czwartek, 21 listopada 2013

O Wandziu, ktory nie chciał Niemca III


   Godfryd od wczesnego rana miotał się po swojej komnacie w poszukiwaniu księgi, którą na drogę dała mu matka. Szlachetna Ksenia, wręczając ją chciała najwyraźniej coś ważnego mu powiedzieć, ale w tym momencie nadszedł Zygrfryd i całą swoją uwagę skierowała na niego. Chłopak zerknął na okładkę i po przeczytaniu samego tytułu: ,, Przykazania ojca Olafa” ziewnął szeroko. Znał autora, który nieraz odwiedzał jego matkę, był najnudniejszym klechą jakiego znał. W ciężkim tomiszczu na pewno nie napisał nic godnego uwagi. Niestety kobieta przywiązywała ogromną uwagę do wykształcenia i Godfryd wolał się jej nie narażać. Na pewno przy następnym spotkaniu zapyta go o treść księgi. Nie miał pojęcia, gdzie mógł ją zgubić. Pruł kufry i szafy niczym korsarski statek, wkrótce jego sypialnia przypominała pobojowisko. On sam siedział w rozchełstanej koszuli, w samych tylko obcisłych pantalonach, niemożliwie wręcz rozczochrany i zupełnie zapomniał o śniadaniu u przyszłego teścia.
- Ktoś cię napadł? – zapytał Wandziu, wchodząc do komnaty i z rozbawieniem przyglądając się pogromowi. Rudy diabeł miał chyba faktycznie jakieś ukryte moce, bo nigdy w życiu nie widział takiego bałaganu.
- Zapodziałem książkę od matki, obedrze mnie ze skóry przy najbliższej okazji – jęknął żałośnie. - Na pewno przybędzie na ślub, czyli pozostało mi już niewiele dni na tym świecie.
- Hm… - Wandziu zerknął łakomie na prześwitujące przez koszulę sutki chłopaka. – Pomogę ci, ale nie za darmo… Jakoś mi dzisiaj zimno…
- Co masz na myśli? – Godfryd popatrzył na niego podejrzliwie.
- Kilka entuzjastycznych, rozgrzewających buziaków na pewno by mi pomogło i nabrałbym chęci do pracy. – Uśmiechnął się do obserwującego go czujnie Niemca. Patrzył na niego poważnie, widać było, że rozważa jego bezczelną propozycję.
- Mówiono mi, że Polacy są porywczy i wszystko robią na żywioł. Jakoś mi ten opis do ciebie nie pasuje, strasznie jesteś interesowny. – Zaczerwienił się po uszy.
- Ojciec powiedział, że mam się zachowywać po europejsku, ale skoro nie muszę – Wandziu uśmiechnął się szeroko i rzucił się na niczego nie spodziewającego się chłopaka. Przygniótł swoim ciałem do podłogi, unieruchomił jego twarz w swoich dłoniach i zaczął brać sobie darmo to, co jeszcze przed chwilą gotów był wynegocjować. Muskał najpierw delikatnie, a potem coraz namiętniej kształtne usta Godfryda, który wił się pod nim jak szalony, prychając niczym wściekły kot. Pocałunki miały zniewalającą moc. Ofiara protestowała coraz słabiej, a kiedy rozchyliła wargi, by nabrać powietrza, ciekawski język Wandzia wdarł się szturmem do środka. Chłopak dzielnie się bronił, wygiął ciało w łuk bezwiednie ocierając się o napastnika i zaczął pełen westchnień pojedynek. Usta miażdżyły usta, zęby kąsały nabrzmiałą czerwień, język ocierał się o język w szalonej walce o dominację. Obaj przeciwnicy oddali się temu zajęciu z wielką pasją, żaden nie chciał drugiemu ustąpić pola.
- Och… - jęknął Godfryd, kiedy biodra mężczyzny nacisnęły jego miednicę, członek otarł się o członek i chłopak miękko się poddał, obejmując go za szyję.
