wtorek, 4 listopada 2014

Lampa Aladyna czyli Al i Jasmin w tarapatach IV

 Tymczasem Aladyn po dobrym miesiącu przygotowań czuł się rzeczywiście   zupełnie odmieniony. Przynajmniej zewnętrznie nikt nie poznałby w nim dawanego złodzieja i żebraka. A o to właśnie mu chodziło, bo nieco obawiał się zemsty wezyra. Specjalnie przespacerował się kilka razy po rynku, jednak żaden ze starych znajomych nie zareagował na jego widok, kłaniali się mu w pas jako obcemu wielmoży.  Stał właśnie przed lustrem, wygładzając niebieski kaftan do kolan, przewiązany złotolitym pasem. Poprawił na głowie biały turban, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę swoje odbicie widzi w szklanej tafli. Czy ten przystojny, smukły, młody mężczyzna to on? Wyglądał zupełnie jak syn jakiegoś szejka czy innego bogatego pana, jakich czasami widywał na placu targowym w otoczeniu licznej służby i dworzan. Chciał zacząć znajomość z Jasminem od nowa. Zaprezentować się od jak najlepszej strony i szturmem zdobyć jego serce, a może nawet rękę. Sułtanowi, za namową dżina, prawie codziennie posyłał wyszukane prezenty i ta prosta strategia okazała się jak najbardziej skuteczna.  Właśnie dzisiaj miał dostąpić zaszczytu przedstawienia Ich Wysokościom i zjedzenia z nimi kolacji.
    Oczywiście do pałacu udał się, jak na zamorskiego księcia przystało, w bogato zdobionej lektyce, niesionej przez rosłych, ciemnoskórych mężczyzn. Demon, zamienił się w kolczyk i wesoło dyndał mu na uchu. Zanim wyruszył, obaj doszli do wniosku, że tak będzie najlepiej, w razie jakiegokolwiek problemu będzie mógł natychmiast podpowiedzieć mu co zrobić. Kiedy Aladyn wszedł do zamku, służba natychmiast zaprowadziła go do jadalni, gdzie już zaczęła się uczta. Chłopak skłonił się nisko przed sułtanem, po czym dyskretnie zerknął na siedzącego obok niego Jasmina. Dawno się nie widzieli i przez cały ten czas za nim tęsknił, choć znali się tak krótko. A może to pamięć płatała mu figle, ubarwiając rzeczywistość? Czy rzeczywiście książę był taki uroczy jak go zapamiętał?
 - Wspaniale, że wreszcie mogę cię poznać – Hassan wyciągnął do chłopaka ramiona, niczym do starego znajomego. – Twoje dary wszystkim się ogromnie podobały. Nasz wezyr nawet osobiście przetestował wannę. – Puścił oko do czerwieniejącego gwałtownie Dżafara, usiłującego ukryć się za ogromnym wazonem z kwiatami przed kpiącymi spojrzeniami dworzan. Dzięki temu manewrowi w pierwszej chwili nie zwrócił zbytniej uwagi na przybysza. – Ten czarujący, acz lekko naburmuszony młodzieniec, to mój syn Jasmin. Nie przepada za konkurentami… - dodał konspiracyjnym szeptem, który oczywiście wszyscy usłyszeli.
