Długo
tańczyli wtuleni w swoje ramiona. Andrzej, spowity różowym obłokiem pierwszego
zauroczenia, kompletnie stracił poczucie czasu. To nic, że duże stopy w szklanych
pantoflach co chwilę deptały jego palce, to nic, że piękna panienka ciągle się
potykała i od podtrzymywania by nie rozbiła sobie nosa bolało go już całe
ramię, to nic, że jej szeroka pierś zasłaniała mu właściwie cały horyzont i już
kilka razy dosłownie staranowali inne pary. Szybko wokół nich wytworzyła się
pusta przestrzeń, nikt nie chciał zostać poturbowany przez oślepłych na
otoczenie zakochanych. Zwłaszcza młody panicz wyglądał jakby zupełnie postradał
zmysły. To była ONA, właśnie ONA. Do jej portu pragnął zawijać każdej nocy. Na
jej płaskiej, twardej piersi chciał złożyć do snu swoją głowę. Książę czuł
całym sobą, że właśnie spełniły się jego marzenia i nareszcie odnalazł
prawdziwą miłość. Nie pozwoli jej zniknąć. Zatrzymał się, wspiął na palce i
spojrzał prosto w zielone oczy. Włożył w to jedno sokole wejrzenie całą swoją rozpłomienioną
duszę i przebił nim na wylot rozedrgane, dziewicze serduszko. A przynajmniej
taki miał zamiar. Biedactwo z pewnością było nieco przytłoczonego jego
majestatem, bo nie odważyło się nawet drgnąć. Wziął za rękę dziewczynę i
pociągną ją w stronę parku. Szła za nim ze spuszczonym wzrokiem, nieśmiała i płochliwa niczym sarna. Taka delikatność
połączona z silnym, dobrze umięśnionym ciałem spowodowała, że zakręciło mu się
w głowie od nadmiaru emocji, a lędźwie zapłonęły żywym ogniem. Na szczęście
długi kaftan zakrył jego nadmierny entuzjazm. Westchnął z głębi serca tak głośno,
że kilka słowików, pragnących im umilić słodkie sam na sam, spadło prosto pod
nogi, nie mogącego uwierzyć w swoje szczęście kota Księżnej Pani. Zatrzymali
się w najromantyczniejszym zdaniem Andrzeja zakątku, pod krzakiem jaśminu, obok
szemrzącej cicho fontanny.
- Waćpanna zechcesz
ty mnie? - Uczucia omal nie rozsadziły jego wątłej piersi, nie mówiąc już o
spodniach. - Będziesz tutaj panią, powijesz moje dziatki... - Rzucił się na
kolana miotany dziką namiętnością. Chciał wtulić twarz w jej łono, ale został
stanowczo powstrzymany silną dłonią. Może niepotrzebnie wyrwał się z tymi
dziatkami? Pewnie przestraszył niewinną panienkę swoimi męskimi emocjami.
- Yhy...
Yhy... - Śmierdziuszek omal nie wyszedł z roli dziewczęcia z dobrego domu. Ten
kretyn miał właśnie głowę poniżej jego pasa i chuchał niczym kowalski miech
prosto w najwrażliwsze u mężczyzny miejsce. Przez cieniutki jedwab sukni
doskonale czuł oddech zdurniałego desperata. Nie mógł uwierzyć, że znalazł się
w tak idiotycznej sytuacji. Chciał, aby Andree polubił jego, Zbyszka, a nie
jakąś wyśnioną księżniczkę. Miał niemądre wrażenie, że chłopak zdradza go z nim
samym. Początkowo, podczas tańca, sam uległ czarowi chwili. Otrzeźwiał jednak
jak tylko znaleźli się na chłodnym, jesiennym powietrzu. Ciotka Ludmiła z
pewnością zabije go śmiechem, kiedy tylko wróci do domu. Z początku miał nadzieję,
że w parku jakoś umknie temu napalonemu, nie wiadomo na co, głuptasowi. Tymczasem
znalazł się w pułapce. Jak się gówniarz zaraz nie uspokoi pierdyknie go w ten
upudrowany łeb, aż mu wyszczerzone w maślanym uśmiechu zęby zadzwonią niczym
kastaniety.
