środa, 21 maja 2014

Poduszka XII

   Po kwadransie Harry i Severus byli już gotowi do drogi. Ruszyli za Dumbledorem, który powiewając długą peleryną prawie biegł korytarzami Hogwartu, po drodze relacjonując im co się wydarzyło. W drzwiach wyjściowych spotkali jeszcze profesor Mc Gonagal i Hermionę, obie równie zaniepokojone co dyrektor.
- Och Harry, jak oni mogli zrobić coś takiego? – Dziewczyna z płaczem rzuciła się przyjacielowi na szyję. – Profesor Lupin był zawsze taki łagodny i dobry.
- A Ron? Stawał u naszego boku podczas każdej awantury, spaliśmy obok siebie przez tyle lat, nawet spędziliśmy razem wakacje. Pozostawał lojalny i wierny nawet w obliczu Czarnego Pana. Co go opętało? – Chłopak tak samo nie mógł zrozumieć postępowania Wesleya. Czyżby aż tak przeżył jego związek ze Snapem? Zawsze obawiał się właśnie takiej reakcji, dlatego do tej pory milczał na temat swoich uczuć do mężczyzny, mimo, że podobał mu się od kilku lat. Spodziewał się krzyków, wymachiwania różdżką, ale nie zaplanowanej na zimno zemsty. Obaj z Remusem mieli wielkie szczęście, że nikt nie ucierpiał.
- To niezupełnie prawda co mówisz. Zapomniałeś jak się zachował podczas Turnieju Trójmagicznego? Wtedy też był najzwyczajniej w świecie zazdrosny! – Nie wytrzymał Severus.
- Byliśmy dziećmi! – Zaprotestował.
- A teraz jesteście dorośli, a on jest w tobie zakochany i być może wiązał z tym jakieś poważne plany. – Nie mógł uwierzyć, że chłopak był aż tak niemądry i nie zauważył uczuć Wesleya.
- Za... zakochany...? – Harry z wytrzeszczonymi oczami zatrzymał się na środku ścieżki do Zakazanego Lasu. – O czym ty mówisz?! – To było niemożliwe, profesor na pewno się mylił. Oni się zwyczajnie kumplowali, łączyła ich taka męska przyjaźń.
- Profesor ma rację – odezwała się idąca za nimi Hermiona. – Ja z początku myślałam, że mu na mnie naprawdę zależy, ale tak nie było. Może plotę głupoty, mam jednak wrażenie, że on się nie mógł zdecydować kogo woli - ciebie czy mnie.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Zachował bym się jakoś inaczej. – Zrobiło mu się naprawdę przykro na myśl o tym, co na widok jego i Severusa musiał poczuć Ron.
- Bo sama dopiero niedawno do tego doszłam.  – Pokręciła głową równie zmartwiona dziewczyna. - Trzeba szybko odnaleźć tą dwójkę, zanim jeszcze coś im przyjdzie do głowy.
- Analizę psychologiczną tego durnego rudzielca zrobicie później! Najpierw ich złapmy! – Mężczyzna wziął za rękę Harrego, pokazując wszystkim, że należy tylko do niego i nie ma zamiaru się nim dzielić z pustogłowym Wesleyem.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jesteś w związku z tym dzieckiem! – MacGonagal popatrzyła na niego oburzona.
- Ja się nie wtrącam do twojego romansu z Narcyzą, która nadal jest mężatką – odgryzł się mężczyzna. – On jest wolny, dorosły i mi się oświadczył. – Odgarnął gałęzie zagradzające mu drogę.
- Biedaczek, zrobił to na pewno pod wpływem zaklęcia. Nikt normalny nie chciałby takiego złośliwego chudzielca z krzywym nosem za męża! – Zadarła do góry nos i wyprzedziła pobladłego z wściekłości mężczyznę. – Cyzia przynajmniej jest piękna i ma dobry charakter!
- Potter doskonale wiedział co robi. Widocznie mam jakieś zalety, które umknęły twojej uwadze. Zresztą po co ja ci się tłumaczę? Wszyscy wiedzą, że stare panny to pokręcone dziwaczki! - Zawołał za nią wykrzywiając drwiąco usta. Oczy Harrego przeskakiwały od jednego do drugiego niczym na meczu tenisa. Kilka razy otwierał i zamykał usta, doszedł jednak do wniosku, że nie ma sensu się wtrącać w tę dziwna sprzeczkę.
- Moi drodzy, koniec kłótni! Zbliżamy się do polany! – Albus popatrzył na nich groźnie. Pod wpływem tych wyblakłych niebieskich oczu, należących do jednego z  najpotężniejszych czarodziei w kraju wszyscy umilkli i chwycili za różdżki. W pełnej napięcia ciszy podążali za nim leśną dróżką.
***
   Kiedy wyszli zza drzew zobaczyli na polanie coś, czego się raczej nie spodziewali. Siedzący na trawie Ron i Lupin, najwyraźniej w bardzo bliskiej komitywie  wylewali potoki łez, smarkając sobie nawzajem w kaftany. Stukali się przy tym co chwilę trzymanymi w rękach butelkami wina, spełniając kolejne toasty.
- Za moją miłość do Syriusza! Przeklęty Malfoy mi go zabrał! – zawył Remus.
- Za Harrego! Przez tego Śmierciożercę Snapa moi synowie nie będą mieć zielonych oczu! – Wybełkotał Wesley.
- To ja miałem urodzić jego szczeniaczka, nie ten ohydny Lucjusz! – Wytarł nos do rękawa chłopaka.
- Hermiona miała śmiać się do mnie! Cholerny klan Malfoyów! – Ron wtulił się w mężczyznę w poszukiwaniu odrobiny ciepła.
- Płacz dzieciaku, płacz! Tylko to nam pozostało! – Remus poklepał go uspokajająco po głowie. – Skoro nikt nas nie chce, zawsze możemy założyć razem stado.
- I naprodukować więcej takich idiotów?! – Ryknął za ich plecami Snape, aż obaj podskoczyli przerażeni i zerwali się na równe nogi. Niestety byli zbyt pijani i padli ja dłudzy na trawę. Trzeba przy tym przyznać, że Lupin ofiarnie zasłonił sobą Rona, chroniąc go przed nacierającym w jego mniemaniu wrogiem. – Świat nie jest gotowy na kolejnych bezmózgich Gryfonów!
- Spokojnie Severusie! – upomniał go stanowczo Dumbledore. – Nieźle narozrabialiście. Brak słów na określenie waszej głupoty. Rozumiem ból jaki czujecie, ale nic nie usprawiedliwia przestępstw, które popełniliście. Miłość miłością, ale żeby mścić się w taki sposób?! Za chwilę pojawią się tutaj Dementorzy, bądź jeszcze gorzej, naprawdę wściekli Malfoyowie. Kara rzeczywiście wam się należy, najlepiej w jakimś miejscu, gdzie nie moglibyście nikomu zaszkodzić i mieli czas na przemyślenie swojego zachowania.
- Chyba nie masz zamiaru ich puścić wolno Albusie? Jedynie szczęściu zawdzięczają, że nikt nie zginął! – Zdenerwowała się Minerwa.
- Nie martw się mam pomysł. Panowie proszę o różdżki! – Obaj winowajcy, mimo, że kompletnie zalani spuścili głowy. Przez alkoholowe opary coś zaczęło do nich docierać, ale nadal bardzo mgliście.
