środa, 23 października 2013

Brzydkie Kaczątko

      Kiedyś obiecywałam, że wstawię tu także krótkie opowiadania czytelników. Oto pierwsze z nich autorstwa Kaeru. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Nie oceniajcie jej zbyt surowo, bardzo się starała i poprawiała opowiadanie wiele razy. To współczesna wersja bajki o Brzydkim kaczątku. Miłego czytania.


   Ernest był najmłodszym synem państwa Kaczewskich. Miał jeszcze dwóch starszych braci i siostrę. Krystian był światowej sławy fotografem, Kuba był modelem, a Hania aktorką. Państwa Kaczewskich duma rozpierała z owej trójki. A co z siedemnastoletnim Ernestem? Ponieważ nie posiadał żadnych wybitnych zdolności rodzina odstawiła go na boczny tor. Chodził do zapyziałego liceum, był ogromnie zakompleksiony, wyśmiewany w szkole i poza nią..Przezywano go Brzydkim Kaczątkiem.Jak jego prześladowcy wpadli na taki pomysł? Ich miasteczko było znane w całym kraju, iż w nim urodziło się najwięcej bajkopisarzy. Z tego powodu każdy mieszkaniec od najmłodszych lat miał wpajaną wiedzę na temat bajek. Brzydkie Kaczątko wzięło się od nazwiska Ernesta oraz jego wyglądu. Na tle atrakcyjnego rodzeństwa niepozorny chłopak wypadał bardzo mizernie.
Wstał po siódmej co oznaczało, że się spóźni do szkoły. Po wstaniu z łóżka założył szary sweter, przetarte jeansy, a na nos okrągłe jak denka od musztardy okulary zakrywające błękit jego oczu. Przejrzał się w lusterku wyszczerzając swoje odziane w aparat z różowymi gumeczkami zęby. Niesforne brąz kosmyki, jak każdego ranka wędrowały w najróżniejsze strony. Nawet nie próbował ich ogarnąć, doskonale wiedział, że i tak by nic to nie dało. Założył tenisówki, wziął czarny plecak i wybiegł z domu.
Było siedem minut po dzwonku jak dotarł pod salę biologiczną. Wszedł do środka, przeprosił za spóźnienie i usiadł na swoim miejscu. Już po chwili rzucano w niego papierkami i pluto zwiniętymi karteczkami. Przyzwyczajony do takiego traktowania zignorował prześladowców. Zaczął pisać co dyktował nauczyciel.
Na długiej przerwie nie zdążył schować się w toalecie. Na bocznym korytarzu dorwał go blond przystojniak z jego klasy ze swoją bandą.
-I co Brzydkie Kaczątko nie zdążyło zwinąć swych kaczych nóżek przed nami?
Paweł Lendecki i jego banda od dłuższego czasu lubowali w dokuczaniu brunetowi. Był dość niezdarny i strachliwy co zapewniało im rozrywkę. Tak łatwo jest się znęcać nad słabszymi od siebie.
-Z-zostaw.- szarpał się mimo oczywistej porażki.
- Nie, nie odpowiedziałeś na moje pytanie! - Przycisnął go mocniej do ściany.
-I nie zamierzam.
Nieposłuszeństwo nie opłaciło się, został dotkliwie pobity i nikt nie udzielił mu pomocy. Nauczyciele tej speluny do której chodził nigdy nie reagowali na przejawy przemocy.
   Ernest mimo złego traktowani i wielu upokorzeń, nie potrafił znienawidzić Pawła. Dlaczego? Cenił sobie ludzi z pasją, a blondyn takową posiadał. Był w tym co robił naprawdę dobry. Jako kapitan drużyny siatkarskiej miał w szkolę wiele przywilejów i przez palce patrzono na jego wybryki. Na lekcji wychowania fizycznego Ernest wiele razy z fascynacją obserwował jego grę.
Wieczorem po ciężkim treningu Paweł wziął prysznic w łazience obok sali gimnastycznej. Szybko ubrał się i wysuszył. Nie miał na ten dzień już więcej planów, mógł spokojnie wskoczyć do marketu na zakupy i bez pośpiechu wrócić do domu. Do sklepu dotarł dość szybko.
Wziął wózek, bo zamierzał zrobić trochę zapasów. Zawitał na stoisko z warzywami i owocami, skąd do jego koszyka trafiły jabłka, pomarańcze, banany, pomidory, sałata i kilka marchwi. Dalej zaopatrzył się w pieczywo. Przy nabiale zauważył Brzydkie Kaczątko, który również robił większe zakupy, bo miał już ładnie wypchany wózek. Paweł tak naprawdę nie chciał, aż tak bardzo dokuczać chłopakowi. Ulegał jednak wpływowi kolegów, z którymi się zadawał, nie umiał się przeciwstawić ich presji. Słyszał, że rodzina Kaczewskich wiele osiągnęła, ale Ernest był w niej czarną owcą. Na pewno nie było mu łatwo, ale przecież każdy ma jakieś swoje problemy i musi dawać sobie z nimi radę. Przeszedł obok niego zerkając ledwo kątem oka, w tym momencie za szkaradnymi okularami zobaczył błękitne jak niebo w słoneczny dzień tęczówki i przez chwilę odtwarzał ten widok w pamięci. Nie jedna ślicznotka pozazdrościła by chłopakowi takich oczu.
Kapitan drużyny siatkarskiej nie zwracał na dziewczyny przez całe liceum większej uwagi, choć chętnych do zawarcia z nim bliższej znajomości nie brakowało. Nie potrafił jednak zapomnieć tych błękitnych kawałków nieba, prześladowały go aż do ukończenia szkoły.

    Przyszedł czas na studia w kierunku weterynarii. Na rozpoczęciu roku akademickiego nikt go nie poznał chociaż wiele osób z jego liceum tu zawitało. Ale nie ma się co dziwić, gdyż przeżył całkowitą transformację.
   Miesiąc przed rozpoczęciem studiów zdjęto mu aparat i jego zęby były idealnie proste. Jego rodzeństwo zauważając tu pewien potencjał postanowiło działać. Wcześniej nawet nie kiwnęliby na to palcem, ale fakt, że ich braciszek przez tyle lat swojego życia nigdy się nawet nie całował to trzeba było się ulitować i coś zdziałać. Jego okropne okulary zamienili na soczewki, włosy zostały skrócone i wycieniowane, sposób ubierania chłopaka również został drastycznie zmieniony. Rodzeństwo Kaczewskich wraz z rodzicami patrzyli szeroko otwartymi oczami na przemienionego Ernesta. Czy zasługiwał na miano Brzydkiego Kaczątka? Zdecydowanie wyewoluował w Łabędzia.
   Uśmiech wypłynął na jego usta po ujrzeniu w sali wykładowczej swojej miłości z czasów licealnych. Nadal posiadał ciało atlety, zabójczy uśmiech i prawie w ogóle się nie zmienił. Paweł Lendecki chyba jeszcze nie wymazał się jeszcze z jego serca całkowicie. Jego widok nadal przyprawiał go o dzikie palpitacje serca, a od zielonych oczu mógł się uzależnić.

   Dopiero na pewnym egzaminie ustnym sprawdzającym podstawową wiedzę z zakresu naskórka zwierzęcego, gdy wyczytano nazwisko Kaczewskiego, blondyn z ciekawości rozejrzał po sali w poszukiwaniu Brzydkiego Kaczątka. Jakie było jego zdziwienie, gdy na podest wkroczył przystojny brunet w dobrze dopasowanej koszuli w kratę i wąskich jeansach, podkreślających wyraźnie jego tyły. Trzeba przyznać, iż Paweł zadławił się na moment powietrzem. Nie możliwością było, by Brzydkie Kaczątko przeszło tak drastyczną zmianę. Jeszcze do tej pory wspominał jego workowate ciuchy, paskudne okulary, druciany aparat i rozmierzwione włosy. Chłopcy podczas wykładów zerkali na siebie raz za razem. Blondyn wciąż był zafascynowany tym co się stało z Ernestem.
   Mijały dni, a nawet tygodnie, gdzie odwaga pozwalała tylko na spojrzenia i nic więcej. Paweł zebrał się w końcu w sobie i pewnego dnia po wykładach dogonił Ernesta i zagadał:
-Em.. Hej, kojarzysz mnie? Byliśmy w jednej klasie w liceum…
-Nie da się zapomnieć.- sarknął pod nosem, ale zaraz uśmiechnął się pogodnie- Ale było, minęło.
-To nie miałbyś nic przeciwko, aby wyskoczyć dziś wieczorem na jakieś piwko?
-No ok.. Iii gdzie dokładnie?
-W Ralphicio, o 20?
-Uhm. To do zobaczenia.
-Tak, pa.
Ta rozmowa była niepewna. Zaledwie kilka słów, gdyż nic więcej nie zdołali z siebie wydusić.
Klub Ralphicio był dla ludzi w wieku studenckim. Wieczorna okazja by się wyszaleć i pobyć wśród swoich. Pierwszy na miejsce przyszedł Ernest.. Zajął stolik w kącie, gdzie można było spokojnie pogadać, bez obawy plotkarzy. Chwilę później zjawił się Paweł, nienagannie ubrany i wypachniony przysiadł się do chłopaka. Przerwał niezręczną ciszę, proponując piwo, po czym powędrował po nie do baru. Gdy wrócił, nie mógł się powstrzymać i zapytał:
-Cóż się takiego stało, że się nagle tak..-zakręcił dłonią w powietrzu- zmieniłeś?
-Wpływ rodzeństwa i takie tam.- zarumienił się lekko.
-To miło z ich strony, bo bez obrazy, ale teraz wyglądasz o niebo lepiej.
-Taki był zamiar… Takiej zmiany w…- przerwał nagle.
-W..?
-Łabędzia.- zachichotał nerwowo czując, że zabrzmiało to bardzo głupio.
-Oj taaak.
-No weź, nie rób sobie żartów.
-Nie robię, ale chyba wolisz to niż miano Brzydkiego Kaczątka, które by teraz zupełnie nie pasowało hm?
-Też racja… A pamiętasz jak…?
I tak zaczęli gawędzić i poznawać się od prywatnej strony, otwierali się przed sobą z każdym spotkaniem. Blondyn powoli przekonywał Ernesta, że ma wobec niego jak najlepsze zamiary.        

   Spotykali się najpierw w każdy piątek, były to wypady na piwo, na pizze, do kina, na kręgle itp. Jednak wciąż im było mało, zaczęli widywać się dwa razy w tygodniu, trzy, aż doszło do tego, że spędzali ze sobą czas prawie każdego dnia . Ich znajomość wspaniale się rozwijała. Jednak obawa przed odrzuceniem przez stronę przeciwną, trzymała ich w niepewności i ciszy.
   Pewnego dnia umówili się kiedyś na basen. W szatni speszeni zerkali na swoje półnagie ciała, jednak nie zamienili ze sobą ani słowa. Później już w wodzie czuli się bardziej wyluzowani i pływali gawędząc o mało znaczących rzeczach.
-Ej Paweł..- zagadnął brunet.
-Hm?
-A tak właściwie to ty masz dziewczynę?- zapytał z napięciem w głosie.
-Nie, a ty?
-Nie zrozum mnie źle tylko.. Uh.. Pomyśl co chcesz, ale wolę chłopców.- zacisnął oczy w obawie przed uderzeniem, ale nic się nie stało, a jedynie usłyszał:
-Ja w sumie też.. Ej, zobacz jaka ogromna zjeżdżalnia! Założę się, że będę tam pierwszy! – Uśmiechnął się i popędził w stronę spiralnych schodków.
Błękitnooki zaraz podążył za nim niesamowicie szczęśliwy z szaleńczo bijącym sercem. Podziwiał Pawła za takie wyluzowanie, a fakt, że jest gejem dodawał mu siły i nadziei na przyszłość.

Aż pewnego dnia…
   Siedzieli u blondyna i oglądali maraton komedii. Ogromnie się ze sobą zżyli. Nie było więc nic dziwnego w tym, że obydwaj leżeli właśnie pod kocem na rozłożonej kanapie. Ernest zapatrzył się w napisy końcowe, gdy na udzie poczuł ciepłą dłoń, głaszczącą je delikatnie. Natychmiast spłonął rumieńcem i speszony spojrzał na Pawła.
-Um co robisz?
-To co pragnę od dłuższego czasu.
Nim Ernest zdołał powiedzieć coś więcej, jego usta nakryły ciepłe wargi. Całowali się namiętnie z początku powoli, potem coraz śmielej. Całowali się namiętnie przeplatając języki z ust do ust. Blondyn zaczął muskać wargami jego szyję, podszczypując obojczyki, a błękitnooki potrafił tylko leżeć i wzdychać rozmarzony. Sprawca tych zabiegów chcąc dowiedzieć się jak to wpłynęło na bruneta zawędrował dłonią na jego krocze i ścisnął je lekko.
-Hmm… Widzę, że ten Łabędź ma całkiem długą ‘szyję’..
Tej nocy całkowicie oddali się rozkoszy. Z zapałem poznawali swoje ciała, aż zastał ich poranek. Na wyka lady dotarli niezbyt przytomni i kompletnie nieprzygotowani. Ernest powili, niczym staruszek, siadał na boku krzesła, z czego nawet profesor pośmiał się cicho pod nosem. Już dawno widział, że między chłopcami była jakaś chemia i tylko czekał na jej wybuch.

   Może zastanawiacie się czy Ernest również czymś zabłysnął i upodobnił się do swojego rodzeństwa? Oczywiście, kiedy tylko zyskał pewność siebie, wszystko zaczęło mu się układać. Rodzice byli nim zachwyceni! Po studiach wraz z Pawłem postanowili otworzyć przychodnię weterynaryjną. W mgnieniu oka zaczęli odnosić sukcesy, pisali o nich nawet w gazetach. Jednym słowem – I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE jak to we wszystkich bajkach bywa.