-
Przepraszam! Nie chciałem cię wystraszyć moja piękności! - Książę zupełnie
błędnie odczytał nagły chłód na twarzy dziewczyny. Bogini, najprawdziwsza
bogini. Zawsze lubił takie władcze białogłowy. Rozdął nozdrza niczym rasowy
ogier na widok przedniej klaczy. Najwidoczniej krew sławnej Barbary płynęła jednak
w jego żyłach bo poderwał się nagle na nogi i przycisnął do grubego pnia klonu
nie spodziewającego się ataku Śmierdziuszka. - Moje uczucie może się wydawać
zbyt nagłe. Przypieczętujmy naszą miłość pocałunkiem.
- Jak ci
przyp... - Chłopak nie zdążył obdarzyć napastnika porządnym epitetem, bo
skutecznie zatkał mu usta. W pierwszym odruchu chciał się wyszarpnąć, ale
książę jak na takie chuchro okazał sie zadziwiająco silny.
- Cichaj
moja miła, cichaj... - wyszeptał namiętnie w czerwone ze złości ucho. - Przy
mnie nie musisz być nieśmiała. Dajmy się choć przez chwilę ponieść ku
niebiosom...- Włożył udo między nogi Zbyszka, przyparł go całym ciałem do
szorstkiej kory i wpił się wargi.
- O kur... Psia jego ma...- Zdążył jedynie pomyśleć. Ale się
mały łajdak napalił, a taki się wydawał łagodny i niewinny. Nigdy jeszcze się
tak nie pomylił.
- Pozwól, że
splądruję twoją świątynię...- Książę niczym tajfun wdarł się między szczelnie
zaciśnięte usta. Niedoskonałości techniki nadrabiał niespożytym zapałem, a
sprytnie umieszczone kolano siało zamęt w głowie coraz słabiej opierającego się
Zbyszka. Niecierpliwe, arystokratyczne dłonie złapały go za tyłek. I już miał
go przyciągnąć bliżej i odlecieć z nim do niebios, kiedy...
- Bim..
Bam... Bim ... Bam... - rozszedł się znajomy dźwięk. Zegar na wieży właśnie
oznajmił północ. Ot złośliwość rzeczy martwych. Natychmiast otrzeźwiał. Po
krzyżu przebiegł mu zimny dreszcz. Andrzej za nic nie mógł się dowiedzieć kim
był naprawdę. Wstyd by go zabił. Musiał natychmiast uciekać, od zniknięcia czaru
Ludmiły dzieliły go dosłownie sekundy. Odepchnął z całej siły chłopaka, który
wylądował całkiem wygodnie na kopczyku usypanym przez kreta.
- Co, kto...?-
Książę strącony brutalnie wprost z różowych obłoków niezupełnie potrafił się odnaleźć w
rzeczywistym świecie.
- Muszę
wracać. - Śmierdziuszek, nie wyjaśniając niczego, pobiegł w kierunku schodów.
Kiedy odwrócił głowę zobaczył ogromnie zaskoczoną minę chłopaka. Zrobiło mu się
żal głuptasa. Chyba powinien jakoś osłodzić mu zniknięcie wymarzonej
księżniczki. Niestety niezbyt dobrze znał się na tych arystokratycznych
wzdychaniach.
- Pochodzimy
z innych światów. Nie dla nas miłość po grób. - Zatrzepotał rzęsami i załamał
dłonie w dramatycznym geście. - Żegnaj luby. - Zbyszek wzniósł się na wyżyny
romantyzmu. Podkasał przeklętą kieckę krępującą mu ruchy, pobiegł w kierunku
wyjścia i oczywiście przepadł już na pierwszym stopniu. Szklany pantofelek
zsunął mu się ze stopy. Schylił się by go podnieść, ale Andree był tuż za nim.
Machną ręką na cudacznego buta, najwyżej zapłaci za niego Ludmile. Jak szalony
popędził przed siebie. Wskoczył do bryczki i strzelił z bata. Konie ruszyły
galopem. Wkrótce zniknął za zakrętem ścigany rozpaczliwym krzykiem chłopaka.
- Nie odchodź! Waćpanna wyjaw chociaż imię!
***
Zbyszek po powrocie do domu ze sławnego balu
usiadł na podłodze przed kominkiem i ze złością rzucił szklany pantofelek
prosto w płomienie po czym zakopał go pogrzebaczem pod tlącym się leniwie drewnem.
