wrzucisz do lochu ze szczurami...
- Głupiaś. Jadę z tobą...- Usiadła z tyłu i objęła ją ramionami. Przed ich oczami otwarł się czarny, bezkresny tunel z pewnością prowadzący do samego piekła, a przynajmniej tak wydawało się Kaśce. Otoczyła ją nieprzenikniona ciemność. Pomknęły do przodu niczym wyrzucone z katapulty. Prędkość zapierała dech w piersiach. Przestraszona zamknęła oczy i przylgnęła plecami do Ludmiły.
- Na wciórności... Ło matko...! - Jazda trwała niecałą minutę, ale jej wydawało się, że to przynajmniej kwadrans. Nagle droga się urwała. - Ja pier...! - Chlup! Bulp! - Dolę...! - Dokończyła. Przeklęta Ludmiła chyba chciała ją zabić i szczątki pochować w ciemnej piwnicy. Wylądowała zanurzona do pasa w czymś gęstym i ładnie pachnącym. Pod nogami wyczuła twardą skałę. Zaciekawiona zaczęła oblizywać palce i powoli rozchyliła powieki. Ludmiła stała tuż przed nią, koszula przykleiła jej się do piersi, uwydatniając ich kształt. Nie spuszczała wzroku z jej ust. Dobrze, że świeciło się tylko kilka pochodni, bo policzki znowu zaczęły ją piec. Jeszcze by sobie cwana wiedźma coś pomyślała. Babskie igraszki? Też mi coś ! Tfu! Musi się przyczaić, wymyślić jakąś strategię inaczej znachorka zje ją na surowo. Na chłopów poza głupiutkiego maleństwa zawsze działała.
-  Aaa...! - Przerażona niewiasta powinna kwiczeć prawda? - Ależ to dobre. - Trucizna chyba nie miałaby tak nieziemskiego smaku. Żadne jedzone do tej pory słodycze nie umywały się do tej brązowej, gładkiej mazi. Tak musiała smakować niebiańska ambrozyja, co o niej bard śpiewał w karczmie.
- No nie drzyj się tak! Myślałaś, że tu dzieciska oprawiam, kroję i do słoi pakuję? - Warknęła wiedźma. - Całkiem ci pomyślunek zwarzyło?!
- Yhy...- Przyznała zawstydzona Kaśka teraz już bez skrępowania, całym językiem wylizująca swoją dłoń.
- To zamorski przysmak. Nazywa się czekolada. Czary sprawiają, że jest zawsze ciepła, płynna i nigdy jej nie ubywa. Wrzucam tu największych łakomczuchów, którzy mi nieustannie obgryzają piernikowy płot. Jak się nałykają słodkości całą noc mam z nimi na dobre dwie niedziele spokój.
- Ładnie pachnie. - Zorientowała się, że znajdują się w niewielkiej jaskini. Płytką, naturalną nieckę zamiast wody wypełniało coś, zupełnie jej nieznanego. - Czekolada co? Prawdziwie królewski napitek. Ciekawe czy Pani na Pszczynie go próbowała?
- Hm... - Wiedźma obserwowała ją zmrużonymi oczami jakby na coś jeszcze czekała. Dziewczynie zrobiło się głupio.
- No dobra. Masz rację, zdurniałam. I tego... - Kaśce zawsze z trudem przychodziło przyznanie się do błędów. - No przepraszam...- Zobaczyła jak twarz kobiety się rozjaśnia i zrobiło się jej jakoś lżej na sercu. Zebrała odwagę, wspięła na palce i cmoknęła ją w policzek. Oczywiście tylko na zgodę, bo jakżeby inaczej.  Jednak w ten sposób przypieczętowała swój los. Miękka skóra pokryta delikatnym puszkiem w połączeniu z czekoladą to było coś, czemu nawet anieli by się nie oparli. Dotknęła jej ponownie koniuszkiem języka, popróbowała ustami.
- Baba czy chłop, co to właściwie za różnica? - Zamruczała zupełnie zapomniawszy o wcześniejszych postanowieniach. Przysunęła się bliżej i oparła dłonie na piersiach kobiety. Palce dosłownie same się na nich zacisnęły. - Tylko kiecki szkoda.
- A mówiłam. Może da się ją uratować. - Pracowicie zaczęła rozsznurowywać przeklęte  tasiemki. Durne sznureczki, śliskie od czekolady stawiały opór niecierpliwym dłoniom. - A diabeł z nimi! - Ludmiła pstryknęła palcami i Kaśka poczuła na plecach chłód. Była nagusieńka jak ją bóg stworzył.
- Luśka, ona kosztowała całego talara! - Jęknęła praktyczna do końca dziewczyna. Czuła zawroty głowy, znowu zrobiło jej się gorąco. Jedna ręka trzymała mocno jej kibić, a druga delikatnie pogładziła miękkie włoski między udami. - Och... Hm... Zrób to jeszcze raz...
- Kupię ci nową... - Ta mała, rudowłosa jędza musi do niej należeć. Nie odda jej żadnemu chłopu. -  Nie przestałabym, nawet jakbyś chciała. - Dziewucha była rozpalona niczym piec kowalski. Pojękiwała cicho nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Już ona ją przekona o wyższości zmyślności białogłowskiej nad męskim prostactwem. Jej koszula też się gdzieś zapodziała szarpana przez pożądliwe ręce. A może to były jednak czary?
***
   Zbyszko zaspał po raz pierwszy w życiu. Obudziło go dopiero południowe słoneczko zaglądające do kuchennych okien. Na szczęście macocha i siostry nadal spały zmęczone balem z którego wróciły nad ranem. Szybko naciągnął na grzbiet czystą koszulę, przemył twarz wodą przy pomocy dwóch palców. Nikt mu nie będzie nadawał od brudasów. Ludmiła często mu wypominała niechlujstwo. Jeszcze przejechał dłonią po włosach i był gotowy spotkać się z ciotką. Może i złośliwa z niej wiedźma, ale na swój sposób zawsze się o niego troszczyła. Ciężko jednak było namówić ją do pomocy. Wczorajszy wieczór stanowił wyjątek. Niesiony niepokojem bardzo szybko dotarł do piernikowej chatki w lesie. Zapukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Nagle z sadu dobiegły go kwiki i śmiechy. Wiedział, że w krzakach porzeczek stała ogromna balia, służącą kobiecie do kąpieli. Dlaczego właśnie tam? Bo w tym miejscu biło ciepłe źródło z którego ciotka skrzętnie korzystała.
- To ja, Zbyszek - zawołał z daleka, by nie narazić się na przykre niespodzianki, z których na całą okolicę słynęła znachorka.
- Wiem, nikt inny nie odważyłby się tutaj przyjść. - Rozchylił krzaki. Ciotka zanurzona po szyję w pachnącej fiołkami pianie była w doskonałym humorze. Chwała najwyższemu, bo już się bał, że nic z tego.
- Mam sprawę...
- No proszę, nasza księżniczka wróciła cała i zdrowa. Gdzie buty? Masz pojęcie ile dałam za nie szklarzowi?
- No cóż... E... Ten tego... Chyba jednego zgubiłem. - Zbyszek przestępował z nogi na nogę, nie wiedząc gdzie podziać oczy. W końcu nie każdego dnia widzi się bez ubrania własną ciotkę.
- Rany, przestańcie tyle trajkotać. - Z wody niczym Wenus wyłoniła się nagusieńka Kaśka. - Omal się przez was nie utopiłam.
- Trzeba się było nie chować. - Dmuchnęła na nią pianą Ludmiła.
- Co wy dwie...
- Myjemy się, nie widać? - Rzuciła hardo zaczerwieniona dziewucha. Przed Zbyszkiem czuła niejaki respekt.
- Ty lepiej powiedz, czy już dostałeś pierścionek zaręczynowy od księcia. - Znachorka od razu przystąpiła do sedna sprawy.
- Ty mi tematu nie zmieniaj.
- Przyganiał kocioł garnkowi. - Burknęła. - Lekcyji jej udzielałam. Dbam o oświecenie wśród prostego ludu.
- A widzę, że dbasz. Pewnie w tej swojej piwniczce co? Możem i durny, ale nie aż tak...- Uśmiechnął się bezczelnie. - Żona piekarza pytała mnie o ciebie trzy razy i mówiła, że twoje nauki otwarły jej oczy na świat. Chętnie wzięłaby jeszcze kilka tych lekcyji.
- Piekarka co?! - Kaśka zmierzyła Ludmiłę zmrużonymi oczami. Takiego spojrzenia nie powstydziłaby się nawet tygrysica. - Ty się naucz sama piec chleb! Inaczej ja ci pokażę jak sprawnie posługuję się chochlą.
- Spokojnie słońce, to było bardzo dawno. Słowo.
- A nie bardzo, chyba w zeszły piątek. Dała mi nawet słodkie bułeczki. Mówiła, że przypominają jej twoje jędrne cyc...- Ludmiła ubrana jedynie w pianę, rzuciła się do przodu i zatkała mu zdradliwe usta ręką.
- Gadaj bo co przyszedłeś bo cię przeklnę.
- Ciotula się nie żyłuje. Ze mną jak z dzieckiem. Mam problem.
- Daj mu jakieś dobre mazidło, niech wysmaruje gdzie trzeba tego całego Andre i zrobi mu dobrze. Przy jego włoskiej krwi ze słynną Barbarą w tle, powinien być wdzięczny i dać mu ten przeklęty pierścionek. Będzie z naszego Zbyszka księżna pani jak sie patrzy. - Zarechotała niepoprawna Kaśka.
- Tylko się odpucuj, żeby wstydu we wsi nie było! Kąpiel wskazana. Nie chcesz chyba zniechęcić tego delikatnego paniczyka. - Ludmiła, kiedy widmo piekarzowej zniknęła z horyzontu, zaczęła się bawić równie dobrze jak robiąca właśnie gwiazdki z piany na jej obojczyku dziewczyna. - Nie ty pierwszy wszedłbyś do tej rodziny przez łoże.
- Jaki on tam delikatny. Jeszcze czuję drzazgi w plecach, jak mnie przyparł do drzewa. - Zauważył, że kobiety nagle zmilkły i słuchają go z zapartym tchem. Zmieszał się i umilkł.
- To może ty się wysmaruj od środka i daj się znowu przycisnąć do jakiej kłody w lesie. Najwyższy czas spróbować co nieco tego zakazanego owocu. - Spłoniony Zbyszek wyglądał strasznie słodko. Nic dziwnego, że ten cały Andree stracił dla niego głowę i jak mówiły plotki także całą resztę.