AUTORKA : KAERU

..........................................................................................................................
Niestety nie umiem pod spodem wyłączyć swojego podpisu. :(( strega bianca

piątek, 18 października 2013

Król Drozdobrody IV

   Kiedy Kacper otworzył zaspane oczy. Ze zdumieniem stwierdził, że znajduje się w małżeńskim łożu, a nogami i rękami niczym bluszcz, oplata Przemka. Na myśl o tym, co się wydarzyło poprzedniej nocy oblał się ciemnym rumieńcem. Teraz już nie było odwrotu, ślub się uprawomocnił i zostaną ze sobą już na zawsze. Ta myśl wcale nie wydała mu się taka zła. Przytulił policzek do ciepłego torsu swojego mężczyzny. Musiał coś wykombinować, żeby żyło im się nieco dostatniej. Doskonale wiedział, że tylko najlepsi bardowie dobrze zarabiali. Taki przeciętny muzyk zazwyczaj ledwo wiązał koniec z końcem. Jego wzrok padł na kosz, pełen butelek z olejem. A gdyby tak…
- Co ty się tak wiercisz? Śpij, jeszcze wcześnie. – Silne ramię objęło go w talii, został odwrócony niczym kukiełka i uśmiechnięty szeroko Przemko wpił mu się w usta.
- Mhm… - zdołał jedynie wymruczeć chłopak, kiedy duże dłonie zacisnęły się na jego nagim tyłku. Nie miał pojęcia jak to się działo, ale wystarczało jedno spojrzenie, czy delikatne muśnięcie palców tego mężczyzny, a on już topił się niczym rozgrzane masło.
- Byłeś wczoraj taki słodki, tuliłeś się do mnie niczym kociak – szeptał mu do ucha bard, pieszcząc ustami jego tors. – Musiałem cię zanieść do domu, bo objąłeś mnie za szyję i nie chciałeś puścić – zachichotał. – Zasnąłeś jak tylko położyłeś mi głowę na ramieniu. Musimy się częściej kochać, jesteś potem niesamowicie uroczy i zgodny. – Przygryzł ostrożnie ucho wiercącego się Kacpra i włożył mu język do środka.
- Masz wyjątkowo barwne sny! – Chłopak wyplątał się stanowczo z ciepłych ramion. – Niczego takiego sobie nie przypominam! – Sięgnął po spodnie i koszulę. Ten drań robił się niesamowicie pewny siebie. Ubrał się, wstał, a potem z cichym sykiem opadł z powrotem na łóżko. – Nie mogłeś być delikatniejszy?! – Skrzywił się i pomasował pośladki. W środku piekło go niemiłosiernie.
- Wiesz skarbie, jak ktoś tak namiętnie jęczy i kręci kusząco kuperkiem, to naprawdę trudno o opanowanie. – Roześmiał się Przemko, po czym bez skrępowania, całkowicie nagi wstał z łóżka. Stanął naprzeciwko męża, który natychmiast zarumienił się i zawstydzony ukrył twarz w dłoniach.
- Ubierz się!  Jak można tak paradować, z tym czymś na wierzchu! -  Członek barda prężył się dumnie tuż przed jego nosem.
- Wczoraj ci się podobał, nawet krzyczałeś jeszcze, a potem mocniej – popatrzył rozbawiony na zmieszanego Kacpra.
- Nie będę z tobą gadać! – Chłopak zerwał się i uciekł z pokoju. Uważał, że wstrętny Przemko robił to specjalnie. Najwyraźniej miał niezłą zabawę, kiedy on palił buraka. Poszedł do oborki oporządzić zwierzaki. Po powrocie miał już obmyślony plan działania. Zaczekał, aż mąż pójdzie swoim zwyczajem do karczmy, a następnie założył uprząż Gryzakowi. Załadował na niego dwa kosze z butelkami wypełnionymi olejem. Sam ubrał się w swoją najlepszą koszulę i dopasowane, lniane spodnie. Związał wstążką pod kolor oczu, włosy i ruszył do miasteczka. Postanowił spróbować szczęścia w handlu.
***
   Przybył wystarczająco wcześnie, by zająć dobre miejsce. Kupcy oraz wieśniacy dopiero zaczęli się zjeżdżać i rozkładać swoje towary. Zapłacił placowe, z pieniędzy, które na czarną godzinę wcisnęła mu służka, po czym ustawił koszyki z olejem. Z każdą minutą ruch wzmagał się coraz bardziej. Bardzo szybko się okazało, że Gryzak stanowi nieocenioną pomoc w handlu. Ludzie zaciekawieni nieznajomym, przystojnym kupcem podchodzili i witali się, zasypywali dziesiątkami pytań. Zagadywali, flirtowali z nim, czasem ktoś kupił jedną lub dwie butelki oleju. Kacper miał w takich lekkich, pełnych podtekstów rozmowach niezłą wprawę. Żartował i przekomarzał się z kupującymi, wciskając im przy okazji swój towar. Cały czas otaczał go wianuszek zauroczonych adoratorów. Jeśli jednak któryś zbliżył się zanadto, Gryzak wydawał z siebie ostrzegawczy ryk i szczerzył zęby, a temu bardziej natrętnemu dał nawet kopniaka w łydkę. Jednym słowem był z sierściucha ochroniarz co się zowie, a zadowolony chłopak nie szczędził mu pochwał i marchewki. Tak upłynął księciu prawie cały poranek. W myślach liczył zarobione pieniądze i humor mu się poprawiał z minuty na minutę.
    Tymczasem Przemko wracał właśnie na pożyczonej kobyle z karczmy do domu. Postanowił wstąpić na targ i zrobić zakupy. Już widział skrzywioną minę Kacpra na widok królika, którego przyniosł na obiad. Pewnie nie będzie wiedział co z nim zrobić. Sprytny bard wypytał wcześniej znajomą gospodynię jak go przyrządzić. Miał zamiar sprzedać mężowi przepis za parę namiętnych całusów. Spojrzał w lewo, gdzie kłębił się niewielki tłumek. Z zaskoczeniem zobaczył pośród niego księcia, handlującego olejem. Uśmiechnięty, rozgadany wydawał się w swoim żywiole. Bard podjechał bliżej i krew się w nim zagotowała. Jakiś bezczelny szlachetka próbował umówić się z chłopakiem na randkę, a on zamiast go ostro odprawić śmiał się i mówił coś do niego po cichu. Spiął zbyt mocno ostrogami konia, nie wyhamował i roztrącił kupujących, rozbijając kilka butelek.
- Co ty wyprawiasz niezdaro?! – krzyknął rozgniewany Kacper, ale zaraz umilkł widząc rozgniewane spojrzenie męża.
- Dopiero zaczynam! – Przemko złapał bezczelnego flirciarza za spodnie, podniósł do góry i przełożył przez siodło tyłkiem do góry. – Nauczę cię, jak powinien się zachowywać porządny mąż!
- Puszczaj draniu! Ratunku! – Darł się na cały targ chłopak. Zyskał tyle, że zrobiło się niezłe zbiegowisko. Ludzie, łasi na takie awantury obserwowali ich zmagania z bezpiecznej odległości. Darmowa rozrywka w monotonnym życiu zawsze była mile widziana.
- Ja ci dam drania! – Na wypiętą pupę spadł pierwszy, solidny klaps. – To za powłóczyste spojrzenia! – Rozległo się donośne pacnięcie. – A to za każdy uśmiech jaki posłałeś!
- Nie daj się mały! – Rozległy się z tłumu rozbawione okrzyki. – Przygarniemy cię!
- Ała…! Ty chamie jeden, będziesz spał na podłodze! – Piszczał niezbyt męsko Kacper. – Ja tu zarabiałem na chleb!
- Ja bym to nazwał inaczej! – Wymierzył następny, ale już nieco lżejszy raz.
- Możesz zapomnieć o całuskach, o innych rzeczach też! – Zagroził książę. – I to na bardzo, bardzo długi czas!
- Masz chłopie przerąbane – zarechotał tubalnie jakiś wieśniak. – W domu masz takie cudeńko, a teraz będziesz mógł się jedynie pogapić!
- No spokojnie kochanie, to był żart! – próbował załagodzić sytuację Przemko, któremu właśnie opadły emocje i zdał sobie sprawę, że zrobili z siebie widowisko. Podniósł i posadził przed sobą rozgniewanego męża. Ruszył przed siebie mając nadzieję, że chłopak po drodze nieco ochłonie.
- Zupełnie nie śmieszny! A ty jesteś ohydnym zazdrośnikiem, który robi z igły widły! – Kacper odsunął się od barda na ile pozwalało mu siodło. – Zachowałeś się jak zwykły prostak! Człowiek na poziomie powinien nad sobą panować, a nie wydzierać się na całe  miasteczko!
- Jeśli ja zrobiłem z siebie chama i prostaka, to ty łatwego chłopczyka bez zasad! – Warknął bezmyślnie dotknięty oskarżeniami Przemko. Każdy by się przecież zdenerwował jakby zobaczył swojego ukochanego podrywanego przez całe zastępy flirciarzy. Właśnie wyjechali za bramę, za nimi w niewielkiej odległości truchtał Gryzak.
- Jestem łatwy bo ci się wczoraj oddałem prawda? – Kacper spojrzał na męża i przygryzł wydatne wargi. – Jesteś taki sam jak ci wszyscy rycerze, których podsuwał mi ojciec. Nigdy więcej mnie nie dotykaj! – Usta chłopaka wygięły się w podkówkę. Zeskoczył z konia i pognał w las.
 - Wracaj! Jeszcze się zgubisz! – Wołał za nim przestraszony obrotem sprawy bard. Niczego takiego przecież nie powiedział, nawet nie przemknęło mu przez myśl. Mały głuptas, najwyraźniej uprzedzony do mężczyzn, całkowicie źle go zrozumiał. Kiedy zobaczył smutek w oczach chłopaka coś zakuło go w sercu, zrobiło mu się przykro, że tak na niego naskoczył. Musiał go odszukać jak najszybciej i przeprosić. Miał naprawdę niewyparzoną gębę, a w obecności Kacpra dziwnym trafem, kompletnie tracił opanowanie i rozsądek. Kiedy dotarł do domu, sypialnia była na głucho zamknięta, a na ławie leżała poduszka i koc. Całe popołudnie spędził na błaganiach i prośbach, ale niewiele wskórał. Książę obraził się na niego i nie miał zamiaru tak łatwo mu odpuścić. Zmartwiony Przemko zasnął dopiero nad ranem. Spał tylko godzinę i kiedy wzeszło słońce udał się na pobliską łąkę.
***

   Kacper nie czuł się wcale lepiej niż jego mąż. Przewracał się z boku na bok, a przykre słowa nadal dźwięczały mu w uszach. Jednak po kilku godzinach rozmyślań doszedł do wniosku, że może jednak zareagował zbyt gwałtownie. Nie był tak zupełnie bez winy, bo faktycznie odrobinę flirtował, ale doskonale potrafił trzymać na dystans tych zbyt nachalnych. Wiele lat użerania się z zakochanymi rycerzami na dworze ojca spowodowało, że był mistrzem tego rodzaju manipulacji. Poza tym sam też rzucił parę paskudnych uwag, a prosty człowiek jakim był bard, mógł je naprawdę źle odebrać. Zasnął twardym snem i obudził się jak słoneczko było już wysoko na niebie. Szybko się ubrał i ruszył do kuchni. Żołądek głośno upominał się o swoje prawa, w końcu wczoraj poszedł spać bez kolacji. Otworzył drzwi i zatrzymał się w progu nie wierząc własnym oczom. Całe pomieszczenie tonęło w kwiatach. Nie tylko stały poukładane w bukiety na stole i szafkach, ale również pokrywały pachnącym , barwnym kobiercem cała podłogę. W koszyku na haftowanym, biały obrusie stał koszyczek pełen gorących bułeczek i ciasta oraz dzbanek ze świeżo zaparzoną kawą. Bard nieźle się napracował, musiał wstać zaraz o świcie. Kacprowi zrobiło się ciepło na sercu, mimowolnie się uśmiechnął na widok zatroskanej twarzy męża.
- Przepraszam, trochę mnie poniosło – Przemko podszedł do chłopaka, a potem ujął jego dłonie i gorąco ucałował. – Byłem z tobą ponieważ cię kocham, ciągle o tobie myślę i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. I masz rację, wczoraj zazdrość odebrała mi rozsadek. Wybacz, postaram się lepiej nad sobą panować – mówił cicho, patrząc mu czule w oczy.
- Ja też cię przepraszam, wiem że jesteś wrażliwym i ciepłym człowiekiem, inaczej nigdy nie pozwoliłbym ci się do siebie zbliżyć. - Przytulił się do mężczyzny, który natychmiast objął go mocno ramionami. – Zaufaj mi, doskonale znam granice, poza które nie mogę się posunąć – szepnął mu do ucha.
   Ten dzień spędzili razem, nie rozstając się nawet na chwilę. Bard nie poszedł do pracy tylko pomagał Kacprowi w gospodarstwie. Śmiali się, żartowali, jedli jabłka wprost z drzewa. Wykąpali się w strumieniu za domem, a potem długo i namiętnie kochali się na miękkiej trawie w sadzie. Co chwilę przytulali się i całowali, mówiąc sobie tysiące słodkich głupstw, jak to zazwyczaj robią wszyscy zakochani na całym świecie. Żaden z nich nawet nie pomyślał o wygodnym życiu w pałacu. Najchętniej zostali by tutaj z dala od dworskiego życia, walki o władzę bogactwo i prestiż. Kiedyś będą się musieli obudzić z tego beztroskiego snu, ale na razie byli ze sobą bardzo szczęśliwi.