Na co niby miałby mu się przydać? Ludmile nie odda przecież jednego buta. Przypominałby
mu jedynie jak zrobił z siebie kompletnego idiotę i łamagę. Prawie pozbawił
palców u stóp tego delikatnego panicza. No może nie aż tak delikatnego, sądząc
po sile z jaką przyciskał go do drzewa. Na samo wspomnienie oblał się
rumieńcem. Po jakie licho zgodził się eskortować siostry? Jak on teraz to
wszystko odkręci? Nie wyobrażał sobie, żeby już nigdy nie mógł skosztować tych
gorących ust i objąć smukłego ciała. Może Ludmiła wpadnie na jakiś pomysł? Pójdzie
do niej z samego rana. Coś stuknęło o posadzkę. Spojrzał i ze zdziwieniem stwierdził,
że na powrót zupełnie nieświadomie wyciągnął z popiołu cholernego pantofla.
Westchnął, wyjął z kieszeni czystą chusteczkę i pieczołowicie go zawiną.
Podniósł luźną deskę, schował swój skarb do starej kryjówki, gdzie trzymał
swoje najcenniejsze rzeczy. Już niedługo wzejdzie nowy dzień, a z nim nowe możliwości.
Zbyszek był urodzonym optymistą. Słońce wstawało, aby zarumienić w sadzie jabłka,
deszcz padał, by nie musiał o świcie zamiatać podwórza, a pies złapał pchły od
suki proboszcza, by macocha bała się wejść do kuchni i nie suszyła mu głowy o
bzdury. Zawsze znajdował jakiś powód do radości. Nie tylko sam nią promieniał,
ale i zarażał nią innych.
***
Tydzień później książęca para, gryząc tosty z
sadzonym jajkiem i po raz enty omawiała urodzinowy bal. Pan na Pszczynie, lekko
skrzywiony, masował sobie skropioną octem chusteczką skronie. Chcąc sobie
poprawić nastrój odrobinę przesadził poprzedniego dnia z półtorakiem i miał
paskudną migrenę. Jazgotanie żony bynajmniej nie poprawiało jego stanu.
- Musimy go
wysłać za granicę, choćby do Francyi, albo i dalej.
- Dajże
chłopakowi spokój. Przejdzie mu.
- Ot męska
logika. A on taki nieszczęśliwy. Złamała mu delikatne serduszko ta wielkostopa
wiedźma!
- Nie rób z
tego dramatu. Ot chłopaczyna nieprzyzwyczajony. Zmacał sobie pierwszy raz
dziewuchę, to się zapalił. - Książę jęknął i skinął na lokaja, żeby mu
dyskretnie nalał klina. Niestety Pani na Pszczynie miała sokoli wzrok.
- Już od
świtu chlasz, zamiast jedynaka ratować? Toż kogut w kurniku więcej uważania ma
dla swojego potomstwa niż ty! Skoro nie chcesz mi pomóc, napiszę do matki. Ostatni
raz bardzo jej się u nas podobało. Zostanie
miesiąc jaki, a może i dwa. - Zmierzyła wzrokiem męża, który natychmiast
spotulniał niczym baranek. Sama wizja przyjazdu teściowej spowodowała, że
migrena zniknęła jak ręką odjął. Prawdziwy cud. Już jedna temperamentna Włoszka
była trudna do okiełznania, ale dwie oznaczałyby prawdziwy armadgedon, albo i
co gorszego.
- Wezwie się
znachorkę i po krzyku. - Widział Ludmiłę kilka razy z daleka. Wyglądała na
gorącą białogłowę. Ja wieść gminna niosła znała się na choróbskach cielesnej i
dusznej materyi. A on chętnie nawiązałby z nią bliższą znajomość, bo mu ta jego
italiańska jejmość do cna zbrzydła. Wiecznie tylko narzekania i pretensje.
- A
wstydziłbyś się, tu doktora z samego Krakowa potrzeba. W zabobony wierzysz jak
jakaś wioskowa baba? - Nie mogła pojąć, że czasy oświecenia nastały, ludziska
uniwersytety kończyły, a jej mąż nadal tkwił w mrokach średniowiecza. Tak to bywa, jak się słaba
kobieta da ponieść uczuciom i wyjdzie za prostego szlachetkę z dziury, gdzie
psy szczekają zadkami.