- Straszne z was jędze! - Chłopak zawstydzony ich sugestiami odwrócił się na pięcie i pobiegł z powrotem do domu. Niepotrzebnie tutaj przyszedł. Te zepsute babsztyle, myślały tylko o jednym. Jakże on, prosty szlachcic, śmiałby myśleć o czymś takim z księciem? Prawdę mówiąc, jego marzenia nie dotarły dalej niż do nieśmiałych pocałunków i uściśnięcia dłoni. Poza tym zajęty pracą w gospodarstwie, nigdy nie myślał o tych sprawach, nie miał na to czasu ani siły. Wieczorem padał na łóżko niczym trup. Poza tym, jak to robią mężczyźni, no jak? Za nic nie spyta o to Ludmiły. Popatrzył na pudełko z mazidłem w swojej dłoni. Gdzie niby miałby to zaaplikować? Naprawdę musiałby się wykąpać? Może zwykłe mycie w misce wystarczy?

piątek, 17 lutego 2017

Śmierdziuszek IV

Długo tańczyli wtuleni w swoje ramiona. Andrzej, spowity różowym obłokiem pierwszego zauroczenia, kompletnie stracił poczucie czasu. To nic, że duże stopy w szklanych pantoflach co chwilę deptały jego palce, to nic, że piękna panienka ciągle się potykała i od podtrzymywania by nie rozbiła sobie nosa bolało go już całe ramię, to nic, że jej szeroka pierś zasłaniała mu właściwie cały horyzont i już kilka razy dosłownie staranowali inne pary. Szybko wokół nich wytworzyła się pusta przestrzeń, nikt nie chciał zostać poturbowany przez oślepłych na otoczenie zakochanych. Zwłaszcza młody panicz wyglądał jakby zupełnie postradał zmysły. To była ONA, właśnie ONA. Do jej portu pragnął zawijać każdej nocy. Na jej płaskiej, twardej piersi chciał złożyć do snu swoją głowę. Książę czuł całym sobą, że właśnie spełniły się jego marzenia i nareszcie odnalazł prawdziwą miłość. Nie pozwoli jej zniknąć. Zatrzymał się, wspiął na palce i spojrzał prosto w zielone oczy. Włożył w to jedno sokole wejrzenie całą swoją rozpłomienioną duszę i przebił nim na wylot rozedrgane, dziewicze serduszko. A przynajmniej taki miał zamiar. Biedactwo z pewnością było nieco przytłoczonego jego majestatem, bo nie odważyło się nawet drgnąć. Wziął za rękę dziewczynę i pociągną ją w stronę parku. Szła za nim ze spuszczonym wzrokiem, nieśmiała  i płochliwa niczym sarna. Taka delikatność połączona z silnym, dobrze umięśnionym ciałem spowodowała, że zakręciło mu się w głowie od nadmiaru emocji, a lędźwie zapłonęły żywym ogniem. Na szczęście długi kaftan zakrył jego nadmierny entuzjazm. Westchnął z głębi serca tak głośno, że kilka słowików, pragnących im umilić słodkie sam na sam, spadło prosto pod nogi, nie mogącego uwierzyć w swoje szczęście kota Księżnej Pani. Zatrzymali się w najromantyczniejszym zdaniem Andrzeja zakątku, pod krzakiem jaśminu, obok szemrzącej cicho fontanny.
- Waćpanna zechcesz ty mnie? - Uczucia omal nie rozsadziły jego wątłej piersi, nie mówiąc już o spodniach. - Będziesz tutaj panią, powijesz moje dziatki... - Rzucił się na kolana miotany dziką namiętnością. Chciał wtulić twarz w jej łono, ale został stanowczo powstrzymany silną dłonią. Może niepotrzebnie wyrwał się z tymi dziatkami? Pewnie przestraszył niewinną panienkę swoimi męskimi emocjami.
- Yhy... Yhy... - Śmierdziuszek omal nie wyszedł z roli dziewczęcia z dobrego domu. Ten kretyn miał właśnie głowę poniżej jego pasa i chuchał niczym kowalski miech prosto w najwrażliwsze u mężczyzny miejsce. Przez cieniutki jedwab sukni doskonale czuł oddech zdurniałego desperata. Nie mógł uwierzyć, że znalazł się w tak idiotycznej sytuacji. Chciał, aby Andree polubił jego, Zbyszka, a nie jakąś wyśnioną księżniczkę. Miał niemądre wrażenie, że chłopak zdradza go z nim samym. Początkowo, podczas tańca, sam uległ czarowi chwili. Otrzeźwiał jednak jak tylko znaleźli się na chłodnym, jesiennym powietrzu. Ciotka Ludmiła z pewnością zabije go śmiechem, kiedy tylko wróci do domu. Z początku miał nadzieję, że w parku jakoś umknie temu napalonemu, nie wiadomo na co, głuptasowi. Tymczasem znalazł się w pułapce. Jak się gówniarz zaraz nie uspokoi pierdyknie go w ten upudrowany łeb, aż mu wyszczerzone w maślanym uśmiechu zęby zadzwonią niczym kastaniety.
- Przepraszam! Nie chciałem cię wystraszyć moja piękności! - Książę zupełnie błędnie odczytał nagły chłód na twarzy dziewczyny. Bogini, najprawdziwsza bogini. Zawsze lubił takie władcze białogłowy. Rozdął nozdrza niczym rasowy ogier na widok przedniej klaczy. Najwidoczniej krew sławnej Barbary płynęła jednak w jego żyłach bo poderwał się nagle na nogi i przycisnął do grubego pnia klonu nie spodziewającego się ataku Śmierdziuszka. - Moje uczucie może się wydawać zbyt nagłe. Przypieczętujmy naszą miłość pocałunkiem.
- Jak ci przyp... - Chłopak nie zdążył obdarzyć napastnika porządnym epitetem, bo skutecznie zatkał mu usta. W pierwszym odruchu chciał się wyszarpnąć, ale książę jak na takie chuchro okazał sie zadziwiająco silny.
- Cichaj moja miła, cichaj... - wyszeptał namiętnie w czerwone ze złości ucho. - Przy mnie nie musisz być nieśmiała. Dajmy się choć przez chwilę ponieść ku niebiosom...- Włożył udo między nogi Zbyszka, przyparł go całym ciałem do szorstkiej kory i wpił się wargi.
- O kur... Psia jego ma...- Zdążył jedynie pomyśleć. Ale się mały łajdak napalił, a taki się wydawał łagodny i niewinny. Nigdy jeszcze się tak nie pomylił.
- Pozwól, że splądruję twoją świątynię...- Książę niczym tajfun wdarł się między szczelnie zaciśnięte usta. Niedoskonałości techniki nadrabiał niespożytym zapałem, a sprytnie umieszczone kolano siało zamęt w głowie coraz słabiej opierającego się Zbyszka. Niecierpliwe, arystokratyczne dłonie złapały go za tyłek. I już miał go przyciągnąć bliżej i odlecieć z nim do niebios, kiedy...
- Bim.. Bam... Bim ... Bam... - rozszedł się znajomy dźwięk. Zegar na wieży właśnie oznajmił północ. Ot złośliwość rzeczy martwych. Natychmiast otrzeźwiał. Po krzyżu przebiegł mu zimny dreszcz. Andrzej za nic nie mógł się dowiedzieć kim był naprawdę. Wstyd by go zabił. Musiał natychmiast uciekać, od zniknięcia czaru Ludmiły dzieliły go dosłownie sekundy. Odepchnął z całej siły chłopaka, który wylądował całkiem wygodnie na kopczyku usypanym przez kreta.
- Co, kto...?- Książę strącony brutalnie wprost z różowych obłoków  niezupełnie potrafił się odnaleźć w rzeczywistym świecie.
- Muszę wracać. - Śmierdziuszek, nie wyjaśniając niczego, pobiegł w kierunku schodów. Kiedy odwrócił głowę zobaczył ogromnie zaskoczoną minę chłopaka. Zrobiło mu się żal głuptasa. Chyba powinien jakoś osłodzić mu zniknięcie wymarzonej księżniczki. Niestety niezbyt dobrze znał się na tych arystokratycznych wzdychaniach.
- Pochodzimy z innych światów. Nie dla nas miłość po grób. - Zatrzepotał rzęsami i załamał dłonie w dramatycznym geście. - Żegnaj luby. - Zbyszek wzniósł się na wyżyny romantyzmu. Podkasał przeklętą kieckę krępującą mu ruchy, pobiegł w kierunku wyjścia i oczywiście przepadł już na pierwszym stopniu. Szklany pantofelek zsunął mu się ze stopy. Schylił się by go podnieść, ale Andree był tuż za nim. Machną ręką na cudacznego buta, najwyżej zapłaci za niego Ludmile. Jak szalony popędził przed siebie. Wskoczył do bryczki i strzelił z bata. Konie ruszyły galopem. Wkrótce zniknął za zakrętem ścigany rozpaczliwym krzykiem chłopaka.
 - Nie odchodź! Waćpanna wyjaw chociaż imię!
***
   Zbyszek po powrocie do domu ze sławnego balu usiadł na podłodze przed kominkiem i ze złością rzucił szklany pantofelek prosto w płomienie po czym zakopał go pogrzebaczem pod tlącym się leniwie drewnem. Na co niby miałby mu się przydać? Ludmile nie odda przecież jednego buta. Przypominałby mu jedynie jak zrobił z siebie kompletnego idiotę i łamagę. Prawie pozbawił palców u stóp tego delikatnego panicza. No może nie aż tak delikatnego, sądząc po sile z jaką przyciskał go do drzewa. Na samo wspomnienie oblał się rumieńcem. Po jakie licho zgodził się eskortować siostry? Jak on teraz to wszystko odkręci? Nie wyobrażał sobie, żeby już nigdy nie mógł skosztować tych gorących ust i objąć smukłego ciała. Może Ludmiła wpadnie na jakiś pomysł? Pójdzie do niej z samego rana. Coś stuknęło o posadzkę. Spojrzał i ze zdziwieniem stwierdził, że na powrót zupełnie nieświadomie wyciągnął z popiołu cholernego pantofla. Westchnął, wyjął z kieszeni czystą chusteczkę i pieczołowicie go zawiną. Podniósł luźną deskę, schował swój skarb do starej kryjówki, gdzie trzymał swoje najcenniejsze rzeczy. Już niedługo wzejdzie nowy dzień, a z nim nowe możliwości. Zbyszek był urodzonym optymistą. Słońce wstawało, aby zarumienić w sadzie jabłka, deszcz padał, by nie musiał o świcie zamiatać podwórza, a pies złapał pchły od suki proboszcza, by macocha bała się wejść do kuchni i nie suszyła mu głowy o bzdury. Zawsze znajdował jakiś powód do radości. Nie tylko sam nią promieniał, ale i zarażał nią innych.
