wtorek, 28 stycznia 2014

Poduszka II

   Severus stawiał bardzo duże kroki, przemieszczał się szybko zawiłymi niczym labirynt korytarzami Hogwartu i o wiele niższy od niego Harry nie mógł za nim nadążyć. Znalazł jednak na to sposób. Podbiegł do przodu i włożył rękę pod ramię profesora. Teraz już całkowicie zadowolony spokojnie dreptał u jego boku. To co zrobił nie wydało mu się bynajmniej niestosowne. Skoro należał do tego mężczyzny, oczywistym dla niego było, że powinien mu towarzyszyć w każdych okolicznościach. Poza tym czarna szata pachniała całkiem przyjemnie egzotycznymi przyprawami, przywodziła mu na myśl coś ciemnego z brązową skórką zwanego chyba piernikiem.
- Harry co robisz? - Snape był nieco zaniepokojony zachowaniem chłopca i jego kompletną beztroską. Jeśli ktoś ich zobaczy idących niczym para kochanków jeszcze pomyśli, że ma wobec Gryfona jakieś niecne zamiary. Wtedy Black dostanie wścieklizny, o ile już jej nie ma i napadnie go ciemną nocą podczas jednego z patroli. Przegryzie mu gardło, śliniąc się niemiłosiernie i sapiąc smrodliwym oddechem prosto w nos. – Ohyda! – wyrwało się nagle z jego ust. Taka śmierć wydała mu się nad wyraz obrzydliwa.
- Też tak myślę – przytakną mu ochoczo Harry. – Niby znam ten zamek, ale nigdy wcześniej nie zauważyłem jak tu brudno. Nawet pająki plotą krzywo swoje sieci – wskazał na jakiś ciemny kąt. – Co to jest piernik?
- Ee...? – Severus przy całej swojej inteligencji popatrzył na chłopaka z całkowitym niezrozumieniem. Nie pojmował sensu jego wypowiedzi. Tory jakimi biegły myśli tego dzieciaka stanowiły dla niego kompletną zagadkę. – Piernik to takie ciasto, smaczne i aromatyczne. Ale o co chodzi? – Miał niewielką nadzieję, że to pytanie wyjaśni zawiłą kwestię przeskoczenia od bałaganu do placka.
- Ładnie pachniesz – Harry przysunął się jeszcze bliżej i włożył nos w rękaw szaty mężczyzny. Zaciągnął się kilkakrotnie zapachem z błogim wyrazem twarzy. Profesor poczuł się bardzo nieswojo i jakoś dziwnie przyjemnie. Te zielone oczy wpatrzone w niego z niewinnym uśmiechem całkowicie zamieszały mu w głowie. Zaczęły piec go policzki. Przyśpieszył, aby pozbyć się niechcianych wizji z Potterem w roli głównej i po chwili zatrzymał się przed ścianą, pomiędzy dwoma portretami rycerzy w lśniących zbrojach.
- Powinniśmy zająć się kolacją, już późno. – Szepnął jakieś hasło i mur rozsunął się przed nimi, ukazując wnętrze mieszkania. Podniósł nogę by przejść przez próg i zatrzymał się wpół kroku, tknięty niepokojącą myślą. Czy on czasem nie uciekał w tej chwili przed smarkatym potomkiem swojego największego wroga, wypłoszony wpatrzoną w niego parą szmaragdowych oczu i słodkim uśmiechem? Gryfoni zawsze mieli na niego zły wpływ, wystarczyło wspomnieć takiego Blacka. Ile razy się z nim spotkał, natychmiast tracił swoje słynne opanowanie i chłodny image, myślał tylko o tym na jaki eliksir przerobić drania i to najlepiej w tej chwili. Ich małe móżdżki wydzielały pewnie jakieś feromony, powodujące, że nawet najmądrzejszy człowiek tracił rozsądek. – Chyba czas na kolację, ale musimy ją zrobić sami, bo kuchnia hogwardzka nie działa, a Pyłka nadal nie ma.
- Proszę się nie martwić – Harry od razu ruszył do aneksu kuchennego i zaczął szperać w lodówce. – Mam w tym niezłe doświadczenie, ciotka Petunia szkoliła mnie od przedszkola na swojego pamagiera. Proszę sobie usiąść, za kwadrans podaję do stołu. – Zaczął wyciągać potrzebne produkty i kroić z niezłą wprawą. Widać było, że rzeczywiście zna się na tym co robi. Po chwili na patelni złocił się puszysty omlet, a Harry podrzucał go do góry ze śpiewem na ustach. Zupełnie zapomniał o obserwującym go profesorze, podkręcił radio, mugolski wynalazek, którego nie spodziewał się tutaj zastać. Nie utracił zupełnie pamięci, miewał przebłyski wspomnień i coraz lepiej odnajdywał się w nowej rzeczywistości. Nucąc przebój lata kołysał biodrami i robił czosnkowe, chrupiące tosty. Miał wdzięczne kocie ruchy i bardzo miły, jasny głos. Mimo, że Severus miał właśnie w ręce interesujący artykuł o eliksirach, nie mógł oderwać od niego oczu. Jakaś niepojęta magia ciągnęła go w stronę tego młodego mężczyzny. Uznał, że to pewnie skutki pokręconego zaklęcia i przymknął oczy. Kiedy je otworzył zobaczył na stole srebrną wstążkę, była idealna. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy wstał i podszedł do chłopaka. Delikatnie przeczesał palcami jego ciemne włosy, to było coś dobrego, lepszego od wszystkiego co znał do tej pory. Związał jedwabiste pasma w luźny kok, ale nie udało mu się na tym poprzestać.
- Kucharz powinien wyglądać schludnie – zamruczał mu do ucha aksamitnym głosem. Nie miał pojęcia co go opętało, a Harry zamiast się odsunąć, poddawał się tym zabiegom wzdychając z przyjemności. Dłonie mężczyzny miały nad nim hipnotyzująca moc. Skóra na smukłej szyi wydała się Severusowi taka miękka i cudowna, po prostu musiał jej dotknąć. Pieszczotliwie przesunął po niej kilka razy samymi opuszkami. Ale jak smakowała? Koniecznie trzeba było się tego dowiedzieć. Pochylił się i już miał przyłożyć do niej usta, kiedy Harry upuścił trzymany w ręce talerz. Upadł na kamienną posadzkę i rozbił się z głośnym brzdękiem. Ten dźwięk w połączeniu z piskiem, jaki wydał z siebie chłopak otrzeźwił mężczyznę. Odskoczył gwałtownie do tyłu, nie mogąc uwierzyć w to co się przed chwilą wydarzyło. 
– Nałóż na talerze, zaraz wracam – rzucił zduszonym głosem, po czym zwyczajnie uciekł do łazienki. Potem wziął najpierw gorący prysznic, potem zimny i dopiero tak przygotowany odważył się spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. – Snape – pogroził sobie palcem. – Wariujesz! Gryfoni obedrą cię ze skóry kawałek po kawałku! Mało brakowało, a zrobiłbyś własnemu uczniowi malinkę!

   Tymczasem Harry stał dobrą chwilę przy piecu z kompletnie otumanionym wyrazem twarzy. Nadal czuł ręce profesora i wciąż od nowa przeżywał upojną chwilę, kiedy go dotykały. Wydało mu się to najzupełniej właściwe, w końcu należał do niego, a tak sobie chyba wszyscy okazują uczucia. Nie znał się zbytnio na tym, ale w filmie, który kiedyś udało mu się ukradkiem obejrzeć zanim ciotka Petunia przyłożyła mu ścierką, ludzie obejmowali się i całowali. Na myśl o tym, co mógłby poczuć, gdyby Sev, jak w myśli nazywał mężczyznę wpił się w jego usta gwałtownie poczerwieniał. Nigdy nie uważał się za specjalnie atrakcyjnego. Był drobnym, szczupłym chłopakiem, zawsze rozczochranym i ubranym w zbyt duże ciuchy. Nie to co na przykład Draco. Nie znosił tego bladolicego wymoczka z całego serca, ale musiał przyznać, że zawsze był elegancki i miał to coś, co zawsze wyróżniało go z tłumu. Snape jako arystokrata, na pewno miał wysokie standardy. Z pewnością nie zainteresowałby się kimś tak zwyczajnym jak on. W dodatku jako Gryfon, nie miał szans u opiekuna Ślizgonów, swoich odwiecznych wrogów. Nie wiedział jak to się dzieje, że pamiętał tylko niektóre fakty ze swojego życia i to bardzo niewyraźnie, ale niespecjalnie się tym przejmował. Jakby jego podświadomość mówiła mu, że lepiej poprzestać na tym co tu i teraz.
- Jestem, wygląda smakowicie – Severus usiadł za stołem. Zerknął ukradkiem na chłopaka, który w tym samym momencie wpadł na identyczny pomysł. Szmaragdowe oczy spotkały się z czarnymi i zdawało im się, że w powietrzu posypały się iskry.
- Dziękuję, starałem się - wyjąkał nieśmiało Harry i spuścił wzrok. Pod wpływem gorejącego spojrzenia profesora zrobiło mu się dziwnie miękko w środku. Od tej chwili jedli powoli, starannie dobierając neutralne tematy do rozmowy i omijając się wzrokiem. Potem profesor zaprowadził gościa do wolnej sypialni. 
- To będzie teraz twój pokój. - Pożegnali się krótkimi mruknięciami i każdy udał się na spoczynek, udając przed samym sobą, że nie wydarzyło się nic szczególnego.
***
   Następnego dnia Severus miał sporo pracy, więc wstał dość wcześnie. Kończył już jeść śniadanie, kiedy przyczłapał rozespany Harry ubrany jedynie w jego koszulę. Wystawały z niej długie zgrabne nogi, a gdy się pochylał w poszukiwaniu sztućcy, raz po raz migał mu zgrabny tyłek w opiętych bokserkach.