- Przecież to było tylko kilka eliksirów, profesor może zrobić sobie nowe – wybąkał pod nosem Ron i zaraz schował się za wilkołakiem, bo Severus ruszył na niego z żądzą mordu w oczach. Dumbledore jednak był szybszy, machnął różdżką i obaj przestępcy zniknęli w obłoku wirującej mgły.
***
   Po tym niemiłym incydencie roztrzęsiony Harry i zdenerwowany Severus udali się do lochów. W drzwiach powitał ich niemiły zapach dochodzący z pracowni. Lupin doskonale wiedział, gdzie uderzyć. Zniszczył najcenniejsze i najtrudniejsze do zrobienia eliksiry. Mający właściwości kwasu wywar z tojadu zielonego, stojący na najwyższej półce przeżarł się przez każdy napotkany przedmiot. Regały runęły i wszędzie walały się porozbijane buteleczki, kolorowe substancje zlewały się ze sobą, tworząc niebezpieczne mieszanki. Na widok ogromu zniszczeń profesor zazgrzytał zębami.
- Chyba powinienem jednak wrócić i wypruć z obojga flaki! – wyciągnął różdżkę i skierował się z powrotem do drzwi. Na podłodze leżały efekty jego wieloletniej pracy, nie mówiąc już o fortunie jaką były warte.
- Daj spokój! – Harry złapał go mocno w pasie i przytulił się do napiętych pleców. – Pomogę ci sprzątać, a potem weźmiemy razem prysznic. – Nie chciał by Snape wplątał się w kolejną awanturę, nie mówiąc już o tym, że miał niejakie wyrzuty sumienia w stosunku do Rona.
- No dobrze – zgodził się po chwili zastanowienia. Wziął kilka głębokich oddechów i zabrał się do pracy. Ciepły głos chłopaka zawsze działał na niego kojąco. – Ale ma być długi i dokładnie mnie umyjesz.
- Gryfońska firma ,, Cały w pianie” do usług – uśmiechnął się do mężczyzny i poszedł w jego ślady. Sprzątanie zajęło im kilka dobrych godzin. Ledwo się uporali ze skutkami pogromu i zmęczeni padli na fotele w salonie, kominek błysną zielonymi płomieniami i pojawił się w nich sam dyrektor Hogwartu.
- Witajcie moi drodzy. Widzę, że doskonale poradziliście sobie sami. – Z uśmiechem ulokował się na kanapie. – Pozostała nam tylko jedna sprawa do wyjaśnienia. Harry, myślałem, że mi ufasz? Dlaczego się nie przyznałeś, że zaklęcie przestało działać?
- Ja... no... ee... – spanikowany chłopak nie wiedział co powiedzieć. Pomimo zapewnień o uczuciu ze strony Severusa bał się jego reakcji, poza tym Dumblerdore mógł ich rozdzielić na cały semestr, a tego nie chciał najbardziej na świecie.
- Jak długo o tym wiesz? – zadał kolejne pytanie Albus wpatrując się uważnie w swojego zmieszanego się ucznia, który to bladł to czerwieniał, nie śmiejąc spojrzeć mu w oczy.
- Będzie ze dwa miesiące – przyznał cichutko, patrząc na Snapa. – Po raz pierwszy w życiu znalazłem prawdziwy dom, poznałem co to troszczyć się o kogoś każdego dnia. Tak bardzo się bałem, że mnie wyrzucisz, kiedy się dowiesz prawdy.
- Więc kiedy poprawiałeś mi krawat i zapinałeś szatę... – podszedł do fotela na którym siedział Harry, wykręcając sobie ze zdenerwowania palce.
- To zwyczajnie chciałem choć na chwile poczuć twoją bliskość, nie miałem śmiałości powiedzieć ci o moich uczuciach. – Popatrzył z czułością w czarne oczy.
- Głuptas... – Severus wziął go w ramiona. – Kocham cię nad życie i nie mam zamiaru nikomu oddawać.  Tobie też Albusie! – Zwrócił się do nieco zaskoczonego takim obrotem sprawy dyrektora, który wiedział, ze ta para ma się ku sobie, ale nie spodziewał się takich poważnych deklaracji.
- Skoro on mnie chce, nigdzie się stąd nie ruszę! – powiedział Harry, który w ramionach ukochanego nabrał odwagi.
- Ale dziecko, jesteś nadal uczniem Hogwartu! – zaoponował mężczyzna. Już słyszał gromy, które zacznie na niego z pewnością rzucać wściekła Minerwa.
- No to co! – Nadął się chłopak, a w jego szmaragdowych oczach błysnął ośli upór, który dyrektor doskonale zdążył poznać przez te wszystkie lata, kiedy się nim zajmował.
- Myślę, ze przegrałeś Albusie – roześmiał się Severus i ucałował wysuniętą do przodu wargę Harrego, która nieodmiennie go kusiła.



Epilog

   Wściekły Lucjusz stał w znajdującej się w Hogwarcie sypialni Blacka i tupał nogą omal nie wyrywając dziury w cennym, tureckim dywanie. Szare oczy wyglądały jakby zasnuły je burzowe chmury i lada chwila miały zacząć ciskać błyskawice. Podparł się pod boki i miękkim krokiem skradającego się do ofiary tygrysa ruszył w stronę cofającego się narzeczonego.
- Obiecałeś draniu, że zaraz po uzyskaniu rozwodu zobaczę swój nowy dom. Tymczasem już czwarty raz przekładasz naszą wycieczkę do Black Manor! – cichy, chłodny głos Lucjusza brzmiał jak pomruk nadciągającego sztormu. – Moje dziecko nie urodzi się w tej norze! – Objął ręką lekko wypukły brzuch.
- Ale kochanie, nie powinieneś się tak denerwować. Zaszkodzisz dziecku. – Syriusz błagał w myślach wszystkie duchy Hogwartu o pomoc. Posiadłość nadal nie była gotowa. Złośliwa babka nieboszczka obłożyła ją tyloma klątwami, że biegłym czarodziejom udało się zdjąć jedynie część z nich. Prawdę mówiąc nie śpieszył się zbytnio z ich uprzątnięciem.
-Ty mi się dzieckiem nie zasłaniaj, tylko zabierz mnie tam natychmiast! – Lucjusz przycisną go do ściany swoim ciałem. – Albo będziesz spać na fotelu przez resztę twoich dni!
- Trzeba tam posprzątać i w ogóle... – wyjąkał Syriusz, czując, że tą bitwę przegrał z kretesem. – Dobrze już dobrze. Idziemy. – Wziął wzburzonego męża za rękę i skierował się do drzwi. – Ciekawe kto z nas by bardziej na tej abstynencji ucierpiał? – mruknął cichutko pod nosem. Lucjusz nadal cieszył się niespożytym temperamentem, nie było ani jednego dnia, kiedy by się nie kochali przynajmniej ze dwa razy.
- Słucham? – Mężczyzna odwrócił się do okropnego Gryfona, którego w przypływie zaćmienia umysłu wziął sobie za męża. Najwyraźniej coś przeskrobał i bał się do tego przyznać. Nie na darmo był Ślizgonem. Miał zamiar wycisnąć prawdę z tego krętacza choćby siłą.