- Mężczyzna jak mężczyzna, niczym się specjalnie nie wyróżnia spośród dziesiątek innych łowców fortuny -  rzucił wyniośle książę, zadzierając nos i spoglądając chmurnie na przybysza. Prawdę mówiąc kogoś mu przypominał, ale nie mógł sobie przypomnieć kogo. Postanowił zastosować starą, wypróbowaną strategię – granie rozpuszczonego jedynaka bez mózgu i manier zawsze najlepiej mu wychodziło.
- Nie przesadzaj, chłopak jak malowany. – Sułtan złapał za rękę nie spodziewającego się niczego Aladyna i okręcił wokół własnej osi. – Czego niby mu brak? Przystojny, zamożny, z dobrej rodziny i ma miłą, przyjazną twarz.
- Ciekawe skąd to wszystko wiesz? Przecież widzisz go pierwszy raz w życiu! – Jasmin nie miał zamiaru odpuścić. Nie znosił, kiedy ojciec próbował go swatać.
- Właśnie! – Dorzucił swoje trzy grosze wezyr, który właśnie doszedł do siebie po bezwstydnej uwadze sułtana. Miał co prawda paskudny charakter i nieprzyjemny wyraz na bardzo szczupłej, acz przystojnej twarzy, ale był niewątpliwie sprytny i spostrzegawczy. – Może to jakiś rozbójnik, chcący obrabować skarbiec? – Czym dłużej patrzył na przybysza, tym bardziej w jego umyśle rosło pewne podejrzenie. Zamorski książę był niesamowicie podobny do żebraka jakiego wynajął, aby odnalazł lampę. Jeśli jakimś cudem przeżył i wypełznął z Jaskini Cudów, to miał naprawdę groźnego rywala. Należało się go pozbyć jak najszybciej. Nadal dyskretnie obserwował mężczyznę i w myślach układał zbrodniczy plan.
- Po co miałbym to robić? Mam dość własnych pieniędzy – odezwał się rozsądnie Aladyn. Żywił nadzieję, że Dżafar go nie rozpoznał. Postanowił nieco nagiąć fakty, mimo, że szepczący mu do ucha demon stanowczo mu to odradzał. Uważał, że kłamstwami nie zdobędzie niczyjego serca. – Zobaczyłem podczas wyścigów wielbłądów księcia Jasmina i zrobił na mnie ogromne wrażenie. Postanowiłem sprawdzić, czy jego serce dorównuje zjawiskowej urodzie, która mogłaby zawstydzić nawet Gwiazdę Północną.
- Taa… Moje oczy są jak klejnoty, skóra przypomina płatki jaśminu, a włosy  najszlachetniejszy jedwab… - ziewnął szeroko Jasmin. – Jakie to nuuudneee…
- Wszystko to szczera prawda, a na dłuższą metę faktycznie nudne… - uśmiechnął się do niego Aladyn, a w zimnym sercu księcia niespodziewanie coś drgnęło. Pod wpływem ciepła widocznego w brązowych oczach, zatliła się w nim maleńka, drżąca iskierka. Co dziwne obcy, coraz bardziej przypominał mu jedynego i tak szybko utraconego przyjaciela.
- Czyli jestem do niczego? – Zapytał zaskoczony wypowiedzią mężczyzny i po raz pierwszy spojrzał na niego z uwagą. – Pozwalasz tak traktować swojego jedynaka?  - Zwrócił się do ojca płaczliwie. Nikt nigdy nie odważył się go otwarcie skrytykować. Zazwyczaj był zasypywany setkami, mniej lub bardziej niemądrych komplementów.
