czwartek, 20 lutego 2014

Poduszka IV

   Harry postanowił odwiedzić profesor McGonagall, skoro powiedziała mu, że może z nią rozmawiać o wszystkim, to dlaczego miałby nie skorzystać z oferty, w końcu była opiekunką Gryfindoru. Z początku miał zamiar porozmawiać o Snape z chrzestnym, ale widząc jak obaj mężczyźni na siebie warczą porzucił ten pomysł. Kiedy znalazł się w wieży grzecznie zapukał do drzwi apartamentu.
- Harry to ty? Wejdź drogi chłopcze i usiądź. – Wskazała na wygodny fotel i podsunęła mu talerzyk z orzechowymi ciasteczkami.
- Chciałem zapytać... – zaczął.
- Chwileczkę – rozległ się dźwięk telefonu, ku zdumieniu chłopaka Minerwa wyciągnęła z kieszeni elegancka komórkę i odebrała. – Zaczekaj tu na mnie, muszę porozmawiać z przyjaciółką. – Wyszła na korytarz, zostawiając go samego w mieszkaniu. To zapłakana Narcyza znowu skarżyła się na imprezującego Lucjusza. Nie mogła zostawić jej bez kilku słów pociechy.
   Harry z początku siedział bardzo grzecznie, ale po pół godzinie, kiedy zjadł już wszystkie przysmaki zaczął się nudzić. Wyjrzał za drzwi, ale profesorka zniknęła jak zaczarowana. Skoro jednak kazała mu zaczekać, to chyba miała zamiar szybko wrócić. Zaczął kręcić się po nieco zakurzonym gabinecie i jak zawsze w takich chwilach włączyła się mu mentalność domowego robota. Przez chwilę nawet walczył dzielnie z pokusą, ale szybko doszedł do wniosku, że zakaz Albusa dotyczył przecież jedynie mieszkania Snapa. W łazience znalazł jakąś ściereczkę i zaczął sprzątać, pieczołowicie zmywając pył z regałów i szafek. Podśpiewywał sobie pod nosem, a robota paliła mu się w rękach.  Ze zdumieniem znalazł jeszcze więcej mugolskich sprzętów, ukrytych za niewielką kotarą. Zafascynował go zwłaszcza laptop i kolekcja płyt. Zrobił też porządek ze znalezionymi w pudle zdjęciami, wkleił je do znalezionego w szufladzie pustego albumu. Spędził naprawdę pracowite trzy godziny, od czasu do czasu robiąc sobie przerwę, na obejrzenie co ciekawszych fragmentów filmów. Dowiedział się z nich wielu fascynujących rzeczy, że właściwie o nic już nie musiał pytać Minewry. Wyjście jednak bez pożegnania się z gospodynią wydało mu się nietaktem.
   Tymczasem profesor McGonagall po skończeniu rozmowy z żoną, włóczącego się nie wiadomo gdzie Malfoya, została wezwana przez dyrektora na naradę do jego gabinetu. Całkowicie przy tym zapomniała o pozostawionym w domu chłopaku. Dość długo omawiali wszystkie aspekty zaklęcia, które rzucił na Pottera niepoprawny Severus. Niestety nie znaleźli jednak żadnego rozwiązania powstałego problemu. Biedny Harry musiał nadal egzystować jako skrzyżowanie robota z poduszką.
- A właściwie, to gdzie się podziewa mój chrześniak? – zapytał na koniec dyskusji Black.
- Jak wychodziłem brał prysznic – odpowiedział spokojnie Snape.
- A ty skąd o tym wiesz draniu? Chyba go nie podglądałeś co? – warknął na niego Syriusz.
- Nie jestem na twoim poziomie, to ty masz w tym niezłą wprawę - syknął rozzłoszczony profesor eliksirów. Dobrze pamiętał jak zastał tego kundla na gapieniu się przez okienko na kąpiącego się Lucjusza. – Słyszałem szum wody.
- O bogowie – jęknęła Minerwa. – Zupełnie mi wyleciało z głowy, kazałam mu na siebie zaczekać. – Załamała ręce.
- Moja droga, nawet tak nie żartuj – westchnął Albus i wziął do ust od razu trzy dropsy. Nie uśmiechało mu się spędzenie kolejnego popołudnia na odkręcaniu nieziemskich pomysłów dzieciaka.
- Lepiej tam chodźmy – odezwał się rozsądnie Snape i cala czwórka ruszyła niemal biegiem przez korytarze Hogwartu. Zaniepokojone portrety obserwowały ten marsz plotkując zawzięcie. Co też się mogło wydarzyć, że najważniejsze osoby w szkole pędzą w stronę wieży Gryfindoru z przerażonymi minami? Kiedy weszli zdyszani do środka odetchnęli z ulgą na widok całego i zdrowego Harrego, siedzącego spokojnie przy biurku Minerwy. Przed nim leżała duża, czerwona książka.
- Jak się czujesz dziecko? - Zapytał troskliwie Albus, przyglądając się mu uważnie. – Minerwo bądź tak miła i sprawdź czy wszystko jest w porządku.
- Dziękuję, świetnie – odpowiedział entuzjastycznie chłopak, miał poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
- No widzicie, nie było powodu panikować. – Machnął beztrosko ręką Black.
- Poza tym, że powycierał kurze, chyba niczego nie poprzestawiał – odezwała się z ulgą kobieta. Wszystkim oprócz Snapa poprawiły się humory, najwyraźniej uniknęli niebezpieczeństwa.
- Harry, co właściwie robiłeś przez ten czas? - zapytał podejrzliwie Severus, dobrze znając ciekawską i psotną naturę podopiecznego.
- Najpierw trochę posprzątałem, potem obejrzałem kilka pouczających filmów, ten ze studniówki profesor Minerwy był naprawdę zabawny. Nie wiedziałem, że umie tańczyć kankana, a jak wysoko podnosiła nogi, widać było nawet napis na podwiązce ,, łap okazję” – zachichotał.
- Zabierz go stąd natychmiast! – głos McGonagall mógłby zamrozić jezioro.
- Napiłbym się kakałka  – uśmiechnął się do Snapa chłopak, zupełnie nieświadomy zagrożenia.Widząc, że opiekunka Gryfindoru ma kamienną twarz postanowił ją rozweselić. – Ślicznie pani wyglądała na tym zdjęciu z żoną pana Malfoya, wkleiłem go na samym początku. – Otwarł leżący na biurku album. Wszyscy pochylili się nad nim, zaciekawieni kolejnymi rewelacjami na temat surowej profesorki, uchodzącej za wyjątkowo zimną i nieprzystępną, mimo, że jej szare oczy właśnie zaczęły ciskać błyskawice. Rzeczywiście na fotografii widać było słoneczną plażę, gdzie na kocyku leżała Minewra ubrana w skąpe bikini.  Na jej udach siedziała równie oszczędnie odziana Cyzia z olejkiem do opalania w dłoniach, smarowała pracowicie brzuch kobiety, gapiąc się jednoznacznie na jej piersi, można było nawet dostrzec koniuszek języczka, oblizującego kształtne usta.
- Zamknij buzię tego potwora i zjeżdżajcie stąd! – wrzasnęła McGonagall i walnęła pięścią o stół. – Wszyscy!
Gromadka mężczyzn rzuciła się do drzwi, popychając się nawzajem. Żaden nie chciał mieć do czynienia z wściekłą Minewrą. Harry trzymał się kurczowo szaty Severusa i nieco wystraszony tulił do jego ramienia. Chciał zapytać kobietę o co się gniewa, ale nie miał zbytnio odwagi. Doszedł jednak do wniosku, że mężczyzna lepiej mu to wytłumaczy.
***
    Harry nie znalazł jednak dogodnej chwili na porozmawianie ze Snapem. Najpierw razem z Pyłkiem został zagnany do przygotowania obiadu, potem ledwo usiedli na kanapie, kominek buchnął zielonymi płomieniami i w salonie pojawił się sam Lucjusz Mafloy. Z gracją wyszedł z rusztu i zmierzył chłopaka z wyniosłą miną, odrzucając do tyłu piękne, platynowe włosy. Fryzura mężczyzny była równie idealna jak on sam, ani jedno pasemko nie odstawało w złą stronę.
- Co tu robi Potter? Strasznie ci się zepsuł gust Sevi. – Wydął blade wargi. - Może trzeba zasponsorować to biedne dziecko? Jego plebejski wygląd jest obrazą dla Hogwartu!
- Daj spokój Lucjuszu, opiekuję się nim z polecenia Albusa – odezwał się ugodowo profesor eliksirów. Nie chciał rozdrażniać blondyna, który był z pewnością najlepszym towarem jaki opuścił mury tej uczelni. W łóżku nie miał sobie równych i nieraz dotrzymywał mu towarzystwa w samotne noce. – Harry, może zaparzysz nam kawy? – zwrócił się Gryfona.
- Nie sądzę, aby ten pan jej potrzebował i tak już jest wystarczająco pobudzony – prychnął chłopak, ale posłusznie pomaszerował do kuchni, gdzie trzaskając filiżankami i talerzykami przygotował poczęstunek. Wrócił w ciągu pięciu minut, postawił na stole tacę z takim impetem, aż Lucjusz podskoczył na swoim fotelu i puścił rękę Severusa, po której go właśnie gładził. Dzieciak najwyraźniej zbytnio się tutaj zadomowił i śmiał stroić fochy, mężczyzna postanowił pokazać mu jego miejsce.