- Dzień dobry panu – zaświergotał radośnie i rozsiadł się na krześle. Właśnie zaczął smarować sobie dżemem kanapkę, kiedy w kominku coś trzasnęło, błysnęło, buchnęły zielone płomienie i z rusztu wyszedł nieśmiało Pyłek. Wyglądał dość żałośnie jakby zaliczył wszystkie bary z alkoholem w Londynie. Małe oczka miał czerwone i podpuchnięte, a bulwiasty nos wydał się Snapowi większy niż zwykle.
- Przepraszam za spóźnienie, ale kuzyn tak się pochorował...– zaczął się tłumaczyć cichutko, przestępując z nogi na nogę. Jego pan zawsze napełniał go nabożną trwogą, tym większą odkąd w jakiejś gazecie przeczytał, że wątroba  skrzata domowego była poszukiwanym składnikiem wielu eliksirów.
- Mizerny jakiś biedulek – odezwał się niespodziewanie Harry. – Może kiepsko go pan karmi? – Zawsze uważał, że gdyby ciotka Petunia nie była sknerą, to na pewno nie byłby taki niski.
- To jest chłopcze przykład, że skłonność do nałogów raczej nie poprawia urody – rzucił złośliwie Severus, patrząc groźnie na skurczone ze strachu stworzenie. – Byłby z niego większy pożytek, jakbym wrzucił go do kotła! – W tym momencie skrzat pisnął, spanikowany, przebiegł pod stołem i schował się za Harrym, który właśnie wstał z krzesła.
- Niech pan go tak nie straszy – odezwał się współczująco chłopak.
- No tak, mogłem się tego spodziewać. – W jakiś sposób obaj byli do siebie podobni. Pyłek trzymał się kurczowo nogi Harrego, jakby to była jego ostatnia deska ratunku. – Skoro masz takie litościwe, gryfońskie serduszko, to zagoń tego lenia do pracy. Jak wrócę do domu ma tu błyszczeć, chociaż widziałem ostatnio nowy przepis, jednym ze składników jest ucho skrzata...
- Pyłek będzie grzeczny, wysprząta wszystko – stworzonko zaczęło bić pokłony do samej ziemi. – Pyłek nigdy już się nie spóźni.
- Zajmę się nim, słowo Gryfona. – Harry wyprostował dumnie swoją szczupłą sylwetkę.
- Lepiej najpierw się ubierz, szkoda by było tych pięknych nóżek, gdybyś nabawił się reumatyzmu. Tutaj jest dość zimno i wilgotno. – Dopiero kiedy skończył i zobaczył czerwoną twarz Pottera, zorientował się co właśnie palnął. Porwał z wieszaka wierzchnią szatę i umknął, co chyba zaczęło mu już ostatnio wchodzić w nawyk. Już po chwili maszerował energicznie zamkowym korytarzem, wymachując rękami.
- Severusie Snape, co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! Jesteś już w takiej desperacji, że uwodzisz smarkaczy?! Zadzwoń w końcu do Lucjusza, jest chętny i dostępny, a tobie najwyraźniej doskwiera samotność! No może coś jeszcze! – dodał dla sprawiedliwości, czując ciasnotę w spodniach.
Nie miał pojęcia, że jego monolog z pewnej odległości obserwuje zaniepokojony Black. Na szczęście był zbyt daleko by usłyszeć co mówił, ale zachowanie profesora zaskoczyło go na tyle, że skierował swoje kroki prosto do Minerwy. Nie mógł pozwolić, aby jego chrześniak pozostawał w rękach szalonego śmierciożercy.
***
   Harry, oczywiście po małych poszukiwaniach, znalazł coś do ubrania i skurczył do swoich rozmiarów zaklęciem, które podpatrzył u Snapa. Z Pyłkiem bardzo szybko doszli do porozumienia. Mieli te same priorytety, służyć profesorowi najlepiej jak potrafili. Zaczęli sprzątać dom według ustalonego przez chłopaka planu. Zabrało im to kilka dobrych godzin, ale koło drugiej po południu przystąpili do robienia obiadu, niezmiernie zadowoleni z efektów swojej pracy. Kiedy chłopak gotował, Pyłek pięknie nakrył do stołu, umieścił nawet we flakonie ,,pożyczone’’ ze szklarni kwiaty, czego nigdy wcześniej nie robił. Natomiast Harry doszedł do wniosku, że warto ładnie wyglądać podczas posiłku, więc udał się do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic i doprowadzić do porządku. Uczesał nawet i związał srebrną wstążeczką nieposłuszne włosy. Ledwo skończył, kiedy do mieszkania wszedł zmęczony Severus.
- Całkiem nieźle wam poszło. – Rozejrzał się po lśniąco czystym apartamencie. Wszystkie sprzęty błyszczały i pachniały jak nowe. – Wspaniale się spisałeś – uśmiechnął się do chłopaka, pod którym ugięły się nogi ze szczęścia.
- To także zasługa Pyłka. Zrobiliśmy nawet obiad. – O mało nie pęknął z dumy, kiedy profesor go pochwalił. Jego poduszkowe ego, było w pełni usatysfakcjonowane.
- Pozwól, że się przebiorę. Trochę się zakurzyłem w tej bibliotece. – Severus otworzył drzwi do garderoby i stanął jak wryty. – Co tu się do siedmiu diabłów stało?! Co zrobiłeś z moimi ubraniami.
- Były czarne, wszyściutkie co do jednego, a to jest strasznie nietwarzowy i niepraktyczny kolor – szepnął nieśmiało, widząc szok w oczach mężczyzny. – Znalazłem jedno takie, strasznie fajne zaklęcie...
- Lepiej nic już nie mów. – Oczy Snapa zdawały się płonąć. – Nawet moje mediolańskie surduty? – Przed sobą, rozwieszoną schludnie na wieszakach, miał dosłownie tęczę kolorów, zupełnie jak w sklepie dla niemowląt. Jego czarne szaty były teraz błękitne, zielone, popielate, a nawet fioletowe. Jeszce gorzej miały się koszule i spodnie. Nie wiedział czy ma usiąść i płakać, czy zabić  tego durnego Gryfona i jego jeszcze głupszego pomocnika. Nagle naszła go straszna myśl, była tak przerażająca, że z trudem przełknął ślinę. – Co jeszcze posprzątaliście?
- Pana pracownię – wyszeptał Harry i przezornie zrobił kilka kroków do tyłu. – Proszę się nie martwić tylko wytarliśmy kurze i poukładaliśmy wszystko na swoje miejsce. – Machnął uspokajająco ręką.
- Tylko nie to, chyba dostałem jakąś karę, ale nie wiem za co – wyjęczał zdesperowany Severus i ruszył do swojej pracowni. Otworzył z rozmachem drzwi, zaświecił światło i zaczął przyglądać się uważnie półkom. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, ale już na drugi... – Ja cię normalnie zabiję i nawet twój kundlowaty chrzestny cię nie uratuje! Wszystko poprzestawiałeś, jak ja tu teraz coś znajdę?! – Komnata była ogromna, pełna regałów, szufladek i komódek, gdzie były pochowane miliony cennych składników oraz eliksirów.
- To bardzo proste, mam system. – Bronił się Harry.
- Ciekawe jaki, to jeden wielki chaos! – Zazgrzytał zębami mężczyzna.
- Eliksiry poukładałem według kolorów, a składniki według zapachów – odezwał się zadowolony ze swojego pomysłu chłopak.
- Czyli jeśli chcę oko elizjańskiej traszki...
- To znajdzie pan je w aromatach migdałowych – dokończył grzecznie Harry.
- A jednak cię zabiję! – krzyknął wściekle Severus i ruszył w stronę pobladłego ze strachu ucznia.
- Może zje pan tego dropsa z mellisą od dyrektora? Profesor Minerwa mówiła, że są bardzo skuteczne – zaproponował trwożliwie i dał susa na korytarz, szybko osiągając prędkość światła, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zanim rycząc niczym ranny lew biegł Snape, powiewając ostatnią czarną peleryną.

niedziela, 19 stycznia 2014

O Wandziu, który nie chciał Niemca VIII

  Mściwój z Klausem szli przez rosnący w pobliżu murów zamkowych brzozowy zagajnik. Słońce umykało już za horyzont, przeświecało przez liście ostatnimi szkarłatnymi promieniami, nadając drzewom i krzewom fantastyczne kształty. Takie unikalne kolory, blaski i cienie można było zobaczyć tylko o tej porze dnia.
Niemiec przezornie wysforował się naprzód z dala od wyjątkowo ruchliwych i ciekawskich dłoni mężczyzny. Nie śpieszył się zbytnio, przeżyty pół godziny wcześniej orgazm nieco go rozleniwił. Nie mógł się jednak powstrzymać od  kręcenia pośladkami. Z natury zalotny i lubiący flirtować pachołek z przyjemnością słuchał aprobujących pomruków idącego za nim męża. Nie widział jednak ani jego miny, ani płonących coraz bardziej pożądliwie oczu.
- Strasznie się wleczesz – zauważył po kilku minutach takiej wędrówki koniuszy. Prawdę mówiąc był już na granicy wytrzymałości, jego ciało trawił palący głód, a nabrzmiały penis w obcisłych spodniach cierpiał katusze i domagał się wypuszczenia na wolność. Tymczasem mały drań maszerował beztrosko wąską ścieżką, machając mu przed oczami smakowicie wyglądającymi pośladkami.
- Ciżma mnie trochę uwiera – stwierdził po chwili milczenia chłopak i wszedł między drzewa, gdzie na niewielkiej polance leżała spora kłodę. Podszedł bliżej, oparł się na niej jedną nogą i zaczął pracowicie wiązać nieposłuszny rzemyk.
Koniuszy w tym czasie gapił się na jego wypięty tyłek z prawdziwie męczeńskim wyrazem twarzy. Zacisnął dłonie w pięści i krzywił się, jakby zjadł cytrynę.