-  Niezupełnie o to mi chodziło. – Aladyna jego wyniosła poza i zachowanie godne bogatego bahora, zaczęła nieco irytować. Postanowił dać mu niewielką nauczkę. - Chciałem jedynie powiedzieć, że uroda wabi innych, niczym wonny kwiat motyle. Jeśli jednak nie ma tego czegoś, co przyciąga do siebie dwoje ludzi, to prędzej czy później spowszednieje. Szczere, mądre i kochające serce nadaje wszystkiemu sens, sprawia, że róża zakwita w naszych oczach wciąż od nowa. – Aladyn ostatnio zaczytywał się w poezji, czerpał z nich sporo życiowych mądrości, nawet dżin był zdumiony jego postępami w tym kierunku.
- Czyli jestem ładny, ale głupi i pusty? – Jasmina stwierdzenie gościa ubodło mocniej, niż gotów był przyznać, tym bardziej, że tkwiło w nim ziarno prawdy. Traktował wszystkich starających się z pogardą, jak zło konieczne, nigdy się nie wysilił, by któregoś z nich bliżej poznać. Nie miał jednak zamiaru dłużej słuchać impertynencji, tego zagranicznego bałwana. Wywiesił w jego stronę po dziecinnemu język, zerwał się z krzesła i ruszył na taras, mimo pełnego przygany spojrzenia ojca.
- Zaczekaj, nie gniewaj się! – Aladyn ruszył za nim, kłaniając się po drodze wszystkim zebranym. Było mu głupio, że tak dociął księciu. Jednak jego zachowanie i wyniosłe, zarozumiałe miny, trochę go zdenerwowały. Podczas swojej ucieczki wydawał się miłym i szczerym chłopcem, tutaj zgrywał rozwydrzoną księżniczkę na wieży. Łobuz był szybszy niż wyglądał, udało mu się dopaść go dopiero w ogrodzie.
- A ty tu czego?- Zawarczał nieprzyjaźnie. – To prywatna posesja! Zmiataj podlizywać się mojemu ojcu, jak się dobrze postarasz, to może mnie odda! Będzie mógł wtedy wreszcie macać po kątach swojego Dżafara! Ja mu najwyraźniej przeszkadzam! – Dodał nieco ciszej i usiadł na ławce, pod krzakiem kwitnącego bzu.
- Z ciebie jest naprawdę niesprawiedliwy głuptas, mój książę. – Aladyn ulokował się obok niego. Widział smutek i niepewność w oczach chłopaka. Najwyraźniej w złości powiedział prawdę. Bał się, że ojciec już go nie kochał i chciał się pozbyć z domu. – Dobrze wiesz, że sułtan cię uwielbia, sam mi to powiedziałeś. – Nie zdawał sobie sprawy, co mu się właśnie wymknęło.
- Chwileczkę! – Jasmin był całkiem bystrym chłopcem. Coś tu się bardzo nie zgadzało. Niczego takiego przecież mnie mówił, a przynajmniej nie temu bęcwałowi, chyba że… Przysunął się bliżej gościa i ujął go pod brodę, tak że ich oczy się spotkały. - Zdejmij turban! Ale już! – Rozkazał.
- Ppo cco…? – Wyjąkał. Stracił całą, z takim trudem uzyskaną pewność siebie, tym bardziej, że demon w jego uchu właśnie wymyślał mu od tępaków i kazał natychmiast uciekać. Ciepła dłoń na jego twarzy pachniała pomarańczami, nie potrafił się jej oprzeć. Podziałała jak opium, zupełnie otumaniając jego zmysły. Nie miał zbytnio ochoty się odsuwać, tym bardziej, ze kuszące usta, o których marzył każdej nocy, były tak blisko. Zanim zdążył zrobić unik zwinny chłopak zrzucił jego nakrycie głowy, strzecha czarnych włosów rozsypała mu się na ramiona.