- Ee... – usłyszeli niepewne chrząknięcie. – Jego wysokość Krak oczekuje panów na śniadaniu …- podjął już śmielej pachołek. – Siedzi przy stole i bębni po nim palcami…
- Och… - Wandziu z trudem odsunął się od swojego towarzysza. – Musimy iść, jeśli tak się zachowuje, to znaczy, że jest zły.
- Rety, zupełnie zapomnieliśmy o śniadaniu! – Godfryd cały potargany poderwał się z podłogi. – To przez ciebie całuśny złodzieju!
- Nie protestowałeś zbyt przekonująco – zachichotał mężczyzna, pomagając mu doprowadzić się do względnego porządku.
– Musimy się pośpieszyć, zanim ojciec się naprawdę wkurzy.
                                                               ***
    Krak był rzeczywiście nieco zdenerwowany spóźnialstwem obu chłopców. Czekał już na tych smarkaczy od kwadransa, pogryzając myśliwską kiełbasę. Kwiat rycerstwa z obu krajów siedział za Stolem, rozmawiając przyciszonymi głosami. W końcu spojrzenie księcia powędrowało na księgę, którą poprzedniego wieczora zostawił na ławie Godfryd. Władca był odrobinę ciekawy, jakie to światłe rady dała na drogę synowi słynąca z surowości Ksenia. Otworzył księgę, zerknął najpierw na piękne, pozłacane obrazki i…
- Ehe... yh… ohy… - zakrztusił się wędliną mężczyzna. Służący natychmiast podbiegli i z rozmachem klepnęli go w plecy tak mocno, że omal nie spadł na ziemię.
- Czyżby kazania Olafa były aż tak ciekawe? – roześmiał się siedzący obok wojewoda Zagon. – Strasznie się musiał zmienić ten łakomy dziad, od naszego poprzedniego spotkania. Zazwyczaj interesowało go tylko to, co leżało przed nim na stole. – Sięgnął zaciekawiony po zakurzone tomiszcze.
- Zostaw to…! – Ubił mu ciekawską łapę władca.
- Tylko sobie zerknę – przysunął się bliżej. Krak odskoczył gwałtownie do tyłu  z krzesłem i przycisnął księgę do piersi niczym skarb.
- Po pierwsze to nie twoje, po drugie tobie akurat mogłoby jedynie zaszkodzić. Już i tak papież dwa razy cię ekskomunikował.
- Prze- przepraszamy… - wyjąkał od drzwi niepewnym głosem Godfryd.
- Jakoś tak nam zeszło… - tłumaczył się nieumiejętnie Wandziu.
- Czy któryś z was to czytał?! – zapytał Krak podnosząc książkę do góry i wskazując im miejsca za stołem.
Popatrzył uważnie na obu chłopców, ale żadnemu nie drgnęła nawet powieka. Odetchnął z ulgą i nalał sobie miodu. Nie miał pojęcia co sobie myślała ta głupia kobieta dając synowi na drogę coś takiego. Jak on miał ich teraz utrzymać z daleka od siebie aż do ślubu?
- Nie miałem okazji. Mogę? – Godfryd wyciągnął rękę po swoją własność, ale przyszły teść niezbyt mu się kwapił ją oddać.
- No dobra… - powiedział po chwili namysłu Krak. – Pod warunkiem, że obaj przysięgniecie, nie wyjść do wesela poza dwa pierwsze rozdziały! Jak się dowiem, że oszukujecie zakuję was w dyby w najciemniejszym lochu ze szczurami i wypuszczę dopiero w dzień ślubu!
- Ojcze, po co te nerwy. Przysięgam! – odezwał się uroczyście Wandziu, kompletnie nieświadomy czego się podejmuje.
- Też przysięgam. – Poszedł za jego przykładem Niemiec.
- W taki razie proszę. – Podał mu książkę władca, niezbyt przekonany czy dobrze robi. Nie dowierzał tym smarkaczom i postanowił wysłać za nimi kogoś sprytnego na przeszpiegi. Zaufanie zaufaniem, ale bez przesady. Żył już wystarczająco długo, by wiedzieć, co warte jest słowo, gdy górę wezmą inne względy.

