niedziela, 3 sierpnia 2014

Lampa Aladyna czyli All i Jasmin w tarapatach I

   All marzy o życiu w pałacu, Jasmin o wolności i dalekich podróżach, wezyr Dżafar o władzy, a sułtan Hassan o świętym spokoju. Dżin ma dość małego metrażu i trwającego od tysiąca lat postu. Co się stanie kiedy drogi tych pięciu osób się niespodziewanie skrzyżują dzięki cudownej lampie?
                                                            
Wyposzczony Dżin z lampy

Część I
       Aladyn, zwany też Szybkim Alem, był z natury optymistą. Po śmierci ojca wychowywała go ulica, ale, o dziwo, nie zszedł na złą drogę, o ile tak można powiedzieć o złodzieju, dobrze znanym bagdadzkim strażnikom. Miał złote serce, romantyczną duszę i sporo zdrowego rozsądku, który pozwolił mu przetrwać w niezwykle trudnych warunkach. Potrafił się cieszyć z najmniejszego drobiazgu, takiego jak śniadanie, złożone z dorodnego melona i jabłka, oraz wspaniały wschód słońca, obserwowany z dachu opuszczonego domostwa. Zwłaszcza pałac sułtana prezentował się z tego miejsca wyjątkowo imponująco, lśniącobiałe wieże o złotych dachach nabrały różowego zabarwienia. Al uwielbiał na nie patrzeć, wyobrażać sobie, jak szczęśliwie i dostatnio musiało upływać życie jego mieszkańcom. Marzenia nic nie kosztowały, więc mógł je snuć do woli.
Niestety nie wszystkim dany był tak piękny poranek. W dole, między straganami, zobaczył dwoje wychudzonych, brudnych dzieci, patrzących tęsknie na pachnące, chrupkie bułeczki i ciastka z sezamem, które rozłożył przed sobą na ladzie uliczny sprzedawca. Doskonale wiedział, co to głód, bo sam nieraz go doświadczył. Dziewczynka nieśmiało wyciągnęła drżącą rączkę i została po niej brutalne uderzona przez kramarza oraz obrzucona szeregiem wyzwisk. W Alu zagotowała się krew. Zapiął poły dziurawego kaftana, podciągnął opadające z uporem ze zgrabnego tyłka spodnie i bezszelestnie zsunął się na dół po gzymsach.
- Żona na śniadanie dała przypaloną owsiankę? – Zapytał piekarza i patrząc na niego złośliwie, wziął do ręki największego arbuza z ogromnej sterty na sąsiednim kramie.
- Co robisz, żebraku?! – Wrzasnął kupiec, który dopiero wtedy zrozumiał, do czego zmierzał, ale było już za późno. Ruszyła potężna lawina owoców, przewracając wszystko na swojej drodze. Stół z pieczywem również runął, z czego Al nie omieszkał skorzystać. Napakował swój worek, z którym nigdy się nie rozstawał, po brzegi ciepłymi jeszcze bułeczkami.
- Ty potomku szczura, nie waż się tego zabierać! – Wrzeszczał wściekły sprzedawca z drugiego brzegu rzeki arbuzów. Niestety, nie mógł zrobić ani kroku.
- Częstuję się, brzuchalu! – Odpyskował chłopak. Kupcy w Bagdadzie byli bogaci, ale niechętnie dzielili się swoimi dobrami. Żadnemu nawet do głowy nie przyszło, by wspomóc najbiedniejszych. Złapał ręką za barierkę nad swoją głową i podciągnął się na balkon, posyłając mężczyźnie szeroki uśmiech. – Nie gorączkuj się tak, bo wybuchniesz! – Popatrzył na czerwoną ze złości twarz krzykacza. - Allach ci wynagrodzi tą małą darowiznę!
- Niech ja cię dorwę! Straż! – Zawył, wymachując rękami. Sam nawet nie próbował gonić bezczelnego złodzieja, wielki brzuch mu na to nie pozwalał.
Obok straganu stała niewielka postać, cała zakutana w ogromną, szarą chustę. Przyglądała się całej awanturze z otwartymi ze zdumienia ustami i zmarszczonymi brwiami. Jasmin pierwszy raz był na bazarze. Bardzo się mu tutaj spodobało, ten ruch, gwar i mnóstwo kolorowych rzeczy, których przeznaczenia mógł się tylko domyślać. Nie miał pojęcia, że tylu ludzi w Bagdadzie, zwłaszcza dzieci chodziło głodnych i obdartych. Poza pałac wyjeżdżał do tej pory zawsze w szczelnie zamkniętej lektyce, skąd niewiele mógł zaobserwować. Odwaga złodzieja naprawdę mu zaimponowała.