- Może pójdziesz odwiedzić tego swojego zboczonego chrzestnego? – odezwał się wyniośle do Harrego. – Ja zajmę się profesorem.
- Nie ma mowy. – W chłopcu zawrzała krew na widok powłóczystych spojrzeń jakie ten wybladły arystokrata rzucał Snapowi. - Zrobię to o wiele lepiej od pana, mam już w tym spore doświadczenie. – Harry nie do końca zdawał sobie sprawę z dwuznaczności swojej wypowiedzi. Dla podkreślenia, że ma tu większe prawa usiadł na kolanach zdumionego Severusa, który nie bardzo wiedział jak ma potraktować takie zaborcze zachowanie. Z jednej strony podobało mu się jak od razu wpasował się plecami w jego tors, zupełnie jakby faktycznie robił to codziennie. Z drugiej widział, że Malfoy był już na granicy wybuchu i jak tak dalej pójdzie straci dostęp do jego kuszącego tyłka na długi czas.
- No powiedz coś, jesteś tu panem domu czy nie? – zirytował się mężczyzna. W głowie mu się nie mieściło jak ktoś mógł woleć takiego nieopierzonego smarkacza od gwiazdy jego pokroju. Sev pewnie nie myślał jasno i bał się Albusa. – Niech go niańczy Minewra, w końcu Gryfindor to jej dom!
-  McGonagall gniewa się na mnie, poza tym należę do profesora. – Rozpiął koszulkę i z tryumfalnym uśmieszkiem pokazał wytatuowany na piersi napis - ,,własność Severusa Snapa”.
- Jestem w ukrytej kamerze? – jęknął zaszokowany Lucjusz. – Zaraz ze stresu zaczną wypadać mi włosy!
- Może potrzebują nawozu? – rzucił z psotnym uśmieszkiem Harry i wskazał ukrytą w rękawie różdżką na niewielką urnę, stojącą za plecami mężczyzny na wysokiej szafce. Przewróciła się z cichym brzękiem, wieczko odskoczyło i czarny pył wysypał się wprost na nieskazitelną fryzurę blondyna.
- Ty obrzydliwy Mugolu! On zrobił na mnie zamach! Moje piękne włosy! – piszczał coraz cieńszym głosem. – Nienawidzę cię Severusie! Już nigdy się nie zobaczymy! – Gwałtownie wstał i już po chwili jedynym śladem po nim były plamy sadzy na podłodze.
- Byłeś okropnie niegrzeczny dla naszego gościa Harry – westchnął profesor. – Co w ciebie dzisiaj wstąpiło? – popatrzył w zielone oczy nadal rozjarzone gniewem. – Należy ci się podwójne la... – Nie udało mu się dokończyć tak pięknie zaczętego kazania, bo słodkie wargi chłopaka zamknęły mu usta. Smukłe ramiona owinęły się wokół szyi, a jemu nie pozostało nic innego jak się poddać. Skoro i tak miał zamiar wyznać swoje grzechy dyrektorowi, to niech chociaż ma o czym opowiadać. Zresztą o tej małej chwili zapomnienia nikt przecież nie musiał się dowiedzieć. Odwrócił swoje gryfońskie utrapienie do siebie i pogłębił pocałunek. Szybko obaj zapomnieli o całym świecie, namiętność zupełnie ich pochłonęła. Rozkoszne doznania, zupełnie nieznane chłopakowi zawróciły mu w głowie do tego stopnia, że zaczął się ocierać o mężczyznę, niczym spragniony pieszczot kociak. Dopiero gwałtownie narastający ucisk między udami i dłonie głaszczące jego pośladki, nieco go otrzeźwiły. Zawstydził się reakcji swojego ciała, po raz pierwszy podniecił się do tego stopnia pod wpływem innego mężczyzny.
- Ja... ja... och... – nie mógł z siebie wykrztusić rozsądnego słowa, tym bardziej że gorejące czarne oczy dosłownie wypalały piętno na jego duszy.
- Wiem Harry, wiem... Spokojnie ... szsz... ja też. – Równie oszołomiony Severus przytulił go do swojej piersi. Lubił seks i nigdy go sobie nie odmawiał, ale to było coś zupełnie innego. Tym razem emocje ogarnęły nie tylko ciało, ale także dumne i uparte serce. Zapragnął z całej siły zatrzymać tego delikatnego chłopaka dla siebie. Nie miał tylko pojęcia jak to zrobić, ale przecież nie bez powodu uważano go za jednego z najinteligentniejszych czarodziei w tym stuleciu. Musiał się tylko zastanowić i na pewno coś wymyśli.
***
   Niezmiernie zły i oburzony na bezczelną dwójkę, która nie uszanowała jego wspaniałej osoby, Lucjusz podążał szybko korytarzami Hogwartu. Słyszał za sobą chichoty duchów i portretów, ponieważ oprócz włosów umazaną miał też całą twarz. Brudny, wyglądający niczym siedem nieszczęść Malfoy był czymś nieznanym w zamku, wzbudzał więc powszechną ciekawość. 
Tak naprawdę, w głębi duszy czuł nie gniew, ale smutek. Zawsze traktował Severusa wyjątkowo, z czego ten nie bardzo zdawał sobie sprawę. Pragnął od niego czegoś więcej niż przygodnego seksu, z początku nawet byli parą, ale nie umiał się powstrzymać od skoków w bok. To prawdopodobnie zraziło do niego dumnego Snapa i bardzo tego żałował. Czasu jednak nie dało się cofnąć. Zagryzł wargi, widok Harrego rozpierającego się na kolanach byłego kochanka dotknął go bardziej niż chciał przyznać. Na widok idącego z naprzeciwka Blacka prychnął i zatrzymał się gwałtownie w miejscu, niczym rasowy rumak.
- Hasło do łazienki prefektów! – krzyknął na paskudnego Gryfona, który zawsze gapił się na niego jak na kawałek szynki.
- Lu, co ci się stało? – Pogładził splątane, zakurzone włosy mężczyzny. – Wywróciłeś się w kominku?
- Nie dotykaj mnie zboczeńcu! Jeszcze mnie czymś zarazisz! – Zadarł nos Malfoy. – Trzeba być prawdziwym mężczyzną a nie kundlem, żeby doznać tego zaszczytu!
- A ja niby czym jestem? – zapytał spokojnie Syriusz. W jego głosie słychać było groźne nutki, czego nie zauważył nadąsany Lucjusz.
- Jesteś przecież Gryfonem, a u nich zero techniki i ze sprzętem podobno nieciekawie – skrzywił usta blondyn. Black owszem był przystojny, ale brakowało mu klasy. Poza tym nie miał zwyczaju zadawać się z wrogim obozem.
- Oż ty zarozumiały dupku! – warknął mężczyzna, po czym chwycił Malfoya w pasie i zarzucił go sobie na ramię niczym dywan. – Już ja ci pokażę swój sprzęt! Jeszcze będziesz prosił na kolanach żebym go użył! – raźno pomaszerował w kierunku łazienki.
- Puszczaj chamie! Nie waż się podnieść ręki na większego od ciebie! – darł się Lucjusz wierzgając nogami, przestał dopiero wtedy, kiedy dostał solidnego klapsa w tyłek.
- Czy większego, to się zaraz okaże ślizgoński cukiereczku! – zarechotał, kopnięciem otworzył drzwi i wszedł ze swoim przeklinającym, seksownym ładunkiem wprost do basenu. Stanął za plecami mężczyzny w płytkiej, parującej wodzie na wprost wielkiego lustra wmontowanego w ścianę. Mały delfin w rogu nagle wypuścił obfity strumień, mocząc ich od stóp do głów. Ubranie przykleiło się do nich niczym druga skóra. Black objął swoją ofiarę w pasie i przytulił się do jej pleców, bezczelnie obmacując ładnie zarysowaną klatkę piersiową. Ciekawskie dłonie podrażniły na moment sutki, by zsunąć się niżej, na coraz lepiej odznaczającego się członka mężczyzny.
- Ty świnio jedna! – pisnął Lucjusz, któremu robiło się coraz goręcej. – Gdzie z tymi łapami?! – Nie miał pojęcia jakim cudem znalazł się w takiej sytuacji.
- Chrum... chrum... – zachichotał Syriusz i wpił się w smukłą, białą szyję.  – Puszczę cię, jeśli naprawdę jesteś większy. Muszę to jednak dokładnie sprawdzić – zamruczał do czerwonego z wrażenia ucha. Nie miał zamiaru odstąpić od swojego planu. Malfoy zawsze mu się podobał, wiele razy marzył o nim w zaciszu sypialni Gryfindoru. Wtedy byli zaprzysięgłymi wrogami, teraz sprawy miały się zupełnie inaczej. Odkąd go uniewinnili i wrócili majątek, stanowił niezłą partię. Jego rodzina niczym nie ustępowała rodzinie Lucjusza.
....................................................................................................................
Mój nieznośny Wen vel Kulek Obrońca vel Mikosław 