                                                       ***
     Tymczasem na błoniach za zamkiem Kraka, wokół zrobionej naprędce z nieociosanych bali zagrody, zebrała się spora gromadka zarówno Wiślan jak i Niemców, a nawet Rusinów. Właśnie przybyli handlarze ze wschodu i przyprowadzili pokaźne stado rasowych wierzchowców. Mężczyźni, których życie toczyło się wokół koni podziwiali je z ogromnym entuzjazmem, komentując zarówno zalety jak i wady przeprowadzanych okazów. Niemiecki dowódca Franko nie mógł oderwać oczu od czarnego ogiera.
- Przecież to zwierzak mojego kuzyna Bernarda! – krzyknął mocno poruszony. – Ukradli mu go w tamtym roku! Złodziejska nacja!
- Niemożliwe, kupiłem go niedrogo od niemieckiego hodowcy na targu w Brnie! – oburzył się handlarz. – Mam na to papier!
- Jeśli mam rację ma gwiazdkę na lewej łopatce – odezwał się już nieco spokojniej rycerz. Podprowadzono rumaka i rzeczywiście znaleziono opisane znamię. – A widzicie, jest na pewno kradziony!
- Chwileczkę - odezwał się Rusin, stojący do tej pory z boku. – To przecież mój Kirys, zniknął mi ze stajni trzy lata temu! Zobaczcie na kopyto, ma tam moje inicjały KB - Kirył Bychaczow.
- Faktycznie są – potwierdził trzymający konia pachołek.
- Wtedy, gdy zaginał, byli u nas czterej Francuzi. Dość szybko odjechali, mimo że byli mocno zdrożeni.
- Kuzyn mówił, że nabył dość tanio go od Francuzów. Nawet był zaskoczony niską ceną – odezwał się Franko. – Nie dali jednak żadnych  papierów.
- Dobre sobie – zachichotał wojewoda zagon, który przysłuchiwał się całej aferze. – Czyli Rusinowi ukradli konia Francuzi, sprzedali go Frankowi, który kupił go za bezcen i dobrze wiedział, że pochodzi z podejrzanego źródła. Potem zwinął go jakiś niezły cwaniak i nawet udało mu się podrobić papiery. Nabył go podejrzanie tanio nasz handlarz i teraz próbuje wcisnąć Krakowi. Międzynarodowy konik z naszego Kirysa! I nie ma co wyzywać nikogo od złodziei mości panie dowódco! Wszyscy byli tu po trosze winni!
      Po tym wywodzie  emocje nieco opadły, a na twarzach mężczyzn zamiast gniewu pojawiły się iskierki rozbawienia. Pechowy wierzchowiec faktycznie odbył długą i zawiłą drogę przez Europę. W każdym kraju są ludzie dobrzy i źli, a okazja czyni złodzieja. Bieda czasem zmusza do nieuczciwych czynów, ale i zamożni często sami sobie są winni, chcąc oszczędzić kilka monet nabywają podejrzane towary.
  