,, - Wytrzymaj, chłopie, wytrzymaj, pokaż, że jesteś odpowiedzialnym mężczyzną, który potrafi nad sobą zapanować” – szeptał do siebie w myślach.
- Ale się zawęźliło – Klausowi wyraźnie coś nie wychodziło. Pochylił się jeszcze bardziej eksponując swoje zgrabne tyły.
- Jestem mężczyzną, jestem twardym mężczyzną – mamrotał Mściwój. - Cholera! Jestem bardzo twardym mężczyzną! – Ręce dosłownie same wyskoczyły do przodu i objęły chłopaka w pasie. Chuchnął na jego odsłonięty kark, a potem delikatnie go ukąsił.
- To już się nie śpieszymy? – zapytał rozbawiony pachołek, któremu zrobiło się nagle strasznie gorąco. Czuł potężne ciało męża napierające na jego plecy i coś sporego, w okolicach pośladków.  Szorstkie od trzymania wodzy dłonie wślizgnęły się pod jego koszulę i zaczęły pocierać sutki, które natychmiast stwardniały.
- Nie martw się, zrobimy to bardzo szybko – odezwał się ochrypłym głosem koniuszy. Zsunął mu spodnie do kolan i zaczął nawilżonym czymś palcem gładzić zaciśnięte wejście. Drugą ręką sięgnął do członka chłopaka, który pod wpływem jego dotyku natychmiast nabrzmiał.
- A gdzie romantyzm? Może najpierw jakieś - kocham cię, jesteś moim słońcem, księżycem i gwiazdami, albo coś?
- Zaraz zobaczysz całą drogę mleczną. – Rozsunął szeroko nogi chłopaka, przystawił do rozluźnionej szparki swojego penisa i pchnął mocno, mrucząc z przyjemności.
- Ach...! – jęknął Klaus. - Tak od razu do rzeczy? Hm... – Mściwój trącił w jego wnętrzu  wrażliwy punkt. – Jeszcze...
- Więc wypnij się bardziej – chwycił go mocno za biodra i narzucił szybkie tempo. Poruszali się zgodnym rytmem, już wkrótce było słychać tylko posapywanie i pełne przyjemności okrzyki obu mężczyzn.
- Tak... Ooch... Mściwójjj! Taaak! – zawył na cały głos Klaus i wytrysnął obfitym strumieniem spermy na omszały pień, strasząc biegające po nim mrówki. Koniuszy natychmiast poszedł w jego ślady, orgazm był tak silny, że pociemniało mu w oczach. Opadli na trawę nadal złączeni. Pocałował pachnący kark kochanka i przytulił się do jego pleców.
- Zapomnij o swojej ojczyźnie i rodzinie, teraz należysz już tylko do mnie! Nie pozwolę ci odejść! – szeptał mu zaborczo do ucha.
- A małe słowo na ,,K”? – wystękał z trudem chłopak, bo penis męża nadal w nim tkwił podrażniając wrażliwe ścianki.
- Kocham kiedy krzyczysz w ekstazie moje imię, kocham kiedy się uśmiechasz, kocham troskliwość z jaką odnosisz się do przyjaciół, a nade wszystko kocham się z tobą pieścić, patrzyć jak drżysz i przymykasz z rozkoszy oczy... – mruczał mężczyzna niskim wibrującym głosem.
- To miło, że tak bardzo mnie kochasz. – Klaus cieszył się, że mąż nie widzi jego czerwonej jak burak twarzy. Pierwszy raz ktoś powiedział mu coś takiego i miał ochotę latać. Poruszył się na próbę. – Czy mógłbyś jednak łaskawie opuścić mój tyłek?
- Szkoda – pocałował smukłą szyję. – Tam w środku jest bardzo przytulnie - zachichotał. – Posłusznie jednak się wycofał. Chciał aby ta noc była dla chłopaka wyjątkowa.
- Jestem głodny! Chyba na tym Święcie Kupały coś jecie? – Klaus wytarł się rosnącym w pobliżu liściem łopianu i naciągnął na siebie spodnie.
   Po kwadransie bardzo leniwego marszu dotarli do rozległej łąki nad rzeką, gdzie ucztowało prawie całe miasteczko. Na niebie widać już było gwiazdy, iskry z płonącego wysoko ogniska strzelały w granatowe niebo bez jednej chmurki. Pogłębiającą się coraz bardziej ciemność oświetlały płonące pochodnie. Wszyscy doskonale się bawili, część osób napychała się wspaniale pachnącymi potrawami, inni tańczyli zapamiętale wywijając hołubce, a starszyzna siedziała na trawie, popijając stuletni miód i obserwując szalejącą młodzież.
- Przyniesiesz mi coś dobrego? – Klaus usiadł na pobliskiej ławie i wyciągnął przed siebie długie nogi. Jeśli miał się przyłączyć do zabawy, musiał się czymś wzmocnić. Najlepiej tymi pachnącymi kiełbaskami z zarumienioną od ogniska skórką. Mściwój oddalił się, by przynieść dla nich trochę jadła i garniec miodu. Kiedy tylko zniknął w tłumie do odpoczywającego chłopaka przysiadł się niespodziewanie wojewoda Zagon.
- Zostawił cię samego? Gdybyś należał do mnie nie pozwoliłbym ci oddalić się ani na minutę! – Spróbował wziąć Klausa za rękę, ale ten natychmiast się odsunął.
- I dlatego właśnie nie jesteśmy razem, to mi pachnie niewolnictwem, a nie związkiem! – prychnął i wyniośle zadarł do góry upstrzony kilkoma złotymi piegami nos.
- A ty co tu robisz?! – Rozległ się za ich plecami warkot rozgniewanego Mściwoja. – Polujesz chamie na cudzym terenie?! – Przeskoczył kłodę na której siedzieli i stanął przed nimi z zaciśniętymi pięściami.
- Widocznie słabo mu dogadzasz skoro siedzi tutaj całkiem sam i wzdycha – rzucił złośliwie Zagon i wyprężył swoją wysoką sylwetkę przed koniuszym, wyraźnie dążąc do bójki.
- Spieprzaj chłopków moresu uczyć! – Nie pozostał mu dłużny Mściwój. Zrobił zamach i właśnie miał malowniczo złamać rywalowi szczękę, kiedy Klaus zwinnie zerwał się na równe nogi i stanął między ciskającymi przekleństwa mężczyznami.
- Poszaleliście kretyni?! Właśnie takie wasze zachowanie wplątało nas wszystkich w kłopoty! – Nadepnął jednemu i drugiemu z całej siły na nogę solidnie podkutą ciżmą. Usłyszał z przyjemnością z obu stron okrzyki bólu. – Panu już podziękujemy! – Zwrócił się do wojewody, który udał się kilka metrów dalej. Usiadł na ławie i nie spuszczał z nich czarnych oczu. – A z tobą to jeszcze sobie porozmawiam! – Wskazał mężowi miejsce na rozciągniętym na trawie pledzie.
- Popatrz jak się na ciebie gapi cham niemyty! Dlaczego mnie powstrzymałeś? Teraz siedziałby w swojej izbie i opatrywałby rany! – warczał Mściwój niezadowolony z przebiegu awantury.
- Głupi głupku! – Klaus usiadł mu na kolanach i puknął w czoło. - Gdy by ktoś doniósł o tym Krakowi, to dzisiejsze święto i kilka następnych spędzilibyście w lochach. Podobno macie tu bardzo przytulne, wilgotne cele pełne pająków i szczurów!
- Ale... – usiłował nadal wstać koniuszy, ale szybko zrezygnował, bo wiercący się na jego udach tyłeczek nacisnął kilka bardzo wrażliwych punktów. – Ale z ciebie bestyjka! – Zamruczał, a gniew nagle gdzieś się ulotnił.
- Chcesz się zemścić? Zauważyłeś, że wiele osób was obserwuje, czekając na finał tej historii? – zapytał słodko Klaus.
- Pewnie... – Nie miał pojęcia do czego zmierza ten słodki drań.
- Więc patrz i ucz się drogi przyjacielu. – Pochylił się i mocno pocałował w kuszące go od kilku minut wargi, po czym wziął z tacy pieczone udko z kurczaka i oderwał mały kęs. Jedną część włożył sobie do ust i oblizał się od ucha do ucha, drugą część powoli, zmysłowym ruchem wsunął do buzi męża. Otarł się kocim ruchem o jego muskularny tors, niby to szukając sobie wygodniejszego miejsca, a patrzącym na nich biesiadnikom zabrakło tchu w piersiach. Zagon zacisnął desperacko uda. Siedział wystarczająco blisko, by dobrze widzieć każdy szczegół rozgrywającej się scenki, a z każdą sekundą robiło mu się ciaśniej w spodniach.
- Ty przewrotny diabełku. – Koniuszy ponownie zapomniał o swoich deklaracjach zachowania powściągliwości. Nadzwyczaj chętnie oddał się zupełnie nowej dla niego rozrywce, polegającej na doprowadzeniu Zagona do szału. Mała dłoń właśnie wślizgnęła mu się pod koszulę i delikatnie drapała po brzuchu, druga zaś karmiła go najlepszymi kawałkami mięska. – Myślisz, że długo wytrzyma zanim publicznie spuści się w spodnie?
- Nie sądzę. – Klaus zerknął dyskretnie na czerwonego niczym pomidor wojewodę, który obciągał krótki kaftan najniżej jak potrafił. Najwyraźniej odczuwał spory dyskomfort i był bliski wybuchu. – Patrz! Jeden... dwa...- pomiział męża nosem po szyi – trzy...! – W tym momencie Zagon z desperacją wypisaną na twarzy zerwał się z miejsca i pognał mocno utykając w las trzymając się za krocze. Wszyscy siedzący w pobliżu wybuchli gromkim śmiechem.