wtorek, 15 października 2013

Król Drozdobrody III

Następnego dnia Kacper zszedł do piwniczki i okazało się, że skończyło się mleko za którym przepadał. Wrócił do domu i bezceremonialnie ściągnął z łóżka ziewającego barda, który nadal chrapał w najlepsze. Przemko z poziomu podłogi łypnął na niego nieprzyjaźnie. Prawie całą noc nie spał, bo ciągle widział wynurzające się z balii zaróżowione od gorąca  smukłe ciało męża. Dopiero nad ranem udało mu się zmrużyć oczy.
- Czego chcesz?- Pomasował potłuczony tyłek. – Może by tak dzień dobry kochanie i jakiś buziak? – Zerknął zaczepnie do góry na rumieniącego się chłopaka.
- Mleka – mruknął cicho, zmieszany intensywnym spojrzeniem ciemnych oczu.
- No bierzemy wiadro i do roboty. Myćka czeka na dojenie. – Uśmiechnął się szeroko do męża.
- Bierzemy? Dlaczego my? Dojenie? A co to u licha takiego? – mamrotał pod nosem Kacper, ale zaciekawiony nową, tajemniczą czynnością szedł posłusznie za Przemkiem. Weszli do obory, gdzie stała przywiązana krowa. Bard ustawił obok niej mały stołeczek i wskazał go chłopakowi. – Ale… ale ja nie wiem jak się to robi…- Usiadł i spojrzał przestraszony na solidne kopyta zwierzęcia.
- Nauczę cię, a Myćka jest bardzo łagodna. – Usiadł za nim i objął go ściśle udami i ramionami. Psotny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Miał zamiar odrobinę odbić sobie trochę nocne męczarnie. Pomiział go nosem po pachnącym lawendą karku.
- Miałeś mnie uczyć doić, a nie wąchać – prychnął oburzony Kaceper, a jego policzki stały się malinowe. Gorące ciało za nim wzbudziło w jego własnym jakiś dziwny niepokój, którego nie umiał nazwać.
- Proszę bardzo. – Przemko położył mu dłonie na ramionach, a potem pieszczotliwym ruchem przesunął je w dół, aż ujął jego drobne dłonie, potem zacisnął je na wymionach krowy i zaczęli je wspólnie rytmicznie uciskać. Chłopak oparł się o tors mężczyzny i zaczął coraz szybciej oddychać. Czuł się jak we śnie, otoczył go piżmowy, oszałamiający zapach. Biały strumień uderzył o dno metalowego wiadra i czar prysnął.
- Udało się! – pisnął podekscytowany Kacper, a bard jęknął zawiedziony. Miał nadzieję, że uda mu się zdobyć całusa lub dwa. Tymczasem został po raz drugi tego dnia zepchnięty na podłogę, a chłopak doił zwierzaka z zachwyconą miną, zupełnie nie zdając sobie sprawy z jego podniecenia. Jak tak dalej pójdzie, to wygra konkurs na najbardziej sfrustrowanego męża w swoim królestwie.
- Skoro tak dobrze ci idzie, to ja lepiej do karczmy skoczę, może cos zarobię. W kuchennej szafce jest mięso na obiad. Liczę na coś wyjątkowego. – Uśmiechnął się złośiwie. – Sam powiedziałeś, że zjem z twojej ręki wszystko , więc lepiej się postaraj. Nie tak łatwo mnie zadowolić.
-Nie sądzę żebyś aż tak bardzo różnił się od rycerzy, przebywających na naszym dworze. Mężczyzna pozostanie mężczyzną, nawet jeśli to tylko wędrowny bard. – Kacper beztrosko pomachał mu na pożegnanie. W duszy nie czuł się tak pewnie, ale przecież nie da temu grajkowi o gorących dłoniach, satysfakcji i nie zacznie się trząść.
***
    Późnym popołudniem książę po raz drugi doił krowę i doszedł do wniosku, że Myćka strasznie śmierdzi. W związku z tym mleko przestało mu się wydawać takie atrakcyjne. Zwierzaka należało umyć, ale jak to zrobić? Zaprowadził go do ogrodu, gdzie płynął strumień i przywiązał do jabłonki. Zaciekawiony Gryzak, wylazł z obórki i nie odstępował ich na krok. Książę przytaszczył jeszcze z domu wiadro cieplej wody, wrzucił do niego kostkę mydła i wziął do ręki szczotkę na kiju.
- Robimy kąpiel, nawet jeśli mleczko będzie potem trochę pachnieć fiolkami to nie szkodzi. Innego mydła nie było. – Uśmiechnął się do krowy i zaczął ją energicznie szorować, co najwyraźniej bardzo spodobało się Myćce, bo zaczęła sama nadstawić mu boki. Zazdrosny osiołek przytruchtał bliżej i …
- Ii-ooo… - zaryczał żałośnie. Tym sposobem Kacper zamiast jednego, miał dwa sierściuchy do szorowania. Po trzech godzinach ciężkiej pracy i wesołego pluskania w strumieniu zwierzaki lśniły niczym lustro. Nie można tego było niestety powiedzieć o Kacprze, który jak poprzedniego dnia przypominał bardziej Kopciuszka niż księcia z bajki. Mokry, brudny i rozczochrany, stał po kostki w błocie i tak zastał go wracający z karczmy Przemko.
- A gdzie obiadek? – zapytał z uśmiechem, już się ciesząc z wygranego zakładu.
- Daj mi godzinkę. Zaprowadź je do obory. – Chłopak zmieszał się na jego widok, wręczył mu sznury na których uwiązane były zwierzaki, a potem umknął do domu. Tam szybko wyszorował się i przebrał. Rozpalił ogień pod kominkiem i nadział na rożen barani udziec. Posolił go, przyprawił wszystkim co znalazł w szufladzie słusznie mniemając, że trochę ziółek powinno poprawić jego smak. Potem założył śnieżnobiałą koszulę, którą zapiął tylko na jeden guziczek, dopasowane spodnie, rozpuścił jasne włosy na ramiona i nakrył stół haftowanym obrusem. Postawił na nim świece i świeże kwiaty w glinianym wazonie. Udało mu się nawet znaleźć duży, ozdobny półmisek, który mógłby pomieścić  małego dzika. Umieścił go pośrodku blatu, jeszcze tylko sztućce i był właściwie gotowy. Pokroił mięsko, ułożył je elegancko na talerzu, a następnie ozdobił liśćmi sałaty. Sam usiadł wygodnie w półmisku, przybrał pozę o której wiedział, że wygląda w niej ponętnie i skrzyżował bose stopy.
- Obiad gotowy, możesz wejść – zawołał męża.
- M… może zjemy go w sypialni…? – wyjąkał zaskoczony Przemko, który nie mógł oderwać od niego wzroku. Włosy chłopaka lśniły w blasku ognia jak najprawdziwsze złoto, a różowe usta wprost zapraszały do skorzystania z zaproszenia.
- Usiądź grzecznie i otwórz buzię. – Temu uwodzicielskiemu, aksamitnemu głosowi nie można było się oprzeć. Jak zahipnotyzowany zajął miejsce za stołem, nie spuszczając z męża błyszczących oczu.
- Mięsko raz. – Włożył bardowi do ust mały kawałek. – Pięknie, a teraz drugi…- Tym sposobem Przemko nawet nie wiedział, kiedy zjadł cały udziec. Na koniec dostał szklaneczkę wina. – Zadowolony?- zapytał książę z psotnym uśmieszkiem.
- Niezupełnie. A coś na słodko?- zwinie wstał i pochylił się nad niespodziewającym się ataku chłopakiem. Ujął go za kark, a potem wpił się w ponętne wargi. Smakował je powoli i czule, niczym najlepszy deser na świecie, palcami gładząc uspokajająco smukłą szyję. Językiem obrysował ich kształt, po czym sprytnie wślizgnął się do środka, kiedy mąż chciał nabrać powietrza. Kacper poczuł, że tonie, zatraca się zupełnie w słodkich doznaniach. Utalentowane usta odbierały mu wolna wolę i powodowały zamęt w głowie. Ostatkiem zdrowego rozsądku  szarpnął się do tyłu i uciekł z tych zaborczych ramion do sypialni. Tam wskoczył do łóżka, po czym owinął się kołdrą jak kokonem. Dopiero teraz poczuł się nieco bezpieczniej. Ogromnie się bał, że ten mężczyzna nim zawładnie. Nie chciał być tak jak jego matka uległą żoną, która więdnie w samotności pustej sypialni, a potem nocami roni łzy do poduszki. Zgodnie z pragnieniem ojca miał być ozdobą swojego męża, a on nie zniósłby roli pokornej małżonki.
***
   Tymczasem Przemko siedział w kuchni, dojadał resztki pieczeni i smętnie rozmyślał nad swoja głupotą. Musiał przyznać, że zadanie jakie sobie wyznaczył zaczęło go przerastać. Miał coraz mniejszą ochotę szkolić Kacpra na dobrą żonę, a coraz większą wziąć go w ramiona i po prostu w nich zamknąć. O nauczce już prawie całkiem zapomniał. No właśnie! Czy nie z tego powodu zawarł to małżeństwo? Prawdę mówiąc zdawał sobie sprawę, że nie zupełnie z tego, a raczej nie tylko z tego. Zapatrzył się na glinianą misę i uśmiechnął się pod nosem. Był strasznie ciekaw jak ten mały spryciarz poradzi sobie w roli, jaka właśnie przyszła mu do głowy. Wszedł do sypialni i westchnął głęboko. Chłopak spał na boku, zawinięty w kołdrę niczym w kokon, a dla niego nie zostało już nic. W dodatku wypiął w jego stronę ponętny tyłeczek i co chwilę nim kręcił w poszukiwaniu dogodnej pozycji. Przemko gapił się na niego przez chwilę, całkowicie zauroczony, w końcu się jednak ocknął i puknął w głowę. Zabrał swoją poduszkę oraz koc, po czym ułożył się na ławie w kuchni. Doszedł do wniosku, że nie wytrzyma następnej, pełnej słodkich tortur nocy.
   Następnego ranka wstał bardzo wcześnie, ubrał się, a potem zrobił dla nich obu śniadanie. Starczyło mu wyobraźni jedynie na wyciągnięcie masła, pokrojenie chleba i kiełbasy. Nie ma się co czarować, Przemko nie był lepszą gospodynią od Kacpra. Jako władca od takich przyziemnych spraw jak posiłek miał zastępy ludzi. Przytargał z piwnicy wielką beczkę oleju, którą kupił poprzedniego dnia oraz kosz z butelkami.
- Co to takiego? – Zaspany Kacper wszedł boso do kuchni. Miał na sobie jedynie biała koszulę, która ledwie zakrywała mu tyłek. Bard oczywiście zagapił się na zgrabne nogi, które dzięki skąpemu ubiorowi można było do woli podziwiać. – Hej, ziemia do Przemka! – Pomachał mężowi ręka przed nosem.
- Jaka ziemia? To jak szybowanie w powietrzu! – Mężczyzna dopadł go jednym skokiem. Jedna dłoń powędrowała pod kusą koszulę i zacisnęła się na nagich pośladkach, druga złapała chłopaka za kark, a wygłodniałe wargi przywarły do jego delikatnych ust. Księciu od gorącego spojrzenia ciemnych oczu, aż zakręciło się w głowie. Dreszcz przebieg przez całe ciało i wymalował na jego policzkach ciemne rumieńce. Coraz trudniej mu przychodziło trzymanie dystansu. Ostatkiem sił odepchnął napastnika, a potem wymierzył mu solidny policzek. Umknął do sypialni, zaryglował drzwi i rzucił się na łóżko. Przyłożył twarz do chłodnej poduszki, chcąc nieco ostudzić płonące lica. Kiedy tylko przymknął oczy, natychmiast przypomniał sobie długie palce, gładzące delikatnie jego pośladki. Penis natychmiast zareagował na tą podniecającą wizję.
- Co się ze mną dzieje? – pisnął zażenowany i zacisnął uda.
***