- Jedna ci wypadła. – Odezwał się dźwięcznym głosem i wyciągnęła do Ala rękę z bułeczką. Widać było jedynie jego piękne, czarne oczy, okolone długimi, miękkimi rzęsami.
- Mam cię! – Dłoń sprzedawcy zacisnęła się na ramieniu, nie spodziewającego się takiego obrotu sprawy, chłopaka. – Na pewno jesteście w zmowie. Odpowiesz za moje straty!
- Ale ja nic nie zrobiłem! – Próbował się wyrwać z rąk mężczyzny, niestety bezskutecznie. Al był już dość wysoko, kiedy hałas za plecami zwrócił jego uwagę, odwrócił głowę. Zobaczył drobnego nieznajomego, szarpiącego się z kupcem. Poczuł wyrzuty sumienia i zawrócił. Rzucił jedną z bułek w twarz mężczyzny, na co ten odruchowo zasłonił się rękami, puszczając swoją ofiarę.
- Wskakuj! – Złapał za szczupłą dłoń chłopca i podciągnął go na balkon.
- Ale...- zdążył jedynie pisnąć Jasmin, bo silne ramię pociągnęło go za sobą.
- Nie dyskutuj, tylko chodu! Nadciąga straż! – Al ze zwinnością wiewiórki zaczął przeskakiwać z tarasu na taras. Za nim, potykając się i pojękując, gramolił się nieznajomy. Leniwe życie w pałacu nie sprzyjało ćwiczeniom. W całym swoim krótkim życiu nie nabił sobie tylu siniaków. Nie miał pojęcia, jak on się teraz zaprezentuje na urodzinach ojca. – Te, łamaga, ruszaj się! – Poganiał go złodziej. - Jak nas dopadną, mamy zapewniony miesiąc w areszcie. Coś krucho u ciebie z kondycją.
- A ty co, trener kadry narodowej?! – Warknęła drobna postać i wysforowała się do przodu, podkasując długą szatę, która jej zawadzała.
- Nie prychaj tak, królewno! W ramach przeprosin zapraszam do mojej kwatery na wodę i brzoskwinie. Nocna dostawa prosto z sadu sędziego. – Wyszczerzył białe zęby, a nieznajomy przełknął głośno ślinę. Al, nawet odziany w łachmany i nieco zakurzony, był nad wyraz przystojnym obwiesiem. Smukły, średniego wzrostu, opalony na złocisty brąz, prezentował się całkiem nieźle. W jego brązowych oczach skrzyły szelmowskie błyski, a pełne usta przyciągały wzrok. Czarne, sięgające do ramion, rozwichrzone włosy dodawały mu dzikiego uroku, którego próżno by szukać wśród okolicznych książąt, o czym doskonale wiedział zapatrzony w niego chłopak . Można by rzec, że w tej materii był ekspertem.
- No nie wiem, czy to wypada... - Popatrzył na niego, nieco zmieszany. Jeszcze nigdy nie był sam na sam z żadnym mężczyzną. Ojciec dostałby zawału, gdyby się o tym dowiedział.
- Nie bój się, bez wyraźnej zachęty nie gryzę. Najpierw jednak pójdziemy do dzieci.– Wskazał na ciemny zaułek za zakrętem ulicy. Nowy znajomy z tymi rumieńcami wyglądał wyjątkowo słodko i chętnie zawarłby z nim bliższą znajomość. - Mieszkają w tej ruderze. – Budynek był walącą się chałupą, która nie nadawała się nawet dla zwierząt, a co dopiero dla ludzi.
Powoli zeszli na dół. Dzieci widocznie doskonale znały Ala, bo całą gromadą wybiegły mu naprzeciw. Obstąpiły kołem klęczącego chłopaka, wyciągając brudne rączki.
- Co dla nas masz? – Dziewczynka z potarganymi warkoczykami, najwidoczniej najśmielsza, podeszła najbliżej.