- Gdzieżbym śmiał – odparł grzecznie Syriusz ciężko przy tym wzdychając. Lucjusz, od kiedy zaszedł w ciążę, stał się okropnie drażliwy. Jego humory zmieniały się częściej niż pogoda. Po dotarciu na błonia teleportowali się przed bramę wiodącą do Black Manor. Cała porośnięta dzikim bluszczem otwarła się z okropnym zgrzytem. Jasnowłosy mężczyzna wszedł do ogrodu i oniemiał. Jego oczom ukazała się posiadłość niczym z horroru. Dom, a raczej niewielki pałacyk miał elegancka strukturę i kiedyś musiał być naprawdę piękny, ale widać było, że czasy świetności dawno miał za sobą. Tynki odpadły, mury się kruszyły w wielu miejscach, a czerwone dachówki klekotały na wietrze niczym klawisze starego fortepianu. Okna były tak brudne, że przestały przepuszczać światło, w niektórych brakowało szyb i zabito je deskami. W dodatku stał pośrodku prawdziwego buszu, nietkniętego przez ludzką rękę co najmniej kilkadziesiąt lat.
- A więc to jest mój bajkowy zamek?! – Lucjusz popatrzył groźnie na męża, który lekko zbladł. – I przez trzy miesiące nie udało ci się tutaj zrobić porządku?
- Wracajmy do Hogwartu kochanie. Sam widzisz, że dom wymaga generalnego remontu. – Miał wyrzuty sumienia, że zaniedbał rodową siedzibę do tego stopnia, ale łączyło się z nią tyle złych wspomnień. Zajęty pięknym mężem zupełnie o niej zapomniał. – Słońce, dam ci kilka moich mistrzowskich buziaków, zjemy coś dobrego – kusił aksamitnym głosem, obejmując mężczyznę i przytulając go plecami do siebie.
- Oczywiście, że dasz – oświadczył Lucjusz z niezachwianą pewnością siebie i przez chwilę pozwolił miziać się nosem po szyi. Uwielbiał takie delikatne pieszczoty, ale ten leniwy łobuz nie zasługiwał na żadne względy. – Wspaniały pałac nie ma co! Ale nie będę wybrzydzał, najwyżej dostanę pylicy płuc od tego kurzu. – Zadarł nos i wszedł do zrujnowanego domostwa. Mógł się założyć z każdym, że w ciągu tygodnia uwije tu sobie idealne gniazdko.
- Naprawdę chcesz tu mieszkać? – Syriusz wytrzeszczył na niego oczy.
- Naprawdę, więc nie stój tak gamoniu i zacznij sprzątać! Kilka skrzatów do pomocy byłoby mile widzianych. Moje ręce stworzone są do wyższych celów niż miotła i ścierka. – Rzucił swoją marynarkę na najbliższy fotel i rozparł się na nim wygodnie. Biednemu Blackowi nie pozostało nic innego jak zabrać się do pracy, wcześniej jednak skradł kilka słodkich całusów, które Lucjusz łaskawie mu podarował.
                                                            ***
   Hermiona stała  w głównym holu Mafloy Manor i z zachwytem rozglądała się dookoła. Rezydencja po remoncie wyglądała jeśli to możliwe jeszcze wspanialej. Właściciele nie szczędzili pieniędzy, aby przywrócić do życia nawet najmniejszy detal, który uległ zniszczeniu podczas pożaru. Po kilku miesiącach udało się wszystko doprowadzić do porządku.
- Ale z ciebie szczęściarz, mieszkasz niczym król – zwróciła się do Draco, który przyglądał się jej z uśmiechem, podziwiając smukłą figurę i kształtne nogi, widoczne w rozcięciu letniej sukienki.
- Chciałabyś tu zamieszkać? – zapytał, podchodząc bliżej i chwytając ją za ręce. Zajrzał głęboko w brązowe oczy, szukając w nich odpowiedzi. Ich dni w Hogwarcie dobiegały już końca, a on przez ten rok przekonał się, że nie wyobraża sobie życia bez tej pyskatej Gryfonki.
- Chcesz mnie przekupić? – Wspięła się na palce i pstryknęła go w nos. – Może powinieneś mi pokazać wyciągi z konta? Takie cyfry z wieloma zerami powinny mnie przekonać  – zachichotała , po czym zarzuciła mu ręce na szyje i czule pocałowała w usta.
- Więc zostaniesz moją Lady? – Zamruczał Draco, pokazując miejsca które absolutnie nie powinny zostać pominięte.
- Hmm... właściwie... – udała przez chwilę, że się głęboko zastanawia, przestając obsypywać go buziakami.
- Wiesz, to nie jest jedyny pałac należący do mojej rodziny. Mamy kilka innych na przykład we Włoszech i Francji. – Objął ją mocno w talii i wpił się we wrażliwe miejsce na szyi.
- O tak... niżej...Właściwie ten we Francji przekonał mnie całkowicie. Aaa...! Pisnęła, kiedy gorące dłonie zacisnęły się zaborczo na jej pośladkach. – Ale co na to twoi rodzice?
- Już im mówiłem. Masz zaproszenie na niedzielny obiad. – Napierał na dziewczynę, tak kierując jej ciałem, że cofając się zbliżali się do drzwi jego sypialni. – Matka planuje jakieś dziwne, genowe hokus pokus z Minerwą, chyba chcą mieć wspólnego dzieciaka. Ojciec doprowadza do szału męża i remontuje swój nowy dom. – Udało mu się przepchnąć ich przez próg. – Jesteśmy zupełnie sami – szepnął jej namiętnie do ucha, powodując, że słodko się zarumieniła.
- Czyli przyprowadziłeś mnie tutaj, żeby uwieść i wykorzystać? – Zerknęła znacząco na duże łoże z baldachimem.
- Niezupełnie, przyprowadziłem cię tutaj, żeby się z tobą kochać. – Wziął dziewczynę na ręce. Wygadana zwykle Hermiona nic się nie odezwała tylko przytuliła do jego piersi, chowając w niej zawstydzoną twarz.
***
    Tymczasem Wesley i Lupin zostali zesłani prze Dumbledora na bezludną, tropikalną pośrodku oceanu. Była spora i zamieszkana jedynie przez zwierzęta. Pozbawieni różdżek wiedli więc na niej życie Robinsona i Piętaszka. Zajęci walka o codzienny byt zupełnie zapomnieli o swoich strapieniach. Sami musieli zadbać o wszystkie podstawowe potrzeby jak schronienie, jedzenie, słodka woda, a nawet ubrania. Zwłaszcza te ostatnie szybko uległy zniszczeniu, łatali je jak umieli, aż w końcu doszli do wniosku, że tak naprawdę wcale ich nie potrzebują. Na początku ustalili, że będą traktować się po przyjacielsku i wspólnie rozwiązywać wszystkie problemy. Poradzili sobie nawet z futerkowym problemem mężczyzny. Udawał się wtedy na drugi koniec wyspy i polował do upadłego, potem wędzili mięso. Mieli co jeść do następnej pełni. Z początku naprawdę nieźle im szło, zbudowali nawet porządny domek na drzewie, ale kiedy opadły łachmany, a na świat wyjrzał goły tyłek Rona, Remus za nic świecie nie mógł się na niczym skupić. Z resztą z chłopakiem nie było wcale lepiej. Łowili właśnie pstrągi, w niewielkim potoku płynącym przez dolinę.
- Coś dzisiaj biorą. – Wesley pochylił się by założyć nową przynętę. Lupin zagapiony w wypięte pośladki przepadł przez kamień i głośnym chlupotem wpadł do wody. – Lepsza taka ryba niż żadna – zachichotał, pomagając wygramolić się mężczyźnie.
- Co myślisz, o zrobieniu kilku szczeniaczków? – zapytał Remus, któremu kąpiel bynajmniej nie pomogła ostudzić temperamentu.