***
 Tydzień później książęca para, gryząc tosty z sadzonym jajkiem i po raz enty omawiała urodzinowy bal. Pan na Pszczynie, lekko skrzywiony, masował sobie skropioną octem chusteczką skronie. Chcąc sobie poprawić nastrój odrobinę przesadził poprzedniego dnia z półtorakiem i miał paskudną migrenę. Jazgotanie żony bynajmniej nie poprawiało jego stanu.
- Musimy go wysłać za granicę, choćby do Francyi, albo i dalej.
- Dajże chłopakowi spokój. Przejdzie mu.
- Ot męska logika. A on taki nieszczęśliwy. Złamała mu delikatne serduszko ta wielkostopa wiedźma!
- Nie rób z tego dramatu. Ot chłopaczyna nieprzyzwyczajony. Zmacał sobie pierwszy raz dziewuchę, to się zapalił. - Książę jęknął i skinął na lokaja, żeby mu dyskretnie nalał klina. Niestety Pani na Pszczynie miała sokoli wzrok.
- Już od świtu chlasz, zamiast jedynaka ratować? Toż kogut w kurniku więcej uważania ma dla swojego potomstwa niż ty! Skoro nie chcesz mi pomóc, napiszę do matki. Ostatni raz bardzo jej się u nas podobało.  Zostanie miesiąc jaki, a może i dwa. - Zmierzyła wzrokiem męża, który natychmiast spotulniał niczym baranek. Sama wizja przyjazdu teściowej spowodowała, że migrena zniknęła jak ręką odjął. Prawdziwy cud. Już jedna temperamentna Włoszka była trudna do okiełznania, ale dwie oznaczałyby prawdziwy armadgedon, albo i co gorszego.
- Wezwie się znachorkę i po krzyku. - Widział Ludmiłę kilka razy z daleka. Wyglądała na gorącą białogłowę. Ja wieść gminna niosła znała się na choróbskach cielesnej i dusznej materyi. A on chętnie nawiązałby z nią bliższą znajomość, bo mu ta jego italiańska jejmość do cna zbrzydła. Wiecznie tylko narzekania i pretensje.
- A wstydziłbyś się, tu doktora z samego Krakowa potrzeba. W zabobony wierzysz jak jakaś wioskowa baba? - Nie mogła pojąć, że czasy oświecenia nastały, ludziska uniwersytety kończyły, a jej mąż nadal tkwił w mrokach  średniowiecza. Tak to bywa, jak się słaba kobieta da ponieść uczuciom i wyjdzie za prostego szlachetkę z dziury, gdzie psy szczekają zadkami.
Nikt nie zauważył jak do jadalni cicho niczym pokutujący duch wszedł, a raczej przewlókł przez próg swoje doczesne szczątki, Andrzej. Nieogolony od urodzinowego balu, kiedy to zgasła jego nadzieja na szczęście, z podkrążonymi oczami, niechlujnie ubrany stanowił osobliwy widok dla mieszkańców zamku. Młody panicz był od dziecka strasznie pedantyczny i niezmiernie dbały o swój wygląd, więc teraz skutecznie straszył służbę oraz gości. Usiadł na krześle ze wzrokiem wbitym w obrus, który aż się pomarszczył jak zaczął wzdychać nad kubkiem mleka.
- Nawet ten biały nektar ma smak goryczy i łez... Wszystko jest takie ciemne i zamglone...
- Moje kochane biedactwo... Ale cię ta wsiowa Wenus w butach od szklarza urządziła...- chlipnęła księżna. W głowie jej się nie mieściło, że jakaś byle dziewucha mogła odrzucić taki skarb nad skarbami. Chociaż co można wymagać od zaściankowej ciemnoty? Taka choćby i perłę zobaczyła pomyśli, że to zwykły kamyk. A on taki chudzieńki i smutny. Tęskni niczym Romeo za swoją Juliettą. Jak ten angielski wierszokleta bez serca mógł go tak okrutnie zamordować? Szekspir mu chyba było , czy jakoś inaczej...Wytarła oczy rąbkiem chusteczki z monogramem. No cóż mężczyzna to tylko mężczyzna, choćby i poeta. Gdzie mu tam do białogłowskiej wrażliwości.
- Nie waż się obrażać mojej bogini! - Andrzeja aż podniosło z krzesła, acz po sekundzie opamiętał się i opadł na niego smętnie niczym jesienny liść. Należało ostrożnie przygotować familijny grunt. Matka z jej wielkopańskimi ambicjami tak łatwo nie zgodzi się na synową ze wsi. Prawie codziennie żałował, że był jedynakiem. Może jakby miał liczne rodzeństwo ta miłość jejmości jakoś by się rozłożyła na mniejsze części.
- Psia wasza mać! Za chwilę to i ja jakiś waporów dostanę! - Zdenerwował się książę. - Wzywaj tego doktora, znachorkę, czy inszą nację, byleście tylko oboje przestali jęczeć i biadolić. Od tego w żołądku czarna żółć się robi, w głowie powstają fiksacje, a do mnie po obiedzie panowie z całego powiatu na obrady przybywają.
- Ty mi się tutaj znajomością łaciny z chlewu nie popisuj! Dziecko słucha! - Co za bezzecnik i jaki wstyd przed służbą. Ona tutaj kulturę od ćwierćwiecza próbuje wprowadzić, a on nadal na samym dnie.
- Tatko się nie gorączkuje. Już niedługo zniknę jako ta mgła i przestanę go w oczy kłuć moim nieszczęściem...- Andrzej odrzucił dramatycznym gestem długi warkocz na plecy i ugryzł kawałeczek tosta. Nie wypadało się obżerać, będą na dnie rozpaczy. Miłość wymagała poświęceń. Jeszcze trochę, a rodziciele się załamią i sami zaczną szukać jego bogini. Kieskę miał pustą, a w pojedynkę nie było na to szans zwłaszcza, że nie znał nawet imienia dziewczyny. Jej bucik trzymał w srebrnej szkatule niczym najświętszą pamiątkę. Zapaszek z niej dobiegający, za każdym razem jak ją otwierał, kogoś mu przypominał. Nie wiedział jednak kogo.
- Wciórności z wami! - Pan na Pszczynie nie wytrzymał takiej dawki przeraźliwego romantyzmu. Mógł się ożenić z jaką Rosjanką, albo lepiej Litwinką. Nie było jak słowiańska krew, wartka ale i pełna dystynkcji, nie mówiąc już o zwyczajnym zdrowym rozsądku.  Syn przynajmniej odziedziczyłby jakiś normalny pomyślunek. Trzasnął drzwiami aż z futryn posypał się tynk.
***

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Śmierdziuszek III


 Zbyszko wcześniej umówił się z siostrami, że dołączy do nich na balu, oczywiście jeśli wiedźma chrzestna zgodzi się im pomóc. Teraz jednak kłusując w kierunku zamku miał coraz większego stracha i nagle jakoś przestało mu się spieszyć. Powściągną lejce pary gniadoszy, ciągnących energicznie nieco kanciastą, srebrną bryczkę. Nawet jeśli zwlecze jakiś kwadrans to chyba siostrą nie uda się tak szybko narozrabiać. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że w ich przypadku na posag nie mieli co liczyć, a przyszła teściowa stanowiła istną skarbonkę bez dna. Z tego powodu pomimo niewątpliwej urody dziewcząt, kandydaci na mężów nie pchali się drzwiami i oknami. Śmierdziuszek najchętniej by zawrócił, przed stchórzeniem powstrzymywała go jedynie rodzinna lojalność. Poprawił ręką fantazyjną fryzurę, wyprostował zgarbioną sylwetkę i pognał koniki. Słowo się rzekło, więc trzeba było skończyć co zaczął i pojawić się na balu. Miał tylko nadzieję, że piękny Andree nie pozna go w tym nowym wcieleniu. Spaliłby się chyba ze wstydu. Zatrzymał bryczkę u stóp paradnych, marmurowych schodów prowadzących do zamku. Natychmiast podbiegli lokaje, by pomóc mu wysiąść.
- Panienka pozwoli. Kogo zapowiedzieć?
- W środku są moje siostry, Zofia i Krystyna Pustakowskie herbu Szlezong. - Obie dziewczyny nosiły nazwisko swojego prawdziwego ojca, pierwszego męża jejmość Anny.
Dzięki zręczności nabytej w gospodarstwie udało mu się nie zabić na schodach, które dla początkującego akrobaty stanowiły prawdziwy tor przeszkód. Cudaczne, szklane buty na dość wysokich, kwadratowych obcasach okazały się dla niego niezłym wyzwaniem. Z trudem się w nich poruszał, co chwila wymachując rękami dla złapania równowagi. Z początku wyglądało to dość komicznie. Trzeba jednak przyznać, że z każdym krokiem szło mu coraz lepiej. Tutaj przyszedł mu na pomoc wrodzony wdzięk.
Na szczęście obie rozpytlowane siostry stały blisko wejścia na salę balową podpierając, jak przewidział, ścianę. Dla miejscowej szlachty liczył się przede wszystkim zasobny trzos. Nawet jeśli jakiś młodzieniec zerknął na ładne panny, to zaraz był odciągany przez praktyczną matkę.  Macocha oczywiście brylowała gdzieś w towarzystwie i beztrosko pozostawiła córki same. Z tej trójki, jeśli któraś znajdzie męża, to chłopak mógłby się założyć o rączego ogierka, że to  na pewno będzie jejmość Anna, czego jej z całego serca życzył.
Śmierdziuszek po raz pierwszy był na pszczyńskim zamku. Rozglądał się z zaciekawieniem, podziwiając gustowny wystrój pałacu na który z pewnością nie szczędzono talarów. Ściany wyłożone kremowym marmurem lśniły w blasku kryształowych kandelabrów niczym dobrze wypolerowane  lustra. Podłoga z drogiej mozaiki w roślinne wzory także odbijała światło. Czerwony dywan, biegł przez całą salę, dzieląc ją zgrabnie na dwie części: jadalną i taneczną. Rozpościerał się od progu aż do tronu Księcia Pana. Pod ścianą po lewej stronie stały stoły uginające się od wszelakiego jadła. Po prawej ustawiały się już pary, oczekujące na rozpoczęcie przez młodego panicza tańców. Zbyszko stanął obok sióstr, które obdarzyły go krótkimi, obojętnymi spojrzeniami.