czwartek, 13 lutego 2014

Poduszka III

  Jeśli są tu jacyś fani Harrego Pottera, to mam nadzieję, że nie dostaną zawału po przeczytaniu tych głupot. Poza tym to wszystko wina Mikiego, on mnie do tego sprowokował. Ma na mnie zły wpływ.:))

   W tym samym czasie, kiedy połączona zaklęciem para goniła sie po Hogwarcie, zaniepokojony Black razem z profesor Minerwą zdążali właśnie do mieszkania Severusa, żywo przy tym dyskutując, które z nich powinno przejąć opiekę nad Harrym. Kobiecie nie podobała się, żadna z wersji,w jej ocenie chrzestny ojciec był jeszcze bardziej nieobliczalny od Snape. Prawdę mówiąc wolałaby sama zająć się chłopcem, który w swoim życiu miał wystarczająco dużo problemów i zasługiwał na odrobinę spokoju.
- Nie rozumiem, dlaczego nie może zamieszkać u mnie. – Próbował negocjacji Syriusz, gwałtownie gestykulując i omal przy tym nie rozbijając okularów Minerwy. – Mój kot nigdy na mnie nie narzekał, zawsze ma pełną miskę, a jego sierść aż błyszczy. Nawet Albus mówił, że to najładniejszy i najbardziej zadbany futrzak jakiego widział. – Mężczyzna zezował na kobietę nieco obrażony, uważał, że zwyczajnie była do niego uprzedzona.
- Bądź rozsądny, Harry to chłopiec nie jakiś zwierzak! – Warknęła w końcu zniecierpliwiona.
- Zawsze wolałaś Seva, nawet kiedy chodziliśmy do szkoły był twoim oczkiem w głowie! – rzucił oskarżycielsko.
- Zmiłuj się i zapomnij w końcu o tych dziecinnych kłótniach! Ile lat będziesz jeszcze dąsał się na niego za to, że zamienił cię w króliczka?
- Zapomniałaś dodać, że był różowy i miał obrożę z napisem ,,kocham Jamesa”. Wiesz jak długo potem musiałem mu tłumaczyć, że go nie podglądam w łazience? Nie wspominając o pazurach Lilly na mojej twarzy!
- Syriuszu wydoroślej wreszcie! Od września będziesz uczył dzieci obrony przed czarna magią, więc zacznij się zachowywać jak na nauczyciela przystało! – Minerwa nie miała do niego siły, on i Lucjusz Mafloy, to była jej osobista porażka wychowawcza. Obaj mężczyźni nadal zachowywali się jak nastoletni chłopcy, kiedy ostatnio widziała się z Narcyzą, kobieta była załamana postępowaniem swojego męża. Spędziły prawie godzinę w kawiarni, popijając owocowe drinki, a arystokratka wylewała przed nią swoje żale. Swoją drogą nie miała pojęcia jakim cudem obudziła się na drugi dzień w pokoju hotelowym w samej bieliźnie. Na stoliku znalazła jedynie elegancką, wyperfumowaną karteczkę w alpejskie fiołki.