   Kacper odważył się wyjść z pokoju dopiero po godzinie, kiedy przez okno sypialni zobaczył, jak mąż wychodzi przez bramkę, a potem udaje się w stronę miasta. Zjadł naprędce śniadanie, a następnie zajął się zwykłymi, codziennymi czynnościami, jak sprzątanie czy oporządzanie zwierząt. Z każdym mijającym dniem szło mu coraz lepiej i wcale nie tęsknił do wystawnego życia w pałacu. Dopiero po południu zabrał się za przelewanie oleju. Wcale nie było to łatwe, bo otwór w butelkach był mały, a kranik w beczce nie dawał zbyt wielkiej możliwości manewru. Do wieczora, chyba już tradycyjnie, udało mu się wypaprać jak nieboskie stworzenie. Całe szczęście, że wcześniej upiął wysoko włosy i chociaż one ocalały z pogromu. Ubranie dosłownie się do niego przykleiło, cały lśnił od złocistej cieczy niczym wypolerowany. Na widok siebie samego w lustrze załamał ręce. Przemko znowu będzie miał się z czego nabijać. Jakby przywołany jego myślami do kuchni wszedł mąż, który zareagował nieco inaczej, niż przewidywał zawstydzony swoim niechlujnym wyglądem, Kacper.
   Mężczyzna stanął na środku pomieszczenia, a nogi przyrosły mu do podłogi. Z szeroko otwartymi szeroko oczami i rozchylonymi ustami nie wyglądał zbyt mądrze. Na pewno nie jak władca tej krainy. On widział przed sobą coś zupełnie innego niż książę. Koszula oraz spodnie chłopaka ściśle przylgnęły do jego zgrabnej sylwetki, uwypuklając każdy mięsień oraz inne, bardziej interesujące części ciała. W tym momencie jego wzrok przesunął się z sutków, wyraźnie zaznaczających się pod na wpół przeźroczystą koszulą, na skarb ukryty między udami męża. Głośno przełknął ślinę.
- Co w ciebie znowu wstąpiło?! Sparaliżowało cię, czy coś?! – zapytał Kacper i zaczął przezornie wycofywać się do sypialni.
- Czy coś – wyszeptał z trudem ochrypłym głosem Przemko, nadal nie mogący się poruszyć.
- To może ja lepiej pójdę się umyć. Nie wiedziałem, że odrobina oleju zrobi na ciebie takie piorunujące wrażenie. – Czerwony jak dorodny burak chłopak wyciągnął z szuflady ręcznik, mydło i czyste ubranie na zmianę. – Idę się umyć, by cię już nie razić swoim wyglądem. – Zwinnie wyminął mężczyznę, po czym umknął w stronę strumienia. Na dworze było już zupełnie ciemno, jednak księżyc w pełni i gwiazdy całkiem nieźle oświetlały drogę. Kiedy dotarł do brzegu, a potem włożył do wody nogę, okazała się strasznie zimna. Postanowił udać się do pobliskiego jeziorka, gdzie jak się niedawno przekonał było całkiem niezłe miejsce do kąpieli. Uwielbiał pływać nago, więc jak tylko się zatrzymał, zrzucił szybko ubranie. Z dziecięcą radością i cichym piskiem wskoczył do przyjemnej, nagrzanej letnim słoneczkiem wody. Właściwie wszystko już zrobił, więc nie miał się do czego spieszyć. Tym bardziej, że ogłupiała mina i pełne pożądania spojrzenie Przemka bardzo go speszyły i wprawiły w dziwny nastrój. Książę nie był głupcem, doskonale wiedział, że jeśli ulegnie kiełkującemu w nim uczuciu barda i da się ponieść namiętności, to ich małżeństwo w pełni się zalegalizuje. Nadal miał, co prawda niewielką już nadzieję, że mężczyzna w końcu da za wygraną, a on będzie wolny. Wypłynął na środek jeziorka. Nie było tu zbyt głęboko. Dryfował w świetle księżyca pogrążony w myślach.
***
   Natomiast Przemko nie mógł znaleźć sobie miejsca. Chodził z kąta w kąt, wypatrując męża. Miał już dość całej tej maskarady, chciał wziąć w ramiona upartego głuptasa, a potem tulić go do białego rana. Pal licho wszystkie idiotyczne pomysły oraz urażoną dumę. Pragnął pokazać mu swój rodzinny zamek, kraj którym przyjdzie im razem rządzić. Doszedł do wniosku, że następnego dnia wszystko mu wyjaśni. Upłynęło pół godziny, a Kacper nadal nie wracał. Dla zniecierpliwionego, atakowanego przez rozkoszne wizje mężczyzny, minuty wlokły się jak godziny. Wreszcie nie wytrzymał i wziął do ręki pochodnię.
- Może coś mu się stało, ktoś go napadł! – Przekonywał sam siebie. Tak naprawdę w głowie miał jedynie obraz nagiego, zaróżowionego ciała chłopaka, wynurzającego się z kąpieli. Odnalezienie zbiega zabrało mu trochę czasu. W pobliżu jeziorka usłyszał plusk. Ostrożnie wychylił się zza drzewa i zobaczył prawdziwie baśniowe zjawisko.
   Kacper, nieświadomy obecności podglądacza mył się powoli lawendowym mydełkiem. Podśpiewywał sobie pod nosem jak to miał w zwyczaju, jakąś miejscową balladę. Woda sięgała mu zaledwie za kolana, więc doskonale było widać jego zgrabną sylwetkę na tle nocnego nieba. Nadal lśniła w świetle księżyca, nie tak łatwo było usunąć grubą warstwę oleju. Z długich włosów wysunęły się spinki i jasne pasma opadły mu aż do pasa. Przemko doszedł do wniosku, że tak musiały wyglądać rusałki, o których w dzieciństwie czytała mu babcia. Nic dziwnego, że jednym spojrzeniem uwodziły zbłąkanych wędrowców. Prawdę mówiąc, nie miałby nic przeciwko takiej chwili słodkiego zapomnienia. Wbił pochodnię w piasek i zaczął się rozbierać. Zupełnie nagi obszedł stawek, tak by zajść swojego małego elfa od tyłu. Powoli, skradając się na palcach, ruszył w jego kierunku.
- Jesteś taki piękny – szepnął namiętnie Kacprowi do ucha, objął go mocno w wąskiej talii i przytulił się spragnionym ciałem do smukłych pleców. Chłopak z zażenowaniem poczuł na swoich pośladkach nabrzmiałego, sporego członka męża. Od pierwszego momentu wiedział, że to on, natychmiast rozpoznał niepowtarzalny zapach jego skóry.
- Przemko, nie możemy – głos mu dziwnie drżał. – Jeśli będziemy się kochać, nigdy się już ode mnie nie uwolnisz. Będę ci tylko zawadą, wiesz jaka nieudolna ze mnie żona.
- Głuptasie – zaczął błądzić ustami po pachnącym karku – nauczysz się wszystkiego. Będziesz miał na to wiele lat – ukąsił go za uchem, a potem polizał to miejsce, by złagodzić ból. Jedna ręka powędrowała do sterczących sutków chłopaka, a druga delikatnie objęła twardniejącego penisa.
- Och… mhm… - wyrwało się z ust Kacpra. W myślach miał straszny zamęt. Rozkoszny wir wciągał go coraz głębiej, wcale nie miał ochoty się z niego uwalniać. Przeciwnie, chciał się w nim zatracić i zatonąć. Pragnął tego mężczyzny tak jak on jego. Pierwszy raz w życiu ktoś tak bardzo mu się spodobał.
   Przemko podniecał się każdym słodkim westchnieniem, każdym ochrypłym jękiem czy piskiem. To była pieśń miłości, ich miłości. Czuł, że nie jest obojętny chłopakowi, że podziela jego fascynację i namiętność. Odwrócił go do siebie przodem, spojrzał w na zawstydzoną, zarumienioną buzię i w tym momencie zrozumiał, że to nie tylko zachwyt pięknym ciałem, które właśnie trzymał w ramionach, ale coś znacznie głębszego. W swojej głupocie miał niesamowite szczęście. Jego mąż był nie tylko śliczny, ale także mądry, czuły i szlachetny. Potrafił się cieszyć z drobnych rzeczy i uśmiechać promienniej niż słońce. Inny na jego miejscu, nigdy nie zostałby z prostym bardem, tylko umknąłby przy pierwszej okazji w poszukiwaniu dobrobytu. Z takim wyglądem bez trudu znalazłby sobie zamożnego męża.
- Od dzisiaj będziesz na zawsze mój – odezwał się ochryple i wziął go na ręce. Zaniósł tulącego się do niego księcia na brzeg, położył na ręczniku i nakrył swoim wygłodniałym ciałem.
- Przemko? – Kacper trochę się bał tego, co miało nastąpić. Rozsunął jednak powoli uda i pozwolił mężczyźnie się miedzy nimi ułożyć. – Och… - pisnął bezradnie, kiedy niespodziewanie poczuł gorące wargi na swoim członku. Biodra same wyskoczyły do przodu, chcąc się zanurzyć głębiej w to wilgotne ciepło, które powodowało rozkoszne drżenie w całym, napiętym niczym struna  ciele.
- Pozwól mi się poprowadzić – pełen drapieżnych nutek, uwodzicielski głos barda spowodował, że zupełnie się mu poddał. Już po chwili kochali się namiętnie, a ich pełne rozkoszy jęki słychać było w całej okolicy. Srebrny wędrowiec oświetlał spocone ciała pogrążone w namiętnym tańcu. Kacper krzyczał coraz głośniej, kiedy penis męża uderzał we wrażliwy punkt w jego wnętrzu, doprowadzając go na szczyt. – Daj się ponieść fali kochanie – wyszeptał mężczyzna wprost do ucha swojego młodziutkiego męża, który wił się pod nim z przyjemności. Jego nieprzytomne spojrzenie wyraźnie mówiło, że już był na skraju wytrzymałości.
- Aaa….! – Rozległ się w nocnej ciszy, pełen wyzwolenia okrzyk. Chłopak wytrysnął na brzuch mężczyzny gorącym strumieniem spermy. Z głuchym jękiem Przemko dołączył do niego, całkowicie zatracając się w krainie rozkoszy. Przez chwilę leżeli nieruchomo, tuląc się do siebie z całych sił. Nadal drżeli, pogrążeni w słodkim rozleniwieniu, jedyne na co się zdobyli, to nakrycie się leżącymi w pobliżu ubraniami. To była jedna z tych wspaniałych, szczęśliwych chwil, która miała pozostać w ich sercach na całe życie.