- Co tak stoicie, nikt was nie zaprosił do poloneza? Blondynki przestały być modne?
- A panience co do tego?- Krzysia zadarła nosek. Nie będzie jej tu jakaś nieznajoma wytykać braku powodzenia. Sama z tym wzrostem huzara, też prędko kawalera nie znajdzie.
- Lepiej by pilnowała swojej urody! - żachnęła się Zosia. - Wielkie stopy, z przodu plecy i łapy parobka. - Zmierzyła bezczelną dziewuchę wyniosłym wzrokiem. - Powinna od razu zacząć od kuchni, a nie na salony się pchać. Takie dobrze zbudowane podobno chętnie zatrudniają do szorowania garów.
- Radzę grzeczniej, bo was wyproszą zanim zacznie się bal. - Fuknął na nie zniecierpliwiony Śmierdziuszek. - To ja kapuściane głąby! Własnego brata nie poznajecie?!
- Święci anieli na niebie! - Krzysia wytrzeszczyła oczy. - Zbyszko?!
- Nie, Czerwony Kapturek! - Zdenerwował się chłopak.
- No, no. Ale cię Wiedźma Chrzestna wystroiła - rozchichotała się na dobre Zosia. - Uważaj, jeszcze cię dopadnie jaki włoski krewny księżnej pani. Oni lubią takie wyrośnięte blondyny.
                                                                                          ***
   Andre siedział między rozbawionym jego buntowniczą miną ojcem, a panią matką, której nie zamykały się usta. Jej włoski temperament doprowadzał go do szału. Od pół godziny usiłowała mu zareklamować okoliczne panny, oczywiście tylko te, które upatrzyła sobie na synową. Co go obchodziło, że tęga brunetka miała w rodzinie króla, a blada szatynka dwie skrzynie złotych talarów w posagu? Miał sypiać z portretem królewskiego przodka jednej, czy z ze złotem drugiej? Od kiedy przyszedł wypatrywał Zbyszka, nigdzie go jednak nie dostrzegł. Z każdym kwadransem był coraz bardziej rozczarowany. Zapowiadał się wyjątkowo nudny wieczór. Niepotrzebnie od świtu poprawiał swoją urodę.
- Chyba dostaję migreny - jęknął teatralnie, przerywając słowotok matki. - Pójdę się wcześniej położyć.
- Ależ kochaniutki, toż to twoje urodziny. Musisz zostać chociaż do północy. - Kobieta dopiero teraz zrozumiała, że zbytnio się rozochociła, mając nadzieję na rychłe weselisko, po tym jak w wielkiej tajemnicy lokaj Przemko opowiedział jej o zmianie w zachowaniu jedynaka.
- Golnij sobie półtoraka to ci zaraz przejdzie, a nogi same pójdą w tany . - Ojciec wręczył mu niewielki pucharek mocnego miodu. Andrzej wypił go duszkiem, nawet nie mrugnąwszy okiem. Odpowiednie znieczulenie na damskie wdzięki wydało mu się w tej chwili doskonałym pomysłem, bo te powyciągane z najmniejszych zaścianków kwiaty panieństwa napawały go niejakim strachem. Krzywa Franciszka z Omłyńca łypała na niego jednym okiem, mała Ofka brudnymi paznokciami drapała się po solidnym udzie, Jadźka z Pohańca dyskretnie wąchała swoją pachę, a biuściasta Hellenka gapiła mu się od dobrego pacierza prosto między nogi. Bóg raczy wiedzieć co jej się roiło w głowie, ale kiedy kilka razy oblizała pomalowane barwiczką wargi, a jemu zimno przebiegło mu po krzyżu.
- Ty mi dziecka nie rozpijaj! Zobacz jak się biedaczek wzdryga po tym okropnym, barbarzyńskim trunku! Trzeba było podać francuskie wina. - Księżna popatrzyła z dezaprobata na męża. - Ale jak się ma węża w kieszeni i żałuje kilku talarów dla potomka...
- Musiał się biedak napić czegoś mocniejszego niż te francuskie siuśki. Inaczej nie przetrwałby tego zjazdu potworzyc - zarechotał Pan na Pszczynie. - Skądżeś ty wytrzasnęła te brzydactwa? Żeby chociaż były jakieś ogarnięte, ale wyglądają jakby nawet czytać nie umiały. Chcesz żeby nasze wnuki urodziły się półgłówkami?
Oczywiście rodzice zaczęli się sprzeczać, jak to często mieli w zwyczaju. Andrzej nie lubił się wtrącać w ich przegadywanki, zawsze kiepsko na tym wychodził. Dobrze wiedział, że potem z zapałem pogodzą się w sypialni. Wstał z fotela i powiódł wzrokiem po sali.
- To może ja lepiej poszukam partnerki do tańca. - Tradycyjnie zabawa zaczynała się zawsze od poloneza, a on z wybranką miał stanąć w pierwszej parze i poprowadzić korowód pod przewodnictwem wodzireja. Zaczął się rozglądać z miną męczennika. Czego to człowiek nie zrobi dla spokoju domowego ogniska i zadowolenia pani matki. Ruszył wzdłuż sali. Rozmowy milkły jedna po drugiej, wszyscy odwracali głowy w jego stronę. Matrony wypchnęły do przodu swoje córki, a co odważniejsze nawet synów. Powoli dotarł niemal do końca czerwonego dywanu. Już miał podejść do krzywej Franki, ta przynajmniej nie będzie łapać go za tyłek, kiedy zobaczył JĄ...
Słońce, a właściwie księżyc zatrzymał się w swojej drodze po horyzoncie z otwartymi z podziwu ustami, gwiazdy przestały migotać, ptaki umilkły, jedna ruda wiewiórka zadławiła się orzeszkiem. Cała zgromadzona z powodu jego urodzin szlachta zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a widok zawęził się do tej jednej jedynej niepowtarzalnej osoby...
- Jejmościanka pozwoli. - Ujął dużą, ciepłą dłoń dziewczyny, spoglądającej na niego nieśmiało spod długich rzęs. Była naprawdę wysoka, o jakąś głowę wyższa od niego. Miała cudowne włosy barwy miodu rozpuszczone na ramiona, maleńkie perełki połyskiwały w gęstych, miękkich pasmach. Zielone oczy spoglądały niepewnie, jakby speszone jego książęcym majestatem. Suknia z najprzedniejszego jedwabiu wyglądała jakby utkano ją z dymu i srebrzystej mgły, falowała wokół zgrabnych kostek oraz szklanych, fantazyjnych bucików.
- Zatańczysz ze mną? - Nigdy żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Właściwie to białogłowy były mu zazwyczaj całkowicie obojętne. Ta była inna, cudowna, o silnych, szerokich ramionach i krzepkiej sylwetce. Nie mógł się doczekać kiedy ją obejmie. W zwinnych ruchach dziewczyny było coś znajomego, ale tym teraz nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy.
- Bardzo proszę... - odpowiedziała cichuteńko, zaskakująco niskim, melodyjnym głosem. Poprowadził ją na czoło formującego się korowodu. Zabrzmiały dźwięki poloneza. Nigdy ten tradycyjny, polski taniec nie wydawał mu się tak niezwykły i uroczysty. Prawie słyszał już kościelne dzwony. Miał wrażenie, że wpatrzony w szmaragdowe oczy unosi się nad ziemią niczym aniołowie.
                                                                              ***
   Zbyszko, bo oczywiście to na niego padł książęcy wybór, miał zgoła inne odczucia. Najchętniej zapadłby się pod ziemię. Miły byłby mu widok nawet samego Kusego mieszającego w kotle z wrzącą smołą. W tej kiecce i fikuśnych bucikach czuł się jak kompletny idiota. Podał rękę wpatrzonemu w niego maślanym wzrokiem chłopakowi i modlił się gorąco do wszystkich swoich patronów, żeby Anree go nie rozpoznał, inaczej z pewnością szlag by go na miejscu trafił jak nieboszczyka tatusia. Starał się mówić jak najciszej, bo głos miał dość charakterystyczny. Planował, że natychmiast po zakończeniu tańca ulotni się do parku i już jego głowa w tym, by młodzieniec go tam nie odnalazł. A przed północą wyciągnie siostry z zamku choćby siłą i chajda do domu. Ciotula Ludmiła zagroziła, że jej czary mają ograniczoną moc i balowe łaszki zamienią się potem na powrót w połatane spodnie i starą, lnianą koszulę. Niestety łatwiej postanowić niż wykonać. Przeklęty książę, gapił się na niego jakby zobaczył najsmaczniejsze ciastko z najprawdziwszą czekoladą prosto z Wiednia. Zbyszko jadł takie tylko raz i nadal śniło mu się po nocach. Pod wpływem tego roztapiającego serce i zamieniającego nogi w galaretę wzroku, nawet kiedy umilkły dźwięki poloneza, a potem zagrano chodzonego, nie zszedł z parkietu. Zapomniał się do tego stopnia, że zamiast pozwolić się prowadzić jak uprzednio, przejął rolę chłopaka, który z początku nieco zaskoczony już po chwili ufnie wtulił się w jego ramiona. Inne pary z początku obserwowały ich mocno zdziwione.
- Co za dziwny pomysł, żeby białogłowa wiodła prym...
- To ta włoska krew pani matki, ci makaroniarze zawsze byli dziwni. Za dużo słońca szkodzi szarej materyi...
- Pewnie znowu przyszła nowa moda z prosto Francyji... Młody książę pobierał tam ponoć nauki...
Po niecałym kwadransie wszyscy tańczyli już na sposób zapoczątkowany przez Andree. Skoro jaśnie państwo nie mieli nic przeciwko, to taka odmiana była nawet całkiem interesujaca. Pewnie, że parę osób, zwłaszcza spośród tych co podpierały ściany, zaczęło narzekać na zdziczenie obyczajów i okropną, dzisiejszą młodzież, ale kto by ich tam słuchał. Książę na Pszczynie na ten ucieszny widok omal nie dostał ze śmiechu czkawki, musiał więc ratować majestat kolejnym kufelkiem półtoraka, a Pani na Pszczynie tak szybko trzepotała wachlarzem, że połamała jego delikatną konstrukcję na drobne kawałki.