,, To była szalona noc, nigdy tak dobrze się nie bawiłam. Powtórzmy to jeszcze raz. Mężczyźni są przereklamowani”
Twoja Cyzia
   Minerwa nie zdawała sobie sprawy, że stoi na środku korytarza i uśmiecha się, niczym zakochana nastolatka po pierwszej, niezmiernie udanej randce. Dla Blacka przyzwyczajonego do jej surowej miny, ciasnego koczka i tradycyjnego kostiumu w szkocka kratę było to odrobinę za wiele. W końcu McGonagall miała już swoje lata, niemożliwe żeby znalazł się jakiś amator tej sztywnej, starej panny. Chociaż czas w świecie czarodziei płynął nieco inaczej, żyli znacznie dłużej niż mugole i o wiele wolniej się starzeli. Na przykład taki Snape  miał trzydzieści osiem lat, a wyglądał najwyżej na dwudziestopięciolatka, Minerwie nikt nie dałby więcej niż trzydzieści, może nawet mniej, gdyby zmieniła nieco styl ubierania się i zachowania. Już miał zapytać się, czy poznała kogoś nowego kiedy...
- Zatrzymaj się draniu! Wrzucę cię do największego kotła! – Rozmyślania obojga przerwał wściekły wrzask Severusa. Usłyszeli najpierw tupot stóp, a potem zza zakrętu wypadł Harry z rozwianym włosem i schował się za ich plecami.
- Ratunku! Profesor oszalał! – pisnął, zasłaniając się nimi niczym tarczą. Snape miotający przekleństwa, z roziskrzonym wzrokiem, powiewający peleryną niczym skrzydłami  nietoperza, wyglądał bardzo groźnie i interesująco. Władcza natura mężczyzny zawsze mu imponowała i miała w sobie coś magnetycznego.
- Severusie, natychmiast się uspokój! – Minerwa odważnie zastąpiła mu drogę. – Przecież to jeszcze dziecko, w dodatku pod naszą opieką! Harry kochaniutki, możesz do mnie przyjść z każdym problemem – zwróciła sie łagodnie do chłopaka.
- Jakie dziecko?! Wcielony diabeł, w dodatku bez odrobiny rozumu! – zawarczał mężczyzna, usiłując dosięgnąć kulącego się przestępcę. – Zdewastował mój dom!
- Pewnie pomylił tę wilgotną norę ze śmietniskiem – rzucił, uśmiechając się złośliwie Black. – Odgryzę ci te łapy jak ośmielisz się dotknąć nimi mojego chrześniaka.
- Zamknij się kundlu, bo tym razem zamienię cię w coś o wiele paskudniejszego niż ostatnio! – mężczyzna nie znosił tego durnego Gryfona. Zawsze trochę zazdrościł mu przystojnej twarzy i uroku osobistego, który przyciągał do niego obie płcie. Ze swoim zgryźliwym charakterem i orlim nosem, nigdy nie miał takiego powodzenia. – Spróbuj, zamkną cię w schronisku i uśpią pchlarzu, powinni to zrobić już dawno!
- Panowie, trochę powagi! – jęknęła Minerwa, chwytając się za głowę. – Zaraz przez was dostane migreny.
- Ciiiszaaa! – rozległ się za ich plecami wzmocniony zaklęciem okrzyk Albusa pod wpływem którego wszyscy umilkli. – Moi drodzy, może pójdziemy do apartamentu Severusa i ocenimy straty. Harry to dobre dziecko, niemożliwe, by aż tak narozrabiał. – Dyrektor położył uspokajająco dłoń na ramieniu profesora eliksirów.
- Tak... tak... Najwyraźniej jestem złym śmierciożercą prześladującym biedne maleństwo – rzucił chłodno Snape i ruszył przodem. Za nim podążała reszta profesorów, rozmawiając ze sobą po cichu, pochód zamykał Harry, który zaczynał mieć maleńką nadzieję, że tym razem mu się upiecze.
   Kiedy stanęli pośrodku mieszkania, nadal prychającego ze złości Severusa, popatrzyli na niego z kompletnym niezrozumieniem. Wszędzie panował idealny porządek, w powietrzu unosił się przyjemny zapach dobrych detergentów, sprzęty lśniły w świetle lamp, wypolerowane na wysoki połysk.
- Zupełnie nie wiem o co ci chodzi? Mieszkasz niczym w pałacu – pierwsza odezwała się Minerwa. – Biedny Harry się napracował, a ty najzwyczajniej go nie doceniasz!
- Niesprawiedliwy jak zawsze, nietoperze tak mają – rzucił słodko Black.
- O co ta cała awantura? – zapytał Albus, który spodziewał się co najmniej ruin i zgliszczy.
- Potter rzeczywiście miał bardzo pracowity dzień – Snape otworzył przed nimi swoją garderobę. – To tylko jeden z jego prześwietnych pomysłów.
- Mój boże! – Wytrzeszczyła oczy McGonagall, a potem złapała leżącą na komodzie gazetę i zasłoniła nią twarz.
- Na Salazara! – szepnął Albus, szybko wyciągnął z kieszeni dorodne jabłko i zagryzł na nim zęby.
- W końcu ktoś odkrył twoją prawdziwą naturę słodziaku. – Black na widok tęczowej garderoby swojego zwykle odzianego na czarno, ponurego wroga ryknął niepowstrzymanym śmiechem, pomimo ostrzegawczych znaków pozostałej dwójki. Po chwili chichotali już wszyscy, ocierając płynące im po twarzach łzy.
- Miło, że moja strata kogoś bawi – odezwał się chłodno Snape. – Ciekawe czy będzie wam tak samo wesoło na widok mojej pracowni? Potter zrobił z niej istny labirynt.
- Niedobrze – dyrektor natychmiast przestał się śmiać.
- Właśnie, bo to oznacza koniec dropsów Hero, kremu Olśniewająca Ja oraz piwa Oszołom! – oznajmił z satysfakcją profesor eliksirów.
- Harry idź do swojego pokoju i nie waż się już niczego tutaj dotykać, my tu postaramy się jakoś zaradzić tej klęsce. – Dla Albusa brak jego ulubionych słodyczy oznaczał koniec świata, tak samo zareagowała pozostała dwójka. Zabrali się do pracy, starając się przywrócić wszystko do pierwotnego stanu, a nie było to wcale łatwe, bo zaklęcia Pottera okazały się zadziwiająco skuteczne.
   Tymczasem zmartwiony Harry udał się do sypialni, ale nie bardzo rozumiał czym właściwie zawinił. Postąpił zgodnie ze swoją poduszkowo- robotową naturą, uporządkował świat profesora, co przecież było jego najważniejszym zadaniem. Zrobiło mu się przykro, najwyraźniej w jakiś sposób zawiódł Severusa. Poczuł się strasznie zmęczony, samotny i nikomu niepotrzebny. Postanowił odpocząć i spokojnie się nad wszystkim zastanowić, napuścił wody do wanny, po czym zanurzył się w niej po szyję. Przyrzekł sobie, że następnego dnia zastosuje się do polecenia dyrektora i nie tknie niczego, co należy do Snapa.
***
   Severus, po zwariowanym, pełnym niespodzianek dniu, siedział na kanapie przed płonącym kominkiem z kieliszkiem wina w dłoni. Dobre kilka godzin ciężko pracował wraz z pozostałymi profesorami, aby przywrócić ład w swoim domu. Przez ten czas o dziwo ani razu nie widział Pottera, słyszał jednak jak się krząta w swojej sypialni. Doszedł do wniosku, że wystraszony i zawstydzony boi się wyściubić nosa poza próg. Dla niego oznaczało to chwilę spokoju z ulubioną książką w dłoni. Ziewnął szeroko, najwyraźniej był bardziej zmęczony niż sądził.
- Profesorze – rozległ się nieśmiały głos. – Nie mogę zasnąć. – Odwrócił się i zobaczył stojącego w drzwiach salonu Harrego, ubranego w kusą, zieloną piżamę, za małą na niego o kilka numerów. Najwyraźniej zaklęcie kurczące nie podziałało jak trzeba, bo koszulka była za krótka i ukazywała płaski, opalony brzuch chłopaka, natomiast spodnie sięgały zaledwie poniżej kolan i ciasno opinały się na zgrabnych pośladkach. Szmaragdowe, nie całkiem przytomne oczy patrzyły na niego błagalnie. W ramionach ściskał niewielką poduszkę, którą miział się po policzku. Wyglądał strasznie żałośnie i słodko. Tym ostatnim słowem profesor omal się nie udławił.
- Chodź, nie bój się. – Snapowi niespodziewanie zrobiło się żal głuptasa. Skinął głową w kierunku fotela naprzeciwko, a chłopak od razu rozjaśnił się niczym słoneczko. Zamiast jednak usiąść na wskazanym miejscu, ulokował się obok mężczyzny z nadzwyczaj błogą miną. Położył na jego kolanach poduszkę, po czym wyciągnął się na kanapie, kładąc na niej głowę.
- Trzeba pogłaskać frędzle – zamruczał cichutko, wziął rękę zdumionego Severusa i wsunął ją w swoje jak zwykle rozczochrane włosy. – Można też podrapać i poklepać, to takie przyjemne.
- Co ty znowu wyprawiasz? – Zaskoczony zachowaniem Pottera mężczyzna nie wiedział co z tym fantem począć. Już miał zamiar palnąć mu porządne kazanie na temat niesamowitej głupoty, niestety najpierw spojrzał na zarumienioną, niewinną twarz Harrego i ostre słowa utknęły mu w gardle. Bezwiednie zaczął gładzić jego czuprynę, delikatnie rozczesując palcami długie pasma.
- Mhm... mrr... – Niczym zadowolony kot, obracał się zgodnie z ruchem pieszczącej go dłoni. Severus miał takie zręczne, ciepłe palce, zupełnie jakby były stworzone specjalnie dla niego. Robiło mu się coraz przyjemniej, a powieki stawały się coraz cięższe. Po chwili odszedł w krainę marzeń, posapując cichutko w poduszkę.
- Harry nie możesz tutaj... Harry? – Profesor dopiero teraz zorientował się, że mały drań śpi jak zabity. Nie miał sumienia go budzić, nie był aż takim sadystą jak myślał Black. Poza tym czuł niejakie wyrzuty sumienia, prawdopodobnie wszystkie problemy były częściowo jego zasługą i tego durnego zaklęcia. – Albus zrobił ze mnie gryfońską niańkę. – Nie byłby sobą, gdyby odrobinę nie poutyskiwał pod nosem. Wziął na ręce nieznośnego Pottera i podążył z nim do sypialni. Tam delikatnie położył go na łóżku, sam usiadł obok podziwiając smukłą sylwetkę chłopaka, który natychmiast przekręcił się na brzuch i podczołgał do niego.
- Sev...? – powiedział miękko imię profesora, po czym złapał go za rękaw.
- Eh ty... dobrze, że nikt mnie nie widzi – prychnął mężczyzna i zajął miejsce obok. – Tylko na chwilę, poza tym nadal się na ciebie gniewam – burknął i przymknął oczy.
- Wiem, będę już grzeczny... – wyszeptał ciepłym głosem chłopak i wtulił się w ramię mężczyzny. To było przecież jego miejsce, tak przynajmniej podpowiadała mu intuicja. Snape przez kilka minut leżał sztywno jak drewniana kłoda, ale równy oddech i miarowo bijące serce Harrego podziałało na niego uspokajająco. Wkrótce spali już obaj, zdrowym, pozbawionym koszmarów snem co zdarzało im się niezmiernie rzadko. Dwóch rozbitków życiowych znalazło w swoich objęciach bezpieczną przystań, nawet jeżeli na razie nie zdawali sobie z tego sprawy.
***
   Rankiem pierwszy obudził się Severus, otworzył zaspane oczy i dosłownie kilka centymetrów od siebie napotkał słodko zarumienioną od snu twarz chłopaka. Coraz łatwiej mu przychodziło przyznanie się przed sobą, że Harry, jeśli tylko nie pyskuje z tą miną gryfońskiego buntownika, potrafi być naprawdę uroczy. Skierował wzrok nieco niżej i napotkał USTA. Wyglądały na miękkie i delikatne, a jednocześnie soczyste i kuszące niczym pierwsze, zerwane wczesnym latem maliny. Oblizał się bezwiednie, po czym przybliżył jeszcze bardziej, poczuł na swoim policzku ciepły oddech. Chciał odwrócić głowę i nie wiadomo jakim cudem natrafił na rozchylone wargi. Zamruczał i zaczął je powoli pieścić, wiedział, że to co robi jest złe, ale nie potrafił się już powstrzymać. Wrażenie było oszałamiające, rozkoszne i niewinne niczym powiew wiosennego wietrzyka na nagiej skórze. Harry poddawał się mu ulegle, bynajmniej nie protestując, zacisnął jedynie na jego ramionach palce. Pocałunek z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej namiętny. Nagle zielone, lekko zamglone oczy otworzyły się, a źrenice gwałtownie rozszerzyły, co nieco otrzeźwiło Severusa.
- Przepraszam... nie powinienem... to był impuls... – odskoczył gwałtownie do tyłu, to samo zrobił zawstydzony do granic możliwości chłopak.
- To ja przepraszam... – pisnął, złapał leżące na krześle ubranie i umknął do łazienki. Tam włożył od razu głowę pod kran i puścił zimną wodę. Nie mógł uwierzyć w swoje zachowanie. Właśnie oddał swój pierwszy, prawdziwy pocałunek złośliwemu profesorowi od eliksirów. Tego z Cho Chang nie liczył, to była zwykła wymiana śliny, zresztą obrzydliwa i kompletnie nieudana. Tym razem było jak w romantycznym filmie słyszał anielską muzykę, poczuł tęczowy zawrót głowy, a serce zatańczyło w rytmie walca. Nie miał jednak pojęcia jak on teraz spojrzy Snapowi w oczy, pewnie umrze przy tym ze wstydu. Może opiekunka Gryfindoru mogłaby mu coś doradzić? W końcu powiedziała, że może do niej przyjść z każdym problemem. Zaczął się szybko ubierać, nasłuchując odgłosów z mieszkania. Wkrótce dobiegło go trzaśnięcie drzwiami, co niewątpliwie oznaczało, że Severus wyszedł z domu.