Król Drozdobrody II

 Król Władysław nie dał się przekonać, ani ubłagać. Wezwano zamkowego kapelana, który udzielił księciu i bardowi ślubu. Kacper widząc, że nic nie wskóra przestał się w ogóle odzywać. Dumnie podniósł głowę do góry i wypowiedział sakramentalne – tak. Jedynym świadkiem była Katy, której serce się krajało na widok zaszokowanej miny przyjaciela. Nic jednak nie mogła na to poradzić, ponieważ była jedynie prostą służącą. Zdążyła jedynie pobiec do komnaty księcia i przynieść mu mały tobołek z ubraniami i butami na zmianę.
   Tak więc  Kacper i Przemko, bo tak kazał mówić do siebie grajek, ruszyli w daleką drogę. Towarzyszył im oczywiście osiołek Gryzak, który dźwigał cały ich dobytek i zrobione po drodze, za zarobionego talara, zakupy. Książę, kiedy wyjechali za bramę obejrzał się tylko raz za siebie, po czym zacisnął usta i pomaszerował, zajmując miejsce po drugiej stronie zwierzaka. Król myślał, że jak na rozpieszczonego jedynaka przystało będzie jęczał i narzekał, tymczasem on szedł spokojnie, nie odzywając się do niego ani jednym słowem. Prawdę mówiąc to go niepokoiło bardziej, niżby by krzyczał na całą okolicę.
   Kacper czuł się zdradzony przez człowieka, który powinien go kochać i chronić. Ojciec nigdy nie poświęcał mu zbyt wiele czasu, ale myślał, że choć trochę mu na nim zależy. Wszystko układało się między nimi całkiem dobrze, dopóki nie zaczął samodzielnie myśleć i protestować. Okazało się, że wystarczyła odrobina problemów i pozbył się go bez zbytnich ceregieli. Dostał za męża prostaka, co prawda przystojnego jak zdążył zauważyć, ale pewnie nawet nie umiał się podpisać. Życie zwykłych kmieci zawsze się mu wydawało pozbawione większych daramatów i całkiem przyjemne. Widywał ich tylko na placu w targowe dni, bo nie pozwolono mu się bratać z pospólstwem. Doszedł do wniosku, że skoro w zamku tak świetnie sobie radził, to na wsi w jakiejś chacie, też nie powinien mieć większych kłopotów. Nie wiedział biedak, że jego życie bynajmniej nie będzie takie proste. Niewiele wiedział o otaczającym go świecie.
   Przez cały dzień Kacper nic nie jadł ani nie pił, kwaśne wino i czerstwy chleb, nie były w jego menu na porządku dziennym. Wieczorem zatrzymali się na jakieś polanie. Nie przyzwyczajony do dalekich, pieszych podróży był tak wykończony, że tylko rzucił na trawę pled i zasnął niemal natychmiast. Zdawało mu się, że tylko na chwilę przymknął oczy...
- Obudź się już ranek. Musimy iść, wieczorem będziemy w domu – usłyszał tuż nad sobą głos barda.
- Odczep się, chcę spać - wypiął tyłek w jego stronę i nakrył się na głowę.
- Jedzonko – mruknął podstępny drań i podetknął mu pod nos  opieczony kawałek kiełbasy. Cudownie pachniała jałowcem i wędzonką. Chłopakowi głośnio zaburczało w brzuchu. Zwinnie wysunął drobną dłoń spod koca, porwał łup i schował się ponownie. - Ożesz ty! – Bard zerwał z niego okrycie dokładnie w momencie, kiedy ze smakiem oblizywał palce. Zgrabne pośladki opięte dopasowanymi spodniami i ten gest, jednoznacznie mu się skojarzyły. Niespodziewanie poczuł zbliżające się problemy i ucisk w dolnych partiach ciała. Książę nieznośny czy nie, był pięknym, młodym mężczyzną, a zdradzieckie ciało reagowało na każdy jego gest. – Osiodłam osiołka i idziemy – rzucił rozkazującym tonem, chcąc pokryć zmieszanie. Szybko odwrócił się tyłem, by Kacper nie zauważył jego rumieńców.
- No dobrze, tylko już przestań marudzić – wstał i ruszył do strumienia, by obmyć twarz i przy okazji napić wody. Gdy wrócił, Przemko już spakował dobytek i był gotowy do dalszej drogi. Podróżowali prawie przez cały dzień, robiąc krótkie przerwy na odpoczynek. Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy zatrzymali się przed małym, drewnianym domkiem krytym słomą. Okna były tak brudne, że zupełnie nic przez nie było widać. Po lewej stronie znajdowała się stajnia z oborą oraz mały kurnik. Wszystko ogrodzono krzywym płotem, który wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić. Z tyłu widać było rozległy sad.
- Oto nasz pałac, drogi mężu – mężczyzna wskazał na swoje gospodarstwo.
- Strasznie zaniedbany, nie przemęczasz się zbytnio – książę przyglądał się ubogiemu domkowi zmrużonymi oczami.
- No cóż, brak tu kobiecej ręki – uśmiechnął się do chłopaka szeroko – ale liczę, że teraz to się zmieni. Po całych dniach pracuję, nie mam czasu na zajmowanie się domem.
- Czyli ja się tu będę zaharowywał, a ty niczym konik polny będziesz podskakiwał w karczmie, pobrzękiwał na lutni i szczerzył się do dziewek? – Kacper zmierzył go wzrokiem.
- Ktoś musi zarabiać na chlebek, mój piękny – stwierdził beztrosko bard. Uważał, że nic tak nie poprawia charakteru jak trochę ciężkiej pracy. Smarkacz może odrobinę spokorniał, ale jego języczek nadal nie stracił na ostrości.
- Jaki twój, głąbie jeden? – warknął książę.
- No może nie do końca, ale to się kiedyś zmieni – zerknął na niego z błyskiem w oku. – Wiesz, że mamy tylko jedno łóżko?
- Nie waż się mnie dotykać! Tymi wielkimi łapami, to ty możesz pole orać – rzucił złośliwie chłopak.
- Skoro masz tyle energii, to rozpal ogień na kominku. Dzisiejsza noc będzie zimna. Ja oporządzę Gryzaka – wziął osiołka za uzdę i poszedł z nim w stronę stajni.
   Tymczasem Kacper złapał za ciężkie sakwy i posapując zaniósł je do środka. Okazało się, że chatka rzeczywiście była bardzo mała. Składała się z dużej, widnej kuchni i sypialni z ogromnym łóżkiem. Chłopak porzucił bagaże na samym środku i zaczął szukać w nich czegoś do jedzenia. W końcu znalazł koszyk z zapasami i postawił na stole. Rzeczywiście było chłodno, miło by było też umyć się w ciepłej wodzie. Zerknął na piec, który w tej chwili wydał mu się bardzo skomplikowanym urządzeniem. No bo jak się właściwie rozpala takie coś? Przypomniał sobie, jak to robiły służące w zamku. Uklęknął, otworzył drzwiczki, nałożył trochę suchych drzazg i garść słomy. Wyjął hubkę z krzesiwem, ale za każdym razem, kiedy pojawiło się kilka iskier wszystko zaraz gasło. Zaczął więc dmuchać, by rozniecić płomień. Za każdym razem wzniecał tumany popiołu. W końcu ogień zapłonął, a on był z siebie niezmiernie dumny. Złapał za wiadro i wyszedł na poszukiwanie studni. Znalazł ją po chwili za domem, zawiesił je na łańcuchu i spuścił w dół zbyt gwałtownie. Wystający drut zahaczył o jego rękaw i pociągał za sobą.
- Aa…! - Zdążył kwiknąć i byłby wpadł w ciemną, wilgotną czeluść, gdyby silne ramię męża w porę nie złapało go w pasie. Przemko postawił pobladłego chłopaka na ziemi i lekko nim potrząsnął.
- Ja widać, wielkie łapska czasem się do czegoś przydają – spojrzał do niego drwiąco. – Na przykład do ratowania słabowitych dzieciuchów.
- Skoro jesteś moim mężem, to chyba twój obowiązek – wydął wargi Kacper i zadarł dumnie nos, chcąc zirytować barda. Miał nadzieję, że jeśli wystarczająco mocno go zdenerwuje, to odeśle go do domu. Jednak zamiast groźnego warkotu, którego się spodziewał, rozległ się chichot.
- Wiesz, te książęce miny dość dziwnie wyglądają u takiego małego Kocmołucha. Radziłbym przejrzeć się w lustrze i doprowadzić do porządku – oczy Przemka iskrzyły się z rozbawienia. Chłopak zaintrygowany jego zachowaniem pobiegł do domu, gdzie w sypialni na ścianie, wisiało duże lustro. Spojrzał w nie i aż go cofnęło. Teraz dopiero zrozumiał rozbawienie barda. Ze szklanej tafli patrzył na niego rozczochrany, smukły chłopak w przekrzywionej, wyplamionej koszuli. Kolana w jego spodniach były zielone od klęczenia w trawie, a twarz wymazana aż po oczy. Czarne smugi sadzy, tworzyły na niej fantazyjne wzorki.
- To naprawdę ja? – Przyzwyczajony do perfekcyjnego wyglądu Kacper nie poznawał samego siebie. Gdyby w takim stanie wrócił na zamek, nikt nie dostrzegłby w nim księcia. Mógłby żyć jako zwykły poddany, chodzić swobodnie po targu, bo to miejsce zawsze niezmiernie go ciekawiło. Żywo interesował się kupiectwem, ale ojciec nie dopuszczał go do żadnych transakcji i nie pozwalał nawet przyglądać się jak zawierają umowy. Do głowy przyszła mu dziwna myśl. Właściwie król nigdy nie traktował go jak swojego następcę, tylko jak córkę na wydaniu, którą przecież nie był. Uroda tak naprawdę wcale mu w niczym nie pomagała, a raczej przeszkadzała. Nauczył się ją bezwstydnie wykorzystywać, jeśli na czymś mu zależało. Nikt jednak nie traktował go poważnie, a starający się o jego rękę wielbiciele, tylko wzdychali i rozmawiali z nim o bzdurach, które go wcale nie interesowały. Jedynie Przemko potraktował go jak zwykłego człowieka i nie dał sobie wyjść na głowę.
- Czyżby twój porażający wygląd zamienił cię w kamień? – Mężczyzna włożył głowę przez szparę w drzwiach do sypialni. – Przyniosłem balię do kąpieli i wodę. Umyj się szybko, bo ja też chcę z niej skorzystać.
   Kacper zawstydził się swojego niechlujstwa, chwycił za węzełek z ubraniami i pobiegł do kuchni. Okazało się jednak, że woda jest lodowato zimna. Wstawił więc ogromny gar na piec i najpierw ją zagrzał. Znalazł w jakieś szufladzie skrzyneczkę z lawendowym mydłem. Nie był to jego ulubiony zapach, ale w końcu lepszy taki, niż kpiąca mina grajka, na widok jego niechlujstwa. Szybko zrzucił ubranie i z błogą miną zanurzył się w ciepłej wodzie. Już po chwili prymitywna wanna napełniła się białą pianą, a książę zaczął nucić, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

,,Patrz, już zabłysł gwiazd bladych sznur
Wiatr ucichł i skonał w objęciach szarej nocy

Proszę cię, błagam, przyjedź nazajutrz
Ja będę czekał z białą konwalią
Dobranoc miły, miej najpiękniejsze sny’’



Miał jasny, zadziwiająco ciepły głos. Przemysław słuchał go z wielką przyjemnością. Prawdę mówiąc był zaskoczony, że ten zimny, wyniosły chłopak potrafi śpiewać z taką czułością i delikatnością. Czyżby jednak tkwiły w nim jakieś uczucia, a ta poza nadętej królewny była tylko maską, jaka przybierał na co dzień? Miał coraz większą ochotę poznać prawdziwego Kacpra, który wydawał mu się coraz bardziej intrygującą istotą. Zdał sobie sprawę, jak pochopna była jego decyzja. Kierowany chęcią zemsty i daniem nauczki chłopakowi, związał się nieodwołalnie na cale życie z kimś, kogo wcale nie znał. Jednym słowem zachował się równie niemądrze, a może nawet niemądrzej niż książę. W końcu był od niego o dobre kilka lat starszy i o wiele bardziej doświadczony. Powinien był wykazać więcej rozsądku. Nie był porywczy z natury i nie mógł pojąć co mu się stało, że tak stracił nad sobą panowanie z powodu, kilku złośliwych słów kapryśnego dzieciaka. Wstał i podszedł do drzwi, które dzieliły go od kuchni. Ciekawie zerknął do środka, co nie było najlepszym pomysłem, skoro chciał nabrać dystansu i trochę się uspokoić. Z białej piany wynurzyło się prawdziwie nieziemskie zjawisko, które zupełnie nie pasowało do prostej chaty i chyba nawet najpiękniejszy pałac, nie byłby go godny. Po jasnej, zaróżowionej od gorąca skórze chłopaka spływały krople wody, znacząc na niej lśniące ścieżki. Obrysowywały gładkie mięśnie pleców, miękkie krzywizny krągłych pośladków, mknęły wzdłuż zgrabnych nóg i niknęły w parującej balii. Stał na szczęście tyłem do mężczyzny, więc nie mógł zaważyć ogłupiałego wyrazu jego twarzy. Tymczasem biedny Przemysław, który niemal przestał oddychać z wrażenia, przypomniał sobie, dlaczego tak go zabolały kpiny tego złośliwego anioła. Stał wtedy w Sali balowej, oczarowany jak wszyscy inni niewinna urodą księcia. Miał nadzieję, że to jego właśnie wybierze spośród tłumu. Wręcz był o tym przekonany, kiedy zobaczył błysk zainteresowania w pięknych, zielonych oczach.
- Drozdobrody, to właściwie dla niego imię – zabrzmiało jak wystrzał armatni i zniszczyło jednym celnym ciosem, wszystkie jego budowane na lodzie mrzonki. Nie przyszło mu wtedy do głowy, dlaczego właściwie książę miałby wybrać człowieka, którego nie znał i powierzyć mu swoje życie. Jednym słowem zachował się równie głupio jak wszyscy inni, a taki był zawsze dumny ze swojego zdrowego rozsądku. Westchnął ciężko i wycofał się do sypialni. Zdał sobie sprawę, że jeśli chłopak zacznie wykorzystywać swoja urodę przeciwko niemu, a widział, że po mistrzowsku potrafi to robić, to polegnie w tej wojnie z kretesem. Należało jakoś się uzbroić. Tylko jak? To właśnie nasz fałszywy grajek musiał odkryć.
   Następnego ranka, kiedy  Kacper wstał, nikogo nie było w domu. Zjadł na śniadanie kawałek suchego chleba z kubkiem mleka i zajął się doprowadzeniem chaty do względnego porządku. Doszedł do wniosku, że trochę wody i mydła może tutaj zdziałać cuda. Nie miał w sprzątaniu żadnej wprawy więc szło mi bardzo powoli. Gdzieś koło południa z rytmu wybiły go wściekłe ryki zwierzaków dochodzące z obórki. Okazało się, że jego małżonek ich nie nakarmił i stały nad pustymi żłobami z bardzo niezadowolonymi pyszczkami. Gryzak ryczał przeraźliwie, a krowa mu wtórowała. Duet był iście piekielny. Nie miał pojęcia co jedzą takie bydlęta, więc tylko otwarł drzwi do pomieszczenia, a zwierzaki same, ochoczym truchtem pobiegły do sadu. Rosła tam wysoka trawa, na drzewach było mnóstwo owoców jako, że zaczynał się właśnie wrzesień, a przez środek płynął niewielki strumień w którym mogły zaspokoić pragnienie. Doszedł więc do wniosku, że same sobie znajdą co lubią.
   Późnym popołudniem wrócił Przemko z wyładowanym wiklinowym koszykiem. Widać w nim było pachnący z daleka chleb, kurę z uciętą głową oraz sporo warzyw. Niektórych książę nie umiał nawet nazwać. Wszystko to rzucił bezceremonialnie na świeżo wyszorowany stół. Po czym rozparł się wygodnie na krześle.
- A ty co, myślisz że dom to stajnia?! - Warknął na niego nieprzyjaźnie Kacper. – Ściągaj te brudne buciory niewychowany prostaku! A co tu robi ta nieboszczka? – Wskazał z obrzydzeniem na kurę.
- Miałem zamiar pomoc ci w gotowaniu obiadu, ale skoro muszę się najpierw doprowadzić do porządku, myślę, że doskonale poradzisz sobie sam – uśmiechnął się przewrotnie do chłopaka i wyszedł na podwórze.
- Ale Przem… -  krzyknął za nim Kacper, ale wstrętny łobuz zwiał zanim zdążył go zapytać, co ma właściwie zrobić. Popatrzył z niechęcią na warzywa i ptaka. No cóż, skoro ma gotować, to proszę bardzo. Postawił na piecu garnek, opłukał produkty, wrzucił je do środka i zalał wodą. Liście z marchewki, bo ją od razu rozpoznał, nieco wystawały, to samo było z kurzymi nogami. Niestety nie miał pomysłu jak je wcisnąć pod wodę, bo nie znalazł większego naczynia. Pióra też nieco dziwnie wyglądały, ale miał nadzieję, że może się rozgotują czy coś? Jak tylko woda zaczęła wrzeć, potrawa zaczęła wydzielać dziwny zapach. Kto kiedyś skubał drób, wie o czym mówię.
- Jak tam obiad drogi mężu? – Przemko pojawił się po jakimś kwadransie. – Co tak śmierdzi?
- Ja to co? Właśnie obiadek. – Chłopak wskazał na garnek.
- O mój boże! – Mężczyzna wytrzeszczył oczy na widok kury, która gotowała się razem z piórami i flakami, nie mówiąc już o nieobranych warzywach. Próbował z całych sił nie parsknąć śmiechem. Nie chciał obrazić chłopaka, który najwyraźniej starał się jak umiał. - Dawaj jakąś miskę, może coś uratujemy!
- Może trzeba było jakoś obrać te pióra? – Kacper postawił na stolę miskę i zaczął się zastanawiać co poszło nie tak, z miną wytrawnej gospodyni.
- Nie mogę… - Bard zaczął chichotać jak szalony, upuścił naczynie i ptak wylądował na podłodze. Skorzystał z tego miejscowy kocur, porwał go do pyska i znikł gdzieś w sadzie.
- Ten drań ukradł nasz obiad! – Kacper chciał gonić zwierzaka, ale mąż go zatrzymał.
 – Daj spokój, zjemy co innego. Fatalna z ciebie kucharka kochanie. – Droczył się dalej z chłopakiem. – Chyba jesteśmy skazani na chleb i kiełbasę, do końca naszych dni. – Dodał marudnym tonem.
- Aleś ty rozpuszczony, jak na kmiecia. Myślałby kto, że przed ślubem codziennie jadałeś na złotej zastawie dwanaście wykwintnych dań. – Popatrzył na męża urażony. Nie wiedział biedak jak bliskie prawdy były jego słowa. – Mogę się założyć, że zjesz ze smakiem cokolwiek ci podam – odezwał się zadziornie.
- Akurat, przyjmuję zakład. – Nieopatrznie odezwał się Przemko, zanim zdążył pomyśleć.