- Powiedz mój panie, który z tych cudaków był kompletnie szurnięty? - Księżna wściekłym wzrokiem potoczyła po rodzinnych portretach wiszących za ich plecami. - Mam nadzieję, że wieść o dzisiejszym balu nie dotrze na Wawel. -Dodała omdlewającym głosem.
- Prawie wszyscy byli stuknięci. Im więcej pałek w herbie tym mocniej. Ale zawsze mówiłaś, że grunt to nazwisko reszta się nie liczy. - Z każdą chwilą bawił się coraz lepiej. Rzadko miał okazję porządnie odgryźć się pyskatej żonie.
- Nawet hrabia  Mućkow, zwycięzca spod Pskowa, teść króla? - Zrobiło się jej jakoś słabo. Jakie geny odziedziczyło jej biedne dziecko? Skąd u niego ten pociąg do folwarcznych dziewuch zalatujących sianem z rękami żołdaka?
- E tam... On był tylko mlekopijem. Do paradnej karety kazał zaprzęgać krowy. Twierdził, że to poręczne, bo w każdej chwili może skorzystać ze świeżego, boskiego nektaru jaki dają jedynie nasze poczciwe łaciate. Całkiem równy z niego był kamrat...
- Dlaczego nikt mi przed zamążpójściem nie powiedział, że twoja familia to banda szaleńców? - warknęła.
- Nie pytałaś. Pierwszą rzeczą, którą zwiedziłaś po ślubie był skarbiec, a potem sypialnia. Poza tym nie przesadzaj moja duszko. - Księcia nie opuszczał dobry humor. Kto by tam wierzył w te bzdury o przodkach. Ludzie zawsze wyolbrzymiali drobne dziwactwa. -  A co powiesz na twoją słynną na pół Europy kuzynkę Barbarę? Zdarła siedmiu mężów. Żaden nie przeżył roku. Podobno wypuszczała ich z sypialni tylko za potrzebą. Nie uważasz, że Andrzej ma jej oczy?
- Chyba się jednak napiję... - Wydarła mężowi z dłoni kufel z półtorakiem i zdrowo pociągnęła. - Zapomniałeś dodać, że nasza komnata była na końcu skrzydła. Wcześniej ,,zwiedziliśmy'' inne pokoje. - Dodała oblewając się rumieńcem.
- Nie mam pojęcia, dlaczego zarzuciliśmy tą miłą tradycję? Może czas znowu ,, pozwiedzać "zamek? Odkurzyć zapomniane komnaty.
- Siedziałbyś już cicho, ludzie patrzą!
.....................................................................................................................
półtorak - miód pitny, około 50 - 65 % alkoholu

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Śmierdziuszek II

   Śmierdziuszek gotował właśnie obiad, niestety był we dworze parobkiem od wszystkiego. Zagoniony do pracy jako młode pacholę inne życie znał jedynie z książek. Sprzątał, prał, gotował i zajmował się zwierzętami oczywiście tymi, których jeszcze macosze nie udało się sprzedać. Nie zostało ich już zbyt wiele: małe stadko leciwych kur, gniada klacz Offka, bez niej panny nie mogłyby paradować w bryczce po okolicy i wielkooka krasula Łaciatka. Kulawa Kaśka trochę mu w pomagała w obowiązkach, ale z powodu pociągu do miejscowej okowity i hożych parobków, różnie bywało z jej zapałem do pracy. Czasami zwyczajnie zmęczona życiem zasypiała gdzieś w kącie. Chłopak lepił pierogi, a wyżej wspomniana niecnota mieszała w garnku z zupą pomidorową.
- Wiesz, że robisz już trzeciego bez nadzienia? - zapytała ziewając szeroko dziewucha i podmuchała na oparzony parą palec. - Czym się znowu martwisz paniczu? - Lubiła tego cichego chłopaka, który większość swojego wolnego czasu przesiadywał w bibliotece starego dziedzica. Zawsze był wobec niej grzeczny nawet, kiedy chwiejąc się na nogach wracała do domu nad ranem. Uważała za skandal, że to nie on tylko jejmość Anna o chciwych rękach zarządzała majątkiem i doprowadzała kwitnącą jeszcze niedawno posiadłość do ruiny. Kaśka nie słuchała nikogo oprócz Zbyszka nawet, kiedy pani wyprowadzona z równowagi jej powolnością miotała w nią swoimi pantoflami. Nawet jeśli ona była leniwa, to te trzy przybłędy, jak w myślach nazywała jaśnie panią i panienki, biły ją w nieróbstwie na głowę.
- Szkoda gadać, muszę iść na bal, coby panny siostry wianków nie pogubiły, ale zaproszenie obejmuje jedynie dziewki na wydaniu. - Po odwiezieniu młodego księcia do zamku Śmierdziuszek całkiem stracił humor. Zdał sobie sprawę, że nie miał przed sobą przyszłości. Za cztery lata, kiedy osiągnie pełnoletność ze schedy po tatusiu nieboszczyku z pewnością nic nie zostanie, a on pójdzie na żebry. Ten śliczny chłopak, nieważne że nieco nadęty, jakiego przez trzy pacierze miał przed sobą na koniu, nigdy nie zwróciłby na niego uwagi. Niczego nie mógłby mu ofiarować. - Widziałaś kiedyś naszego młodego księcia?
- Coś mi się zdaje, że nie tylko panny cię martwią. - Uśmiechnęła się domyślnie Kaśka, doskonale znająca słabość Zbyszka do delikatnych chłopców. - Chodzi ci o Andrrreee...? - przeciągnęła z francuska, naśladując komicznie księżną na Pszczynie. - Wysoko mierzysz.
- Głupstwa gadasz, gdzie mi tam do niego. - Zarumienił się niespodziewanie nawet dla samego siebie Śmierdziuszek. - Może i on kruchy, ale zmyślny i trudno w go pokonać w dyspucie.
- Tak ci się spodobał? - zachichotała niepoprawna dziewucha. - Trzeba było go  zmacać porządnie na koniu. Miałeś okazję sprawdzić, czy mu stoi, znaczy leży... Ech... Czy chętny do igraszek. - Widząc naciągniętą mokrą ścierkę w rękach panicza natychmiast się poprawiła z szelmowskim błyskiem w oczach. - To jest czy jaśnie książę raczył spojrzeć na ciebie przychylnym wzrokiem, bo coś mi się zdaje, że on nie bez powodu wzbrania się tak długo przed ożenkiem.
- Choćby i potop ta tylko o jednym! - warknął zmieszany jej domyślnością Śmierdziuszek. Piękny Andrzej wpasował się w jego ramiona wprost idealnie, jakby był dla nich stworzony. Trzymanie go przed sobą w siodle stanowiło iście diabelską torturę. Do przodu do tyłu, w górę i dół. Ocieranie się o to delikatne ciało było bardzo przyjemne. Chłopak pewnością się zorientował co wbijało się mu w smukłe plecy, miał przecież na sobie jedynie cienkie francuskie pludry i letni żupanik. Nie protestował jakoś jednak, jedynie kiedy postawił go na ziemi pod bramą zamku zobaczył, że jego twarz niczym nie różniła się od jego własnej ognistoczerwonym kolorem.
- Nie bądź taki paniczu. Próbowaliście tam czego? - Kaśkę zżerała niezdrowa ciekawość. Syn Pana na Pszczynie kształcony po francusku, może umiał coś o innego niż miejscowi parobkowie. Wiadomo przecież, że żabojady okrutnie w tej materii zawzięte.
- Idź ty lepiej krowę wydój. Nie będę nakręcał twojej i tak już chorej głowiny. Jakbym śmiał pchać się z łapami do takiego panicza?! - Rzucił w Kaśkę rozpaćkanym ze zdenerwowania pierogiem. - Zmykaj stąd niecnoto, ale już! - Pewnie, że coś tam sobie podotykał niby przypadkiem, ale nie miał zamiaru o tym mówić tej zepsutej dziewce.
- No co. - Pokazała mu język bezpieczna za progiem spryciula. - Może chcę zostać pokojową na zamku. Liczę, że weźmiesz mnie ze sobą.
- A mowy nie ma, jeszcze ciebie brakowało w zamku! Kto by tam pracował, jak wszyscy lokaje walaliby się z tobą na sianie? Sama księżna pani musiałaby pewnie zakasać rękawy.
***
   Tymczasem Andree, pruł niczym okręt przez szafy i szuflady swojej garderoby, a lokaj Przemko załamywał ręce. Żeby posprzątać ten bajzel, będzie musiał wieczorem zamiast poszukać w karczmie tej zuchwałej dziewuchy, co mu zrobiła w stodole tak dobrze że prawie zobaczył niebo, zostać w zamku.
- Może pani matka wyrzuciła te jedwabne koszule? - Za nic się nie przyzna, ze jedną z nich roztargała wczoraj zbyt rozemocjonowana kochanka, a drugą nie miał siły wyprać, tak był skonany po przygodach na sianie.
- Szukaj, a nie przebieraj nogami jak młody źrebiec! - ofuknął go chłopak. - Muszę dobrze wyglądać na dzisiejszym balu.
- Od kiedy jaśnie panu tak śpieszno do ożenku? - Przemko był autentycznie zaskoczony. Chłopak zawsze unikał bab niczym ognia, nawet jeśli były całkiem ładne i chętne wprowadzić go w tajniki alkowy. Widać nie odziedziczył temperamentu po włoskiej matce. Za to językiem umiał mielić jak nikt na zamku, nawet ksiądz proboszcz czuł przed nim respekt. Nie wchodził z nim dysputy, od kiedy rok temu został zapytany - ile owieczek musiał ostrzyc na tego nowego konika wprost z dalekiej Turcyji, którym tak się przechwalał. A dach na kościele nadal jak przeciekał  to przecieka.
- Dobrze wiesz, że matka nie może się doczekać na synową. Może w tym roku chcę jej sprawić niespodziankę? - Uśmiechnął się pod nosem Andrzej. Nie wiedział, czy Zbyszko dotrzyma słowa i przyjdzie na bal, ale warto było się wystroić. Nie miał pojęcia do kogo należy parobek, nie przyznał się mu skąd pochodził. Spędził z nim na koniku całkiem miłe chwile. Może uda się mu go odkupić od jakiegoś szlachetki, który z pewnością przybędzie na jego urodziny. Omal nie skompromitował się podczas jazdy, kiedy duże, ciepłe dłonie błądziły wzdłuż jego ud, tak blisko płonącego już niemałym płomieniem miejsca. Parę razy nawet wyrwało mu się ciche sapnięcie, ale wytłumaczył zaniepokojonemu parobkowi, że letnie słoneczko nie służy jego delikatnej naturze. Było mu strasznie wstyd, ze tak gwałtownie reaguje na jakiegoś kocmołucha rodem ze stajni. Pewnie to ta francuska krew babki się w nim odezwała. A przecież wszyscy wiedzą, że ta nacja z dziwnych nawyków w całym świecie znana. Do dzisiaj nie mógł zapomnieć śmiałych obrazków z jej śpiewnika. Skoro podniecał go brudny, spocony, pachnący sianem prostak, to widać był mu przeznaczony, a jak mawiali mądrzy starzykowie z przeznaczeniem nie należało dyskutować.