   Tymczasem profesor szedł korytarzem, trzymając się za nadal szalejące z emocji serce. Dotykał przy tym co chwilę wąskich warg, a jego zwykle blada twarz robiła się coraz bardziej czerwona. Dzisiaj nadszedł ten dzień, którego zawsze się obawiał. Oszalał i nic nie mogło go uratować, a wszystko za sprawą małego, upierdliwego Gryfona o szmaragdowych niczym morska toń oczach i zbyt kuszących ustach. Zmolestował swojego śpiącego ucznia i musiał poddać się do dymisji, najlepiej natychmiast. Nie miał tylko pojęcia, jak o tym wszystkim opowie Albusowi, który mu zaufał i powierzył odpowiedzialne zadanie czuwania nad Wybrańcem. Zatrzymał się i klepnął w głowę, jakby chciał tym gestem uporządkować zburzony przez Harrego ład. Jeden niewinny całus zupełnie zachwiał jego światem.
- Wstrząsasz przed użyciem? – usłyszał rozbawiony głos Blacka. – Słusznie, zawsze wiedziałem, że coś z tobą nie tak. – Zrobił na czole wymowne kółko.
- Czy to aż tak widać? – Snape wbił w niego oszołomiony wzrok, zamiast mózgu miał w tej chwili jakiś dziwny, galaretowaty twór, który ciągle odtwarzał tą samą scenę. Scenę zakazanego pocałunku.
- Przyznajesz, że jesteś stuknięty? – Syriusz przez chwilę gapił się na niego z otwartymi ze zdumienia ustami. Świat najwyraźniej się walił, albo nadal śnił. Ohydny Ślizgon po raz pierwszy w życiu przyznał mu rację. Miał malinowe policzki i błyszczące oczy. - Sev, może ty jesteś chory? – zapytał wbrew sobie. W końcu mieli być jednak kolegami z pracy, a piwo Nietoperza należało do najlepszych na świecie.
- Grypa... tak grypa... – Snape odwrócił się i trzymając ściany podążył w kierunku gabinetu Albusa, ścigany wzrokiem Blacka, który właśnie zaskakując samego siebie zastanawiał się, czy nie powinien go jednak odprowadzić.

czwartek, 6 lutego 2014

O Wandziu, który nie chciał Niemca IX

  Książę Zygfryd siedział właśnie w drewnianej balii przed kominkiem w swojej sypialni i zażywał kąpieli. Wokół niego latały mydlane bańki, wzbijające się w powietrze w wielkiej obfitości przy każdym ruchu. Mężczyzna krzywił się niemiłosiernie, kiedy któraś dotknęła jego nosa. Uważał, że rycerzowi nie przystoi pachnieć konwaliami, ale czego się nie robi dla świętego spokoju w domu. Nadobna Ksenia siedziała na łóżku w powabnej koszulce nocnej i wymachiwała niecierpliwie zgrabną nogą.
- Umyj też włosy, wyszłam za księcia nie za parobka! – burczała na męża, co jednak nie przeszkadzało jej wpatrywać z upodobaniem w napinające się, pokaźne mięśnie na ramionach mężczyzny.
- Strasznie się zrobiłaś delikatna, kiedy kochaliśmy się w stajni na sianie nie byłaś taka wybredna. – Zanurzył się jednak pod wodę i zaczął intensywnie szorować. Nie widzieli się prawie dwa tygodnie i miał ogromną ochotę na długą gorącą noc w ramionach żony. Mimo upływających lat namiętność pomiędzy nimi nie wygasła. Ksenia nadal była piękną kobietą, której zazdrościł mu nawet sam cesarz. Kiedy wystawił głowę nad powierzchnię zerknął w stronę żony, która z uśmieszkiem na twarzy założyła nogę na nogę. Dzięki temu mógł zauważyć, że pod spodem nie miała zupełnie nic. Był pewny, że ta ruda diablica skusiłaby nawet świętego.
Te, coraz bardziej podniecające, rozmyślania przerwał pukający do drzwi pachołek. Przyniósł list z dalekiego Krakowa, słusznie mniemając, że mogą być to ważne wiadomości od książęcego syna. Posłaniec jechał bardzo długo, bo był datowany na dwa tygodnie przed Nocą Kupały. Zygfryd wyszedł z wanny, owinął się prześcieradłem i zaczął na głos czytać.