Król Drozdobrody I

Król Władysław odziedziczył bardzo zniszczone królestwo. Jego zmarły ojciec toczył wojny ze wszystkimi naokoło, zupełnie nie dbał o podanych i doprowadził kraj do kompletnej ruiny. Wiele lat upłynęło zanim młody władca je odbudował i doprowadził do względnego dobrobytu. Miał w końcu nieco więcej czasu dla siebie i dopiero teraz zorientował się, jak bardzo był samotny. Zapragnął dziedzica i już wkrótce ożenił się z miłą panienką z sąsiedniego państwa. Niestety nie zmienił starych nawyków i całe dnie spędzał poza domem, więc kiedy urodził mu się upragniony syn, któremu nadano imię Kacper, królowa praktycznie wychowywała go sama. Obca w wielkim zamku, rzadko widywała męża, cały swój wolny czas poświęciła jedynakowi, okrutnie go rozpieszczając.
   Kacper, wyrósł więc na ślicznego, sprytnego chłopca, którego bakałarze nie mogli się nachwalić. Lubił czytać i bardzo szybko przyswajał wiedzę. a ojciec puchł z dumy, że ma takiego mądrego syna. Widywał go jedynie od święta i tak naprawdę wcale nie znał. Ogromnie się więc zdziwił, kiedy na wieść o tym, że należało by poszukać męża, Kacper się zbuntował. Zawsze miał go za posłusznego i uległego chłopca, szanującego starszych i bez szemrania wykonującego rodzicielskie rozkazy.
   Król z początku próbował łagodnie nakłonić potomka do małżeństwa. Był już przecież w odpowiednim wieku, a on chciał w końcu zobaczyć wnuki. Zapraszał sąsiadów i znajomych, którzy mieli przystojnych synów w odpowiednim wieku, ale Kacper okazał się dla nich bezlitosny. Psotny, o ostrym języku płatał adoratorom przeróżne psikusy. Wykorzystywał swoją urodę, by wodzić ich za nos.
   Pewnego letniego popołudnia siedział ze swoją służką na brzegu strumienia i rozczesywał długie, kasztanowe loki. Zamek był jak zwykle pełen gości, a on pragnął odrobiny spokoju. Uciekł przed natrętnymi rycerzami, którzy chodzili za nim krok w krok i prawili mu niemądre komplementy. Niestety i tutaj został odnaleziony. Jęknął w duszy na widok hrabiego Ogara, najwytrwalszego i najbardziej zawziętego z wielbicieli. Uklękną teatralnie u jego stóp i z rozmachem podał mu różę, omal nie wybijając przy tym zębów.
- Piękny książę, oto kwiat dla kwiatu – powiedział mężczyzna, ociekającym czułością głosem. Wywrócił przy tym, romantycznie w jego mniemaniu, oczami i głośno westchnął, co pewnie miało świadczyć o sile uczucia. Kacper wściekł się, że nie ma ani chwili wytchnienia, ale nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się słodko i pociągnął zbyt mocno za swoje splątane na wietrze włosy. Grzebień wypadł mu z ręki, zatoczył w powietrzu szeroki łuk i plusnął do strumienia.
- Ach, to był mój ulubiony – wyszeptał smutno i spojrzał spod długich rzęs na rycerza, chcąc się przekonać, czy połknął haczyk. Potok może wyglądał niewinnie, ale był bardzo głęboki, a woda w nim niesamowicie zimna, o czym wiedzieli tylko miejscowi. Mimo upalnego lata nikt się w nim nie kąpał i wszyscy woleli biegać do odległej kilka kilometrów rzeki.
- Mój książę, dla ciebie gotów jestem walczyć z całym światem! – krzyknął rozdzierająco hrabia i rzucił się po bohatersku do strumienia. Omal nie utonął w pierwszej chwili, bo rozgrzane ciało w zetknięciu z lodowatą wodą dosłownie skręciło się w supeł. Nie wypadało mu jednak wyskoczyć bez grzebienia. Kiedy po jakiejś godzinie wyszedł na brzeg był cały siny i szczękał zębami, które dzwoniły niczym kastaniety. – Oto twoja własność – tryumfalnym gestem podał księciu odnaleziony przedmiot. Liczył, że tym razem udało mu się zrobić odpowiednie wrażenie.
- Sporo ci to czasu zajęło, panie. Mój pies aportuje lepiej od ciebie – odezwał się wyniośle Kacper i nie raczywszy nawet spojrzeć na dygocącego zalotnika, oddalił się w kierunku zamku. 
Hrabia Ogar jeszcze przez chwilę stał na brzegu z bardzo zaskoczoną miną, kompletnie zdruzgotany. Właśnie zrozumiał, że nie ma u chłopaka żadnych szans, a przecież wiązał z nim tyle planów i nadziei. Z ciężkim sercem powlókł się z powrotem, aby spakować dobytek.
   Takie to i podobne sceny były codziennością chłopaka, a o każdej dowiadywał się jego ojciec i coraz bardziej zgrzytał zębami.
- Byłeś zbyt ostry – odezwała się cicho towarzysząca księciu służka. Przyjaźnili się od lat i nie mieli przed sobą tajemnic. Katy była bystrą dziewczyną i wszędzie zabierał ją ze sobą.
- Nie masz racji. Jakim byłbym potworem, dając nadzieję temu zakochanemu głupkowi? A tak, może w końcu zrozumie, jak wielu innych przed nim, że go nie chcę i wreszcie odjedzie – odezwał się spokojnie Kacper. – Poza tym jego mina, kiedy dowiedział się, że nie dorównuje Azorowi… Bezcenna…  – zachichotał.
- Kiedyś przebierzesz miarę – pokręciła głową Katy, która lepiej niż książę znała jego ojca i wiedziała, że bardzo zależy mu na wyprawieniu rychłego weseliska.
***
   Dzień w którym władca stracił cierpliwość nadszedł szybciej, niż można było tego oczekiwać. Niezmiernie się rozgniewał, na wieść o tym, jak książę potraktował hrabiego, który był synem jego najlepszego przyjaciela. Postanowił dać Kasprowi ostatnią szansę. Umyślił sobie wyprawić wielkie przyjęcie dla całej bliższej i dalszej okolicy. Zaprosił wszystkich, którzy jego zdaniem warci byli ręki niepoprawnego jedynaka. Zjechali się królowie, książęta i zamożna szlachta ze wszystkich sąsiednich krajów. Cała sala balowa wypełniła się znamienitymi gośćmi. Każdy z nich wystrojony w odświętne mieniące się klejnotami, barwne szaty, chciał się jak najlepiej zaprezentować przed innymi i był przekonany, że właśnie jemu przypadnie ręka pięknego księcia.
   Kacper stał nadąsany obok tronu ojca i zmrużonymi, zielonymi oczami lustrował przybyłych. Miał wrażenie, że jest kawałkiem pysznego tortu, na który banda wygłodniałych dzikusów ostrzy sobie zęby. Był cały chory na myśl o tym, że łapy któregokolwiek z nich miałyby go dotknąć. Ogromnie zdenerwowany i przestraszony nakręcał się coraz bardziej. Król oczywiście nie zauważył niczego dziwnego w zachowaniu syna. Nie widział jak zaciska drobne dłonie na oparciu tronu, aż pobielały mu place. Nie miał zamiary łatwo się poddać. Skoro ojciec urządził ten cyrk bez porozumienia z nim, to poniesie wszystkie tego konsekwencje.
- Panowie – władca zwrócił się do gości – bardzo proszę tych, którzy są zainteresowani ślubem z moim synem, żeby stanęli w szeregu. - Spora grupa mężczyzn ustawiła się w dwa szpalery, po obu stronach biegnącego przez środek sali czerwonego dywanu. – Będę was po kolei przedstawiał, aby książę mógł was bliżej poznać.
   Kacper posłusznie ruszył za królem. Ubrany w białą, haftowana złotem, dopasowaną szatę, z dumnie uniesioną głową szedł powoli przed siebie, przyglądając się z pogardliwym uśmieszkiem zgromadzonym mężczyzną. W środku jednak, wcale nie był taki pewny siebie. Zwyczajnie się bał, że uparty ojciec zmusi go do wyjścia za mąż za któregoś z tych nicponi. Potem będzie spędzał długie, samotne dni w wielkim zamku i płakał do poduszki jak jego matka, kiedy myślała, że nikt jej nie widzi.
   Tymczasem adoratorzy, niepomni chłodu w jego pięknych oczach, z zachwytem śledzili wzrokiem zgrabną sylwetkę i podziwiali długie kasztanowe loki spięte zieloną, jedwabną wstążką. Chłopak wyglądał słodko i niewinnie, niczym mały anioł. Większość doszła do wniosku, że krążące o nim paskudne plotki, musiały być mocno przesadzone. Tylko jeden z nich zauważył pewną sztywność w ruchach księcia i gniewne błyski w szmaragdowych oczach, ale tak jak inni był urzeczony jego urodą i wdziękiem. Wysoki, postawny stał na końcu szeregu i nie mógł się doczekać, kiedy spojrzy na księcia z bliska i zamieni z nim kilka słów. Zaczęła się prezentacja.
- To kasztelan Jabłkowski – przedstawił niskiego mężczyznę władca.
- Rzeczywiście przypomina jabłko, po schodach zapewne się toczy – padły złośliwe słowa z delikatnych, różowych ust. Szlachcic poczerwieniał na twarzy i nie wiedział, gdzie podziać oczy. Odetchnął z ulgą, kiedy ojciec z synem przesunęli się krok dalej.
- Hrabia Szydełko – król zacisnął zęby, by nie strzelić pyskatego potomka w ucho.
- Chudy jak szczapa, głowa niczym hak. Zaiste idealne nazwisko – zachichotał bezczelnie Kacper. Mężczyzna nisko się ukłonił, by nie było widać jak płoną mu ze wstydu policzki.
- Jego królewska wysokość Przemysław, z kraju za górami – władca wskazał przystojnego, czarnowłosego mężczyznę. Jego niebieskie, pełne ciepła oczy natychmiast przykuły uwagę księcia. Ubrany w elegancki, ciemny surdut prezentował się wytwornie i godnie. Kacprowi od razu się spodobał i w innych okolicznościach, może próbował by nawiązać znajomość. Zdał sobie jednak sprawę, że nieznajomy zauważył jego aprobatę, dlatego natychmiast poczuł gniew na samego siebie. Aby czasem nie pomyślał, że go w jakiś sposób wyróżnia, odezwał się wyjątkowo paskudnie.
- Ależ on ma wystający podbródek, zupełnie jak dziób drozda – posłał nieprzyjazne spojrzenie mężczyźnie, mocno zaskoczonego tym niespodziewanym atakiem. – Drozdobrody, to właściwie dla niego imię – rzucił chłodno chłopak i odwrócił się na pięcie. Cała sala wybuchła gromkim śmiechem, bo rzeczywiście wymyślone przez niego przezwisko wspaniale pasowało. Powtarzano je sobie z ust do ust i od tej pory przylgnęło do Przemysława na zawsze. Zanotowali je nawet kronikarze w swoich opasłych, zakurznych księgach.
   Tymczasem mężczyzna poczuł się, jakby go publicznie spoliczkowano, a przecież niczym nie zasłużył na taki afront. Przybył tu na zaproszenie, w jak najbardziej pokojowych zamiarach. Oszołomiony anielską urodą chłopca, zupełnie zapomniał co o nim mówiono w jego kraju. Okazało się, że plotki nie były bezpodstawne. Ten niewinnie wyglądający piękniś, miał niewątpliwie diabelski charakterek. Nie był głupcem, widział w oczach księcia, że mu się spodobał. Dlaczego więc tak się zachował? Może te wszystkie hołdy, komplementy i prezenty jakimi ciągle go zasypywano, całkiem przewróciły mu w głowie? Rozpuszczony smarkacz, zasłużył sobie na porządną nauczkę. Przemysław był dumnymczłowiekiem i nie miał zamiaru puścić takiej zniewagi płazem.
- Tym razem przesadziłeś! – rozległ się gniewny głos króla Władysława. – Nie zachowujesz się jak przystało księciu, zostaniesz więc potraktowany jak zwykły poddany! Nie umiesz docenić tego, czym tak hojnie obdarzył cię los! Wydam cię za mąż za pierwszego żebraka, który przekroczy jutro bramy naszego miasteczka! – władca wyszedł z sali, z całej siły trzaskając drzwiami. Książę stał przez chwilę oniemiały i nie bardzo wiedział jak zareagować na oświadczenie ojca. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że za kilka dni złość mu przejdzie i zapomni o wszystkim. Nigdy nie potrafił gniewać się na niego zbyt długo. Ukłonił się grzecznie gościom, którzy zaczęli rozchodzić się do domów i udał się do swojej komnaty. Niedługo miała z dalekiej podróży wrócić matka. Na pewno jej się uda ułagodzić jakoś wściekłego króla. Z tą myślą położył się spokojnie spać.
***
   Następnego dnia, bladym świtem pod bramami miasta stanął wysoki minstrel w obszarpanych, lecz czystych szatach. Nieco rozczochrane włosy, zasłaniały mu połowę twarzy.Trzymał za uzdę ryczącego przeraźliwie, najwyraźniej głodnego osiołka. Na plecach miał lutnię i niewielką sakwę, z której wystawał bochenek czerstwego chleba i butelka najtańszego wina.
- Ruszcie się lenie! – zawołał mocnym, dźwięcznym głosem do drzemiących strażników. – Słoneczko już wzeszło!
- Czego tak się drzesz, grajku?! – jeden z mężczyzn zaczął powoli otwierać bramę. – Dokąd ci tak śpieszno?
- Słyszałem, że król lubi dobrą muzykę podczas posiłków, więc mam nadzieję, że zarobię na śniadanie – rzucił wesoło.
- A ten paskud co? – wskazał na przebierającego nogami zwierzaka. - Śpiewa z tobą w duecie?
- Iiiii… ooo…! - kwiknął przeraźliwie urażony osiołek, aż mężczyznom stanęły włosy na głowie. Złapał zębami za spodnie żartownisia i mocno pociągnął.
- Zabieraj tego szalonego potwora! Wyżarł mi dziurę w gaciach! Żona mnie zabije!
- On jest honorowy, obraziłeś go – zachichotał Przemysław, bo to oczywiście on ukrywał się pod łachmanami. Nie spał całą noc i doszedł do wniosku, że tak tej sprawy nie zostawi. Najwyższy czas, by ktoś wychował tego zarozumiałego dzieciaka. Dziarskim krokiem ruszył do zamku. Podczas drogi ułożył sobie plan działania i powrócił mu humor. Czekały go ciekawe chwile, na pewno nie będzie się nudził. Kacper ze swoim charakterkiem nie wyglądał na uległą żonę. Kiedy wszedł do środka, król Władysław właśnie spożywał posiłek. Ucieszył się z wizyty minstrela, miał nadzieję, że muzyka choć trochę ukoi, jego skołatane po wczorajszej awanturze, nerwy. Grajek okazał się warty złotego talara. Zaśpiewał mu kilka starych ballad pięknym, niskim głosem, akompaniując sobie na lutni. Władca przyglądał mu się uważnie i z każdą minutą uśmiechał się coraz szerzej. W końcu wstał z ławy i skinął na pazia, by przyprowadził do niego syna.
   Kacper przyszedł z markotną miną, ubrany w samą koszulę i spodnie z miękkiej skóry. Śpieszył się, bo nie chciał rozdrażnić bardziej i tak już rozgniewanego ojca.Wyglądał w tych prostych szatkach jeszcze lepiej, niż wystrojony w klejnoty poprzedniego dnia. Grajek z wielkim trudem oderwał od niego oczy.
- Drogi synu, wczoraj w obecności wielu świadków złożyłem obietnicę i mam zamiar jej dotrzymać. Oto twój przyszły mąż – wskazał na skromnego mężczyznę w obszarpanych szatach, który zasłaniał swoją twarz instrumentem. – Wołajcie kapelana! - zawołał na służbę.
- O czym ty mówisz?! To najmniej śmieszny żart jaki słyszałem! – książę z niedowierzaniem wytrzeszczył na króla oczy. – Uszczypnij mnie Katy, ba mam jakiś dziwny, koszmarny sen – zwrócił się do stojącej pod ścianą przyjaciółki. 