***
    Było już prawie południe, a służącego ani śladu i Godfryd zaczął się poważnie martwić. Minęła prawie doba jak wyszedł i wszelki słuch o nim zaginął. Bał się, że ten beztroski trzpiot wdał się w jakąś awanturę. Nieraz już wyciągał go z opresji. Inny pan być może już dawno pozbył by się sprawiającego problemy pachołka, ale hrabia naprawdę lubił Klausa. Miał swoje wady, ale był zawsze wobec niego niezwykle oddany i lojalny. Właśnie chciał ruszyć na poszukiwania, kiedy ktoś zastukał do drzwi komnaty i zaraz potem w szparze, pojawiła się jasna głowa ozdobiona długim, mocno potarganym warkoczem.
- Mogę…? – zapytał cicho Klaus.
- Gdzieś ty się włóczył łapserdaku?! – warknął na niego Godfryd, ale w jego piwnych oczach można było dostrzec ulgę.
- Wypełniałem misję, którą mi zleciłeś – uśmiechnął się beztrosko chłopak i usiadł u stóp swojego pana na tureckim dywaniku.
- Zwykłe podglądanie zabrało ci tyle czasu? – popatrzył na drania z powątpiewaniem.  – Wystarczyło wejść do pierwszej lepszej łaźni!
- Zawsze mówisz panie, że jestem roztrzepany, więc tym razem chciałem to zrobić jak należy. Proszę – podał zaskoczonemu hrabiemu mały notesik. Chłopak go otworzył, ale niestety nie zrozumiał ani słowa. Wyglądało to na jakiś dziwny szyfr.
,,Kowal Janko – stan 1, 10 cm odpoczywa, 16cm maszt – (mięśnie to nie wszystko!)
Wojewoda Zagon –  stan 1, 12 cm odpoczywa, 20 cm maszt – ( nieźle!)
Pachołek Semen – stan 1,  9 cm odpoczywa, 13 cm maszt  - ( Nie ma jak doświadczenie!)
Koniuszy Mściwój – stan 1,  11 cm odpoczywa, 14 cm maszt – (mistrz!)”
    Było tego więcej, ale Godfrydowi nie chciało się wszystkiego analizować i tak nie miał pojęcia o co chodzi. Spojrzał na zadowolonego z sobie sługę, który właśnie podkładał sobie pod tyłek trzecią poduszkę.
- Wytłumacz co to jest? – wskazał palcem na cyfry.
- Ech, widać, że jesteś panie prawiczkiem – westchnął Klaus. – Pamiętasz plotkę, którą kazałeś sprawdzić? Patrz - kowal stan 1 oznacza, że ma jednego penisa, jak każdy niemiecki chłop, a przynajmniej ci, których znam. Dalej 10 cm odpoczywa, czyli, że w zwisie tyle mierzy jego członek, podobnie następna liczba, tylko w wzwodzie.
- Rozumiem – odparł lekko zarumieniony chłopak -  A te dziwne uwagi na końcu?
- Takie osobiste spostrzeżenia. – Teraz również służący odrobinę się zaczerwienił. - Kowal Janko od razu wpadł mi w oko, zbudowany niczym olbrzym, same lśniące mięśnie opalone na smakowity, złocisty brąz. Niestety z techniką u niego słabo, zachowuje się jak jakiś ogr.
- Tylko mi nie mów, że spałeś z nimi wszystkimi?! – Godfryd popatrzył wytrzeszczonymi oczami na Klausa. W głowie mu się nie mieściło jak można być takim niewyżytym. Wiedział, że sługa ma spory temperament, ale tym razem przeszedł samego siebie. – Może przynieść ci puchową podusię? – zaproponował nieco złośliwe.
- Zrobiłem to dla ciebie panie, w celach naukowych i oczywiście dla ojczyzny. – Nadął się chłopak. - Następnym razem niech ktoś inny ci pomaga! – Położył się na brzuchu cicho pojękując. – Człowiek się poświęca, omal nie pada na twarz ze zmęczenia, cierpi – pomasował swoje pośladki - a tu taka niewdzięczność!
- No dobrze – uśmiechnął się do niego pobłażliwie młody hrabia. – Napracowałeś się to prawda, a że nie rękami, to już twoja sprawa.
- Rękami też, bo po dwóch razach szczęka mnie trochę rozbolała – przyznał się szczerze sługa. - Jakiś skurcz mnie złapał.
- Wiesz ty co, idź już lepiej do swojego pokoju odpocząć. Z twoich obserwacji wynika, że niczym się od Wiślan nie różnimy, więc nie mamy dla Zygfryda żadnego dowodu. Trzeba szukać dalej – westchnął strapiony Godfryd i przycisnął twarz do zimnego drewna na oparciu fotela. Miał wrażenie, że jego biedne policzki zaraz spłoną żywcem. Obracał w rękach otwarty notes i za każdym razem jak na niego spojrzał, od nowa oblewał się rumieńcem. Nawet nie zauważył, kiedy wyszedł Klaus. Chciał znaleźć jakiś haczyk, który pozwoliłby mu uniknąć małżeństwa z Wandziem i powrót do domu. Tymczasem zyskał tylko problem w spodniach, który z każdą chwilą przybierał coraz większe rozmiary. Na domiar złego narzeczony miał za chwilę do niego wpaść, aby mogli przestudiować razem tą książkę od jego matki. Żywił tylko nadzieję, że to nie są jakieś wzniosłe kazania na temat małżeństwa. Bardzo zdziwiła go reakcja Kraka, ta dziwna przysięga i widoczna w jego oczach niechęć do oddania mu nieszczęsnego tomiszcza. W końcu uznał jednak, że nie warto się martwić na zapas, za chwilę się wszystko wyjaśni. Jakoś nie miał ochoty zaglądać do środka sam.