- O czym ty u diabła mówisz? – Zupełnie nie zrozumiał go Ron. Nigdy nie był dobry w tego rodzaju grach słownych.
- O tym, że skoro jesteśmy tu tylko my... - W tym momencie pociągnął zaskoczonego chłopaka na swoje kolana, który pośladkami mógł doskonale wyczuć twardy problem profesora. – Możemy sobie nawzajem pomóc.
- Czyli...? – Zrobił się równie czerwony jak jego włosy.
- Co powiesz na dziki seks? – Zaproponował, biorąc w posiadanie jego usta.

- Brzmi dobrze, ale weź pod uwagę płodność mojej rodziny. Ta wyspa wkrótce może okazać się zbyt mała – oddał namiętnie pocałunek.
.................................................................................................................................................
KONIEC

poniedziałek, 19 maja 2014

Poduszka XI

      Ron z Remusem nawzajem się podpierając, mocno chwiejnym krokiem wrócili do Hogwartu. Postanowili najpierw zająć się wrednym Śmierciożercą, którego obaj nienawidzili. Okazało się, że szczęście im sprzyja. Drzwi do lochów były otwarte, a przejście do apartamentu profesora niezablokowane. Salon i kuchnia okazały się puste, więc skierowali się prosto do pracowni, gdzie postanowili zrobić małą akcję dywersyjną. Doskonale wiedzieli, że Severus uwielbiał eliksiry i wszystko co się z nimi wiązało. Traktował je nie przymierzając jak swoje dzieci. Lupin otwarł największą szafkę, gdzie stały najcenniejsze okazy. Odsunął się do tyłu i popatrzył na wyciągającego różdżkę Rona, który oparł się o ścianę dla zachowania równowagi.
- Celuj w ten zielony u góry, ma właściwości podobne do kwasu i jest bezwonny. Zniszczy całe pomieszczenie zanim ktokolwiek zdąży się zorientować – poinstruował chłopaka.- Zawsze można będzie powiedzieć, że buteleczka sama uległa uszkodzeniu.
- Dobra, ten śmierdziel zapłaci za zabranie mi Harrego. – Wymierzył i bezbłędnie trafił w eliksir. Pękła i gęsty płyn zaczął się po kropli sączyć na półkę poniżej z cichym sykiem trawiąc wszystko na co napotkał.
- Nie ma na co czekać, uciekamy przez kominek. – Stwierdził zdenerwowany Remus. Od zakończenia wojny Snape nie widział powodu, aby go zamykać, jego adres znali jedynie przyjaciele. Nikt inny nie odważyłby się bez zaproszenia przekroczyć progu jego domu. - Ten złośliwy łajdak na pewno niedługo tu wróci. – Wepchnął zataczającego się Wesleya do rusztu. Po chwili obaj zniknęli otoczeni przez zielone płomienie. Zamroczeni przez alkohol nawet nie zauważyli, że drzwi od sypialni są zamknięte i dochodzą stamtąd podniecające odgłosy. Wylądowali na tyłkach w małym domku, który należał do Remusa, znajdującym się na obrzeżach Londynu. Cali w popiele na czworakach wygramolili się z kominka.
- Co teraz? – wymamrotał niewyraźnie Ron. Wyciągnął z kieszeni piersióweczkę z rumem, którą zdążył zwinąć z salonu profesora i pociągnął z niej spory łyk. – Chce pan? – wyciągnął rękę z butelką do mężczyzny. W głowie huczał mu ocean, ale nie czuł się z tym źle. Miał kompana, który towarzyszył mu w jego niedoli. Ten fakt dodawał mu odwagi i pomagał złagodzić cierpienie po stracie przyjaciół.
- Pewnie, odrobina dla kurażu. Teraz do rodziny podstępnych blondasów. Puszczalski Lucjusz złapał mojego Syriusza na bachora, a Draco zwędził ci Hermionę. Trzeba zniszczyć to gniazdo węży!
- Ale jak to zrobić? Ich rezydencja jest dobrze chroniona przed zaklęciami – westchnął Ron. Ta część planu wydała mu się o wiele trudniejsza od poprzedniej.
- No właśnie, przed zaklęciami. Użyjemy mugolskich sposobów. Za mną! – Zaprowadził chłopaka do garażu, gdzie stał nieduży miejski samochód. – Wsiadaj!
- Chce pan prowadzić po pijaku? Zabijemy się! – Zaparł sie w drzwiach. Mimo oszołomienia alkoholem, pozostały w nim resztki zdrowego rozsądku.
- Nie być głupi szczeniaku, wprowadziłem w nim sporo zmian – warknął. To on był w tym stadzie alfą i żaden smarkacz nie będzie podważał jego decyzji. - Jeździ sam, wystarczy podać adres. – Załapał chłopaka za pasek od spodni i bez najmniejszego trudu wrzucił do środka, jakby zupełnie nic nie ważył. - Po drodze musimy jeszcze kupić benzynę.
- Po co? – Ron nie był zbyt obeznajmiony z mugolskimi wynalazkami, nie interesował się nimi tak jak jego ojciec.
- Benzyna jest łatwopalną cieczą, spalimy tą Ślizgońską budę. – Lupin ruszył wąskimi ulicami miasta w kierunku najbliższej stacji paliw. Tam zaopatrzył się w kilka wypełnionych po brzegi kanistrów, które schował do bagażnika. Podjechali od tyłu do Mafloy Manor. Stojąca na niewielkim wzgórzu, pośród pięknych ogrodów wielowiekowa rezydencja wspaniale się prezentowała na tle zachodzącego słońca. Stanowiła połączenie wielu stylów połączonych ze sobą z wielkim smakiem i dbałością o szczegóły. Widać było, że zamożni właściciele bardzo ją cenią i ogromnie o nią dbają.
- Nieźle sobie blondasy mieszkają. – Wilkołak zmrużył żółte oczy pełnie gniewnych iskierek.
- Przeklęci arystokraci, musieli kraść przez całe stulecia – mruknął chłopak, z zazdrością patrząc na budynek i porównując ze swoim skromnym, rodzinnym domem. Nie ma się co dziwić, że Hermiona wolała takie luksusy, od życia u jego boku. Nie przyszło mu do pływającego w rumie mózgu, że dziewczyna wykazała się wprost anielską cierpliwością bezskutecznie czekając na niego przez wiele lat. Żaden ogień nie będzie płonął wiecznie, jeśli nie dostarczymy mu paliwa.
- Na co czekasz? Łap za kanistry! O tej porze służba przygotowuje kolację, więc staraj się być cicho, a na pewno się uda! – Wyskoczył z samochodu i otworzył bagażnik. Remus był równie rozżalony jak chłopak. Pijany i wściekły na cały świat zupełnie stracił zdrowy rozsądek. Sam pełen kompleksów nigdy nawet nie próbował zawalczyć o uczucie Syriusza, a kiedy się zdecydował było już za późno.
   Akcja przebiegła bardzo sprawnie. Nikt nie zauważył skulonych postaci przebiegających pod murem. Udało im sie oblać benzyną prawie wszystkie ważniejsze pokoje i wszcząć pożary w kilku miejscach naraz. Kiedy ogień zaczął płonąć trawić zasłony i zabytkowe meble uciekli chyłkiem przez tylną bramę. Po chwili byli już daleko od rezydencji, kupili jeszcze kilka butelek wódki oraz trochę prowiantu i schronili się na polanie w Zakazanym Lesie. Mieli nadzieję, że w razie wpadki nikt ich nie będzie tam szukał. Było całkiem ciepło, więc rozłożyli wyciągnięty z bagażnika koc i zrobili sobie piknik.