- Miałeś rację diabełku. – Mściwój chichocząc pociągnął chłopaka do tańca. Chwilę tylko pokręcili się w swoich ramionach, bo pary zaczęły formować wężyka i pląsać wesoło w kierunku jeziora.
- Co oni wyprawiają? – Pisnął zażenowany Klaus, kiedy wszyscy zaczęli zrzucać ubrania. Przypomniał sobie wszystkie opowieści kumpli o Słowiańskich orgiach.
- Nigdy nie kąpałeś się na golasa w jeziorze? – zapytał rozbawiony jego miną mąż, po czym bezceremonialnie zdarł z niego i z siebie ubrania.
- Puszczaj! – pisnął Klaus, który stał z twarzą ukrytą na ramieniu mężczyzny. Poczuł jak silne ramiona go podnoszą, został zaniesiony do jeziora niczym księżniczka i wrzucony do wody. – Nalało mi się do oczu chamie! Nie rób ze mnie mdlejącej baby!
- Moja pani, pozwól, że cię umyję – Mściwój z wielkim bananem na twarzy pociągnął męża w bardziej odludne miejsce. Tam pod krzakiem jaśminu była niewielka, płytka zatoczka. Dno pokrywał miękki piasek, a woda sięgała siedzącemu chłopakowi niemal do ramion. – Słodka bogini, to nasz raj – drażnił się z prychającym Klausem, rzucającym płochliwe spojrzenia dookoła. Brzegi jeziora były mocno zatłoczone, cały tłum golasów chlapał się i piszczał, niektórzy całowali się ogniście nie zwracając uwagi na innych.
- Przestań mnie macać! Myślisz, że mam tyłek z żelaza? – fuknął, czując duże dłonie na swoich pośladkach.
- Robimy powtórkę, czy wywieszasz biała flagę? – Mściwój przyciągnął opierającego się męża do siebie i oplótł w pasie jego nogami. Wszystkie jego manewry ukryła woda, tylko gwiazdy i księżyc były milczącymi świadkami ich pieszczot. Łagodne fale obmywały delikatnie drżące ciała.
- Jaką białą flagę? Skąd niby miałbym ją tutaj wziąć? – dodał już nieco ciszej chłopak. Oparł głowę na ramieniu mężczyzny i oddał się chwili. Powietrze pachniało jaśminem, a noc rozświetlały jedynie wbite na brzegu pochodnie. Z daleka dobiegała ich tęskna muzyka, w której coraz częściej można było usłyszeć tętniące, pożądliwe nutki. Szorstkie dłonie masowały jego tyłek, ugniatały mięśnie pleców. Unosiły w górę i dół, powodując, że ich podbrzusza ocierały się o siebie lubieżnym ruchem.
- Dookoła pełno ludzi, ktoś nas usłyszy niewyżyty zwierzaku! – pisnął i od razu umilkł, bo język Mściwoja zaczął lizać jego szyję. Powoli, niezmiernie czule pieścił aksamitną skórę, a Klaus uwielbiał, kiedy dotykał go w ten sposób. Dosłownie rozpływał się w silnych ramionach. To było jedno z jego najwrażliwszych miejsc i mąż bezwstydnie wykorzystywał swoją wiedzę, by doprowadzić go do szaleństwa. Sięgnął za siebie i jednym ruchem nabił się na nabrzmiałego do granic możliwości członka mężczyzny. Posapując, wziął go w siebie najgłębiej jak potrafił. – Na co czekasz? – Podniósł głowę i spojrzał, nieco zaskoczonemu tym atakiem Mściwojowi prosto w oczy.
- Na odrobinę romantyzmu, nie jestem moja pani taki łatwy – Koniuszy najwyraźniej na coś czekał, co nie przeszkadzało mu pieścić jedną ręką penisa młodziutkiego męża.
- No dobra. Kocham cię, tak myślę, bo nigdy czegoś takiego do nikogo nie czułem, co wcale nie znaczy, że pozwolę sobą w ten sposób manipulować – wymruczał i pokręcił tyłeczkiem.
- Nawet mi to do głowy nie przyszło skarbie, nazwałbym to raczej perswazją – wyrzucił biodra w górę i uderzył celnie w prostatę chłopaka, który zakwilił i zmrużył z rozkoszy oczy. – Czy ten argument przemawia za naszym małżeństwem odpowiednio mocno?- Serce zabiło mu mocno ze szczęścia na usłyszane oświadczenie. Nie chciał jednak zbyt jawnie okazywać swojej radości, bo ten czarujący diabełek wlazłby mu na głowę.
- Myślę, że potrzeba więcej... och... tych... no... argumentów. – Wpił się pożądliwie w usta mężczyzny.
- Damom się nie odmawia... hm... tym bardziej takim pięknym... – Nadał powolne tempo ich ruchom, a każde z uderzeń było celne i posyłało wijącego się chłopaka na skraj ekstazy, spalało jego ciało w białym ogniu namiętności. Zatracili się w swojej miłości zapominając, że nie są sami. Znajdujące się w sąsiedztwie pary obserwowały ich z wypiekami na twarzach i niejaką zazdrością w oczach, po chwili wszyscy zaczęli naśladować pojękujących mężczyzn. Niektórzy pobiegli prosto do lasu w pośpiechy narzucając na siebie ubrania. Inni poszukali ustronnych miejsc w wodzie. Cała okolica wypełniła się pożądliwymi okrzykami, sapnięciami i postękiwaniem. Podchmieleni mocnym miodem, podnieceni tańcem i piękną sceną rozgrywającą się na ich oczach kochankowie, chętnie padali w swoje ramiona.
   Oczywiście w przypadku naszych bohaterów nie skończyło się na uprawianiu miłości w jeziorze, Mściwój konsekwentnie dążył do spełnienia swojej groźby. Kiedy tylko wyszli z wody udali się do lasu na poszukiwanie kwiatu paproci, tam, zanim nastał świt, kochali się jeszcze kilkakrotnie. Gdy słońce zaczęło wschodzić wrócili na łąkę, by zakończyć Święto Kupały skokiem przez ognisko, który miał oczyścić ich dusze i ciała ze wszelkiego zła oraz pobłogosławić nowy związek. Dookoła widać było sporo par, które przybyły to z tym samym zamiarem. Siedzący pod dębem druid, pracowicie coś zapisywał na długim pergaminie. Notował wszystkie nowe związki, aby potem nie było żadnych nieporozumień. Skok przez ognisko trzymających się za ręce osób traktowano jak zawarcie małżeństwa, co było zgodne z miejscowym prawem i tradycją.
   Klaus stanął na drżących nogach obok męża z niewyraźną miną, miał wrażenie, że zaraz skona ze zmęczenia. Drań Mściwój nie pozwolił mu zasnąć nawet na minutę. Pierwszy raz w życiu był tak wykończony, że czuł się jak żywy trup. Nie miał siły nawet pozapinać koszuli, a co dopiero skakać.
- Co tak stoisz diabełku? – Mąż przyglądał mu się z rozbawioną miną. – Ty pierwszy. – Wskazał wysokie na metr płomienie. Widział doskonale niezbyt przytomne spojrzenie słaniającego się na miękkich nogach chłopaka .
- Chyba nie dam rady. – Popatrzył smętnie na ognisko i zaczął grzebać w kieszeni. – O mam! – ucieszył się jak dziecko i pomachał przed nosem mężczyzny białą chusteczką z monogramem.
- Poddajesz się cukiereczku?
- Tak. A zaniesiesz mnie do domu? – wymamrotał, po czym oparł się całym ciężarem o jego pierś i potarł o nią policzkiem. – Skoro jestem twoim skarbem to musisz o mnie dbać. – Zasypiał na stojąco. – Tylko nie na księżniczkę! – Udało mu się jeszcze zaprotestować.
- W porządku Wasza Wysokość. – Mściwój odwrócił się do niego tyłem i owinął się jego nogami i rękami. Chłopak z cichym pomrukiem zadowolenia natychmiast przywarł do pleców męża.
- Dobra podusia. - Poklepał go po ramieniu i ułożył na nim głowę. – Cieplutka i ładnie pachnie – dodał z szerokim uśmiechem i po sekundzie spał już jak zabity.
- No... no...  – pokręcił głową przechodzący obok książę Krak. – Awansowałeś na Podusię. – Zagryzł przy tym usta by nie wybuchnąć śmiechem. Potężny mężczyzna jakim był jego koniuszy dźwigał swojego młodziutkiego męża z cielęcą miną, jakby był dla niego czymś wyjątkowo cennym. Przeskoczył przez ognisko i pognał do zamku. Najwyraźniej bardzo mu się śpieszyło do łóżka. Władca też zaczął powoli wracać uważnie rozglądając się dookoła, nigdzie jednak nie było ani śladu jego syna, ani co gorsza Godfryda. Postanowił, że jeżeli zrobili dzisiaj coś głupiego, osobiście obedrze ich ze skóry.

piątek, 10 stycznia 2014

O Wandziu, który nie chciał Niemca VII

    Tym razem spróbujemy sprawdzić, czy Wiślanie są rzeczywiście Włochami północy, cokolwiek to znaczy. Ocenę pozostawiam wam, mam nadzieję, że się nie rozczarujecie co do naszych rodaków.
To miał być ostatni rozdział, ale nieco się rozciągnął i kicha z zakończenia. :))

   Kiedy Mściwój o zmierzchu wrócił z pracy, zastał męża siedzącego z buntowniczą miną na fotelu. W samych spodniach, z bosymi stopami i w rozchełstanej koszuli nie wyglądał na kogoś, kto wybiera się na zabawę. Na widok mężczyzny tylko prychnął i zajął się pogryzaniem trzymanej w dłoni marchewki.
- Dlaczego nie jesteś gotowy? Zaraz zrobi się ciemno – Zapytał zaskoczony koniuszy. Myślał, że znudzony siedzeniem w domu chłopak będzie zadowolony z możliwości wieczornego wyjścia.