środa, 13 listopada 2013

O Wandziu, który nie chciał Niemca II


   Wandziu zaniósł swojego gościa do przygotowanej dla niego wcześniej komnaty sypialnej. Po drodze dowiedział się, od nieustannie trajkoczącego dowódcy niemieckiej straży, że to jest jego narzeczony hrabia Godfryd. Drobny chłopak, którego właśnie trzymał na rękach nie bardzo mu pasował do obrazu potężnego wojownika, jaki pod wpływem miejscowych plotek pojawił się w jego głowie. W tej chwili patrzył na niego spod długich rzęs, najwyraźniej zmieszany ich bliskością i chyba nawet próbował go powąchać, bo co chwilę pociągał piegowatym nosem. Mężczyzna ostrożnie posadził swój kłopotliwy ciężar na wielkim łożu przed płonącym kominkiem. Mimo tego chłopak nadal drżał.
- Z-zimno… - wyszeptał zbielałymi wargami.
- Jeszcze chwila, zaraz przyniosą balię. Gorąca kąpiel dobrze ci panie zrobi – Wandziu uśmiechnął się łagodnie do małego topielca, chcąc dodać mu otuchy.Wróg czy nie, wyglądał niesamowicie żałośnie z tymi mokrymi włosami, wypaprany w rzecznym mule i glonach.  Chłopakowi zrobiło się go żal. Do pokoju służba wniosła dużą wannę, pachołkowie wlali do niej kilka wiader gorącej wody. – Pomóc ci? – zapytał ochoczo. Właśnie miał możliwość sprawdzić jedną z plotek.
- Mam się przy tobie rozebrać? – pisnął z pod pledu Godfryd. – Chyba żartujesz?! – Wyobraźnia zaczęła mu pod suwać niepokojące obrazki. Przypomniał sobie, co rycerze mówili o temperamencie Polaków. – Sam się umyję! – warknął groźnie na swojego wybawcę.
- Dobrze, już sobie idę. – Mężczyzna z rękami podniesionymi do góry wycofał się tyłem z komnaty. Niemiec dziwnie się mu przyglądał, na policzkach miał ciemne rumieńce i otulał się kocem niczym tarczą. Czyżby się go bał? Wandziu nie miał pojęcia co myśleć o jego zachowaniu.

   Kiedy Wandziu wyszedł Godfryd odetchnął z ulgą, zrzucił mokre ubrania i z radosnym piskiem wskoczył do wody. Zaczął się energicznie szorować lawendowym mydłem, w końcu usiadł, zanurzył po szyję w pachnącej pianie i przymknął oczy. Powoli dochodził do siebie, dreszcze przestały nim wstrząsać, zrobiło się nawet całkiem przyjemnie. Ogień trzaskał  wesoło w kominku, a brzuchu chłopaka zaburczało głośno z głodu.
- Poszedł Franco na borówki, oblazły go w lesie mrówki… - zaczął podśpiewywać, wymachując nogą do taktu. Swoją drogą był ciekawy, skąd u Polaków takie porządne mydło, skoro kapią się tylko dwa razy do roku. Może trzymają je specjalnie dla gości?