- Udało się, naprawdę się udało! - Ron wyszczerzył zęby w szerokim, pijackim uśmiechu. Miał nadzieję, że Snap wyje teraz z rozpaczy po stracie swoich ukochanych eliksirów, a Draco skacze z wieży Astronomicznej załamany po spaleniu domu. Harry rzuci teraz profesora, bo zorientuje się, że kochał więcej te głupie eliksiry od niego. Natomiast Hermiona zerwie z Malfoyem, ponieważ nie miał już pałacu w którym mogła by robić za księżniczkę. Ta wizja wydała mu się nad wyraz piękna. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo krzywdzi swoich przyjaciół podobnymi przypuszczeniami. Nigdy nie należał jednak do zbyt empatycznych osób.
- Tak szczeniaku, mieliśmy sporo szczęścia! – Lupin stuknął się z chłopakiem swoją butelką. Dla niego sprawa była jeszcze prostsza, Lucjusz zaatakował i skrzywdził jego stado, ukradł jego towarzysza. Musiał się przecież bronić, żaden porządny wilk nie pozwoliłby na coś podobnego. Nie odzyskał co prawda Syriusza, ale wziął honorowy odwet na rywalu niszcząc jego legowisko. Właściwie to powinien jeszcze dla równowagi porwać jego młode i wcielić do swojego stada, ale z tym postanowił trochę poczekać.
***
   W czasie tych dramatycznych wydarzeń nieświadomi niczego Harry i Severus w zaciszu sypialni, przeżywali najpiękniejsze chwile swojego życia. Obaj zupełnie zapomnieli, że poza tą komnatą istnieje świat. Szybowali w ciepłym oceanie uczuć, z początku bardzo nieśmiało i powoli, poznając nawzajem swoje ciała. Dłonie błądziły po drżącej z przyjemności skórze od czasu do czasu splatając się ze sobą, w takich momentach czarne oczy patrzyły głęboko w zielone za każdym razem odnajdując w nich całą gamę emocji, które tak bardzo pragnęły zobaczyć. Słowo miłość, zawsze będące dla profesora pusto brzmiącym dźwiękiem, właśnie nabrało znaczenia. Stanowcze usta mężczyzny przesuwały się pieszczotliwie po gładkiej szyi, by zaraz potem zejść na szczupłe ramiona i skierować się ku nabrzmiewającym sutkom. Harry wzdychał cichutko ufnie poddając się jego woli. Dryfował w bezpiecznych ramionach, unosił się oraz opadał zgodnie z rytmem serca. Ocierał się i wtulał w twarde ciało kochanka, chcąc być jak najbliżej tych oszałamiających doznań.
- Aaa... - ! – zakwilił, kiedy gorące wargi zacisnęły się na jego delikatnych sutkach. Rozsunął szeroko nogi, pokazując, że tamte okolice także były spragnione uwagi. Severus natychmiast zaczął zsuwać się coraz niżej, wytyczając wilgotny szlak w bardziej wrażliwe rejony. Harry swoją uległością i oddaniem podniecał  go w niesamowity sposób. Drobne, smukłe ciało nie miało sobie równych.
- Trochę cierpliwości, mamy cały czas tego świata – zamruczał prosto w rozedrgany brzuch, który pokrywał właśnie drobnymi pocałunkami. – Pokaż jak bardzo mnie pragniesz. - Chuchnął żartobliwie na sterczącego dumnie penisa, który natychmiast powiększył swoją objętość i zaczął sączyć pierwsze krople. Szczupłe biodra poderwały się do góry.
- Sev... Sev... zrób coś... już nie mogę...- wysapał z trudem chłopak. Uwielbiał tego mężczyznę, jego stanowczość i siłę. Uwielbiał czarne, gorejące oczy, które wypalały piętno na jego omdlewającej z rozkoszy duszy za każdym razem jak na niego spojrzały. Uwielbiał duże, szorstkie od wytwarzania eliksirów dłonie, które doprowadzały go do szaleństwa, ugniatając niczym ciasto.
- W takim razie może zajmiemy się tym, tak reklamowanym przez ciebie tyłeczkiem. – Złapał wijącego się Harrego w pasie i przekręcił na brzuch. Ukąsił najpierw jeden, potem drugi kształtny pośladek.
- Za... dużo... mówisz... – wymamrotał i podniósł się na kolana, wtulił rozpaloną twarz w chłodne prześcieradło, wypinając się do kochanka. Ten podniecający widok spowodował, że profesor omal nie wybuchnął. Opanował się dosłownie w ostatniej chwili.
- Nie prowokuj mnie mały Gryfonie jeśli nie chcesz potem przez tydzień siedzieć na poduszce – Severus z zapałem zachłannie całował aksamitne półkule.
- Przechwałki - prychnął Harry i pokręcił zachęcająco pupą. Nie miał pojęcia skąd wziął tyle śmiałości, ale miał wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na tysiące drgających, małych kawałków.
- Piekielnie ciasny - jęknął Severus, który zatoczył kilka kółeczek wokół zaróżowionego wejścia i zaczął wciskać do środka nawilżony oliwką palec. Sam był już na skraju wytrzymałości. Musiał jednak dobrze przygotować dziewiczego kochanka, żeby mu nie zrobić krzywdy.
- Aaa... och... hmm... oo... – ponaglające piski Harrego powodowały, że na czole wyszła mu pulsująca żyła, a członek nabrzmiał aż do bólu.
- Rozluźnij się nieznośny elfie. – Rozsunął mocno smukłe uda i zaczął się ostrożnie wsuwać do śliskiego wnętrza. Mięśnie otoczyły go tak ściśle, że musiał się na chwilę zatrzymać, by nie skończyć przed czasem.
- Rozerwiesz mnie na pól...-  wystękał zaciskając zęby na poduszce. Zaraz potem jednak zmienił zdanie, kiedy jedna z dużych dłoni zaczęła pieścić jego napięte jądra, a członek wewnątrz nagle otarł się o prostatę. – Co to? – wciągnął gwałtownie powietrze.
- Magiczny punkt Panie Potter! – warknął Severus i powtórzył uderzenie.
- O cholera! – Harry zadarł wysoko pośladki, by ułatwić mu dostęp. Cały drżał, miał wrażenie, że wszystka krew spłynęła właśnie do tego punktu. Mężczyzna nie czekał juz dłużej, wpadł w szalony rytm, raz po raz wyrywając z ust chłopca coraz głośniejsze okrzyki. Po którymś kolejnym, wydał przeciągły skowyt i wyrzucił z siebie obfity strumień spermy. Profesor zanurzył się w wilgotne wnętrze jeszcze kilkakrotnie, by zakończyć niskim pomrukiem spełnienia. Opadli na splątane prześcieradła tuląc się w swoich objęciach. Wsłuchiwali się w odgłosy dwóch serc bijących w idealnej harmonii.
- Myślisz, że pasuje? – zapytał żartobliwie profesor po chwili odpoczynku.
- Najwyraźniej tak, świetnie dobrany rozmiar – zamruczał w jego pierś Harry czerwieniejąc na twarzy. Zaczął ocierać sie policzkiem o karmelowy sutek, który miał przed swoim nosem. Zacisną na nim delikatnie żeby by zbadać smak i fakturę. Zaskoczony mężczyzna głośno jęknął. Chłopak zajęty swoim podniecającym  eksperymentem w ostatniej chwili usłyszał w korytarzu znajome kroki. Ledwie zdążył zanurkować pod kołdrę kiedy rozległo się natarczywe pukanie, po czym drzwi się gwałtownie otworzyły.