- Nie będę śpiewał psalmów przy ognisku, poza tym nie wyjdę w czymś takim. - Wskazał na pas cnoty. - Umarłbym ze wstydu, gdyby ktoś mnie w tym zobaczył, jeszcze ludzie sobie pomyślą, że cię zdradzam na prawo i lewo. – Owinął się kocem po same uszy, widać było tylko jego spochmurniałe oczy i jasną grzywkę. Najwyraźniej postanowił zostać.
- Jeśli obiecasz, że będziesz grzeczny, to ci go zdejmę. – Mściwojowi zrobiło się żal głuptasa. Nie ufał mu do końca, ale przecież pójdą na Noc Kupały razem, więc nie będzie miał szans narozrabiać.
- Dasz mi słowo honoru, że więcej mi tego nie założysz? – Klaus wbił niewinne, błękitne spojrzenie w męża, wyglądał przy tym słodko, niczym świeżo wykluty aniołek.
- Słowo honoru – powiedział uroczyście. Skoro małemu tak zależało, to dlaczego nie, doskonale wiedział, że istniało wiele sposobów na okiełznanie nieposłusznego rumaka.
- To daj w końcu ten kluczyk! – wyrwał mu go z ręki, włożył ją do spodni i sprawnie otworzył zameczek. – Odwróć się, ale już! – Zaczerwienił się na widok wpatrzonego w niego mężczyzny, który najwyraźniej miał nadzieję na mały striptiz.
- Jaki wstydliwy – zachichotał, ale posłusznie stanął przodem do ściany. W tym czasie Klaus zdjął narzędzie tortur, złapał za ubranie i umknął do łazienki. Szybko przebrał się w bardziej eleganckie szatki, podkreślające jego urodę, po czym rozpuścił i wyszczotkował jasne włosy, aż zaczęły lśnić. 
Kiedy wszedł do komnaty, Mściwój oblizał się na jego widok, niczym kot nad miską śmietanki i ruszył w stronę chłopaka z otwartymi ramionami. Ten jednak zwinnie przemknął pod nimi, zatrzymał się dopiero w progu i posłał mu całusa.
- Myślisz, że zrobią wrażenie na tych młodych rycerzach? – Klepnął się w zgrabne pośladki i pokręcił biodrami, chichocząc zaczął umykać korytarzem przed ciskającym przekleństwami mężem.
- Dałeś słowo mała cholero! Wracaj tu natychmiast!
- Nie dałem, to ty zadeklarowałeś, że mi już nie ubierzesz pasa ! – Klaus włączył drugi bieg, bo rozeźlony mężczyzna zaczynał go doganiać. Jak do tej pory sprawdziły się plotki o łatwopalności Wiślan, miał nadzieję, że te o temperamencie też nie są przesadzone. Zamek był zupełnie opustoszały, po drodze nie spotkali żywego ducha, więc nie miał kto zwrócić uwagi na ich galopady i wrzaski. Wszyscy już udali się na łąkę żeby świętować.
- Ożesz ty! – Mściwój dopadł go jednym skokiem i przycisnął do obwieszonej arrasami kamiennej ściany swoim potężnym ciałem.
- Zlituj się nade mną szlachetny rycerzu – Klaus zamrugał długimi rzęsami. – Jestem taki słaby i bezbronny – w tym momencie koszula zsunęła się mu z jednego ramienia. – Chyba nie masz zamiaru mnie wykorzystać? – Otarł się kocim ruchem o mężczyznę.
- Skoro jesteś całkowicie zdany na moją łaskę. – Gniew natychmiast zamienił się w pożądanie. Rozchylone zapraszająco, wydatne usta wyglądały niesamowicie kusząco. Pocałował je zachłannie kilka razy, by zaraz potem paść przed zaskoczonym mężem na kolana zdzierając z niego spodnie aż do kostek. – Co powiesz na mały gwałt? – polizał jego sterczącego już dumnie członka po całej długości.
- Nie śmiałbym się oprzeć mojemu władcy – wykrztusił omdlewającym głosem Klaus. Kolana mu zmiękły, nie spodziewał się takiego zakończenia pogoni. Co innego uprawianie miłości w zaciszu sypialni, a co innego na korytarzu, gdzie w każdej chwili mógł się ktoś pojawić. Chłopak nie byłby sobą, gdyby ta sytuacja nie podnieciła go jeszcze bardziej. Mężczyzna wziął go głęboko w usta i pieścił z wielką wprawą. Całe szczęście, że za sobą miał solidną ścianę, bo z przyjemności pociemniało mu przed oczami. – Jak bardzo masz zamiar torturować mnie mój panie? – wyszeptał ochryple.
- Dogłębnie i wielokrotnie ma się rozumieć – zamruczał wokół penisa chłopaka Mściwój. Nie trzeba było zbyt długo czekać na rezultaty. Wyposzczony przez kilka dni chłopak szybko doszedł w utalentowane usta, zatykając swoje pięścią, by nie krzyczeć od rozsadzającej go rozkoszy. Mężczyzna przełknął wszystko do ostatniej kropelki, po czym podciągnął spodnie oszołomionego męża, który natychmiast oparł się o niego, nadal drżąc od poorgazmowych dreszczy.
- Idziemy diabełku? – zapytał po chwili Mściwój, z przyjemnością patrząc na słodkie rumieńce na jego twarzy.
- Jeszcze momencik – westchnął Klaus, którego nogi nadal nie chciały nieść.
- Już pauzujesz? Gdzie się podziała słynna niemiecka solidność i wytrzymałość? – Specjalnie drażnił się z mężem, chcąc się odegrać za jego oszustwo z obietnicą.
- Zająłeś się mną bardzo powierzchownie rycerzu – wywrócił oczami chłopak. – Liczyłem na jakąś ostrzejszą karę. Słyszałem, że Wiślanie to Włosi północy, ale może źle zrozumiałem tę plotkę. – Odgryzł się natychmiast.
- Przed nami cała noc głuptasie, zobaczymy kto pierwszy wywiesi białą flagę – pocałował go czule w usta, objął w smukłej talii i poprowadził do wyjścia.
***
   Wandziu z Godfrydem zagłębiali się coraz bardziej w las. Nie było już widać gwiazd, ani księżyca. Gałęzie i liście tworzyły nad ich głowami zwarty dach przez który nie przenikało żadne światło. Pochodnie oświetlały im drogę i rozpraszały ciemności, po kwadransie Wiślanin zszedł ze ścieżki, wziął chłopaka za rękę i pociągnął między drzewa. Brodzili po kolana w paprociach, niestety nigdzie nie mignął im szkarłatny kwiatek. Prawdę mówiąc nie wypatrywali go zbyt gorliwie, chętniej zaglądali sobie w oczy niż pod ciemnozielone liście.
- Daleko jeszcze? – Niemiec zrobił się głodny, a z koszyka z prowiantem dochodziły go smakowite zapachy.
- Chwileczkę – Wandziu rozgarnął gałęzie pobliskich krzaków. – Jesteśmy na miejscu. – Oczom zachwyconego Godfryda ukazała się maleńka polanka, porośnięta miękką trawą, w jej rogu biło niewielkie źródełko. Zrzucił buty i zanurzył bose stopy w aksamitnych źdźbłach.Wbił w ziemię swoją pochodnię, po czym wziął koc, który niósł pod pachą i rozłożył pod najbliższym drzewem. Padł na niego jak długi, szeroko rozrzucając nogi i ręce.
- Skoro jestem gościem, to powinieneś mnie nakarmić, prawda? – podpełznął do mężczyzny, który usiadł obok niego i zaczął rozprostowywać fałdy. Dla pedantycznego z natury Wandzia wszystko musiało wyglądać idealnie, nawet piknikowy pled. 
– Na co miałbyś ochotę? – Zdjął serwetę z koszyka. W tym czasie, kiedy on zastanawiał się nad wyborem, Godfryd błądził wzrokiem po jego zgrabnym ciele, aż westchnął, kiedy zobaczył jak napinają się mięśnie na plecach i pośladkach, kiedy się pochylił do przodu.
- Zacznijmy od deseru – zaproponował rumieniąc się ogniście. Sięgnął do tyłu i rozpuścił rude loki, które okryły go niczym jedwabisty płaszcz. – Pamiętasz pozycję 69, którą wczoraj oglądaliśmy.
- Chcesz poćwiczyć? – Zapytał łagodnie mężczyzna patrząc mu głęboko w oczy. Sam miał ochotę na odrobinę pieszczot po tej kąpieli w jeziorze. No może więcej niż na odrobinę. Zanurzył palce w rdzawych lokach, które po prostu uwielbiał. Codziennie wyobrażał sobie jak gładzą jego nagie ciało, nie mógł się doczekać by spełnić tę fantazję. Pociągnął go do siebie i wziął na kolana. – Może miodu na odwagę? – szepnął mu do ucha po czym je ukąsił.
- Poproszę. – Chłopak odchylił do tyłu głowę eksponując szyję. Pociągnął spory łyk z podanego gąsiorka, a Wandziu zajął się pracowicie robieniem malinek. Wędrował łakomymi ustami od ucha aż po bark, pieścił językiem kremową skórę, tylko, że było jej zbyt mało. Stanowczo zbyt mało.
- Chcę cię zobaczyć, całego. – Zaczął powoli rozbierać wzdychającego narzeczonego, który natychmiast odwdzięczył mu się tym samym. Po chwili obaj byli nadzy, klęczeli naprzeciwko siebie, przyglądając się swoim ciałom pałającymi pożądaniem oczami. 
– Mogę go dotknąć ustami? – chłopak zerknął nieśmiało między uda Wandzia. Nie miał pojęcia skąd wziął odwagę, by powiedzieć coś takiego.