- Aladyn?! To ty?! – Na twarzy Jasmina najpierw rozbłysnął najpiękniejszy z uśmiechów, a w oczach, okolonych długimi, miękkimi rzęsami pojawiły się łzy radości. W sekundę potem drobna dłoń wymierzyła solidny policzek, aż mężczyźnie zadzwoniły zęby. – Ty podły draniu!  Ja się tak martwiłem, a ty nie znalazłeś czasu by mnie powiadomić, że żyjesz?! – Smukłe palce wczepiły się we włosy złodzieja.
- Aaa…! Miej litość! – Usiłował się bezskutecznie uwolnić. Mały złośnik miał niezłą parę. Jego ciemne oczy rzucały gniewne błyski. Prychał niczym rozsierdzony tygrys.
- Będziesz łysy wstrętny egoisto! – Tryumfalnie podniósł do góry wyrwany pukiel. Szarpiąc się spadli z ławki na trawę i tarzali się w niej niczym para zapalczywych dzieciaków. – Zapłacisz mi za każdą wylaną łzę!
- Płakałeś z mojego powodu? – Aladyn był tak zaskoczony i szczęśliwy, że zupełnie przestał się bronić. Przepełniające go emocje, omal nie rozerwały mu serca. Wpatrywał się szeroko otwartymi, maślanymi oczami w chłopaka, który zarumienił się zmieszany. Dopiero teraz zorientował się, jak bardzo zdradził się ze swoimi uczuciami. – Dostanę całusa? W końcu wróciłem zza grobu. – Przekręcił ich ciała tak, że teraz książę był na dole. – Potem możesz mnie sprać na kwaśne jabłko.
- Ani się waż! – Jasmin chciał być stanowczy, ale prawdę mówiąc nie bardzo mu to wyszło. Ciemne oczy wpatrzone w jego usta strasznie go rozpraszały, a gniew – zdrajca, nagle zniknął, przeradzając się w coś zupełnie innego. Ciało nad nim zdawało się wysyłać jakieś wibracje, zaćmiewające jego rozsądek.
- Tylko jednego, inaczej nie zaznam spokoju – szepnął mężczyzna i przejechał delikatnie kciukiem po miękkich wargach, które niczym pod dotknięciem czarodziejskiej pałeczki rozchyliły się zachęcająco.
- All, ty łajdaku…- udało mu się jedynie wydusić. Kręciło mu się w głowie od nieznanych emocji. Zrobiło się tak gorąco, że ledwo mógł oddychać.
- Muszę…- zabrzmiało jakoś ochryple. – Inaczej umrę… - Sekundę później twarde, spragnione usta wpiły się w wilgotne ciepło, a języki natychmiast splotły w miłosnych zapasach. Po chwili słychać było jedynie słodkie jęki i szelest gniecionych rozpalonymi ciałami liści. Chłopcy zupełnie stracili nad sobą kontrolę, zapominając o całym świecie.
   Jedynym nieco, ale tylko nieco przytomniejszą osobą, pozostał dżin. Szalejący kochankowie sprawili, że on także nabrał ogromnej ochoty na odrobinę, mówiąc prawdę o wiele więcej niż odrobinę czułości. Chętnie zamieniłby się w trawę, po której się właśnie tarzali. Omal się nie stopił w ogniu, jaki wokół nich zapłonął. Wydawało się mu, że w powietrzu zaczęły trzaskać iskry. Jako, że był aktualnie kolczykiem na czerwonym z emocji uchu swojego pana już myślał, że za chwilę zostanie z niego tylko mała, złota kropla na trawie, kiedy usłyszał na ścieżce kroki sułtana.