Do miłościwie nam panującego księcia Zygfryda!

   Spełniam prośbę Waszej Wysokości i opisuję, co się wydarzyło w tym dzikim kraju. Kraków to piękne i bogate miasto, ale ci Wiślanie są naprawdę dziwni. Wydają się strasznie porywczy oraz skorzy do awantur i obawiam się, że niektóre krążące o nich legendy mogą być prawdą. Ponieważ Wasz syn ma wyjść za tego ich księcia Wandzia zaniepokoiła mnie zwłaszcza jedna wieść. Podobno są nadzwyczaj temperamentni w łożu i potrafią zamęczyć każdego prawie na śmierć, czy to chłop czy niewiasta po kilku nocach nie jest w stanie ustać nawet na nogach. Nie wróżę więc księciu Godfrydowi długiego żywota, bo ponoć mają po dwa penisy, nieustannie gotowe do boju. Dla dobra naszego państwa i młodego księcia podjąłem się wyjaśnić tę kwestię osobiście, ale nie wiem czy podołam zadaniu.
Obawiam się, że posag i tyłek Waszego syna są w niebezpieczeństwie. Według tutejszego prawa po śmierci Godfryda nie zwrócą wam ani talara.

Twój zatroskany sługa Klaus.

   Nadobna Ksenia uważnie słuchała listu, na słowo posag, aż podskoczyła na łożu. Wszelkie romansowe historie natychmiast wywietrzały jej z głowy. Miłość miłością, ale talary też ważne. Nie samymi amorami żyje człowiek. W ich wieku miękkie łoże i dobrze zaopatrzona spiżarnia były równie ważne.
- Jedziemy! Nie zostawię syna w rękach takich barbarzyńców! – Ksenia wyprostowała dumnie swoją sylwetkę, przez co uwydatniła swoje obfite piersi.
- Nie możemy z tym zaczekać do rana? – zapytał Zygfryd, patrząc na nią łakomie. – Trzeba stamtąd zabrać dzieciaka, jak się nie daj boże dowie o tym cesarski biskup, nie będziemy mieć spokoju. Ale może najpierw spełnijmy małżeński obowiązek i spróbujmy zrobić sobie córkę. – Przyciągnął żonę do siebie. – Nad czym znowu tak myślisz?
- Jak sądzisz, czy taki dobrze wyposażony Wiślanin, na przykład Krak, byłby lepszy w łożu od ciebie? – zapytała z szelmowskim uśmiechem. Doskonale wiedziała, że nic tak nie podkręca mężczyzn, zwłaszcza tych ambitnych, jak odrobina rywalizacji.
- Nie bluźnij kobieto! – wziął ją na ręce i rzucił na łóżko. Całą noc zajmował się ważną kwestią - udowadniania wyższości Niemców nad Wiślanami.
***
   Następnego dnia większość służby, dla oszczędności, została zwolniona i wysłana na przymusowe wakacje. Tymczasem książęca para z niewielkim orszakiem ruszyła do Krakowa. O dziwo nawet Zygfryd, zapalony jeździec podróżował  wozem wysłanym dla wygody miękkimi skórami. Rano ledwie zwlekł się z łóżka i nie mógł się nadziwić Kseni, która lekka niczym obłoczek pakowała wraz z pokojową swoje fatałaszki. Długie godziny spędzili na powinnościach małżeńskich, on ledwie żył, a ta ruda diablica wyglądała na w pełni wypoczętą. Kobiety były zaiste dziwnymi stworzeniami.
   Nie obarczeni zbyt wielkim bagażem jechali dość szybko. Robili postoje bardzo rzadko, jedynie w przydrożnych gospodach na noclegi. Ksenia dokładnie obliczyła, że jeśli zatrzymają się u Kraka jakieś dwa miesiące, to zaoszczędzą sporą kwotę i zamówi sobie u najlepszych rzemieślników taką łaźnię, jaką ma cesarzowa z lustrami i marmurowym basenem. Będzie mogła wtedy kąpać się razem z mężem, bo ta ciasna balia do niczego się nie nadawała. Te rozkoszne wizje nieźle umilały jej drogę. Po dwóch tygodniach, wczesnym rankiem dotarli do Krakowa. Miasto było dziwnie opustoszałe, na ulicach ani żywego ducha.
- Pożarł ich ten smok czy coś? – Ksenia przypomniała sobie starą bajkę, którą opowiadała jej niania. Miała nadzieję, że zobaczy tutejszą modę, zaimponuje najnowszymi trendami prosto z dworu, w tym celu przesiadła się nawet na wierzchowca. Tymczasem spotkali jedynie dwóch pijanych w sztok pachołków i jakiegoś wielkiego, barczystego draba dźwigającego na plecach drobnego chłopaka, dziwnie przypominającego Klausa.
- Wczoraj była Noc Kupały, pewnie świętowali do rana i odpoczywają, a ty sobie od razu wyobrażasz nie wiadomo co – upomniał ją Zygfryd.
   Kiedy wjechali na dziedziniec imponującego zamku przywitała ich jedynie zaspana służba. Zsiedli z koni i kazali się prowadzić kłaniającemu się w pas, ogromnie zaskoczonemu ochmistrzowi do komnat syna. Niestety go tam nie zastali, w sypialni panował ogromny bałagan, jakby szalał w nim conajmniej halny, albo odbyła się jakaś bijatyka. Nie przyszło im do głowy, że pozbawiony pachołka Godfryd najzwyczajniej w świecie nie potrafił sprzątać, a do porządnickich raczej nie należał. Ksenia wystraszona nie na żarty wypadła na korytarz, przekonana, że ktoś napadł jej syna. Za nią podążył nachmurzony Zygfryd.
   Krak miał tego ranka wyjątkowego pecha, zgubił gdzieś swój ulubiony pierścień, jego syn przepadł, co gorsza razem z nim ulotnił się również niemiecki gość. Nawet nie chciał sobie wyobrażać co tam wyprawiają z księgą Kseni pod pachą. Burcząc na służbę szedł przed siebie, na widok idącej z naprzeciwka książęcej pary omal nie padł  z wrażenia na palpitacje serca. Musiał wczoraj pokręcić rytuały, skoro jakiś złośliwy bożek, przywiał tu samego Zygfryda z małżonką.
- Witajcie w moich skromnych progach. Pozwólcie za mną – zaczął uprzejme powitanie. Miał nadzieję, że przy odrobinie szczęścia ulokuje gdzieś gości, by odpoczęli po trudach podróży, a on tymczasem po cichu rozprawi się z nieposłusznymi smarkaczami.
- Nie taki znowu skromny – ukłonił się Niemiec.
- Skończcie te komplementy panowie! Gadaj, gdzie mój syn! – warknęła bez ogródek Ksenia. – Jeśli coś mu się stało odpowiesz mi za to!
- Spokojnie pani, na pewno gdzieś tu jest – próbował załagodzić sytuację Krak.
- Tu, to znaczy gdzie?! – Kobieta wysforowała się naprzód i zaczęła otwierać kolejne drzwi do komnat. – Mam mojego aniołka! – pisnęła z radości i weszła do dużej, ozdobionej wschodnimi kobiercami sypialni. Pod ścianą stało mocno wzburzone łoże z baldachimem haftowanym w lilie. Wszyscy troje stanęli w jego nogach i już wkrótce okazało się, że młody książę nie jest w nim sam. Obok rudej czupryny widać było jasny warkocz Wandzia.
- Kto śmiał tknąć Godfryda?! Wykastruję go osobiście! – warknął Zygfryd i wyciągnął zza pasa tępy, ozdobny sztylet.
- Zhańbił biedne maleństwo! – krzyknęła omdlewającym głosem Ksenia, łapiąc się za głowę.
- Nie waż się zrobić krzywdy mojemu synowi! – ryknął na niego Krak, wyrwał mu broń i wyrzucił przez okno.