- Jeśli pozwolisz mi na to samo. – Obaj ułożyli się na prawym boku. Każdy z nich miał przed oczami na wpół twardego członka partnera.
- Trzy, dwa, jeden... – Zaczął odliczać Niemiec. – Start...! – zachichotał i na próbę polizał penisa. Nigdy wcześniej tego nie robił, więc za bardzo nie wiedział czego się spodziewać. Spodobała mu się gładkość skóry i pulsowanie grubej żyły. Zajął się swoją nową zabawką z wielkim zapałem. Widział jak uda narzeczonego zaczynają drżeć, to zachęciło go do dalszych eksperymentów. Zaczął wkręcać język w małą szparkę na końcu. Nagle ogarnęła go fala gorąca, poczuł ciepłą wilgoć w dole swojego podbrzusza. Wandziu nie bawił się w subtelności, od razu zassał się na jego członku. Zajęczał bezradnie z ogarniającej go rozkoszy.
- A to doczytałeś? – zapytał ochryple Wiślanin i nacisnął jakiś magiczny punkt tuż za jądrami chłopaka. Jak zwykle dokładny, badał wijące się przed nim ciało centymetr po centymetrze.
- Mein Gott... – zdołał jedynie wyjęczeć Niemiec. Rozsunął szeroko uda ułatwiając dostęp do swoich skarbów. Sam wodził ustami po penisie kochanka, który był już twardy niczym stuletnie drzewo. Tam w dole czuł coraz większe pragnienie, które narastało z każdą chwilą. W pewnym momencie przekręcił się i sięgnął do ust narzeczonego. – Bitte... bitte... – zakwilił. – Weź mnie... teraz...- zarzucił ręce na szyję mężczyzny i mocno się w niego wtulił. – Nie wytrzymam dłużej...
- Obróć się na brzuch, muszę cię przygotować – Usłyszał kojący głos Wandzia, w którym pobrzmiewały jednak drapieżne nutki. – Uklęknij i wypnij do mnie pupę. – Mężczyzna przypomniał sobie instrukcję z książki. Nie chciał skrzywdzić chłopaka.
- Wstydzę się – Godfryd schował płonącą twarz w kocu. Po raz pierwszy eksponował się komuś w ten sposób.
- Nie bądź niemądry, masz bardzo smakowicie wyglądający tyłek, aż chciałoby się wbić w niego zęby.
- Ani sie waż durny kanibalu! – pisnął nieco wystraszony, ale i podniecony powstałą w jego głowie wizją.
 – Potrzebujemy czegoś śliskiego. Hm...Wolisz masło czy smalec? -  Zerknął do koszyka Wiślanin. Szkoda, że rudzielec tak panikował, chętnie zapoznałby się bliżej z apetyczną skórą na jego pośladkach.
- Masło oczywiście, nie chcę żebyś pomylił mnie z kiełbasą. – Chłopak wzdrygnął się, kiedy pierwszy palec zatoczył krąg wokół jego zaciśniętego wejścia. Po chwili napięcie zaczęło z powrotem narastać. Popiskiwał cichutko, mając coraz większą ochotę udusić Wandzia. Drań wcale się nie śpieszył, z pedantyczną dokładnością rozciągał dziewicze mięśnie, doprowadzając go do obłędu.  Zamienił w bezradną kupkę drgających nerwów, na których grał niczym wirtuoz, wyrywając mu z pogryzionych ust błagalne jęki.
- Oo... ach... aaa... – Brzmiało rozkosznie w uszach Wandzia. Z przyjemnością podręczyłby swoją dygoczącą ofiarę dłużej, gdyby sam nie był na granicy spełnienia.
- Kocham cię.. – wyszeptał do czerwonego z emocji ucha kochanka, a potem pchnął w chętne ciało z całej siły. Otoczyła go słodka ciasnota, jęknął i przymknął oczy, puściły ostatnie bariery, granice rzeczywistości się zatarły.
- Ich liebe dich... – usłyszał w odpowiedzi, a cały jego świat zawirował jak szalony porywając go za sobą. Zaczęli się poruszać, z początku ostrożnie, odrobinę nieśmiało, by zraz potem przyspieszyć tempo. Pchnięcia szybko stały się ostre, niemal brutalne. Wyrywały z ich gardeł coraz głośniejsze okrzyki rozkoszy. Doszli z przeciągłym skowytem, padając w swoje ramiona. Odpoczywali, ciesząc się swoją bliskością. Powoli ich oddechy zaczęły się wyrównywać. Żaden z nich na początku swojej znajomości nie pomyślałby, że coś takiego ogóle może ich kiedykolwiek połączyć. Tak wiele ich dzieliło – język, kultura, setki narosłych między ich narodami mitów, wzajemna niechęć ojców. Okazało się, że wszystko to da się przezwyciężyć, a każdy nowy dzień pokazywał, jak bardzo się mylili, osądzając się według plotek, które krążyły po gospodach i dworach.
- Wandziu...- Godfryd przeciągnął się w ciepłych ramionach kochanka.
- No co...
- Jak mnie nakarmisz, bo chyba nie zapomniałeś o obowiązkach gospodarza, zrobimy to jeszcze raz, ale tym razem ja będę na górze.
- To niemożliwe... nie masz doświadczenia... może innym razem...
- Boisz się prawda? – Chłopak spojrzał na niego zaczepnie.
- Wiślanin nie wie co to strach! – Wyprostował się dumnie mężczyzna i próbując ukryć zmieszanie pochylił się nad koszykiem.
- Udowodnij...
- No dobra, ale najpierw coś zjedzmy, żołądek dosłownie przykleił mi się do kręgosłupa. – Istniała niewielka szansa, że Godfryd się rozmyśli.
- Na twoim miejscu nie robiłbym sobie złudnych nadziei. – Chłopak przysunął się bliżej i klepnął go poufale w tyłek. – Dochodzę powoli do tego, że niewątpliwie miałeś rację. Naprawdę wyglądają kusząco. – Zachichotał.
- Mein Gott ...
- Widzisz, niemiecki idzie ci coraz lepiej...

środa, 1 stycznia 2014

Poduszka I

   Cóż mogę powiedzieć, macie przed sobą moje pierwsze Snarry. Wynik nocy sylwestrowej z wódeczką i Mikim, który często służy mi za wena. Ci którzy czekają na rozdziały innych opek powinny mieć pretensje właśnie do niego.
Mistrz eliksirów ma pewne problemy z krnąbrną służbą, postanawia im zaradzić przy pomocy magii, a ponieważ jego myśli uparcie wracają do Pottera, efekt jest nieco inny od zamierzonego.
Ostrzeżenie! Świat przedstawiony w tym opowiadaniu odbiega daleko od kanonu, więc czytacie na własną odpowiedzialność!

   Sverus Snape od rana chodził poirytowany po swoim gabinecie, a szkolna szata powiewała za nim niczym sztandar. Nos profesora wydawał się jeszcze bardziej drapieżny niż zwykle, a blade usta zaciśnięte miał w wąską kreseczkę. Na widok takiej miny jego uczniowie zazwyczaj kulili się w sobie, starając się pozostać niewidzialni dla czarnych, gorejących niczym rozżarzone węgle oczu, a ich wątłe duszyczki wędrowały trwożliwie w okolice pięt.
   Właśnie był Nowy Rok, wieczorem mieli się zjawić goście, a mieszkanie profesora w Hogwarcie przypominało skrzyżowanie antykwariatu z pracownią szalonego chemika, po którym przeszło tsunami i to co najmniej dwa razy. Przeklinał w duchu na swoją głupotę. Przed świętami jego domowy skrzat Pyłek poprosił o możliwość odwiedzenia rodziny na jeden dzień, od tego czasu wszelki słuch po nim zaginął. Po żmudnych poszukiwaniach mężczyźnie udało się odnaleźć marnotrawnego sługę. Z zielonych płomieni kominka wyłoniła się mocno pokiereszowana twarz stworzenia, jeśli dziwny kartofel pokryty szeregiem sinych bulw z ceglastymi rumieńcami na policzkach, można nazwać twarzą. Oczka skrzata wydawały się jeszcze mniejsze niż zazwyczaj i jakby wodniste. Profesor mimo, że bardzo się starał, nie mógł się doszukać w nich najmniejszego błysku inteligencji.
- Ee…? – Wymamrotało stworzenie nastawiając szpiczaste uszy. Właśnie wypił z kuzynem kolejną porcję mocno doprawionego kompociku z dalekiego kraju, który chyba nazywano bimbrem i czuł się jak w niebie. Oczy jego pana, które zazwyczaj napełniały go strachem i nabożnym szacunkiem, wydały mu się w tej chwili niezwykle ciepłe i pełne czułości. – Kocham p.. pana.. – wyjąkał z głębi serca, pompującego radośnie wysokoprocentową ciecz do jego otumanionego mózgu.
- Ty mały, zapijaczony idioto! Masz natychmiast wytrzeźwieć i wracać! – wywarczał wściekły Snape, którego ciśnienie jeszcze bardziej się podniosło. W głowie mu się nie mieściło, że ten pokurcz śmiał urządzić sobie świąteczną imprezę bez jego zgody. To wszystko dlatego, że był zbyt dobry i zlitował się nad biednym skrzatem, którego nikt nie chciał z powodu jego głupoty oraz skłonności do wypadków. Mężczyzna lubił niekiedy o sobie myśleć jako o dobroczyńcy. Prawda jednak przedstawiała się nieco inaczej. Profesor był bardzo zajętym człowiekiem, a że pochodził z bogatego, arystokratycznego rodu o pracach domowych nie miał zielonego pojęcia. Niestety żaden przysłany przez agencję sługa nie wytrzymał z nim zbyt długo z powodu jego słynnego, Snapowskiego charakteru. Jedynie Pyłek, okazał się lojalny i chętny do pozostania w hogwardzkim mieszkaniu. Po jakimś czasie wypracowali kompromis i jakoś się dogadywali, a Severus, choć przyszło mu to z wielkim trudem, przyzwyczaił się do mankamentów skrzata. Wiedli razem w miarę spokojny żywot aż do dzisiaj.