- A śliwki są? – Nieśmiało zapytał, trzymający się jej sukienki, maluch. Wszystkie powoli nabierały odwagi i zaczęły się do niego przytulać, dziękując po swojemu za pyszne jedzenie, którego tak rzadko mogły skosztować.
- Niestety, tylko bułeczki, ale za to pachnące i cieplutkie. – Zaczął dzielić sprawiedliwie między dzieciaki swój łup. Sobie nie zostawił ani jednej, mimo, że głośno burczało mu w brzuchu, co zanotował Jasmin, przyglądający się tej scenie ze zdumieniem i rozczuleniem. Chłopak może i był złodziejem, ale o szlachetnym, szczerym sercu. Bardzo różnił się od znanych mu mężczyzn, zwłaszcza od jednego...

                                                                          ***

   Tutaj musimy wrócić do wydarzeń z poprzedniego dnia, które rozegrały się wieczorem w pałacu sułtana Hassana. Z ich właśnie powodu nasz nieznajomy uciekł z domu chcąc zaznać odrobinę wolności i tych fantastycznych przygód opisywanych w książkach. W snach zawsze widział ciemnowłosego mężczyznę, z którym dzieliłby swoją pasję do podróżowania, któremu mógłby się zwierzyć nawet z najskrytszych myśli, który przytuliłby go w chwilach smutku. No, może nie tylko w chwilach smutku, ale dalej jego wyobraźnia nie sięgała. Niestety, jako książę korony, nie miał szans nawet na mały wypad za miasto i poznanie kogoś ciekawego, bo jeszcze coś by mu się, nie daj boże, stało. Ojciec był łagodnym, ale okropnie upartym człowiekiem i trząsł się nad nim, niczym kwoka nad kurczęciem. Rozciągnął się na wygodnej otomanie, stojącej na tarasie pałacu, z którego rozciągał się widok na całe miasto. Obok, na marmurowej posadzce, ułożył się Radża - wychowany przez niego od maleńkości tygrys. Jedyny przyjaciel, jakiego dane mu było poznać, bo książę przecież nie mógł zadawać się z byle kim. Przymknął oczy i westchnął. Horyzont przysłonił mu jakiś cień.
– Drogi synu, dlaczego wystraszyłeś śmiertelnie już trzeciego dzisiaj kandydata do twojej ręki?! Przyznaj, że ten ostatni był całkiem przystojny. – Zmartwiony sułtan pokręcił z dezaprobatą głową. Chciał jak najlepiej dla swojego ukochanego syna, ściągnął do pałacu kwiat rycerstwa, aby dać mu jak najlepszy wybór, a ten tak mu się odpłacał. Po dzisiejszym występie Jasmina, kiedy to poszczuł zalecającego się do niego młodzieńca Radżą, a ten ściągnął z niego spodnie wraz z majtkami, doszedł do wniosku, że okropnie rozpuścił jedynaka. Powinien być wobec niego bardziej stanowczy i wymagający.
- Ależ papo, chciałbyś, żebym wyszedł za półgłówka? Jak on potem rządziłby krajem? - Oburzył się Jasmin. – Sam mówiłeś, że chcesz przejść na emeryturę.
- Naprawdę? Nie zauważyłem, za to miał taki zgrabny ty... znaczy się... hm...fascynujące oczy.
- Musiały nieźle cię rozproszyć te... oczy, skoro nie zauważyłeś jego głupoty. – Mruknął chłopak, który dobrze znał słabości swojego ojca.
- Ale ja już zacząłem przygotowania do wielkiego dnia! – Jęknął lekko zmieszany Hassan, jego syn zrobił się ostatnio zbyt domyślny i pyskaty. Najwyższy czas, żeby małżonek go nieco utemperował, on niestety nie potrafił mu niczego odmówić.
- Jak ci tak zależy na weselu, to sam się ożeń! – Podparł się pod boki Jasmin i zaczął tupać nogą, co u niego oznaczało narastającą furię.
- Promyczku, ja już zaznałem tej przyjemności, teraz twoja kolej. – Wykręcał się mężczyzna.
- Jakoś się nie palisz do tej wielkiej ,,przyjemności”! – Rzucił książę z przekąsem. – Poza tym, nie masz dla mnie żadnego odpowiedniego kandydata, a ja wolałbym kogoś z Bagdadu. – Marudził, ponieważ doskonale wiedział, że miejscowi, znając jego charakterek, nie palili się do małżeństwa, nawet za perspektywę sułtańskiej korony.