Nikt nie
zauważył jak do jadalni cicho niczym pokutujący duch wszedł, a raczej przewlókł
przez próg swoje doczesne szczątki, Andrzej. Nieogolony od urodzinowego balu,
kiedy to zgasła jego nadzieja na szczęście, z podkrążonymi oczami, niechlujnie
ubrany stanowił osobliwy widok dla mieszkańców zamku. Młody panicz był od
dziecka strasznie pedantyczny i niezmiernie dbały o swój wygląd, więc teraz
skutecznie straszył służbę oraz gości. Usiadł na krześle ze wzrokiem wbitym w
obrus, który aż się pomarszczył jak zaczął wzdychać nad kubkiem mleka.
- Nawet ten
biały nektar ma smak goryczy i łez... Wszystko jest takie ciemne i zamglone...
- Moje
kochane biedactwo... Ale cię ta wsiowa Wenus w butach od szklarza urządziła...-
chlipnęła księżna. W głowie jej się nie mieściło, że jakaś byle dziewucha mogła
odrzucić taki skarb nad skarbami. Chociaż co można wymagać od zaściankowej
ciemnoty? Taka choćby i perłę zobaczyła pomyśli, że to zwykły kamyk. A on taki
chudzieńki i smutny. Tęskni niczym Romeo za swoją Juliettą. Jak ten angielski
wierszokleta bez serca mógł go tak okrutnie zamordować? Szekspir mu chyba było
, czy jakoś inaczej...Wytarła oczy rąbkiem chusteczki z monogramem. No cóż
mężczyzna to tylko mężczyzna, choćby i poeta. Gdzie mu tam do białogłowskiej
wrażliwości.
- Nie waż
się obrażać mojej bogini! - Andrzeja aż podniosło z krzesła, acz po sekundzie opamiętał
się i opadł na niego smętnie niczym jesienny liść. Należało ostrożnie
przygotować familijny grunt. Matka z jej wielkopańskimi ambicjami tak łatwo nie
zgodzi się na synową ze wsi. Prawie codziennie żałował, że był jedynakiem. Może
jakby miał liczne rodzeństwo ta miłość jejmości jakoś by się rozłożyła na
mniejsze części.
- Psia wasza
mać! Za chwilę to i ja jakiś waporów dostanę! - Zdenerwował się książę. - Wzywaj
tego doktora, znachorkę, czy inszą nację, byleście tylko oboje przestali jęczeć
i biadolić. Od tego w żołądku czarna żółć się robi, w głowie powstają fiksacje,
a do mnie po obiedzie panowie z całego powiatu na obrady przybywają.
- Ty mi się
tutaj znajomością łaciny z chlewu nie popisuj! Dziecko słucha! - Co za
bezzecnik i jaki wstyd przed służbą. Ona tutaj kulturę od ćwierćwiecza próbuje
wprowadzić, a on nadal na samym dnie.
- Tatko się
nie gorączkuje. Już niedługo zniknę jako ta mgła i przestanę go w oczy kłuć
moim nieszczęściem...- Andrzej odrzucił dramatycznym gestem długi warkocz na
plecy i ugryzł kawałeczek tosta. Nie wypadało się obżerać, będą na dnie rozpaczy.
Miłość wymagała poświęceń. Jeszcze trochę, a rodziciele się załamią i sami
zaczną szukać jego bogini. Kieskę miał pustą, a w pojedynkę nie było na to
szans zwłaszcza, że nie znał nawet imienia dziewczyny. Jej bucik trzymał w
srebrnej szkatule niczym najświętszą pamiątkę. Zapaszek z niej dobiegający, za
każdym razem jak ją otwierał, kogoś mu przypominał. Nie wiedział jednak kogo.
- Wciórności
z wami! - Pan na Pszczynie nie wytrzymał takiej dawki przeraźliwego romantyzmu.
Mógł się ożenić z jaką Rosjanką, albo lepiej Litwinką. Nie było jak słowiańska
krew, wartka ale i pełna dystynkcji, nie mówiąc już o zwyczajnym zdrowym
rozsądku. Syn przynajmniej
odziedziczyłby jakiś normalny pomyślunek. Trzasnął drzwiami aż z futryn posypał
się tynk.
***