- Jeszcze p… po maluszku – Skrzat uniósł trzymany w rękach pucharek wielkości jego tułowia. – Po… powinien p… pan sss… spróbować, jak pan się pozbędzie tej skwaszonej miny, to może w końcu znajdzie sobie żonę. Hic… hic… - rozległo się paskudne czknięcie. – Albo męża… - Pyłkowi przypomniało się jak ostatnio zastał swojego szefa przyciskającego do ściany Lucjusza Mafloya. – Odradzam ulizanego blondyna… n… nie nadaje się…- wybełkotał z trudem, po czym zniknął zanim Snape zdążył wtrącić choćby słówko.
   Profesor, choć naprawdę wściekły, musiał pogodzić się z faktami. Skrzat chlał gdzieś alkohol niewiadomego składu oraz pochodzenia i nie miał najmniejszego zamiaru w najbliższym czasie wrócić. Mógłby go zmusić, ale dobrze wiedział jak złośliwe potrafią być te niewielkie stworzenia, robienie sobie wroga z jedynego sługi nie miało sensu. Musiał wymyślić coś innego, w końcu był mistrzem eliksirów i  posiadaczem orderu Merlina za zasługi dla nauki. Usiadł przed płonącym kominkiem z kieliszkiem wina w dłoni i głęboko się zamyślił. Po chwili podniósł głowę i jego spojrzenie padło na leżącą na sofie włochatą, czarną poduszkę z jadowicie zielonymi frędzlami. Na przedzie miała wyhaftowane srebrnymi niciami – własność Severusa Snapa. Dostał ją kilka lat temu od ciotki Wiktorii i nie ośmielił się wyrzucić, poza tym w jakiś dziwny sposób zawsze przywodziła mu na myśl Pottera. Prawdopodobnie chodziło tu o zestawienie kolorów i splątane, stojące na wszystkie strony kudły. Niejednokrotnie wyżywał się na niej, kiedy chuderlawy potomek Jamesa zalazł mu za skórę. Chociaż musiał przyznać, że ostatnio nabrał nieco kształtów. W zeszły miesiącu obserwował go w czasie treningu i z zaskoczeniem stwierdził, że nie może oderwać oczu od jego kształtnego tyłka doskonale widocznego podczas latania na miotle. Z niepozornego dziecka powoli, zamieniał się przystojnego, młodego mężczyznę. Mistrz eliksirów nie znosił wybrańca, który zazwyczaj samym podobieństwem do Jamesa potrafił doprowadzić go do furii, ale jako wielbiciel męskiej urody musiał przyznać, że robi się coraz bardziej interesujący, co niestety zauważył nie tylko on, ale co najmniej połowa Hogwartu. Na szczęście Potter był zbyt niewinny i naiwny, by to dostrzec.
- Chyba opiłem się oparami z paszczy tego skrzata! - Zirytowany tokiem swoich myśli machnął ręką. Przypomniało mu się, że ma gdzieś eliksir, zamieniający dowolną rzecz lub stworzenie w idealnego, domowego robota takiego, o jakich czytał w mugolskich książkach. Zastąpiłby chociaż na jakiś czas, tego niewdzięcznego skrzata. Poszedł do pracowni i wrócił z niewielką buteleczką. Ze złośliwym uśmieszkiem wylał jej zawartość na poduszkę, która wydała mu się w tym momencie idealnym obiektem do eksperymentu. Wypowiedział zaklęcie, machnął różdżką i…
- Na Merlina…! - udało mu się wydusić na widok swojego dzieła. Przed nim, z gęstego dymu wyłoniła się kanapa, a na niej zamiast poduszki leżał nagusieńki, zgrabny chłopak, dziwnie przypominający Pottera. Najwyraźniej spał nieświadomy, co się wokół niego dzieje. Od Wybrańca różnił się nieco kilkoma szczegółami. Czarne włosy miał długie do pasa i splątane w niemożliwy gąszcz, na czole nie było słynnej blizny, za to na piersi srebrnymi literami wytatuowany miał napis – własność Severusa Snape. Zniknęły też nieodłączne okulary, a wędrując bezkarnie wzrokiem wzdłuż szczupłego ciała profesor natrafił na bardzo interesującą hm… część. Zrobiło mu się nieco gorąco, rozpiął pod szyją szatę i nerwowym ruchem narzucił na chłopaka obrus w choinki ściągnięty w pośpiechu ze stołu.
- Aaa…! – wrzasnął dzieciak, kiedy otworzył jadowicie zielone oczy i zorientował się, że za jedyne ubranie ma kolorową serwetę. Na szczęście była sporych rozmiarów i zakrywała go od stóp do głów. – Gdzie ja … kim… ? - Na jego twarzy widać było całkowity zamęt i oszołomienie.
- Jestem profesor Snape, a ty jak masz na imię? – zapytał po chwili równie zdezorientowany mężczyzna. Z naukowego punktu widzenia stało się coś naprawdę dziwnego. Kogo właściwie miał przed sobą, bo że nie zaplanowanego robota, to było widać gołym okiem.
- Oo..? Nie wiem…? – wyszeptał chłopak i ugięły się pod nim nogi. Świat wokół niego był nieznajomy, lekko wirował, a jedyne co pamiętał, to twarz stojącego przed nim mężczyzny i jego niski, mocny głos. Klapnął na kanapę i wbił w niego wzrok.
- Jak to nie pamiętasz? – Do Severusa właśnie zaczęło docierać jak bardzo narozrabiał. Jeszcze wczoraj myślał, że już niedługo zginie z ręki Czarnego Pana, który ostatnio jakby coś podejrzewał i ciągle mu się przyglądał. Teraz wiedział, że to Dumledore dopadnie go pierwszy i utopi w tej swojej pomarańczowej herbatce, a Zakon Feniksa rozniesie po świecie jego szczątki ze śpiewem na ustach. Ten gryfoński, niewdzięczny pies Syriusz na pewno się ucieszy z możliwości pozbycia się go, całe wakacje żałował, że wyciągnął idiotę zza tej zasłony. Gdyby nie dramatyczne, rozdzierające serce wycie Pottera w Ministerstwie, pewnie by go tam jeszcze głębiej wepchnął. A tak miał kundla na karku, śledzącego każdy jego krok i mamroczącego coś o trzymaniu z daleka ohydnych łap od jego aniołka. O podziękowaniu za uratowanie parszywego życia oczywiście nie było mowy.
- A ty wiesz? – zapytał cichutko dzieciak i pociągnął nosem. Szmaragdowe oczy patrzyły na niego ufnie, a różowe usta lekko drżały. – Czy masz coś do ubrania? Nie mam nawet majtek – stwierdził, oblewając się rumieńcem.
- Oczywiście – Snapowi zrobiło się głupio, właśnie skrzyżował chłopca z poduszką, przewracając ich życie do góry nogami. W dodatku Potter najwyraźniej niczego nie pamiętał. Nie miał pojęcia jak to wytłumaczy dyrektorowi. Udał się do sypialni, wrócił z jeansami, koszulką i bokserkami. Zmniejszył je oczywiście magicznie do rozmiarów chłopaka, który sięgał mu ledwie do ramienia. Położył wszystko na stole, po czym wyszedł do pracowni by wysłać sowę do członków Zakonu. Poprosił w liście o zwołanie natychmiastowego zebrania w gabinecie Dumbledora. Kiedy wrócił mały próbował rozczesać kłaki, z bardzo mizernym skutkiem. Snape po raz pierwszy zobaczył go w dopasowanych rzeczach i przyglądał mu się z przyjemnością. Potter był teraz jakby delikatniejszą wersja siebie. Sądząc jednak po pełnych irytacji błyskach w zielonych oczach charakterek nie bardzo mu się zmienił.
- Ja to zrobię – odezwał się niespodziewanie dla samego siebie i wyjął mu z rąk grzebień. Gdy jednak pociągnął za pierwsze pasmo chłopak wydał z siebie przeraźliwy pisk.
- Aaa…! Boli! Może ma pan nożyczki? – Zapytał z nadzieją w głosie. Miał wrażenie, że ten mroczny mężczyzna chce go oskalpować. Pewnie czymś się mu naraził w przeszłości i nawet tego nie pamięta.
- To byłaby zbrodnia! – wyrwało się Snapowi. Nie miał pojęcia co go opętało, ale włosy smarkacza były takie miękkie i lśniące, niczym czarny jedwab. Nawet Lucjusz, mający bzika na punkcie swoich blond kudłów, nie mógł się z nim równać.– Zaraz przyniosę eliksir ułatwiający rozczesywanie.
- Ja bym je obciął, mniej kłopotu. – Chłopiec usadowił się wygodnie na krześle przed lustrem. Grzecznie czekał aż gospodarz wróci, machając nogami niczym dziecko. Miał nadzieję, że jego sytuacja wkrótce się wyjaśni. Właściwie to nie miałby nic przeciwko zostaniu tutaj. Mieszkanie było bardzo ładne, umeblowane antykami i utrzymane w szaro- zielonej tonacji. Kamienną posadzkę zaścielały miękkie dywany, a na ścianach wisiały obrazy i starożytne kobierce przedstawiające mityczne stworzenia. Mężczyzna wydał mu się całkiem miły, choć nieco szorstki w obyciu, a jego czarne oczy zrobiły na nim ogromne wrażenie.
- Pozwól. – Profesor wylał na dłonie nieco płynu z niewielkiej buteleczki delikatnie wtarł we włosy chłopca, który choć w pierwszej chwili się spiął, oczekując bólu, w drugiej już mruczał z zachwytu.