- A rozważaliście moją osobę? – Rozległ się za ich plecami, dobrze im znany, dźwięczny głos wezyra Dżafara. – Spełniam wszystkie warunki. Do tego jestem przystojny, inteligentny, ze szlachetnej rodziny i chętnie podejmę się rządzenia państwem. – Wyprostował dumnie swoją szczupłą sylwetkę, odzianą w wytworny, czarny, bogato zdobiony srebrem kaftan. Od dawna marzył o roli sułtana, a teraz nadarzała się niebywała okazja, by spełnić te sny. Co prawda, w pakiecie dostałby, niestety Jasmina, ale jakoś by sobie z nim poradził przy pomocy czarnej magii, którą się w sekrecie parał. Dodatkowym plusem było, że Hassan w końcu przestałby się na niego gapić, niczym pustynny wędrowiec na szklankę wody, skoro byłby jego zięciem. Czasami miał wrażenie, że brązowe oczy mężczyzny wypalały w jego spodniach dziurę.
- Nie ma mowy...! – Krzyknęli jednocześnie książę i sułtan, oczywiście, każdy z innych powodów. Jasmin nie znosił wezyra, ponieważ doskonale znał jego podstępną, zachłanną naturę. Wiele razy Dżafar próbował się do niego zbliżyć z fałszywym, przesłodzonym uśmiechem na wąskich ustach. Patrzył na niego, jak na kufer złota z dostępem do tronu w pakiecie. Niczym nie różnił się od szeregu innych łowców fortun, którzy przybywali na dwór. Na myśl o tym, że mógłby go dotknąć w noc poślubną dostawał mdłości.
Hassan natomiast nie wyobrażał sobie Dżafara, jako zięcia. Co on wtedy robiłby na nudnych naradach i audiencjach? Jedynie dzięki wezyrowi potrafił je jakoś przetrwać. Nakazywał mu wtedy stanąć po swojej lewej stronie, dwa stopnie niżej i mógł bezkarnie gapić się, nawet kilka godzin, na najcudowniejszy tyłeczek w Bagdadzie, opięty modnymi spodniami. Często wysyłał mu je jako prezent, a mężczyzna, chcąc nie chcąc, musiał w nich chodzić, żeby nie narazić się władcy. Wezyr, jako jedyny w pałacu, miał zakaz noszenia długich kaftanów, którego kompletnie nie rozumiał, ale musiał się dostosować do woli swojego pana.
-Ale dlaczego? – Zapytał zaskoczony odmową Dżafar. Czuł się o wiele lepszy od tych durnych rycerzy i książąt, z których większość była analfabetami. Zgłębiał od lat tajniki rządzenia, handlu oraz prawa, nikt tak jak on nie znał Bagdadu. Miał o sobie bardzo wysokie mniemanie i nie miał pojęcia, że obaj mężczyźni go nie podzielali. Wiedział, że Jasmin to rozpuszczony bachor i robił mu zwyczajnie na złość, ale przecież Hassan był mu zwykle przychylny.
- Bo nie... – Otrzymał kategoryczną i niczego nie wyjaśniającą odpowiedź.
- Och...! – Dżafar zacisnął dumnie usta. Nie spodziewał się takiego lekceważenia swojej błyskotliwej osoby. Nawet nie raczyli mu podać powodów odmowy. – Nie, to nie! – Burknął obrażony, obrócił się na pięcie i opuścił taras. Ugodzony do żywego, wrócił do swoich komnat. Jeszcze nikt nigdy tak go nie potraktował. Zamyślił się głęboko nad swoim losem; nie miał zamiaru tak tego zostawić. Usiadł na swoim ulubionym fotelu, a na ramię od razu sfrunęła mu papuga - Jago.
- Ci kretyni jeszcze zobaczą, kto tu jest najmądrzejszy! – Warknął z nachmurzoną miną. Miał w zanadrzu kilka niespodzianek. Skoro nie chcieli go po dobroci, nie docenili jego urody i kunsztu, postanowił poradzić sobie inaczej.
- Oczywiście, wasza dostojność! – Przytaknął mu gorliwie ptak, nie znoszący sułtana za karmienie go przy każdej wizycie biszkoptami, których nie cierpiał i zawsze potem przez kilka godzin miał mdłości.- Związać, zabić, nakarmić ciasteczkami! Dżafar władcą Bagdadu! – Darł się pierzasty pochlebca.