- Masz już panie na oku jakąś pszczyńską ślicznotkę? A może to jakaś piękność z samego Krakowa? - Lokaj był wyraźnie zafascynowany perspektywą niedalekiego weseliska. Zapomniał nawet o czekającej go niewdzięcznej pracy i z zapałem zaczął pomagać księciu przy garderobie.
- Yhy...- wymamrotał Andrzej przez kłęby materii, które skutecznie zatkały mu usta. Czyżby przytył? Nowa koszula była lekko za ciasna. - Wysoka, krzepka, włosy chyba dość jasne, duże, silne ręce. - Zakreślił w powietrzu ręką konkretne kształty.
- Duża jakaś. - Lokaj nie wiedział co powiedzieć. Może jego pan lubił takie dorodne, wiejskie pannice o dobrą głowę wyższe od niego?
- Ale wtedy nasze dzieci będą w sam raz prawda? Trochę odziedziczą po mnie, a trochę po matce. - Całkiem skołował sługę gapiącego sie na niego z otwartymi ustami. Doskonale wiedział, że miał do czynienia z donosicielem, co często było bardzo użyteczne.
- Niby tak by wyszło. Ja tam nieuczony jestem. - Przytaknął mu entuzjastycznie lokaj. Koniecznie musiał zdać jak najszybciej relację z tej rozmowy księżnej, jak nic dostanie za to talara, albo i dwa.
***
   Śmierdziuszek dopiero późnym popołudniem skończył swoje domowe obowiązki. Nic nie wymyślił w sprawie balu. Zamiast co najmniej kilku pomysłów na przygotowanej na stole kartce, ciągle miał w głowie czerwone lica Andree, a w uszach jego ciche posapywanie, kiedy to razem kłusowali przez okoliczne pola. Tymczasem czas nieubłaganie uciekał. Wypadało poradzić się Wiedźmy Chrzestnej. Lubił ciotulę Ludmiłę, kuzynkę matki, ale też trochę jej się obawiał jak zresztą wszyscy w okolicy. Miewała naprawdę dziwne poczucie humoru. A niekoniecznie trafione rezultaty jej zaklęć czasami strasznie trudno było potem odkręcić. Na dodatek kumoszki spod kościoła powiadały, że łapie dzieciaki, piecze je w ogromnym piecu i potem zjada na chrupko. Co oczywiście było kompletną bzdurą. Pan Na Pszczynie nigdy nie pozwoliłby mieszkać w swoim majątku morderczyni. Dla pewności wziął ze sobą Kaśkę, która jak wieść niosła, nie bała się nawet samego diabła Kusego. Dom wiedźmy był niedaleko, na niewielkiej polanie, pośród gęstego lasu. Wiodła do niego wygodna, piaszczysta ścieżka.
- Ładna chata i pięknie pachnie. Ciotula ciastka piecze? - zapytała węsząc zadartym nosem Kaśka. - Ten płot to faktycznie z piernika? - Musiała oczywiście spróbować i ze zdumieniem stwierdziła, że dzieciska ze wsi mówiły prawdę.
- A chcesz skończyć w sławnym piecu jako kolacja? - Śmierdziuszek oderwał jej rękę od sztachety na którą łakomie spozierała.
- No przeca idę. - Obraziła się dziewucha. Nie dość, że ją panicz ciąga po lesie, a już zmierzcha, to jeszcze żałuje odrobiny słodyczy.
Zapukali i usłyszeli burkliwe proszę. Weszli i stanęli jak wryci w progu. Pod ścianą stał wielgachny kaflowy piec. W piekarniku z pewnością można było sprawić na obiad całą krowę. Wiedźma chrzestna z zaciętą miną wkładała do niego na łopacie dwójkę bliźniaków wójta Macieja.
- Łolaboga...! - zdążyła jedynie wrzasnąć przerażona Kaśka. Zgrzytnęło, drzwiczki się zatrzasnęły, dzieciary podniosły wrzask pod niebiosa, potem już tylko coś jakby chlupot i nastała cisza. - No co stoisz jak kołek, trzeba je ratować!!
- A ty byś chciała, żeby cię z czekoladowego nieba za nogi wyciągać? - wzruszył ramionami chłopak. - Nigdy nie byłaś w piwniczce Ludmiły?
- A ta co tak drze pysk? Ja tu kompocik na bal u księcia pana warzę! Jeszcze mi się szumowiny jakiesik zrobią.- Wiedźma wzięła się pod boki i czarnymi oczyskami patrzyła groźnie na speszoną Kaśkę, która stanęła na wszelki wypadek za Śmierdziuszkiem.
- Ja tylko tak sobie gadam. I spróbowałam tylko okruszek - dodała cichutko. Rzadko zdarzało jej się zaniemówić. Ludmiła wyglądała bardzo srogo z czarnym warkoczem po pas i w ciemnej sukni bez  żadnych ozdób. Zmierzyły się wzrokiem, wypięły biusty i żadna nie spuściła wzroku.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale mam sprawę - wtrącił się Zbyszko. Jak te dwie przypadną sobie do gustu to cała okolica zadrży w posadach. - Po jakie licho ci taka wielka kadź? Przecież tyle nie wychleją. - Na środku kuchni stał na kamiennym palenisku ogromny, żelazny gar. Jego treść pachniała ziołami, jakby makiem i miała lekko lawendową barwę. Po wierzchu pływały polne kwiaty.
- Wiem, wiem, pewnie tańce ci w głowie. - Machnęła chochlą wiedźma. - A kompocikiem się nie martw, panowie będą zadowoleni. Zaraz się tobą zajmę. Ale mógłbyś się chociaż umyć, obok studni jest koryto, woda w nim przez słoneczko nagrzana.
- Niby po co, wystarczy jak twarz przetrę i ręce opłukam. - Wzruszył ramionami chłopak.
- Chcesz iść między pany, więc nie możesz cuchnąć! - Ludmiła postąpiła krok do przodu i nieco speszony Śmierdziuszek trochę się cofnął. Poczuł za plecami metalową obręcz.
- To mnie skrop perfumami, na pewno jakieś masz. Widziałem jak robisz je dla panienek z okolicy. - Nie widział powodu, żeby się umyć tylko dla tego, że idzie na bal.
- Drogi chrześniaku, muszę ci się z bliska przyjrzeć, to istotne dla czarów, - Mrugnęła do Kaśki i ta stanęła z drugiej strony chłopaka, zastawiając mu drogę ucieczki. - Podejdź no pod ten lufcik, bo tam jaśniej. - Na dany znak, obie kobiet zręcznie wepchnęły nie spodziewającego się ataku Zbyszka do kadzi z kompotem, czymkolwiek on był. Poszedł na dno jak kamień, by po chwili wypłynąć prychając i otrzepując się niczym kocur, który wpadł do sadzawki.
- Podłe morderczynie, chciałyście mnie utopić?! - Próbował się wygramolić, ale dwie pary nawykłych do ciężkiej pracy rąk wepchnęły go z powrotem i zaczęły energicznie szorować. - O żmijowe plemię... Polatuchy...Puszczajcie...- Nic nie pomogły prośby ani groźby broniącego się zacięcie Śmierdziuszka. Został dokładnie umyty, a długie włosy rozczesane zgrzebłem nabrały ładnego miodowego koloru, przy okazji wyprał się też odzienek.  - I zmarnowałaś polewkę. - Rzucił złośliwie gramoląc się w końcu z gara.
- Dyć panowie i tak się nie zorientują, że ma trochę dodatków. I tak za każdym razem wychodzi inaczej. Nie bądź taki delikates. Nie musisz tego pić.
- Ale zapomniałaś chyba o małym szczególe. Jestem mężczyzną i na zamek mnie nie wpuszczą.
- Spokojna głowa dzieciaku, już ja cię tak wyszykuję, że nawet sam młody książę zatańczy z tobą walca - zachichotała wiedźma i wyciągnęła z dekoltu dębową różdżkę. - Nie wierć się tak, bo ci rogi doprawię.
- Może mi ktoś powiedzieć co z tą piwnicą? - dopytywała się niecierpliwe Kaśka, już któryś raz usiłująca otworzyć piekarnik, który zamiast mięsem zalatywał czekoladą z orzechową nutką.
- Pokażę ci duszko osobiście, tylko wyszykujemy tego kawalera. - Mrugnęła do niej szelmowsko Ludmiła. Machnęła ręką, zadymiło zaiskrzyło, łupnęło coś na dachu i chata się wypełniła gęstą mgłą. Z oparów wyłonił się Zbyszko i nie Zbyszko zarazem.
- Ło matko i córko ratujta - zakwiczała z uciechy dziewucha, wtórując równie zadowolonej wiedźmie.
 - I czego tak rżycie? - burknął o wiele mniej zadowolony chłopak. - Niby jak mam w tych butach iść na piechotę do zamku.
- Jeszcze zostało mi trochę pary. - Kobieta wyszła przed dom i stojący pod płotem wózek, którym zwoziła zielsko z lasu już po chwili zamienił się w całkiem udatną bryczkę. Dwa rude koty, które z dzikim miauczeniem usiłowały jej umknąć zostały zamienione w dziarskie gniadosze. - Powozić to ty chyba umiesz?

- Umieć umiem, ale w tym stroju chyba nie powinienem. - Zadarł nos Śmierdziuszek, usiłując uratować resztki męskiego honoru. Został sromotnie pokonany przez dwie wiejskie baby.

niedziela, 1 stycznia 2017

Śmierdziuszek I


   Chciałam zrobić czytelnikom prezent z okazji Nowego Roku, wzięłam więc na warsztat tradycyjną bajkę o Kopciuszku. Jak to z dobrymi chęciami często bywa, wszystko wzięło w łeb. Być może w tej katastrofie ma swój niewielki udział piwo bananowe... W każdym razie to historia o tym, że nie ma się czym martwić na zapas i marnować życia na kompleksy, bo przecież każda potwora prędzej czy później znajdzie swego amatora. Nie kontemplujcie więc swoich paszczy w lustrze, tylko ruszajcie w tany bo zaczyna się karnawał.