- To bardzo przyjemne – podniósł roziskrzony wzrok na mężczyznę, któremu na moment zaparło dech w piersiach. Ten Harry był zupełnie inny, uśmiechnięty, ufny szczęśliwy, bez rozdzierającego serce smutku w głębi oczu. Gdyby to od niego zależało pozwoliłby mu takim pozostać. Uroczym, nieco naiwnym siedemnastolatkiem, nie pamiętającym paskudnej przeszłości, nie znającym Czarnego Pana, zwykłym dzieciakiem żyjącym tak jak jego rówieśnicy. Rozczesywał pasmo po paśmie, obserwując pełną emocji twarz chłopca. Zazdrościł mu tej chwilowej beztroski, kiedyś też miał marzenia, które wojna pogrzebała raz na zawsze. Ostatnio dyrektor wysłał go do Nory, kiedy wszedł do środka uderzyła go pełna miłości i ciepła atmosfera panująca w tym domu. Zrozumiał jak wiele stracił, nigdy nikt nie patrzył tak na niego jak Molly na Artura, żadne dziecko nie tuliło się do niego i nie wzięło za rękę. Sam co prawda był sobie winien i odstraszał każdego, kto chciałby się do niego zbliżyć. Severus był bogaty i sławny w naukowych kręgach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy zwracają uwagę na niego tylko ze względu na to, nikt nie dbał o prawdziwego mężczyznę, ukrytego głęboko pod zgorzkniała powłoką. Jeśli przeżyje wojnę czekało go bardzo smutne, samotne życie.
- Proszę pana – Harry delikatnie położył drobną rękę na jego dłoni. Nie mógł znieść bólu w czarnych oczach. Pogłaskał nieśmiało poplamioną eliksirami skórę samymi czubkami palców.
- Gotowe. – Cofnął szybko rękę. Ocknął się z ponurych myśli i nieco zmieszał pod uważnym, szmaragdowym spojrzeniem. – Idziemy do dyrektora, może coś nam doradzi. – Ruszył do drzwi. Potter zawsze wzbudzał w nim mieszane uczucia, coś pomiędzy uwielbieniem dla jego matki Lilly, a nienawiścią do ojca Jamesa. A teraz taki bezbronny i kruchy właściwie z jego winy, obudził w nim instynkty opiekuńcze, o które nikt by nie podejrzewał ponurego profesora eliksirów.
***
   W gabinecie Dumbledora już na nich czekała profesor Minerwa i niestety Black we własnej, zapchlonej osobie. Reszta Zakonu Feniksa wykonywała ważne zadania i nie mogła uczestniczyć w zebraniu. Wszyscy na widok nowego image Harrego pootwierali szeroko oczy. Dyrektor z niejakim rozbawieniem pogładził długą brodę, Mc Gonagall parsknęła pogardliwie, a Black warknął i po psiemu obnażył zęby.
- Cos ty zrobił temu biednemu dziecku?! –  Wysoki głos kobiety podniosl im włosy na przedramionach. Podniosła ze stolika ciężką encyklopedię magicznych stworzeń, jakby miała zamiar rzucić nią w mężczyznę.
- Zrobił to specjalnie śmierciożerca jeden! – krzyknął rozwścieczony Syriusz. – Już od dawna kręcił się koło Harrego! – Złapał chłopca za ramię, by wyciągnąć go spod wpływu tłustowłosego dupka, jak w myślach zawsze nazywał Snapa. Tymczasem reakcja dzieciaka mocno go zaskoczyła. Zamiast przytulić się do niego jak oczekiwał, wyrwał się z jego uścisku, schował za plecami mistrza eliksirów i przylgnął mu do pleców. Przez miękki materiał wyczuł twarde niczym skała mięśnie. Tutaj czuł się bezpiecznie, jakby od wszystkiego co złe odgradzał go potężny mur.
- Kim jest ten dziwny facet? – zapytał cichutko w czarną szatę profesora, jednak wszyscy go usłyszeli. – Dlaczego ta kobieta tak piszczy?
- On nas nie poznaje?! – jęknęła Minerwa i usiadła na najbliższym fotelu. Zaczęła nerwowo wachlować się ręką.
- Napijmy się herbatki – dyrektor nalał złocistego płynu do filiżanek. – Może wytłumacz nam po kolei, co się stało. – Zwrócił się spokojnie do Severusa, z uśmiechem patrząc, jak Harry lokuje się obok niego na kanapie, przywierając do jego boku. Mężczyzna siedział sztywno i łypał na chłopaka groźnie, ten jednak nic sobie z tego nie robił. Wiercił się dopóki nie znalazł najwygodniejszej pozycji.
- No dobrze, więc skrzat się gdzieś zapodział, a ja potrzebowałem służby… - zaczął Snape, spoglądając chłodno na zebranych. Poczuł jak szczupła dłoń, chwyta niepostrzeżenie jego rękę pod stołem, jakby chciała dodać mu odwagi. Odchrząknął tylko, ale jej nie wyrwał jak poprzednio, oczywiście, tylko dlatego, aby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Kiedy tylko skończył swoją opowieść kobieta nie wytrzymała i krzyknęła zirytowana.
- Chcesz powiedzieć, że uczeń jest w tym stanie, bo tobie leniu nie chciało się samemu mieszkania posprzątać?!
- Miałem mieć gości – bronił się mężczyzna.
- Oczywiście, to cię usprawiedliwia! – prychnęła. – Włożenie na miejsce kilku par kalesonów musi być strasznie wyczerpującym zajęciem!
- Nie noszę kalesonów i majtek z golfem w przeciwieństwie do ciebie! - odgryzł się natychmiast Snape.
- Rozszarpię mu gardło! Co ta za idiotyczny napis Harry ma na piersiach! – Black na szczęście dla Snape nie zobaczył całego zdania, tylko poszczególne litery.
W tym czasie kiedy rozgorzała kłótnia chłopak był w nieustannym ruchu. Nie posiedział ani minuty, co chwilę coś przed sobą poprawiał, ustawiał i przesuwał, jakby odczuwał przymus ciągłego porządkowania wszystkiego wokół siebie.
– Zrobił z mojego chrześniaka robota! – Syriuszowi udało się przeskoczyć blat stołu i dopaść mistrza eliksirów. Chciał właśnie zacisnąć ręce na jego gardle, gdy Harry wystrzelił do przodu i drobna pięść trafiła mężczyznę prosto w nos, najwrażliwsze u każdego psa miejsce. Zawył i spadł na podłogę, między nogi zebranych.
- Ciiiiszaaa! – rozległ się donośny głos dyrektora pod wpływem, którego wszyscy zamarli na swoich miejscach. – Zostawcie swoje urazy na sposobniejszy czas, teraz musimy zająć się chłopcem. Jak się czujesz Harry?
- Mam na imię Harry? A jak dalej? Wszyscy przecież macie, te… no... nazwiska. – zapytał zaciekawiony. Nie odczuwał lęku, raczej niepokój co z nim dalej będzie. Zresztą profesor na pewno go nie zostawi, przecież należy do niego. Nawet go sobie podpisał, a tak robi się przecież z kimś ważnym, na kim nam zależy prawda? Mniej więcej takie myśli snuły się po głowie chłopaka.
- Może Pillow? Dopóki nie wróci ci pamięć – zaproponował Severus.
- Pillow? Ładnie, kojarzy się z czymś miękkim i przytulnym – uśmiechnął się z wdzięcznością do profesora. Teraz był już pewny, że go nikomu nie odda - ani temu warczącemu, przypominającemu zachowaniem nieco psa, panu, ani skrzywionej, jak po zjedzeniu cytryny, kobiecie.
- Ale dlaczego… - zaczął Black.
- Nie bądź idiotą kundlu! Za miesiąc zaczyna się rok szkolny. Zobacz jak on wygląda, nie ma swojej blizny! W dodatku pamięta tylko niektóre rzeczy – umie posługiwać się różdżką i ubrać, a nie poznaje nas ani tej szkoły. Nie wie kim jest, a przeszłość to dla niego czarna dziura. Jeśli do września nie uda się nam mu pomóc, pójdzie do Hogwartu jako Harry Pillow.
- W takim razie zabieram małego do siebie na resztę wakacji – Syriusz pociągnął chrześniaka do siebie. – Nie zostawię go na pastwę potwora z lochów.
- Wybij to sobie z głowy, ty nie umiesz się zająć nawet sobą, pchlarzu! – zdenerwował się Snape. Czuł się odpowiedzialny za to co się stało, nie pozwoli, aby chłopak wpadł w jakieś kłopoty w rękach tego prymitywa.
- Co ty na to dziecko? – zapytał łagodnie Dumbledore.
- Chcę do domu – stanął obok mistrza eliksirów i popatrzył na niego ufnie. Oczywiście przy okazji kilkakrotnie poprawił jego szatę i przekrzywiony w czasie kłótni krawat. – Jestem głodny, zrobię dla nas omlet z pieczarkami. – Pomachał wesoło wszystkim obecnym i ruszył do drzwi, a za nim z nieprzeniknioną twarzą Snape. 
   Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi Mc Gonagall odwróciła się z zaszokowaną miną do dyrektora, po czym po raz pierwszy w życiu wzięła od niego cytrynowego dropsa nasączonego melissą.
- Myślisz, że zaklęcie trafiło też Severusa? – zapytała zdezorientowana. – Zachowuje się co najmniej dziwnie. Właśnie dobrowolnie zabrał do swojego mieszkania Gryfona.
- Może ma wyrzuty sumienia – uśmiechnął się do niej zagadkowo mężczyzna.
- Ta sielanka długo nie potrwa, wkrótce odnajdziemy zakrwawione szczątki Harrego domieszane do jakiś czarno- magicznych eliksirów – stwierdził ponuro Black. Nalał sobie wina do szklaneczki i westchnął. Zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego jego chrześniak wolał pójść z tym nietoperzem ze Slytherinu, niż ze swoim krewnym.