- Severusie, natychmiast wstań, mamy poważny problem – usłyszał rozkazujący głos Dumbledore'a i rozpłaszczył się między nogami kochanka, mając nadzieję, że uniknie konfrontacji.
- Co się stało? – Zarumieniony Snape spojrzał na dyrektora. Ten niemądry Gryfom chuchał właśnie na wewnętrzna stronę jego uda, dlatego z ogromnym trudem udało mu się zebrać myśli.
- Remus i Ron zupełnie stracili rozsądek i podpalili Mafloy Manor. Musimy ich dopaść pierwsi zanim zrobią to Dementorzy lub mugolska policja. Okazało się, że Lucjusz jest całkiem nowoczesny. Jego posiadłość ma system przeciwpożarowy i zainstalowany monitoring. Wszystko się nagrało na kamerach. – Nerwowo pogładził białą brodę. – Wiedziałem, że są rozżaleni, ale nie przypuszczałem, że do tego stopnia.
- Co za głąby! – Mężczyzna sięgnął po szlafrok, po czym wstał z łóżka. – Masz pojęcie, gdzie są te głupole? Czy komuś coś się stało?
- Na szczęście nie, ale wiesz jak przewrażliwieni na punkcie rezydencji są Malfoyowie. Syriusz musiał zamknąć Lucjusza w bibliotece, bo ze szpadą w dłoni chciał biec do Lupina i posiekać go na kawałki – westchnął ciężko. - Namierzyłem ich w Zakazanym Lesie, nie mam pojęcia co tam robią.
- Narwany jak zawsze, powinien pomyśleć o dziecku. – Snape błyskawicznie wciągnął spodnie.
- A ty nie idziesz Harry? – Na dźwięk swojego imienia chłopak podskoczył pod kołdrą zdradzając swoją pozycję.
- Chciałbym – wydusił, nie mając jednak odwagi wyjść i spojrzeć w oczy dyrektora. Wiedział, że został najprawdopodobniej zdemaskowany. – Powinienem porozmawiać z Ronem, musiał poczuć się zdradzony.
- Za późno na żale. Z tobą też mamy sobie wiele do wyjaśnienia – Albus pogroził Harremu, który ze spuszczonymi skromnie oczami i malinowymi policzkami, owinięty w prześcieradło niczym mumia, umknął do łazienki, by się ubrać.

piątek, 2 maja 2014

Poduszka X

    Ron długo błądził korytarzami Hogwartu w poszukiwaniu przyjaciółki. Niestety ani portrety, ani żaden z duchów od dawna jej nie widział, przynajmniej tak twierdziły. Dzięki prawie godzinnej wędrówce ocknął się nieco z szoku i wrócił mu zdrowy rozsądek. Usiłował sobie przypomnieć, czy rzeczywiście Harry zachowywał się jakoś podejrzanie na lekcjach eliksirów, ale nic nie przychodziło mu do głowy poza tym, że był zawsze wyjątkowo roztargniony i czerwony jak pomidor, kiedy Snape się do niego zwracał. Nie widział w tym jednak nic dziwnego, ponieważ profesor zwykle na niego krzyczał lub rzucał złośliwymi uwagami. Jeśli jednak głębiej się nad tym zastanowić, to przyjaciel gapił się wtedy na mężczyznę  swoimi wielkimi oczami nawet nie mrugając. Z doświadczenia wiedział, że te zielone ślepia o miękkich rzęsach potrafią zrobić z człowieka galaretę w ciągu kilku sekund. Zdarzyło się nawet, że Snape kilka razy przerwał jakieś wyjątkowo kąśliwe zdanie, odwracał się na pięcie i odchodził. Wesley wcześniej myślał, że mierzyli się wtedy pogardliwym wzrokiem jak to zwykle robią wrogowie, starając się zmusić przeciwnika do odwrotu. Teraz jednak widział to wszystko w nowym świetle. Czyżby wredny Ślizgon już w tym czasie miał na Harrego ochotę, a on niczego nie zauważył? Westchnął głośno i przyspieszył kroku. Jeden Merlin wie, co ten pokręcony Śmierciożerca, zaaplikował biednemu, naiwnemu chłopakowi. W tym momencie przystanął, bo niespodziewanie został trafiony papierową kulką prosto w nos. Odwrócił głowę i zobaczył unoszącego się nad sobą złośliwe uśmiechniętego Irytka.
- Głupi Wiewór, tak się zagapił, że obu przyjaciół mu ukradli. – Pokazał mu język i wywinął w powietrzu kilka koziołków.
- O czym ty gadasz?! Gdzie Hermiona? – Zdenerwował się Ron.
- Rozczochrana Gryfonka w japońskim ogrodzie zawiera bliską znajomość z Panem Ulizanym. Spóźniłeś się Wesley! – zachichotał i rozpłynął się w powietrzu. Chłopak pognał na złamanie karku we wskazane miejsce. Kiedy tam dotarł gwałtownie się zatrzymał, po czym zaczął cicho skradać. Już z daleka słyszał śmiech przyjaciółki i wtórujący jej niski, męski głos, który doskonale znał i z całego serca nienawidził. Stanął za ozdobnym  krzakiem, wychylił powoli głowę, chcąc najpierw zbadać sytuację. Ociekająca wodą dziewczyna opatuliła się ręcznikiem, a pochylony nad nią Draco delikatnie ją wycierał pieszczotliwymi ruchami, szepcząc coś poufale do ucha. Chłopakowi na ten obleśny widok krew uderzyła do głowy z siłą gejzera.
- Hermi, może pojedziemy do mnie? Przedstawię ci mamę, pokażę dom – kusił Malfoy, zbliżając się niebezpiecznie do ust Gryfonki.
- Lepiej najpierw chodźmy do mnie, na pewno nie byłeś nigdy w mugolskim domu – zaproponowała na jednym wdechu, bo bliskość mokrego, ładnie umięśnionego ciała Draco mieszała jej w głowie. Był o wiele lepiej zbudowany niż myślała. Luźna szata czarodziejów skutecznie ukrywała większość jego zalet.
- Mały całus na zachętę dodałby mi odwagi – zamruczał i wziął w posiadanie miękkie, rozchylone zapraszająco wargi.
- Nieee...! – zawył rozdzierająco Ron, zanim zdążył pomyśleć i wyskoczył zza krzaka. Wymierzył niespodziewającemu się ataku Ślizgonowi silny cios pięścią w szczękę, a ten poślizgnął się, wypuścił z ramion dziewczynę i upadł na tyłek.
- Co robisz idioto?! – Hermiona na widok przyjaciela poczerwieniała, a potem bez namysłu wymierzyła mu cios kolanem między nogi, tak tak uczył ją ojciec. Chłopak z bolesnym jękiem zwinął się w kłębek.
- Mionka, co ty? – Nigdy nie widział jej tak wściekłej. – Chyba nie lubisz tego wybladłego arystokraty? Zawsze się z ciebie wyśmiewał, ciągnął za włosy, nazywał szlamą!