- Tak, Jago, masz rację. – Pogłaskał go po łebku. – Będziemy mieć swoją zemstę. Wiesz, co to Jaskinia Cudów?
                                                                   ***
    Niestety, Allach chyba nie był wezyrowi zbyt przychylny. Trudności piętrzyły się jedna po drugiej, ale nagroda była warta wysiłku. Dżafar miał szereg wad, ale niewątpliwe otrzymał porządne wykształcenie i lubił się uczyć. Chętnie czytał trudno dostępne księgi, zawierające niejedną tajemnicę. Już dawno w jednej z nich natrafił na wzmiankę o Cudownej Lampie. Zamknięty w niej Dżin spełniał trzy życzenia jej właściciela. Kłopot polegał na odnalezieniu Jaskini Cudów, w której była ukryta i na wydobyciu jej stamtąd. Po długich poszukiwaniach wezyrowi udało się odszukać odpowiednie miejsce na pustyni i już był pewien zwycięstwa. Spotkało go jednak kolejne rozczarowanie. Okazało się, że kamienny lew, strzegący wrót, wpuszczał tylko osoby o kryształowo czystym sercu. Mężczyzna nie mógł się takim pochwalić, więc wrócił do pałacu z niczym. Przez cały wieczór pracowicie studiował starożytne woluminy, aż natrafił na wzmiankę, jak odnaleźć odpowiednią osobę. Według przepisu, stworzył kryształową kulę i postawił ją na stole w swojej sypialni.
- Pokaż mi, kto może zdobyć lampę. – Rozkazał.
- Proszę bardzo. – W szklanej powierzchni pojawiła się skromna postać Aladyna, uciekającego przed strażnikami w towarzystwie, o dziwo, samego Jasmina.
- Ten brudny złodziejaszek ma być lepszy ode mnie? Też coś! – Nadął się Dżafar, który kompletnie nie mógł pojąć, jak taki łachmyta mógł być więcej wart od szlachetnie urodzonego, super przystojnego uczonego, za jakiego się uważał. Skoro jednak mógł mu pomóc, gra była warta świeczki. Trzeba było tylko skłonić tego obdartusa do współpracy, co nie powinno być trudne, skoro towarzyszył mu książę korony. Porwanie kogoś takiego jak Jasmin, karano śmiercią we wrzącym oleju. Skazaniec na pewno niczego by mu nie odmówił. Z okrutnym uśmieszkiem ruszył w kierunku wieży pałacowej straży. Już po kwadransie spory oddział pomaszerował w kierunku kwatery, nieświadomego zagrożenia, Aladyna.
                                                             ***
   Tymczasem Aladyn z Jasminem spędzili razem bardzo przyjemny dzień, nie zdając sobie sprawy, że pałacowa straż od rana przetrząsała każdy zaułek w poszukiwaniu zaginionego księcia. Złodziej oprowadził chłopaka po mieście, pokazał jego najpiękniejsze i najciekawsze zakątki. Mieszkał w nim od dziecka, był więc doskonałym przewodnikiem. Znał też mnóstwo legend i historyjek o prawie każdym budynku, czy placu. Do kwatery Ala na dachu opuszczonej budowli wrócili dopiero wieczorem, kiedy na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy. Obserwując księżyc, zjedli skromny posiłek, złożony jedynie z owoców i sucharów. Podziwiali oświetlone oliwnymi lampami wieże pałacu, wyglądające z daleka naprawdę zjawiskowo, niczym wyjęte z jakiejś baśni.
- Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłem z bliska swoje rodzinne miasto. – Westchnął Jasmin i ufnie oparł się o ramię towarzysza. – Bardzo ci za to dziękuję.
- Nie ma za co. To była całkiem przyjemna wycieczka. – Uśmiechnął się do niego złodziej, który nie mógł oderwać oczu od jego delikatnej twarzy. – Możemy ją powtórzyć, kiedy tylko zechcesz.
- Eh, też bym chciał, ale to nie takie proste. – Spochmurniał chłopak. – Jesteś o wiele milszy i zabawniejszy od wszystkich mężczyzn, których do tej pory poznałem. – Wyrwało się szczerze Jasminowi, po czym zarumienił się i spuścił głowę, bawiąc się koniuszkiem długiego, ciemnego warkocza.