- All, ocknij się! – Zarobił niecierpliwe machnięcie ręką, chłopak opędzał się od niego niczym od uprzykrzonej muchy. - All ktoś idzie! – Ryknął mu do czerwonego ucha. – To twój przyszły teść. Uważaj, bo stracisz głowę i nie tylko, jeszcze przed weseliskiem!
- Trzeba tak było od razu! – Złodziej oderwał się od Jasmina, który zaskoczony jego zachowaniem zamrugał oczami. – Chodu! – Przeturlał się razem z chłopakiem, który przywarł do niego instynktownie, w pobliskie krzaki.
- Na Allacha, to ojciec! - Pisnął przestraszony książę, kiedy niebezpieczeństwo już minęło. – Całe szczęście, że nas nie widział. Wiesz, on jest bardzo konserwatywny. – Ułożył się wygodniej na Aladynie, który aktualnie robił za materac. – Igraszki jedynie po ślubie.
- Miło, że teraz mi to mówisz. – Za karę ugryzł go w szyję. – Jak mi utną co nieco, to nici z nocy poślubnej. – Wyszczerzył zęby.
- A kto ci powiedział, że za ciebie wyjdę bezczelny draniu?! – Oburzył się nie do końca szczerze książę. Właściwie nie miałby nic, przeciwko wspólnemu życiu. W Aladynie wyczuwał nie tylko kochanka, ale też bratnią duszę.
- No, nie bądź taki. Powiedz, że się zgadzasz – Zaczął rozpinać najpierw kaftan, a potem koszulę chłopaka, z psotnym uśmiechem.
- Za nic, nie zasłużyłeś sobie! – Nadął się Jasmin, usiłując przybrać groźną minę. Ten spryciarz chyba nie myślał, że tak łatwo go zdobędzie?
- Może odrobina perswazji coś zmieni? – Aladyn przesunął usta ze smukłej szyi na obojczyk, a potem z zapałem powędrował niżej. Odsunął materiał i jego zachwyconym oczom ukazały się zaróżowione sutki.
- Nie zrobisz tego! - Warknął ostatkiem sił. – Ojciec nie odszedł zbyt daleko! Natychmiast przestań!
- Hm… Nie…? – Miał wrażenie, że znalazł się w niebie. Odzyskał pewność siebie, z błyskiem w oku pochylił się nad chłopakiem i wziął w usta stwardniały pączek. Resztką rozsądku zanotował, że ścieżką faktycznie ktoś się zbliża. Było mu jednak wszystko jedno, sułtan czy nie, przynajmniej umrze szczęśliwy.
- Nie to szlag… mhm… potem cię zatłukę…- wyjęczał Jasmin, wijąc się niczym wąż zmieniający skórę. Miał wrażenie, że zaraz się rozpuści niczym kostka lodu w upalne popołudnie.
- Jesteś pewny? – Zacząć ssać, delikatnie pocierając językiem czubek sutka. To było lepsze niż bita śmietana i czekolada.
- Rany… paskudny szantażysto… Już dobrze, wyjdę za ciebie cholera jasna! – Krzyknął i wygiął się w łuk. – Zaraz oszaleję! Aaa… - zaskomlał niczym szczeniak.
- Trzeba było tak od razu… Ciii… - Aladyn podczołgał się do góry i zamknął mu usta namiętnym pocałunkiem. – Chyba, że chcesz, by twój ojciec nas złapał na gorącym uczynku. – Pociągnął ich głębiej między krzaki bzu. Tutaj mogli jeszcze nieco ponegocjować. Jeszcze nie usłyszał z ust swojego księcia miłosnego wyznania. Uśmiechnął się szelmowsko, a Jasmin zadrżał. Wyczuł, że to jeszcze nie koniec. Nie miał pojęcia co wymyślił ten łobuz, ale zrobiło mu się słabo z wrażenia na samą myśl.