- To było dawno, byliśmy dziećmi i jakoś z tego wyrósł, w przeciwieństwie do ciebie. Za to ty, nigdy nie zabrałeś mnie na prawdziwą randkę mimo, że mieniłeś się moim chłopakiem, bo nie można było zostawić samego Harrego. W Sylwestra zostałam bez pary, ponieważ nie umiałeś tańczyć i musiałeś pomagać mamie. Wakacje z kolei potrzebował cię z niewidomych powodów brat. – Wzięła się pod boki i dosłownie zaczęła zionąć ogniem. Ten durny rudzielec śmiał mieć do niej pretensje, to zakrawało na kpiny. Tupnęła nogą i zacisnęła pięści. – Jakim prawem wtrącasz się w moje sprawy? Walnąć cię jeszcze raz?! Nigdy nie wyznałeś mi swoich uczuć, nie przytuliłeś jak byłam smutna. Wiesz, co ja myślę? Ty nie kochałeś nikogo, ani mnie, ani Harrego! Chciałeś nas mieć na własność! – W jej oczach zabłysły łzy.
- Ale przecież my nie zerwaliśmy ze sobą, mieliśmy porozmawiać jak wrócę – Mocno oszołomiony Ron nie wiedział już, co o tym wszystkim myśleć. Kątem oka zauważył, jak rozjuszony Draco podnosi się z ziemi i rusza w jego stronę.
- A kto tak zdecydował? Oczywiście ty, w krótkim liściku! Nie miałeś odwagi spojrzeć mi w oczy tchórzu! - Warknęła i wyciągnęła różdżkę.
- Może ja wrócę, kiedy się uspokoisz. – Jedna wściekła wiedźma i zdeterminowany czarodziej, z groźnym błyskiem w oczach stanowili nadzwyczaj groźnych przeciwników. Bez wsparcia Harrego nie miał z nimi szans. Zaczął się powoli wycofywać do wyjścia.
- Nie pokazuj mi się więcej na oczy. Jak mnie zdenerwujesz to pojadę do ciebie, dmuchnę, chuchnę i zwalę twój dom! Najlepiej na ten pusty łeb! – Tupnęła nogą i dźgnęła go różdżką niczym szpadą.
- Ale... – Próbował ponownie szczęścia Ron, drzwi były już bardzo blisko. Nie mógł uwierzyć, że wolała towarzystwo tego Ślizgona, niż swojego wieloletniego przyjaciela. Wszystko się poplątało, sam już nie wiedział, co powinien zrobić. Liczył na jej pomoc, a ona wymierzyła mu w serce drugi cios, jakby ten od Harrego nie bolał wystarczająco.
- Czego nie rozumiesz Wiewór? Hermiona zostanie panią Mafloy, a to nie twoja liga, więc nie licz na zaproszenie na ślub. – Drako delikatnie położył rękę na ramieniu roztrzęsionej dziewczyny. – Jak chcesz mogę ci to napisać, przeczytasz sobie kilka razy i może do ciebie dotrze. I jeszcze jedno. Nie waż się więcej jej nachodzić i denerwować. Każda łza mojej narzeczonej, będzie cię od dzisiaj drogo kosztować!
- Zjeżdżaj synu Śmierciożercy! – Wrzasnął Ron, chwycił z tyłu za klamkę i zatrzasnął przed atakującym chłopakiem drzwi. Zaryglował je starannie, po czym ruszył korytarzem w kierunku wyjścia z Hogwartu. Musiał wszystko przemyśleć, w głowie latało mu stado rozwrzeszczanych wron i nie potrafił się skupić. Czyżby naprawdę stracił oboje przyjaciół? Został sam jak ten palec? Już nigdy nie zobaczy uśmiechu Mionki, ani nie obejmie Harrego. Musiał się napić, czym prędzej tym lepiej. W piersiach wyrwano mu dzisiaj dwie dziury i miał wrażenie, że poszarpane rany palą go żywym ogniem. Miał nadzieję, że alkohol rozjaśni mu horyzont. Skierował się przez błonia prosto do Hosmegade.
***
   Lupin siedział już od godziny w karczmie madam Rosemarty. Pił szkocką z niewielkiej szklaneczki i dumał nad swoim ciężkim losem. Właśnie bezpowrotnie stracił swoją wielką miłość. Doskonale zdawał sobie sprawę, że honorowy Black na pewno nie zostawi dla niego ciężarnego mężczyzny. Najwyraźniej był zadurzony w tym bladym Wężu, nawet podniósł na niego rękę. Wstrętny Lucjusz odebrał mu przyjaciela, wszystko mu się udawało odkąd pamiętał, zawsze puszczano mu w niepamięć najgorsze grzeszki, upiekło mu się nawet przystąpienie do Czarnego Pana. On nie wierzył w przemianę Malfoya, uważał, że zmienił strony, kiedy zrozumiał kto wygra tę wojnę. W dodatku spał z kim popadnie, a wpadł akurat z Syriuszem. To też wydało mu się podejrzane, na pewno polował na jego pieniądze.
- Mogę się przysiąść? – usłyszał głos Wesleya. Równie blady, spięty i smutny jak on, usiadł ciężko obok. Najwyraźniej też mu się dzisiaj nie poszczęściło.
- Napijesz się? Wyglądasz jakbyś potrzebował – nalał chłopakowi do pełna. – Mów, co cię gryzie.
- Olali mnie oboje. Harry i Hermiona przeszli do obozu wroga. Te śmierdzące Węże, Snape i Draco ukradli mi przyjaciół. Teraz pewnie migdalą się i śmieją ze mnie – westchnął i pociągnął potężny łyk.
- W głowie mi się nie mieści, że zrobili coś takiego. Syriusz nie jest lepszy, udało mu się nawet zbrzuchacić Lucjusza. Kolejny, cholerny Malfoy, a właściwie Malfoyówna przyjdzie na świat! Życie jest podłe! – Stuknął się szklaneczką z załamanym Ronem.
- Powinno się wybić wszystkich Ślizgonów, podłą rasę złodziei i czarnoksiężników! – Wybełkotał chłopak, który rzadko pijał coś mocniejszego niż kremowe piwo. – Ten wstrętny Snape, lepiej traktuje swoje eliksiry niż uczniów, a głupi Dumbledore, dalej go trzyma.
- Fakt, Sev zawsze był dupkiem. Do gara z nim! – Zamówił kolejna butelkę.
- Do gara! – Zawtórował mu mocno zawiany Wesley.
- A ten puszczalski Lucjusz nic nie lepszy, złapał faceta na dziecko śmieć jeden. Mało mu jednej fortuny, teraz będzie miał dwie. Ozłoci sobie podłogi w rezydencji! – Warknął, a oczy dziko mu zalśniły.
- Precz z Wężami! – zapiszczał słabym głosem Ron.
- Precz! – zawył przeciągle Remus. Ten cwany puszczalski odebrał mu jego stado, nie miał zamiaru tak tego zostawić. Należało zniszczyć wrogie gniazdo, wypalić do fundamentów. – Chodź, pokażemy im, co znaczy zemsta Gryfonów! – Wziął chłopaka pod ramię i poczuł się nieco lepiej. We dwóch zawsze raźniej, a ten rudy szczeniak był zupełnie sam, może więc go przygarnąć.