Smok Wawelski V

    Zrobili dokładnie tak, jak to wcześniej zaplanowali. Wyrwiząb udał martwego i leżał w jamie z wywieszonym językiem i przewróconymi oczami. Zamkowa straż, późnym wieczorem, by uniknąć ciekawskich tłumów, przetransportowała go za miasto i wrzuciła do głębokiego dołu. Grzmisław razem z księciem byli przy tym obecni i nadzorowali pracę, zwłaszcza ten ostatni bardzo pilnował, żeby nie uszkodzili cennego ładunku. Na koniec Wacław włożył do grobu smoka kilka łodyg bagiennych trzcin i stwierdził z uczoną miną, że to powstrzyma jego ducha od straszenia okolicznych mieszkańców. Nie mógł przecież dopuścić, by ukochany się tam udusił. Postali nad mogiłą jeszcze przez chwilę i wrócili do domu, oświetlając sobie drogę łuczywami, ponieważ zrobiło się już zupełnie ciemno.
   Tymczasem smok odczekał dla pewności jeszcze z pół godziny, chwilę powęszył czy w pobliżu ktoś się czasem nie pląta, a następne wygrzebał się z dołu na powierzchnię bez żadnego problemu. Z czułością popatrzył na trzciny, które ułatwiły mu oddychanie. Książę był strasznie słodki i bardzo o niego dbał. Uśmiechnął się do siebie szeroko zębiastą paszczą, rozłożył błoniaste skrzydła i odleciał w sobie tylko wiadomym kierunku.