Ptaszki w klatce

Obiecałam, że będę też publikować opowiadania czytelników. To właśnie jedno z nich, autorstwa Umei. Jeśli ktoś lubi smutne, poetyckie bajki, to właśnie coś dla niego.

Dawno temu, w starym domostwie cichy trel przerwał dziewiczą, nocną ciszę.
- Dlaczego płaczesz?- Pada pytanie i zawisa w powietrzu, jak poranna mgła.
- Nie zrozumiesz… - odpowiada, kuląc się uporczywie, starając się być mniejszym, niż jest w rzeczywistości.
- Powiedz mi - prosi.
- Nie zrozumiesz… - I są to ostatnie słowa, jakie padają tej nocy w starym domostwie.

- Nie rozumiem cię-mówi Tit, rozkładając swe drobne ciało na posadzce- przecież niczego ci tu nie brakuje… - Obraca głowę w kierunku towarzysza, jak zwykle skulonego i wpatrzonego w wielkie okno. W jego oczach widzi smutek. Smutek, którego nijak nie potrafi odczytać.
- Nie zrozumiesz, nigdy nie czułeś wiatru na twarzy, nie widziałeś, jak rozległe są pola. - Cichy głos Blinka zdaje się miażdżyć stanowczością i uporem, powodując nieuchronną lawinę irytacji, jaka spadła właśnie na Tit. Przy Blinku zawsze czuje się mały i nie miało to nic wspólnego z ich rozmiarem, choć i tym Blink znacznie go przewyższał. Chodziło raczej o poczucie pewności i
dorosłości, jakim zawsze emanował. I to również wprawiało Tit w stan większej złości.
- A co tu do zrozumienia? Wiatr jest wiatrem, pole polem. Niczym więcej. Poza tym tu też masz wiatr a na pola i tak patrzysz. - Na twarz Blinka wstępuje uśmiech, nie ma on jednak nic z radości, czy pogodności. Jest to raczej grymas smutku i żalu, którego Tit w żaden sposób nie rozumie.
- Wiesz Tit, wiatr na polach jest łagodny i gwałtowny, zimny, porywisty, ciepły, lekki. Nie wiesz jak to jest czuć humory wiatru, jego dynamikę, jego życie. Tutaj wiatr jest… jedynie wiatrem. Czymś, co istnieje, aczkolwiek nie jest szczególnie pożądane. Czymś nieistotnym.
Młodszy z nich patrzył na swojego kąpana jak zaczarowany. Blink nigdy nie był wylewny, toteż Tit zaskoczył ten nagły potok słów. Słów, które sprawiły, że spojrzenia Tit i Blinka spotkały się po raz pierwszy.

I znowu w starym domostwie cichy trel rozerwał całun nocnej ciszy.
- Dlaczego płaczesz?  - Pada pytanie, tym razem wypowiedziane bliżej i delikatniej.
- Nie zrozumiesz… - Odpowiada tak samo cicho, kuląc się w tym samym kącie.
- Spraw, żebym zrozumiał - mówi, patrząc w jego twarz. Jednak on nie patrzy na niego.
Widzi jedynie księżyc i pola, i wiatr.

- Blink, opowiedz mi, jakie są pola? - Nieśmiałe pytanie znalazło swoje ujście, jednak oczy uporczywie wtapiają wzrok w podłogę. Blink posyła Tit zdziwione spojrzenie, jednak przywołuje go do siebie pewnym gestem. Tit posłusznie zajmuje miejsce obok, starając się ukryć zażenowanie płynące z tak znacznej bliskości. Po raz pierwsze dane mu było widzieć Blinka z tak bliska. Oczy chłoną rysy jego twarzy, krzywizny jego ciała.
- Tit - zaczyna Blink, czując na sobie zaciekawione spojrzenie- pola są wielkie. Większe niż cokolwiek, co do tej pory wiedziałeś. Są piękne, ale i niebezpieczne. Pól nikt nie kontroluje, wszystko żyje i umiera w swoim tempie. Możesz żyć sobie spokojnie, ale pewnego dnia nagle zdasz sobie sprawę, że twój oddech ustaje, a serce zamiera. I to jest piękne.
Kiedy Blink opowiadał, jego twarz nabrała koloru, a oczy zalała czysta pasja. Tit spodobał się taki Blink.
- Chyba już rozumiem . - Mówi Tit z lekkim uśmiechem, na co Blink kręci przecząco głową.
- Nic nie rozumiesz. Nigdy tego nie czułeś, nie doświadczyłeś w życiu nic, prócz tej obłudnej wygody.
Ale Tit wiedział swoje. Bo dla niego to Blink był uosobieniem pól, wcieleniem wiatru, synonimem życia i śmierci.

Kolejną już noc z kolei zakłóca smutny trel, tańcząc z odmętami ciemności.
- Nie płacz. - Padają słowa. Tym razem już całkiem bliskie, niosące ze sobą coś troskę.
- Nie rozumiesz…
- Rozumiem.