***
   Wandziu z Godfrydem wrócili do zamku dość wcześnie, bladym świtem przeskoczyli przez ognisko i udali się prosto do sypialni. Nie byli tak zmęczeni jak inni imprezowicze, ponieważ nie wypili zbyt wiele alkoholu i nawet trochę się przespali. Zjedli lekkie śniadanie, po czym udali się do łaźni. O tej porze nie było tam nikogo, basen zasilany wodą z ciepłych źródeł był zawsze pełen parującej wody o lekko siarkowym zapachu. Pomieszczenie zostało wyłożone czarnym marmurem przywiezionym aż ze słonecznej Italii. Ściany ozdobiono frywolnymi płaskorzeźbami, pokazywały sceny z Nocy Kupały. Jednym słowem było to pomieszczenie o jakim marzyła Ksenia i na jego widok na pewno zazgrzytałaby zębami z zazdrości.
- Mam ochotę na ciepłą kąpiel – Wandziu zaczął zrzucać ubranie. – Poza tym musimy pomyśleć co powiemy ojcu, bo druid na pewno nas zanotował.
- Masz zamiar teraz myśleć? – Godfryd wpatrywał się w tyłek chłopaka z pożądliwą miną. Rozebrał się z szybkością błyskawicy, po drodze udało mu się zabrać z półki jakiś ładnie pachnący krem. – Właściwie dlaczego nie? Ty się pozastanawiaj, jesteś w tym lepszy, a ja ci zrobię masaż. Wyglądasz na nieco spiętego. – Przygryzł wargę, by nie zamruczeć na wspaniały widok, jaki miał przed oczami. Wandziu wchodził właśnie do wody, zgrabne ciało przysłaniały jedynie jasne jak len, długie włosy. Kropelki wody w świetle pochodni migotały na nim niczym małe diamenciki.
- Ciekawe jak ty byś wyglądał, gdyby twój ojciec właśnie szukał cię po całej okolicy z zamiarem obdarcia ze skóry? – Oparł się na brzegu basenu rękami i położył na nich głowę. Unosił się na wodzie, wypinając do góry jędrne pośladki.
- Na szczęście go tu nie ma. Ostatnio zupełnie zgłupiał pod wpływem tych klechów z południa. Zaczął wprowadzać dziwne, ponoć moralniejsze zasady i posty, dzięki bogu matka jest o wiele rozsądniejsza od niego. – Podszedł bliżej do dryfującego się przed jego oczami cudu. – Nie kręć się tak, w węgorza się bawisz? Stań do mnie tyłem tak będzie łatwiej. – Położył dłonie na jego ramionach. Zaczął je delikatnie masować, miękka, rozgrzana wodą skóra była bardzo przyjemna w dotyku, a w  jego rudej głowie natychmiast pojawił się niecny plan. Zsuwał dłonie coraz niżej, aż dotarły do wyznaczonego celu.
- Co ty tam wyprawiasz? – zapytał zaniepokojony Wandziu. Gdzieś tam w głowie kołatało mu się, że powinni przestać, ale problem między udami zaczął znowu narastać, a rączki Godfryda na jego ciele wzbudzały w nim rozkoszne dreszcze.
- Nie bądź taki dziki kochanie – zachichotał Niemiec, powoli zbliżając się do drgającej z podniecenia szparki.
- Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś podczas masażu wkładał łapy między pośladki – wymamrotał niewyraźnie chłopak. Było mu w tej chwili tak dobrze, że wszelkie podejrzenia co do zamiarów Godfryda przysłoniła różowa chmurka przyjemności. A kiedy poczuł pożądliwe usta, przesuwające się pieszczotliwie wzdłuż jego kręgosłupa, zamruczał i wypiął się jeszcze mocniej.
- To nowa metoda - tłumaczył Niemiec aksamitnym głosem – relaks od zewnątrz i od wewnątrz. – Niespodziewanie potarł drżącą dziurkę i włożył do niej pierwszy palec, który wcześniej dyskretnie zanurzył w stojącym na obramowaniu basenu kremie.
- Chyba wystarczy – szarpnął się nieco wystraszony tymi manewrami Wandziu. Nikt go tam nigdy nie dotykał i chociaż wrażenie było jak najbardziej pozytywne, natychmiast przypomniał sobie dramatyczne opowieści rycerzy ojca o pierwszej nocy - pełne krzyków, jęków i krwi nadobnych dziewic.
-  Powinniśmy juz wracać – sapnął, bo sprytny paluszek podrażnił jakiś wrażliwy punkt w jego wnętrzu. Miał ochotę jednocześnie uciec i zostać.
- Ależ z ciebie płochliwa dziewica – Godfryd jedną ręką przytrzymał go w pasie, a drugą zaczął pieścić nabrzmiałego członka. – Zabrałeś mój wianek, więc nie myśl, że odpuszczę ci twój – wyszeptał ochryple do jego ucha. – Poddaj się. – Szparkę rozciągały już trzy ruchliwe paluszki.
- To atak  z zaskoczenia! Och...! – zajęczał przeciągle, kiedy twardy jak żelazo penis chłopaka wdarł się w jego ciało. O dziwo wcale nie bolało, tak jak się tego obawiał. – Chcesz mnie przebić na wylot?
- Może nie na wylot, ale na pewno oddam kilka celnych strzałów – zaczął powoli się poruszać w oszałamiającej ciasnocie. Dla niego, to też było pierwsze tego typu doznanie i musiał przyznać, że ciasna dziurka Wandzia była idealnym miejscem dla jego spragnionego spełnienia członka. Zwiększał tempo ruchów, jednocześnie nie zaprzestając pieścić wijącego się pod nim ciała kochanka.
- O tak... mocniej... jeszcze... – krzyczał już po chwili Wiślanin, a potęgująca się coraz bardziej rozkosz spowodowała, że zapomniał o swoich lękach i oddał się chwili. Obaj mężczyźni zupełnie się zatracili w rozkoszy, ich ekstatyczne westchnienia i jęki słychać było doskonale na całym parterze, na szczęście pogrążonego we śnie zamku.
                                                      ***
   Kwadrans później już w pełni ubrani podążyli do sypialni Wandzia. Mieli zamiar przedyskutować swoją strategię wobec Kraka, który na pewno gdzieś tam ostrzył sobie na nich zęby. Kiedy jednak usiedli na łóżku, poczuli się tak zmęczeni, że postanowili na moment się położyć, nawet nie wiedzieli, kiedy zamknęli znużone powieki. Wtuleni beztrosko w swoje ramiona pogrążyli się w mocnym śnie, nie mając pojęcia, że nad ich głowami właśnie zbierają się czarne chmury, w postaci rozsierdzonych rodziców.
Obudziły ich straszliwe wrzaski i brzęk tłuczonego szkła. Otworzyli jednocześnie oczy, w samą porę by zobaczyć, jak rzucony ręką Kraka sztylet rozbija okno.
- Jak mogłeś zrobić coś takiego, nie tak cię wychowałem - ryczał niczym ranny lew Zygfryd.
- Zatłukę jak psa! – darł się Krak i zaczął odpinać pas. Ksenia widząc, że zanosi się na bijatykę nieco się opanowała. Obawiała się, że rozgniewani mężczyźni zrobią chłopcom prawdziwą jesień średniowiecza. Postanowiła jakoś załagodzić sytuację.
- Odpuście, przecież nic się takiego nie stało. Dzieci pewnie były zmęczone całonocną zabawą i zasnęły. – Chwyciła obu wyrywających się ojców za spodnie. – Przecież są nawet w pełni ubrani! O co wam chodzi?!
- Skoro tak, to nawet lepiej, zabieram mojego syna do domu! Nie będzie wychodził za takiego barbarzyńcę, który nie umie się zachować! – warknął Zygfryd i wyciągną rękę do Godfryda.
- I bardzo dobrze, na pewno znajdzie się ktoś z lepszym posagiem! – wytknął mu natychmiast skąpstwo Krak.
- Powiem cesarzowi przy najbliższej okazji jak u was traktuje się gości! - pienił się Niemiec.