***
   Harry od rana siedział w bibliotece, ponieważ Lucjusz z Severusem okupywali ich salon, ględząc do znudzenia na temat eliksirów, jakie mogłyby mu pomóc w uwolnieniu się od zaklęcia, które prawdę mówiąc już dawno przestało działać. O tym jednak chłopak nie miał zamiaru nikogo powiadamiać. Przeżywał właśnie najszczęśliwsze chwile swojego życia, więc nie widział sensu w przerywaniu tej sielanki. Z przyjemnością utwierdzał profesora, że mania porządkowa nadal trwa i co chwilę poprawiał jakiś szczegół jego ubrania, na przykład krawat stając na palcach i zaglądając mu głęboko w oczy z niewinną miną. Zwykle dostawał za to kilka podniecających całusów. Jeśli o niego chodziło chętnie zamieszkałby ze Snapem na zawsze. Obawiał się tylko co będzie, kiedy jego małe oszustwo wyjdzie na jaw. Malfoy spryciarz jeden świetnie sobie poradził. Złapanie faceta na dziecko nie wydawało mu się złym pomysłem. Zwłaszcza jakby maleństwo miało oczy Seva. Uwiedzenie jednak tak doświadczonego mężczyzny nie wydawało mu się wcale takie proste. Chociaż na pewno warto spróbować. Postanowił natychmiast wcielić w życie swój plan. Wziął pod pachę pożyczone książki i ruszył pogwizdując do lochów. W środku nie zastał nikogo, widocznie przenieśli się teraz do gabinetu dyrektora, który miał wrócić w godzinach popołudniowych z jakiejś tajemniczej wyprawy. Rozebrał się i wszedł pod prysznic, po czym natarł się pięknie pachnącym balsamem, który dostał od profesora. Uczesał, to znaczy usiłował uczesać bujną grzywę sięgającą mu prawie do pasa. W końcu zniechęcony przewiązał ją w połowie zielona wstążką, pięknie podkreślającą kolor jego oczu. Włożył skąpe majteczki, świetnie eksponujące zgrabne pośladki, a na to kusy szlafroczek, spod którego wystawały długie, ładnie opalone nogi. Usłyszał znajome kroki i zaczekał aż skrzypnie kanapa w salonie. Wziął głęboki oddech i...
- Severusie! W łazience jest coś włochatego! – Wpadł z impetem do pokoju i bez ceremonii wdrapał się na bezpieczne kolana. – Tutaj mnie nie dostanie. – Objął zaskoczonego mężczyznę za szyję i odwrócił się do niego przodem.
- Ile ty masz lat, żeby bać się pająków? – W pierwszej chwili Snap nie zrozumiał sytuacji. Dopiero, gdy szlafroczek zaczął się jakimś cudem spadać ramion, a chłopak przysuwać coraz bliżej, coś mu zaświtało. Położył dłonie na smukłych udach i przesunął je wyżej, dosięgając nagiego tyłeczka. Zaraz! Jak to nagiego?! – Dlaczego nie masz na sobie majtek? A gdyby tu wszedł ktoś inny?
 - Eh, nie umiesz się bawić. – Harry zmarkotniał i wstał z jego kolan. – Poza tym jestem ubrany. Mogę udowodnić – Obrócił się tyłem i podniósł szlafroczek. To co miał na pupie trudno było nazwać inaczej jak zestawem eleganckich sznureczków. – To najnowszy trend. – Wydął usta i opuścił ubranie, zakrywając cudowności, na widok których mężczyzna omal nie dostał krwotoku z nosa. – Zepsułeś nastrój, nie chcę już robić małych Snapów! Lepiej pójdę potrenować na miotle! – Pokazał oniemiałemu profesorowi czubek różowego języka i ruszył do sypialni. Tam zaczął szukać w szufladach czystej koszulki i dżinsów, mrucząc pod nosem coś na temat beznadziejnych staruszków.
- Nie gniewaj się. – Poczuł na karku gorące usta. – O co chodzi z tymi małymi Snapami? – Silne ramiona obróciły go niczym kukiełkę.
- Myślałem, że zrobimy TO. Zajdę w ciążę tak jak Lucjusz i wtedy się ze mną ożenisz – wymamrotał w szeroką pierś i schował w niej zawstydzoną twarz.
- Panie Potter, czy pan mi się właśnie oświadczył w ten nieco dziwny sposób? – Rozbawiony i jednocześnie wzruszony Severus, gładził delikatnie drżące plecy. Po raz pierwszy ktoś chciał zostać właśnie z nim, nie dla seksu, nie dla pieniędzy, ale dla złośliwego profesora eliksirów z haczykowatym nosem. - Ile ty tych dzieciaków planujesz? Wiesz, mój dom, nie jest aż tak duży jak rezydencja Malfoyów.
- To znaczy, że się zgadzasz? – Szmaragdowe oczy rozbłysły nadzieją.
- No nie wiem, nie dostałem pierścionka – droczył się z nim mężczyzna. Nie mógł oderwać od niego wzroku. Drobna twarz dosłownie rozkwitła pod wpływem pełnego szczęścia uśmiechu. – Nie chcę wyjść na łatwego.
- Kupię ci najładniejszy jaki znajdziemy – powiedział poważnie Harry i pocałował ufnie twarde wargi.
- W takim razie możesz mnie wykorzystać. – Sewerus z diabelskim uśmiechem zrzucił czarną szatę, pod którą miał tylko obcisłe spodnie. – Myślę, że powinieneś dokładnie sprawdzić towar przed nabyciem.
- Więc... – Zarumieniony chłopak dotknął znacząco jego paska i wetknął pod niego jeden paluszek, odpinając nieco oporny guzik. Postanowił zachowywać się jak na dorosłego uwodziciela przystało. – Skoro tak, to musimy najpierw pozbyć się opakowania.
- Oczywiście mój książę. – W ciągu sekundy spodnie zniknęły, a szeroko otwartym z ekscytacji oczom Gryfona, ukazał się zawadiacko stojący penis mężczyzny. Harry popatrzył z niedowierzaniem, a potem cofnął się dwa kroki do tyłu, łóżko podcięło mu nogi i padł na nie jak długi. – Coś nie tak? – Profesor z każda chwilą bawił się coraz lepiej.
- Ee... Chyba rozmiar się nie zgadza – wymamrotał zawstydzony chłopak.
- Nie możesz tego stwierdzić, dopóki nie przymierzysz. To zupełnie jak z butami – położył się obok małego głuptasa, który nie do końca wiedział, czy ma zostać i ulec pokusie, czy natychmiast uciekać, ratując swój dziewiczy tyłek. Duża dłoń zaczęła zataczać kółeczka wokół pępka i przesuwając się coraz niżej. Zielone oczy starły się z czarnymi. Widocznie wyczytały w sobie nawzajem coś ważnego, bo gorące nagie ciała natychmiast do siebie przylgnęły.
- Ufam ci – wyszeptał Harry i objął mężczyznę za szyję.
- A co będzie jak nasze dzieci odziedziczą mój wielki nos i bladą skórę? – Nie mógł się powstrzymać od żartowania z tego słodkiego smarkacza.
- Mogą też biedactwa dostać w spadku moje kościste kolana i mizerny wzrost – odparował natychmiast. – Chyba stać cię na operację plastyczna dla własnego potomka?
- Skoro tak stawiasz sprawę, to słowa stają się zbędne. – Wpił się w nabrzmiałe usta, zwłaszcza wydęta dolna warga od dawna go kusiła, więc w pierwszej kolejności zajął się więc właśnie nią. Nie miał zamiaru dłużej zwlekać, chciał uczynić tego drobnego chłopaka swoim, bez względu na wszystko. Na pewno potrafi mu dać szczęście, w każdym razie będzie się bardzo starał do końca swoich dni, aby ten piękny uśmiech jak najczęściej gościł na jego twarzy.