  Miałam szczery zamiar napisać porządną wersję znanej wszystkim  baśni, ale no cóż...
Dawno, dawno temu, w dalekim kraju gdzie ponoć do pługa zaprzęga się białe niedźwiedzie, blisko miasta Pszczyny, w małym, rozpadającym się  dworku, szczodrze obsadzonym krzakami róż, mieszkał sobie Zbyszko zwany przez życzliwych Śmierdziuszkiem albo Kopciuchem. Tą drugą wersją przezwiska posługiwała się oczywiście macocha i zaprzyjaźnione z nią bogobojne niewiasty. Z czego można się domyślić, że kobieta nie była ona zbyt przyjaźnie nastawiona do chłopca, którego topniejącym majątkiem zarządzała po śmierci męża jako, że miał dopiero siedemnaście lat. Zaradna niewiasta szybko poradziła sobie z problemem, degradując zaledwie dzień po pogrzebie zasmarkanego i zapłakanego dwunastolatka  z pozycji dziedzica do pozycji parobka. Nikt się za nim oczywiście nie ujął. Miejscowi plotkarze chętnie mielili ozorami na ławeczce przed kościołem, ale wtrącać się w sprawy rodzinne nie mieli zamiaru. Nie było to dobrze widziane. Poza tym nic nie można było zyskać na pomocy sierocie. Minęło kilka lat. Teraz jejmość Anna musiała szybko wydać za mąż swoje nadobne córuchny, zanim młodzik dojdzie do lat dojrzałych i upomni się o swoją schedę. Oczywiście jak coś z niej jeszcze zostanie. Wdowa nie kontrolowana przez nikogo nie znała umiaru w wydawaniu powierzonych jej talarów. Na szczęście właśnie trafiła się wspaniała okazja pozyskać na zięcia nie byle kogo, bo samego pszczyńskiego księcia. Wczesnym rankiem posłaniec z zamku dostarczył zaproszenia na bal urodzinowy znanego z wyjątkowej urody, mizernej postury, ale o tym sza i zadzierania arystokratycznego nosa panicza. Podobno był tak wybredny, że nawet codzienne pludry przywożono mu z dalekiego Paryża. Dla jejmość Anny te wady nie miały żadnego znaczenia. Niby kto bogatemu zabroni. Najważniejszy był ciężki trzos i porządne, herbowe nazwisko. Zarzuciła więc na koszulę nocną wytworny peniuar, którego zazdrościły jej wszystkie kumoszki i pobiegła na parter, gdzie w małej przybudówce obok kuchni spał Kopciuch. Obecnie jedyna obok kulawej Kaśki służba jaką dysponowała. Niestety nowomodne łaszki sporo kosztowały, a pensja nieboszczyka męża okazała się dość mizerna, zwłaszcza w porównaniu z jej wielkopańskimi wymaganiami. Musiała więc już ze dwa lata temu zwolnić wszystkich parobków, a nawet ulubioną kucharkę.
Jak zwykle w komórce śmierdziało potem i śledziami, aż musiała sobie przytknąć do nosa perfumowaną chusteczkę. Kopciuch jak to kopciuch, wodę i mydło widział jedynie dwa razy do roku, na Boże Narodzenie i Wielkanoc, kiedy to razem z córkami, by nie robił wstydu w kościele, zapędzały go do wielkiej balii i szorowały aż poróżowiał. Darł się przy tym jakby go opętał sam Pan na Łęczycy. Z roku na rok był z tym coraz większy problem, bo chłopak całkiem porządnie wyrósł i nabrał krzepy. Praca na gospodarstwie wyraźnie mu służyła.
- Wstawaj niecnoto! Słońce już dawno wzeszło! Panienki trzeba nakarmić, przygotować suknie na tańce ! - Wyszarpnęła mu spod głowy poduszkę.
- Na balu się najedzą! Licho tam z nimi! - Chłopak nakrył się workiem po ziemniakach. Nieznośna kobieta codziennie wstawała o szóstej rano i wyciągała go z ciepłego łóżka, jeśli tak można nazwać rzucony na podłogę stary siennik. Poprzedniego dnia do późnej nocy zajmował się rodzącą klaczą. Śliczny źrebiec wynagrodził mu trud. Niestety rzucił się na posłanie dopiero o czwartej, a ta nieznośna baba skoro świt skrzeczała mu nad uchem. - Prawdziwe damy nie wstają przed południem. - Dodał złośliwie.
- Powinieneś mieć wzgląd na siostry. Dzisiaj odbędzie się bal, a im czas iść za mąż . - Macocha starała się nie tracić cierpliwości. Obrażona służba była gorsza od najazdu tatarów. Rozprawi się z leniwym niecnotą następnego dnia. Dzięki niebiosom nareszcie usiadł i poczochrał się po niewiadomego kolory kołtunie związanym sznurkiem. Skrzywiła z odrazą usta. Wody w studni nigdy nie brakowało. Wstyd i skaranie boskie na cała okolicę.
- Jak trzeba wysupłać złocisza na nowe buty to Kopciuch, a kiedy jaśnie panny idą w tany to braciszek - wymamrotał pod nosem. Złapał spodnie dosłownie w ostatniej chwili. Guzik, który je podtrzymywał potoczył się z brzękiem po kamiennej posadzce.
- Dobrze już dobrze, niech pani matka się nie gorączkuje. Zaraz będzie jajecznica. - Poczłapał, tłukąc się niemiłosiernie chodakami do kuchni. Włożył do miski z wodą końce palców, coby delikatne niewiasty znowu nie narzekały, że im kanapki zalatują stajnią. Nie ma co ukrywać, Śmierdziuszek zawdzięczał swoje przezwisko wrodzonej odrazie do wody i mydła. Podobno jako dziecko wpadł do balii z praniem i doznał takiego szoku, że już nigdy dobrowolnie się nie dokonał ablucji. Jedynie nieboszczka matka potrafiła go zagonić do kąpieli. Macocha się tym specjalnie nie przejmowała, gdyby uznano go za niespełna rozumu majątek pozostałby w jej chciwych rękach. Wyjątek stanowiły dwa dni w roku, kiedy to obowiązkowo należało pokazać się w kościele.
***
   Zosia i Krzysia siedziały na wspólnym łóżku podskakując z radości niczym podlotki, którymi dawno już przestały być. Siały staropanieńską rutkę od trzech lat. Wyrywały sobie z upierścienionych rączek niedawno wytworny, teraz już mocno sfatygowany kartonik. Z trudem sylabizując odczytały fikuśne, ozdobne litery. Nauka nigdy nie była ich mocną stroną. Jak głosiła pani matka nadobna panna nie musiała kłopotać sobie główki nikomu niepotrzebnym kształceniem, od tego cera szarzała i dostawało się waporów. Wystarczyło, że grała na klawikordzie, śpiewała modne pieśni oraz miała słodkie lica. Na widok wchodzącego z tacą brata zapiszczały i rzuciły się w jego kierunku, paplając jak nakręcone.
- Już niedługo będziemy jeść na zamku tureckie bakalijki i pić słodkie wino. Podzielimy się z tobą jak nam przygotujesz kąpiel i porządnie odświeżysz suknie. - Wyższa z sióstr próbowała wprawić w dobry humor skrzywionego pod ciężarem ogromnej tacy chłopaka . Miał bardzo zręczne ręce i jeśli chodzi o zajęcia domowe ufała mu o wiele bardziej, niż pobłażającej im we wszystkim rodzicielce, która nie umiała nawet zaparzyć herbaty.
- Będziesz do nas mówił Jaśnie Pani Księżno. - Wydęła pulchne usteczka druga. - Już niedługo przewieziemy cię prawdziwą karocą.
- Drogie przyszłe jaśnie panie. Czy przyszło wam do tych pustych główek, że my nie tatary i w naszym pięknym kraju nie obowiązuje wielożeństwo? - Śmierdziuszek nieraz się zastanawiał, co tam pulta się im między uszami. Biedactwa były nawet ładne, ale całkiem pozbawione krzty zdrowego rozsądku. Niestety miał w tym swój udział. Codziennie gnębiły go o czytanie im do snu kolejnego romansu. Jakoś nie umiał odmówić składającym rączki i robiącym sarnie oczęta pannicom. Skutek tego był taki, że ich nieszczęsne głowiny cały czas przebywały w bajkowej krainie pośród książąt na białych koniach, jednorożców i pałacowych sal. Aż strach pomyśleć co się będzie działo, kiedy wyfruną z rodzinnego gniazda.
- Że niby jak? - Zaniepokoiła się Krzysia. Matka zawsze twierdziła, że są jej najwspanialszymi królewnami i na pewno nie potrzebują tego wielo.. wielo coś tam...
- To znaczy, że nasz niezdecydowany od lat książę może poślubić tylko jedną z was, a druga pozostanie nadal coraz starszą panną.
- Ale Śmierdziuszku... - chlipnęła nagle młodsza. - Co my teraz zrobimy? Książę jest tylko jeden!! - Podniosła załzawione ślepka na brata. Zawsze wiedział jak wyjść z opresji. Był najmądrzejszą osobą jaką znała. Nawet ksiądz proboszcz nie przeczytał tylu książek. Nieboszczyk ojciec miał bibliotekę, której ponoć zazdrościł mu nawet Pan na Pszczynie. Chłopak nie lubił popisywać się umiejętnościami, zwłaszcza przed matką, ale ona swoje wiedziała.
- Poza tym powinieneś iść z nami, nigdy nie byłyśmy na zamku. Podobno zjadą się panowie z całej okolicy. Nawet zza granicy. - Aż otworzyła usta z podziwu, widać jej było migdałki i lekko krzywe zęby. - Co zrobię jak mnie jakiś barbarus zechce porwać?! Musisz nas pilnować! - Tupnęła małą nóżka dla podkreślenia swoich racji. - Na pewno zemdleję... Wiesz, że jestem słabowita... - Przewróciła melodramatycznie oczami. - A jakby jeszcze miał taaakie muskuły...- Tu jęknęła z podziwu. Zrobiło się jej jakoś drżąco na serduszku. Poczerwieniała i spuściła oczy.
- Wielkolud z niebieskimi oczami, ogromną szablą u boku, w jedwabnym żupanie...- zagruchała druga z dziewcząt, równie podekscytowana. - Uprowadzi nas na swoim rączym rumaku, rzuci na łoże ze skór białych niedźwiedzi i ...