   Natomiast sprytny władca już następnego dnia rano zaczął urabiać swoją Radę. Pokazał im list, który rzekomo przyszedł przed miesiącem, z prośbą o rękę Wacława. Bogaty francuski hrabia Julien de Norris w samych superlatywach wyrażał się o ich kraju, mieszkańcach i władcy, pod niebiosa wychwalając urodę i mądrość księcia, którego podobno poznał na jednym z turniejów.
- Nie mówiłem wam o tym wcześniej, ponieważ nie wiedziałem jak zareaguje mój syn, poza tym smok spędzał mi sen z powiek. Skoro jednak poczwara już nie żyje, a książę wyraził zgodę, to nic nie stoi na przeszkodzie, by przyjąć hrabiego i bliżej go poznać. Jeśli nam się spodoba – tu skinął doradcom, by pokazać im jak bardzo ceni ich zdanie – to zrobimy huczne weselisko.
- Chyba dwa weseliska Wasza Wysokość – odezwał się wojewoda Śmiałkowski.
- Tamtej sprawy jeszcze nie omówiliśmy – burknął król i popatrzył na mężczyznę z ukosa.
- Nie ma nad czym debatować mój panie – poparł poprzednika kolejny z doradców. – Prawo mówi, że skoro Dratewka pokonał smoka, to należy mu się ręka księcia i pół królestwa.
- Ale mój syn jest właściwie zaręczony, a poza tym ten cały Dratewka i tak go nie chce, a nie oddamy przecież naszego kraju w ręce szewczyka, jaki by odważny nie był – najeżył się Grzmisław. Czuł, że grunt pali mu się pod stopami. Te stare osły chciały go zmusić do poślubienia cwanego Borysa, ale to przecież nie oni będą musieli z nim sypiać. – Nie zna się na rządzeniu i będzie tylko przeszkadzał – nadął się zły, że wszyscy są przeciwko niemu.
- Ale Wasza Wysokość, co ty właściwie masz przeciwko Dratewce? Nie jest szlachcicem, ale może nim zostać w każdej chwili. Poza tym to rozsądny, stateczny mężczyzna, w dodatku hojnie obdarzony przez naturę, więc i w łożu nie będziesz miał na co narzekać – tłumaczył pojednawczo wojewoda i natychmiast został kopnięty w goleń przez innego członka Rady, aż podskoczył.
-Milcz kretynie! – warknął mu do ucha kasztelan Wesołowski. – Nie widzisz, że właśnie tego słynnego Rożna tak się boi!
- Ale jak to?! – szepnął zaskoczony mężczyzna. – Borys jest przystojny, obyty, doświadczony, sam bym go z sypialni nie wyrzucił.
- Ty może nie, ale nasz król od tamtej strony pewnie jest prawiczkiem – wyszczerzył się mężczyzna.
- Żartujesz?! – wytrzeszczył na niego oczy wojewoda.
- Panowie, czy ja wam czasem nie przeszkadzam?! – coraz bardziej zdenerwowany król spojrzał groźnie na szepczących do siebie, najwyraźniej rozbawionych doradców. – Widzę, że nie znajdę u was żadnej pomocy! – Wstał i energicznym krokiem pomaszerował do drzwi, po czym trzasnął nimi z całej siły, omal nie wyrywając ich z futryn. Wyglądało na to, że się nie wywinie i dwa śluby na pewno się odbędą. Na samą myśl, co będzie potem chwycił się za tyłek i przyspieszył kroku. Mamrocząc przekleństwa pod nosem ruszył na poszukiwanie syna, a cała służba widząc jego wściekłą minę schodziła mu z drogi.
***
   Wacław stał właśnie przy oknie i obserwował wjeżdżających na dziedziniec gości. Serce skakało w nim z radości na widok Wyrwka, zakutego w złocistą zbroję. Nie mógł tam pobiec, by się przywitać, a tak bardzo za nim przez ten tydzień tęsknił. Mężczyznę otaczało grono eleganckich pań i panów, wszyscy mieli charakterystyczne gadzie oczy z pionowymi źrenicami. Najwyraźniej na wesele zjechała cała rodzina smoka. Wystrojeni w bogate, barwne stroje i przyciągające wzrok klejnoty, zaczęli zsiadać z rasowych wierzchowców na widok których stajenni, aż zamlaskali z zachwytu. Oczywiście ochmistrzyni przywitała ich tradycyjnie w progu chlebem i solą i zaprowadziła do przygotowanych wcześniej komnat, aby mogli się wykąpać i nieco odpocząć po długiej podróży. Wieczorem miała się odbyć zaręczynowa uczta. Książę z rozbawieniem zauważył wjeżdżającego przez bramę Dratewkę, na widok którego idący korytarzem ojciec umknął do swojej komnaty.
- Tato, powinieneś zamienić z nim chociaż kilka słów – zawołał za niepoprawnym Grzmisławem. - Zachowujesz się jak nastoletnia dziewica!
- A po co? Zobaczymy się na uczcie – zadarł nos król i starannie zamknął za sobą drzwi. Ten smarkacz robił się coraz bardziej pyskaty i śmiał zwracać mu uwagę. Zaszył się w ulubionym fotelu z książką w dłoni, to były ostatnie chwile jego wolności i miał zamiar je spędzić tak jak lubił. Żaden napalony szewczyk nie będzie go dzisiaj obmacywał już on o to zadba. Z dziecinnym uporem nakrył się po samą szyję puszystym pledem, jakby chciał się przed kimś ukryć. Czuł się strasznie niepewnie w roli przyszłej panny młodej, a na myśl o nocy poślubnej miękły mu nogi. Wiedział, że reaguje histerycznie, ale nie potrafił nad tym zapanować.
***
   Czas niestety pędził nieubłaganie do przodu i nastał wieczór, na który wszyscy tak czekali. Jedni z utęsknieniem jak Wacław, nie mogący się doczekać, kiedy zatonie w ramionach ukochanego. Inni tak jak władca z obawą w sercu, nie mający pojęcia co ich naprawdę czeka, bo że na pewno nastąpią duże zmiany, wiedzieli wszyscy. W ogromnej komnacie biesiadnej wszystko już było gotowe. Stoły ułożone w podkowę, pięknie nakryte i udekorowane czekały na przybycie gości, którzy najpierw udali się do sali tronowej, po brzegi zapełnionej szlachtą, mieszczanami i innymi zaproszonymi nacjami. Hrabia Julien de Norris bardzo się wszystkim spodobał, władał miejscowym językiem całkiem dobrze, tyle że z francuskim akcentem. Uprzejmy i hojny przywiózł niesamowicie bogate dary. Ukląkł przed zarumienionym z emocji Wacławem i oficjalnie, w obecności przybyłych poprosił go o rękę.
- Pokochałem cię panie od pierwszego wejrzenia i mam nadzieję, ze uczynisz mi zaszczyt i zostaniesz moim małżonkiem – mówił Wyrwek pełnym ciepła głosem i czule patrzył w oczy swojego ukochanego. Wszyscy zauważyli, doskonale widoczne na jego twarzy uczucie do ich księcia.
- Oczywiście, że tak – chłopak nie wytrzymał napięcia i zamiast się dwornie ukłonić, rzucił się na szyję zachwyconemu jego entuzjazmem smokowi, który skorzystał z okazji by wycisnąć na jego słodkich ustach ognistego całusa. 
   Następnie do króla zbliżył się Dratewka i ukląkł na czerwonym dywanie u jego stóp. Widząc spłoszoną minę mężczyzny, ujął go delikatnie za rękę. Doskonale wiedział co za jego plecami wyprawiał Grzmisław i jak bardzo chciał uniknąć tego małżeństwa. Wprost nie mógł się napatrzyć na duże, zielone oczy, spoglądające na niego nieco trwożliwie i różowe, zaciśnięte gniewnie usta. Mężczyzna próbował ukryć przed nim swoje obawy, ale doświadczone oko Borysa szybko je wytropiło.
- Pozwól Panie włożyć sobie na rękę symbol mojej miłości i oddania – wsunął mu ostrożnie na palec piękny pierścionek ze wspaniałym rubinem, przypominającym kształtem rozkwitającą różę. Smukła ręka zadrżała w jego dużej dłoni.
- Postaram się… postaram… - powtórzył już pewniej władca – żeby nasze małżeństwo było szczęśliwe i stanowiło przykład dla naszych poddanych. - Zerknął na Borysa, obawiając się, że wpije mu się bezczelnie w usta. Ten jednak tylko się uśmiechnął i ucałował dwornie końce jego palców.
   Oczywiście rozległy się wiwaty i okrzyki. Wszyscy zgromadzeni gratulowali obu młodym parom, życząc im wszelkiej pomyślności. Po czym przeszli do komnaty biesiadnej i rozpoczęła się uczta, która trwała do północy. Grali najlepsi muzykanci z całej okolicy, bardowie popisywali się swoimi pieśniami, a akrobaci umilali czas występami i żartami. Kucharki stanęły na wysokości zadania i na stołach pojawiły się wspaniałe dania, cieszące nie tylko podniebienie wyszukanym smakiem, ale także oczy swoim wyglądem i nosy, niesamowitym aromatem. Goście nie mogli się ich nachwalić, a kobiety puchły z dumy, słysząc sypiące się ze wszystkich stron komplementy, dla ich kunsztu.
   ***
   Następnego dnia, w miejscowej katedrze odbył się ślub obu par, a sakramentów udzielił im wzruszony biskup, znający obu mężczyzn od dziecka. Chyba całe miasto wyległo na ulice, by zobaczyć weselny orszak i przede wszystkim hrabiego, który zdobył serce ich księcia, tak długo opierającego się stanowi małżeńskiemu. Na widok potężnego, bogatego rycerza, zakutego w ozdobną zbroję i wpatrzonego w Wacława jak w obrazek, rozległy się pełne aprobaty szepty. Książę także wyglądał wspaniale w tradycyjnej białej szacie, haftowanej srebrną nicią w roślinne ornamenty i gustownie przyozdobionej klejnotami. Promieniał niczym słońce u boku swojego narzeczonego, odciągając wzrok od króla, który z niesamowicie sztucznym uśmiechem jechał tuż za nim, ubrany podobnie, tyle że w zieleń. Dratewka jechał obok niego na andaluzyjskim wierzchowcu, nie odstępując go na krok, czym jeszcze bardziej denerwował i tak już ledwie trzymającego się w ryzach władcę. Grzmisław odkąd wyjechali z zamku, miał wielką ochotę spiąć swojego rumaka ostrogami i umknąć, gdzie go oczy poniosą. Na miejscu trzymał go jedynie honor i przysięga jaką złożył przed ludem.
- Rozchmurz się panie, to wielki dzień dla nas obu – szepnął do niego łagodnie Borys nachylając się w siodle. – Wszystko się ułoży, nie ma sensu aż tak się dąsać.
- Małżeństwo to nie zabawa. Zresztą co ty tam wiesz, żyłeś tyle lat w starokawalerstwie – machnął na niego lekceważąco król i zarumienił się pod płomiennym wzrokiem mężczyzny. Spiął konia i wysforował się do przodu.
- Wiem o tym i zrobię wszystko, byś był szczęśliwy – odezwał się z uśmiechem Borys i zapatrzył na krągłe pośladki przed sobą, bujające się tam i z powrotem na ozdobnym siodle. Niemądry Grzmisław nie miał pojęcia jak bardzo był czarujący, nawet taki nadęty i obrażony na cały świat. Dratewka nawet przez moment nie pożałował swojej decyzji. Prędzej czy później zdobędzie serce tego ślicznego, dumnego mężczyzny.
***
   Ceremonia ślubna przebiegła bez dalszych zakłóceń. Po powrocie do zamku odbyło się huczne weselisko. Gośce wspaniale się bawili, a po północy ojciec z synem rzucili swoje wianki za siebie, jak nakazywała tradycja i udali się do swoich komnat sypialnych razem z małżonkami. Wacław wtulony w Wyrwka, nie widział poza nim świata. Ledwie zamknęły się za nimi drzwi rzucili się w swoje ramiona spragnieni bliskości. Chichocząc, zaczęli cofać się tyłem w stronę łóżka i zdzierać z siebie weselne szaty.
   W drugiej sypialni panowała zupełnie inna atmosfera. Grzmisław poszedł prosto za malowany w chińskie róże parawan, tam przebrał się w długą do ziemi nocną koszulę i rozpuścił jasne włosy. Tymczasem Borys siedział w fotelu z lampką wina w dłoni i nakręcał się każdym tajemniczym szelestem, dobiegającym go zza kotary. Po kwadransie miał już pełną erekcję, która boleśnie rozpychała mu spodnie. Postanowił więc szybko się od nich uwolnić. Zrzucił eleganckie ślubne ubranie i nagi wsunął się do łoża, co jak się po chwili okazało było całkowitym błędem. Oparł się o poduszki i cierpliwie czekał na męża, który specjalnie przedłużał tą chwilę w nieskończoność.
- Wyjdź, nie ukrywaj się przede mną – spróbował wywabić mężczyznę. – Sądziłem, że jesteś odważniejszy.
- Nie boję się ciebie – burknął władca i nieśmiało wyszedł zza parawanu, mnąc w palcach rękaw koszuli. Z zarumienionymi policzkami i rozpuszczonymi na ramiona włosami wyglądał,  jakby był w wieku swojego syna.
- Więc udowodnij mi to – zauroczony Borys poklepał miejsce obok siebie. Mężczyzna zbliżył się powoli odkrył kołdrę i …
- To niemożliwe… - pisnął spanikowany na widok sterczącego zawadiacko Rożna. Legendy nie kłamały jak miał do tej pory nadzieję. Członek Dratewki był  duży, gruby i czerwony, cały opleciony nabrzmiałymi żyłami. Wyglądał jak korzeń wielkiego dębu, a nie ludzki organ. Już sączył pierwsze krople, a jeszcze nawet go nie dotknął. Na myśl o tym, że miałby się znaleźć w jego wnętrzu cały zadrżał i z przerażeniem w oczach zaczął się cofać. I już ani duma, ani przysięga nie zdołały go powstrzymać, umknął zwinnie niczym rączy jeleń sprzed oczu zaskoczonego Borysa. Najpierw wbiegł przez otwarte drzwi na taras, oplatający cały zamek, a stamtąd przedostał się do następnej komnaty i sobie tylko znajomymi ścieżkami zbiegł, zanim mąż zdążył zdołał wydać jakikolwiek dźwięk.
- Niech to szlag! Co za głuptas! – Dratewka wyskoczył z łóżka i szybko naciągnął bryczesy, koszulę i długie buty. Nie mógł przecież na golasa gonić męża po zamku. Wesele nadal trwało i nie chciał straszyć niczemu niewinnych gości. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo go odnaleźć, Grzmisław mieszkał tu od dziecka i znał każdy zakamarek. Musi posłużyć się rozumem, jeśli chce, by ich noc poślubna doszła do skutku. Nie spodziewał się, że zrobi na mężczyźnie aż takie wrażenie. W końcu był już kiedyś żonaty i małżeńskie uciechy nie były mu obce. Dobrze poznał już męża i powinien był wiedzieć, że będzie walczył do końca. Miał ochotę sam siebie kopnąć w tyłek za brak rozsądku. Gdzie on się mógł udać o tej porze? Na pewno nie wyszedł na zewnątrz i nie plątał się bez końca po korytarzach, bo nie chciałby, żeby ktoś go zobaczył. Najbliżej ich sypialni była sala obrad, biblioteka, zbrojownia i sala tronowa. Będzie musiał sprawdzić je po kolei i zajmie mu to sporo czasu. Westchnął i przyspieszył.
   Minęła dobra godzina, potem druga i Borys już zaczął tracić nadzieję, że odnajdzie swojego niemożliwego małżonka. Wszedł na palcach do sali tronowej i ku swojej ogromnej radości zobaczył zbiega, śpiącego na tronie, dokładnie owiniętego koszulą. Widać było mu zimno ponieważ cały się skulił. Pewnie myślał, że nie przyjdzie mu tu do głowy zajrzeć. Z błyskiem w oku zaczął się skradać w jego stronę.
- Może czas wrócić do sypialni? – szepnął mu do ucha i nachylił się nad mężczyzną, całkowicie odcinając mu odwrót.
- Aa…! – pisnął wystraszony Grzmisław nagle wyrwany ze snu. Na widok Borysa, tak blisko niego zaczął cofać się do tyłu, poślizgnął się na gładkiej skórze fotela i wylądował na tyłku z szeroko rozłożonymi nogami przerzuconymi przez poręcze. Koszula podwinęła mu się do góry prezentując wszystkie jego skarby. – Chyba nie masz zamiaru…? – szarpnął się gwałtownie i w tym momencie rozległo się kliknięcie i zgrzyt. Zagłówek mocno się obniżył, nogi powędrowały do góry, a na łydkach zacisnęły mu się metalowe obręcze. – Ratunku! – krzyknął spanikowany. Po kilku sekundach dopiero przypomniał sobie, co o tym tronie opowiadał mu ojciec. Podobno ich dziadek był bardzo pomysłowym  człowiekiem, lubiącym wymyślne uciechy. Ten nieszczęsny fotel był jednym z jego zwariowanych wynalazków. – Borys? – podniósł głowę i łypną niepewnie na męża, który zafascynowany, patrzył wprost między jego nogi.
- Twoja rodzina ma fantazję, nie powiem – zachichotał Dratewka i wygodnie ułożył się między jego smukłymi udami. – Poddaj się kochanie i daj mi buzi – pogładził go po policzku. – Najwyższy czas złożyć broń – musnął czule jego wargi swoimi.
- Bądź delikatny… - szepnął drżąco Grzmisław, patrząc mu w oczy – ja nigdy nie…- doskonale wiedział, że już się nie wywinie.
- Wiem mój piękny, wiem…- złączył ich usta w namiętnym pocałunku. Chwilę je pieścił, spijając z nich słodkie westchnienia. – Zaufaj mi proszę, chyba nie myślisz, że mógłbym skrzywdzić kogoś, kogo kocham - gorące wargi zaczęły sunąć po szyi króla, co kawałek robiąc na niej małe ślady.
- Kochasz? – zielone oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Chyba nie myślałeś, że żenię się z tobą dla twojego zgrabnego tyłka, albo co gorsza dla pieniędzy? – Dłonie szewczyka musnęły stwardniałe sutki męża i zaczęły się nimi bawić, pocierając je i skręcając.
- Przepraszam. Och…- władca wygiął się w łuk, kiedy wilgotne wargi zacisnęły się na jego piersi.
- Niemądry. Zgrabnych tyłków jest mnóstwo w okolicy i nie trzeba z tego powodu kupować od razu obrączek. Choć nie powiem, twój wydał mi się najlepszy – zachichotał Dratewka i niespodziewanie przejechał czubkami palców po nabrzmiewającym penisie mężczyzny. – Spokojnie, rozłóż szerzej nóżki i pozwól sprawić sobie przyjemność – głos Borysa zabrzmiał ochryple i nabrał drapieżnych nutek.
- Ale on się nie zmieści... – próbował jeszcze negocjować Grzmisław. Zdradliwe gorąco kumulowało się mu w dole brzucha. Poruszył niecierpliwie biodrami, a duża dłoń zaczęła go umiejętnie pieścić, postukując od czasu do czasu w sączącą dziurkę.
- Pokaż, że jesteś mój – wyciągnął z kieszeni  słoiczek masła orzechowego, z którym nigdy się nie rozstawał. Jeden z jego palców zaczął zataczać kręgi wokół ciasnego wejścia. – Spójrz na mnie – stalowe źrenice spotkały się z zielonymi.
- Twój? – szepnął władca, zarumienił się i ulegle rozsunął uda.
- Właśnie tak – Borys wsunął do końca pierwszy palec i potarł prostatę. Smukłe ciało pod nim zadrżało z przyjemności. – Pomyśl jak spotęgują się doznania, kiedy wejdzie tam mój członek – kusił, całując brzuch i jądra mężczyzny.
- P-pośpiesz się, długo nie wytrzymam – wyjąkał król, wijąc się z rozkoszy.
- Jeszcze chwilę, nie chcę skrzywdzić twojego słodkiego tyłeczka – mężczyzna powoli dołożył drugi i trzeci palec. Trzymał kochanka na granicy spełnienia, nie pozwalając mu zaznać wyzwolenia. Grzmisław był jeszcze wspanialszy niż sobie wyobrażał, żadne fantazje nie dorównywały rzeczywistości. Z zamglonymi oczami, drżący i rozpalony mógłby uwieść nawet anioła.– Oddychaj głęboko – Borys przystawił do rozciągniętej szparki swojego potężnego członka i zaczął się zagłębiać w oszałamiającej zmysły ciasnocie. O dziwo, król bez słowa skargi zrobił to o co poprosił. Jedynie na czubkach długich rzęs pojawiły się perliste łzy, które Borys natychmiast scałował. – Mam wyjść? – spytał zaniepokojony przedłużającym się milczeniem.
- Pocałuj mnie –szepnął w odpowiedzi mężczyzna i przytulił się do niego. – Już - pokręcił niecierpliwie biodrami, choć nadal odczuwał dyskomfort. Ale tam, gdzieś w środku, zaczęła narastać paląca potrzeba spełnienia, była coraz większa i większa, odbierała mu niemal świadomość. Dratewka widząc co się dzieje, zaczął się ostrożnie poruszać, celnie uderzając w prostatę.
- Aa… a… och… taaak…- Grzmisław zatracił się całkowicie i sam wychodził mężowi naprzeciw. Nigdy by nie pomyślał, że męski członek, może mu sprawić tyle przyjemności. Teraz już wiedział, że niepotrzebnie się obawiał. Borys nie był tylko wysoko mierzącym, kutym na cztery nogi spryciarzem, ale także czułym, opiekuńczym kochankiem i wspaniałym towarzyszem. Może to małżeństwo nie będzie takie złe jak myślał. – Aaaa….! – zawył przeciągle i wystrzelił mocnym strumieniem spermy prosto na brzuch męża, który natychmiast do niego dołączył.
***
   Idący korytarzem strażnicy uśmiechnęli się do siebie i zrobiło im się jakoś dziwnie miękko w środku. Najwyraźniej ich władca doskonale się bawił ze swoim świeżo poślubionym małżonkiem. Nie rozumieli tylko, dlaczego zamiast w miękkim łożu, woli to robić na twardym fotelu w sali tronowej. Rano będą mieli co opowiadać w karczmie i na pewno mogli liczyć na darmowy kufel najlepszego piwa.

I ja tam byłam, świetnie się bawiłam, miód i wino piłam,
A co widzia
łam i słyszałam wam opowiedziałam :))
KONIEC