- Uśmiechnij się. - Powiedział pewnie Tit, nie zdobył się jednak na to, by odpowiedzieć na pytające spojrzenie Blinka.
- Dlaczego mam się uśmiechać, kiedy mnie wcale nie jest to śmiechu? - Siedzą już całkiem blisko siebie, ich ciała stykają się delikatnie i to wprawia Tit w stan jeszcze większego zmieszania.
- Bo na tym świecie istnieje coś więcej, aniżeli tylko pola. - Tym razem hardo patrzy w oczy swojego kompana. Pewność jego spojrzenia zbija Blinka z tropu, jednak po chwili na jego twarzy pojawia się wściekły grymas, zniekształcający jego piękne rysy.
- A czego ty mnie możesz nauczyć?! W życiu nie widziałeś nic! Nigdy nie czułeś, nigdy nie miałeś, nigdy nie traciłeś! Co ty możesz widzieć?! - Tit odsuwa się, instynktownie bojąc się gniewu towarzysza. Jednak po chwili na nowo przysuwa się do jego ciepłego ciała. Jego wzrok jest pewny, cierpliwy. I w momencie, kiedy ich twarze zbliżają się ku sobie, Blink czuje, że został daleko w tyle.

Tej nocy nic nie zakłóciło całunu ciszy, który okrył stare domostwo.
- Chodź ze mną na pola. - Mówi Blink z nadzieją patrząc na Tit.
- Ale przecież drzwi są zamknięte. - Odpowiada ten lekko speszony, mimo to jego serce rozpiera radość na widok Blinka. Wreszcie z uśmiechem na ustach.
- Kiedyś na pewno zostaną otwarte, a wtedy pójdziemy. Razem.  - Mówi, a w jego oczach jest tyle ciepła i nadziei, że Tit nie ma serca mu tego odbierać.

Czas mijał szybko, mieniły się pory roku, a wraz z nimi pola, wiatr i księżyc.
I zdarzył się taki dzień, kiedy drzwi zostały otwarte. Była to ledwo szczelina, jednak i ona potrafiła dać dwojgu więźniom nadzieję. Poszerzali ją na zmianę, podważając, uderzając, niejednokrotnie raniąc sobie kończyny. Pewnego dnia, gdy Blink kopną w drzwi, a one się nie ustąpiły, Tit wiedział, że to był o ten jeden raz za wiele.

Noc ta była pierwszą od bardzo dawna, bowiem to ją zakłócił cichy trel.
- Nie płacz… - Mówi, mimo, że i jemu łzy cisną się do oczu.
- Nie rozumiesz! - Krzyczy i nagle pękają wszelkie hamulce. Tit, podważa drzwi z całej siły. Nie przestaje, mimo, że czuje zapach ciepłej krwi. Podważa. Napiera. Przymusza. Nastaje. Krzyczy.
I drzwi wreszcie stają otworem.

Blink podnosi się prędko, by podtrzymać słabe ciałko, które właśnie włożyło tyle siły w drogę do wolności. Jego oczy przepełnia szczęście. Radość, która maluje się na jego twarzy jest najpiękniejszą rzeczą, jaka przydarzyła się Tit. Stoi już teraz chwiejnie na swoich nogach obok Blinka i patrzy w noc. Widzi pola, czuje wiatr i wydaje mu się, że zna je doskonale.
- Chodźmy. - Mówi Blink i stawia pierwszy krok ku polom, aż rwie się do wiatru i do księżyca.
Wszystko dzieje się tak szybko. Obaj stoją na krawędzi zimnej podłogi. Szybki pocałunek i nagle te delikatne rączki z niezwykłą siłą wypychają go za drzwi. Jedynym, co w tamtym momencie dociera do Blinka jest rozpaczliwy krzyk.

I lecą, lecą słowa, wraz z ptakiem, który dziś opuścił klatkę...
Dawno temu, w starym domostwie rozpaczliwy płacz przerwał dziewiczą, nocną ciszę.
- Dlaczego płaczesz?