- A dużo ich znasz? – Al poczuł się odrobinę zagrożony w swojej pozycji. Taki śliczny chłopak na pewno miał wielu adoratorów.
- Sporo. – Odpowiedział zgodnie z prawdą. – Ojciec szuka dla mnie męża. Poznałem już chyba wszystkich szlachetnie urodzonych kawalerów w okolicy.
- Jesteś bogaty, prawda? – Złodziejowi jeszcze bardziej zrzedła mina. U kogoś takiego nie miał najmniejszych szans. Jaki ojciec oddałby rękę syna żebrakowi? Przez tych kilkanaście krótkich godzin, wypełnionych śmiechem i zabawą, był bardzo szczęśliwy. Zaczął nawet planować następne spotkania, a właściwie, jak miał nadzieję, randki. Niestety, dzień dobiegł końca i musiał wrócić do rzeczywistości.
- Wszystko należy do ojca. On mnie bardzo kocha, nie umiałbym sprawić mu przykrości, choć nieraz mam tego wszystkiego szczerze dość. Napewno jest na mnie zły. – Otulił się szczelniej chustą, bo zaczynało być już chłodno. - Uciekłem z domu, ponieważ byłem naprawdę na niego wściekły. Wątpię, czy uda mi się ponownie wymknąć.– Ujął za rękę Ala, nie mogąc patrzyć na smutek w jego oczach.
Nagle usłyszeli tupot szeregu nóg w podkutych butach, a sekundę potem drzwi do wnętrza budynku runęły pod naporem wielu rąk. Do środka wpadł cały oddział uzbrojonej po zęby straży z pochodniami w rękach.
- Mamy ich! – Wrzasnął kapitan i wysunął się na czoło. – Ten przeklęty bandyta porwał naszego księcia! Naprzód!
Siedzący na dachu chłopcy zostali odcięci, nie mieli żadnej rozsądnej drogi ucieczki. Al, co prawda, mógł spróbować skoku na sąsiedni taras, wiedział jednak, że nowy znajomy nie nadążyłby za nim. Zasłonił sobą chłopaka, nie mając pojęcia, o co chodziło żołnierzom. Dobrze jednak wiedział, że z biedakami nikt się nie liczył. Uznali go za winnego, zanim zdążył otworzyć usta.
- Ja się na nich rzucę, a ty spróbuj uciec. Nie są zbyt zwinni, a ty jesteś nieduży. – Pouczył szeptem Jasmina, który jakby wrósł w ziemię.
- Nie ma mowy, ja to załatwię. – Wysunął się na przód, podniósł dumnie głowę i zrzucił chustę. Złodziej ze zdumieniem zobaczył niesamowicie wykwintny strój, zbyt bogaty nawet dla syna szlachetnie urodzonego dostojnika. Cały skrzył się od klejnotów i złotych haftów.
- Wasza Wysokość! – Strażnicy pochylili się w pełnych szacunku ukłonach.
- Brać go, to przestępca! – Krzyknął wezyr, który właśnie pojawił się w drzwiach. – Może skrzywdzić naszego pana! – Na to wezwanie mężczyźni rzucili się do ataku.
- Kksiążę... Jjasmin...?! – Wyjąkał zaszokowany złodziej, któremu żołnierze właśnie skuwali ręce, brutalnie nim potrząsając i wymierzając kilka zupełnie niepotrzebnych ciosów. Nawet nie próbował się bronić, był całkowicie sparaliżowany niespodziewaną nowiną.
- Al... Al... Przepraszam... Puśćcie go natychmiast! – Wołał ze łzami w oczach Jasmin, widząc zakrwawioną twarz chłopaka, ale jego głos utonął w panującym wokół zamieszaniu.
- Biedactwo, nie wie, co mówi. Ten drań pewnie dolał mu czegoś do picia. Trzeba go zabrać do pałacu i wezwać medyka! – Wezyr, korzystając z okazji, wydawał rozkaz za rozkazem. – Sułtan obiecał wielką nagrodę za odnalezienie syna!

.............................................................................................................
Betowała Oliwia

Gorące podziękowania dla Miki za zrobienie obrazka. Sto buziakozłotówek! Drań przyjmuje zapłatę tylko w takiej walucie. J)