- A leć na skargę ciamajdo, skoro nie masz jaj sam tego załatwić! – pokazał mu zgięty nieprzystojnym geście łokieć Wiślanin.
- Panowie, zachowujcie się jak na mężów stanu przystało! – załamała ręce Ksenia. Obaj książęta, zacietrzewieni niczym koguty, zupełnie stracili rozsądek. 
Nastała chwila ciszy, widać było, że jej słowa dotarły do rozgniewanych mężczyzn. W kobietę wstąpiła nadzieja, że może wszystko się jeszcze dobrze skończy. Niestety ten moment wybrał sobie Godfryd by przepełznąć przez łóżko i skryć się za wstającym właśnie Wandziem. Na obu wypiętych tyłkach, odzianych jedynie w cienkie spodnie, można było zobaczyć niewielkie plamy z krwi, a na ich odsłoniętych szyjach rozliczne ugryzienia i malinki. Prawdy niestety nie udało się ukryć i wojna rozgorzała na nowo.
- Uciekajcie, przemówię im do rozumu – szepnęła do chłopców Ksenia i wskazała oczami balkon. – Chcę was widzieć za godzinę w sali narad – dodała głośniej. Ani Wandziowi, ani Godfrydowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzać, umknęli zwinnie z komnaty, a kłócący się ojcowie nawet tego nie zauważyli. 
                                                          ***
   Jak nakazała nadobna Ksenia obaj winowajcy zjawili się po godzinie już przystojnie ubrani i uczesani z bardzo skruszonymi minami. Trzymając się za ręce dla dodania sobie otuchy weszli do komnaty. Rodzice przywitali ich groźnymi minami i pogardliwymi spojrzeniami.
- Jak to się stało, że dawaj młodzieńcy z dobrych, obyczajnych domów biegali po lesie niczym parobkowie i oddawali się wyraźnie zakazanym im czynnościom? – zaczęła kazanie kobieta.
- Też chętnie się dowiem – dodał chłodno Zygfryd. Krak tymczasem milczał, bo kilka odpowiedzi przyszło mu do głowy. Po krótkiej przerwie i małym namyśle doszedł do wniosku, że wina leży nie tylko po stronie chłopców.
- Może zacznijmy od tej księgi – odezwał się słodko Wandziu i wyciągnął zza kaftana pokaźne, doskonale znane wszystkim obecnym, tomiszcze.
- Skąd on to ma?! – huknął niespodziewanie na zmieszaną żonę Niemiec. Sam przećwiczył z nią wszystkie zawarte tam pozycje doskonale się przy tym bawiąc.
- No wiesz, on był taki załamany tym wyjazdem, chciałam go jakoś rozweselić – zaczęła tłumaczyć się zarumieniona księżna.
- Pięknie – mruknął Krak. – Daliście mu podręcznik do zabaw erotycznych, a potem kazaliście mi pilnować dwóch napalonych smarkaczy?!
- Ja nic o tym nie wiedziałem – speszył się Zygfryd.
- Akurat ci wierzę. To po co przygnałeś tu na złamanie karku? – rzucił podchwytliwe pytanie.
- Wszystko przez ten list – Ksenia podała mu wyciągniętą z kieszeni kartkę. Wiślanin przebiegł po niej wzrokiem, po czym poczerwieniał na twarzy ze złości.
- Wezwijcie mi tu tego durnego pachołka! – krzyknął w stronę struchlałej służby. Wszyscy stali dobry kwadrans w milczeniu, czekając na przybycie Klausa. Wsunął się nieśmiało do komnaty, ukrywając się za plecami Mściwoja. Bał się, że tym razem dostanie porządne baty od surowego pana, jakim był Zygfryd.
- Coś ty tu nawypisywał idioto! Od kiedy mamy po dwa penisy i gwałcimy swoich partnerów na śmieć?! – ryknął na niego Krak.
- Spokojnie, bo ten tchórz nie wydusi z siebie ani słowa – upomniała go Ksenia, widząc jak trzęsący się chłopak zaczyna się cofać.
- Gadaj zanim rozerwę cię na strzępy!
- Bo to było tak...
Klaus opowiedział, jak wystraszony był Godfryd wyjazdem do nieznanego mu państwa, jak za wszelką cenę chciał wrócić do domu i jak wspólnie wymyślili, że muszą przekonać Zygfryda, że ten barbarzyński kraj nie nadaje się do zamieszkania. Doskonale znając słabe punkty rodziców młodego panicza, wiedzieli, że księcia przekona jedynie nieobyczajność, a księżnę brzęczące talary. Stąd taka a nie inna forma listu.
- Ja cię normalnie zabiję! – Tym razem wściekł się Zygfryd. – Zamiast pohamować niemądre pomysły mojego syna, ty jeszcze mu w nich pomagałeś?! Już ja wynajdę taką karę, że zapomnisz jak się nazywasz!
- Pozwolisz panie, że ja się tym zajmę – odezwał się spokojnie Mściwój. – Klaus jest obecnie moim małżonkiem i do mnie należy wymierzenie mu sprawiedliwości.
- Mam nadzieję, że nie będziesz szczędził mu razów!
- Oczywiście, z przyje...hm... znaczy chciałem powiedzieć, że dokładnie spełnię polecenie waszej wysokości – odpowiedział grzecznie Mściwój, mający wizję zgrabnych pośladków męża, wypiętych na jego kolanach, rozkosznie zarumienionych od klapsów.
- No wiesz?! – Oburzył się Klaus, nie mający pojęcia, co chodzi po głowie Mściwoja.
   Tymczasem Wandziu z Godfrydem patrzyli niespokojnie na rodziców i naradzali się szeptem, ani na chwilę nie puszczając swoich dłoni. Kiedy pachołek wraz z koniuszym wyszli, odważnie podeszli bliżej.
- My jesteśmy już małżeństwem, nie możecie nas rozdzielić. Zawarliśmy je według naszych tradycji i skonsumowaliśmy związek. Druid na pewno potwierdzi moje słowa. – Młody Wiślanin skinął w stronę siwowłosego mężczyzny, obserwującego z kąta całą awanturę.
- To prawda, w obecności wielu świadków skoczyli o świcie przez ognisko – poważnie odparł starzec i pokazał wszystkim obecnym swoje zapiski.
- Naprawdę chcesz tutaj zostać synku ? – zapytała łagodnie Ksenia. Było jej nieco wstyd, że tak pochopnie zgodziła się na pomysł z małżeństwem, nie biorąc pod uwagę jego uczuć.
- My się kochamy – odpowiedział jej uśmiechnięty Godfryd, przytulając się do boku męża.
- To prawda – przytaknął mu Wandziu i objął go ramieniem.
Zygfryd przez chwilę przyglądał im się w milczeniu. Widział jak  ufnie tulą się do siebie, wspierając się nawzajem. Wyglądało na to, że nie było to tylko chwilowe zauroczenie, ale prawdziwe uczucie na całe życie, jakie połączyło jego i Ksenię. Zauważył, że Krakowi także przeszła złość i patrzy na młodych mężczyzn z wyraźną aprobatą.
- W takim razie musimy chyba zorganizować porządny ślub i wyprawić weselisko – stwierdził już zupełnie spokojnie. Doszedł do wniosku, że po drugiej stronie granicy warto mieć przyjaciół, którym w razie potrzeby można zaufać. Poza tym nie ma dla rodzica niczego piękniejszego, niż szczęście jego dziecka.
............................................................................................................
KONIEC


Mam nadzieję, że podczas czytania tej przerobionej Legendy O Wandzie, bawiliście się równie dobrze jak ja podczas pisania. I może odrobinę was przekonałam, że nie tacy Niemcy straszni jak ich niektórzy malują.:))