- I powie dobranoc mości panny, czas spać! - Pociągnął ją za warkocz rozeźlony chłopak. Aż mu się zrobiło zimno, kiedy wyobraził sobie te dwie głuptule na balu pośród tłumu doświadczonych, dworskich podrywaczy. Jak nic skończą w pałacowym parku z zadartymi spódnicami. Nie mógł tak tego zostawić, co prawda były przyszywanymi siostrami, ale zawszeć to jakaś rodzina.
- Niby mógłbym iść, problem w tym, że zaproszone są tylko niezamężne panny.- Podrapał się po skołtunionych włosach.
- Przecież ty nie jesteś zamężny - wtrąciła Krzysia. Ona też ufała swojemu bratu. Matka nigdy nie miała dla nich czasu zajęta strojeniem się i brylowaniem w towarzystwie. Śmierdziuszek zawsze był obok i nieraz ocierał dziewczęce łzy, uczył je jeździć konno, opatrywał pozdzierane kolana.
- A wyglądam ci na pannę na wydaniu? - Wyprostował swoją smukłą, mocno uwalaną popiołem sylwetkę. Piec w kuchni był złośliwym paskudztwem i pamiętał jeszcze chyba czasy króla Mieszka.
- Olaboga... Już po nas... - zajęczała Zosia.
- Czuję, że mój wianek dzisiaj zwiędnie - załkała Krzysia.
- Przestańcie już wyć! Balię wam przyniosę, szorować się i włosy upinać! - Wziął się groźnie pod boki. - Wypłukać z łebków tych barbarusów, stracone wianki i inne durnoty! Coś wymyślimy, najwyżej pójdę po radę do Wiedźmy Chrzestnej.
- Dziewczęta na takie oświadczenie rzuciły mu się na szyję, nie bacząc, że teraz i one były upaćkane i śmierdziały stajnią. Skoro Śmierdziuszek dał im słowo, znowu zaczęły piszczeć z radości. Miały przed sobą niezapomniany wieczór w czarodziejskiej krainie.
Chłopak nie miał wyjścia, skoro obiecał, musiał teraz nałamać sobie głowy, co z tym całym balowym problemem począć. Naszykował rozdokazywanym gąskom kąpiel, wytrzepał i rozwiesił w oknie najlepsze suknie, przetarł trzewiki ze srebrnymi klamerkami. Niestety nie mógł się skupić. Hałaśliwe smarkule czyniły rwetes na całą okolicę. Potrzebował spokoju. Cichaczem wymknął się z dworu i pobiegł nad strumień. Usiadł na płocie należącym do sąsiada i zerwał z stojącego obok drzewa kilka dorodnych gruszek. Schował je za koszulę. Słoneczko przygrzewało, ptaszki ćwierkały i trochę mu się zdrzemnęło.
***
   Andrzej albo jak z francuska mawiała matka Anree, miał serdecznie dość całego zamieszania związanego z jego urodzinami. Znowu jak co roku będzie musiał się uśmiechać do jakiś pannic przybyłych z zapyziałych zaścianków, które umiały jedynie piszczeć niczym przydeptana mysz, nie wspominając już o maltretowaniu w tańcu jego książęcych stóp. Prędzej zje swoje wytworne, zamszowe buty z czerwonej skóry niż ożeni się z którąś z nich. Poprawił przed lustrem jasny lok, który nieustannie wpadał mu do błękitnych niczym chabry oczu. Obciągnął dopasowany do wąskiej talii żupan. Uśmiechnął się do siebie. Próżno by szukać w okolicy przystojniejszego kawalera gdyby nie... Tu stanął na palcach. Co tu dużo gadać, mizerny wzrost książęcego syna był niezaprzeczalnym faktem. Odziedziczył delikatną posturę po włoskiej rodzicielce. Ojciec określał jego sylwetkę bardziej dosadnie.
- Takiego kurdupla jeszcze nie było w naszej rodzinie. Wszystko przez te francuskie fanaberie pani matki. Trzeba było jeść baraninę z rusztu jak na babę z brzuchem przystało, a nie skubać gołąbki w cieście z zieleniną niczym królik.
Oczywiście Andree, obrażał się za każdym razem, kiedy to słyszał i przez kilka dni nie odzywał do księcia pana. W księgach wyczytał o wielu sławnych ludziach, którzy byli niscy, za to wielcy duchem. Postanowił wytknąć to przy śniadaniu.
- Kleopatra była niższa ode mnie, zobacz na ryciny, a wszyscy nadal sławią jej imię! - Położył tryumfalnie na stole grube tomiszcze.
- Niby tak, ale zważ synu, że to niewiasta, którą ty nie jesteś chyba, że o czymś nie wiem - zarechotał niepoprawny pan na Pszczynie. Lubił drażnić się ze swoim potomkiem, którego matka od urodzenia wbijała w pychę i chowała niczym zamorskiego królewicza. Uważał, że w ten sposób utrzymuje równowagę i pomaga chłopakowi dorosnąć. Nie potrzebował paniczyka w koronkach i jedwabnych pludrach, które ostatnio były takie modne, tylko solidnego dziedzica, który umiałby zadbać o schedę. A co do niechęci Andrzeja do ożenku, miał swoją teorię, ale za nic nie podzieliłby się nią ze swoją nadobną połówką. Toż to dopiero byłby dramat i komedyja.
***
   Młody książę, wyprowadzony z równowagi przez ojca i dręczony o wybór na balu narzeczonej przez matkę, zwyczajnie uciekł z zamku. Nie był jakimiś salonowym niezgułą, świetnie władał bronią i jeździł konno. Przypasał szablę do boku i zwinnie wyskoczył przez balkon. Pogalopował przez pola i lasy prosto przed siebie. Trwało to dobre pół godziny. Kiedy złość mu przeszła zatrzymał się w zupełnie nieznajomej okolicy. Jak nic potrzebował miejscowego przewodnika. Ojciec dopiero by miał używanie gdyby się okazało, że zgubił drogę we własnych włościach. Zsiadł Z konia i napił wody z przepływającego przez łąkę strumienia, po czym podniósł głowę i bacznie rozejrzał dookoła. Nieopodal biegł drewniany płot, za nim widać było duży sad. Na żerdzi siedział najbrudniejszy parobek, jakiego kiedykolwiek widział. Włosy przewiązane miał konopnym sznurkiem, a spodnie wisiały nisko podtrzymywane postrzępioną szarfą. Chrupał wyciągnięta z zanadrza złocistą gruszkę. Co chwilę coś zgrzytało mu w zdrowych, białych zębach. Wtedy wycierał owoc o koszulę i z przymrużonymi z przyjemności zielonymi oczami jadł dalej. Miały rzadko spotykaną barwę pierwszej, wiosennej trawy. Nawet nie drgnął na widok jego prześwietnej osoby mimo, że wyprostował jak mógł swoją sylwetkę i przybrał najlepszą pozę.
- Dobry człowieku, wskażcie mi drogę na zamek - zażądał wyniośle. - Zapłacę. - Chciał przećwiczyć na chłopaku książęcy majestat, ale raczej średnio mu wyszło. Zdrajca żołądek zaburczał radośnie na widok soczystych owoców. Obrażony na rodziców niewiele zjadł na śniadanie.
- Może najpierw gruszeczkę? - Chłopaczysko wyciągnęło do niego rękę z owocem. Widząc jak się krzywi, na widok brudnego owocu otarł go o spodnie. - Trochę kurzu z drogi ci nie zaszkodzi mizeroto, smak się przez to nie zmieni.  Lepiej się posil bo bladyś jakiś, jeszcze mi z konia spadniesz. Nie martw się do zamku niedaleko. Przyjechałeś w gości?
Andrzej, który był naprawdę bardzo głodny usiadł dość daleko od pyskatego parobka. Nie chciał sobie pobrudzić eleganckiej kurteczki. Obracał w rękach owoc, zastanawiając się czy mu aby nie zaszkodzi. W końcu krzywiąc się wbił zęby w miąższ, poczuł w ustach piasek i omal nie zwymiotował.
- Jak możesz to jeść? - Odetchnął głęboko, aby odzyskać równowagę.
- Skoro jej smakuje, to mnie też. - Ku przerażeniu księcia wbił palec w gruszkę i wydłubał z niej, wielką tłustą gąsienicę. Oczy chłopaka zrobiły się okrągłe, a twarz pozieleniała. - Spójrz jaka dorodna sztuka. - Poczochrał stworzonko po brązowych włoskach na grzbiecie i wypuścił na trawę.
- Ooch...- Zdołał jedynie wyjąkać.
- Spokojnie mały, chyba nie myślałeś że zjem ta ślicznotkę?  - roześmiał się Śmierdziuszek serdecznie ubawiony strachem w oczach paniczyka. Był kruchy niczym porcelanowa laleczka z pozytywki macochy. Lubił podnosić jej misternie rzeźbioną pokrywkę, maciupeńki, uroczy elf na dnie pudełeczka wykonywał wtedy wdzięczne ruchy w takt muzyki.
- Nie jestem mały tylko delikatny - warknął Andrzej, który na punkcie swojego wzrostu miał poważny kompleks. - Poza tym jeszcze rosnę.
- Nie chciałem cię urazić. - Bez trudu podniósł chłopaka i wsadził na konia, który zwabiony walającymi się w trawie rumianymi jabłkami podszedł do samego płotu. - Moje siostry są chyba w twoim wieku i też jeszcze rosną. - Ulokował się z tyłu po czym ujął lejce. Panicz ostentacyjnie zatkał nos.
- Cuchniesz.. Ile mają lat?- Kwestia wzrostu zawsze go żywo interesowała.
- Może i tak, ale za to znam okolicę. Skoro ci jednak to przeszkadza to już znikam. - Zaczął się zsuwać na ziemię.
- Zostań - odezwał się łaskawie. Prawdę mówiąc, parobek może i zalatywał potem, ale także sianem, wiatrem i łąką. A silne ramiona, które go otoczyły, sprawiły mu dziwną przyjemność. - Siostry urosły coś  w tym roku?
- Bardzo dziękuję jaśnie panu za wyrozumiałość. A dziewuchy owszem rosną niczym pączki tyle, że wszerz - zarechotał i popędził konia, nie przejmując się zbytnio arystokratycznym fochem swojego współpasażera.

To zamek w Pszczynie. Prawda, że piękny? Otoczony jest wspaniałym parkiem.