   W tym czasie Wandziu, miał zupełnie inny dylemat. Ten diabelski rodowód Niemów nie dawał mu spokoju. Niania zawsze opowiadała, że pochodzą wprost od Belzebuba. Ich dzieci rodzą się z ogonami i kopytami jak wszystkie biesy. Niesamowicie go kusiło, by przekonać się o tym na własne oczy. Jego sypialnia sąsiadowała z komnatą Godfryda. Otworzył okno i wyszedł na szeroki gzyms otaczający cały zamek. Było już zupełnie ciemno, więc raczej nikt nie powinien go zauważyć. Posuwał się powoli i ostrożnie. Po kilku minutach był już na miejscu, zerknął do środka i o mało nie spadł w przepaść. Godfryd właśnie wstał, mógł teraz podziwiać jego sylwetkę w całej okazałości. Proste, ładnie umięśnione plecy, zgrabne, zaróżowione od gorąca pośladki i długie nogi. Diabelskich atrybutów ani śladu, ale za to jakie widoki! Chłopak chętnie by się wgryzł w te kuszące krągłości.
- Cudny tyłek! – Nawet nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to dość głośno. Niemiec doskonale usłyszał jego okrzyk, bo gwałtownie się odwrócił i z oburzonym piskiem wyskoczył z balii.
- Zboczeniec!! – Zakrył się szybko pozostawionym przez służki ręcznikiem. Wandziu chciał się wycofać, ale zahaczył nogą o parapet i z wielkim hukiem wpadł do środka, rozpłaszczył się na brzuchu, niczym wielka żaba, przed rozgniewanym Godfrydem.
- P- przepraszam -  wyjąkał zmieszany. Pozbierał z kamiennej posadzki swoje potłuczone szczątki. Nie miał niczego na usprawiedliwienie swojego kretyńskiego postępowania. – Naprawdę nie miałem nic złego na myśli – dodał, widząc, jak chłopak cofa się do tyłu i nabiera powietrza do płuc, by wezwać pomoc. Niewiele myśląc zatkał mu usta ręką, nie chcąc dopuścić do międzynarodowego skandalu.
- Mmm… - mamrotał wściekle Niemiec.
- Daj spokój, taka awantura o odrobinę golizny – szepnął mu na ucho Wandziu, ponieważ z korytarza dobiegł go jakiś podejrzany hałas. - Chciałem tylko sprawdzić twój rodowód.
- Szukasz rodowodu na moich pośladkach?! Chyba kpisz! To zwykłe podglądactwo! Nie wiedziałem, że jesteś aż tak zdesperowany, dziewek ci w zamku brakło?! – burczał, łypiąc groźnie na chłopaka, Godfryd. – A może tak się objawia ten słynny, słowiański temperament?
- Wypatrywałem kopyt i ogona. Skoro pochodzicie, jak niesie wieść gminna, wprost od Belzebuba, to powinno być jakoś widać. Chciałem się przekonać na własne oczy! – bezczelnie pomacał swoją ofiarę po tyłku i natychmiast dostał z liścia od krewkiego Niemca.
- Uważaj, żebym ja nie zaczął sprawdzać tych głupich plotek! – Czerwony jak jego włosy Godfryd otworzył drzwi i wypchnął rechoczącego Wandzia za drzwi. – Rogów jeszcze nie skontrolowałeś idioto! – Prychnął rozjuszony i opuścił skobel. Oparł się czołem o ścianę, aby się nieco ochłodzić. Było mu strasznie gorąco, ta wielka łapa na jego pośladkach i wpatrzone w niego błyszczące oczy przyszłego narzeczonego, spowodowały, że zabrakło mu tchu. Policzki zaczęły go piec, pewnie się przeziębił w tej zimnej rzece, stąd te wszystkie sensacje.

***

   Godfryd po obfitej kolacji nie mógł spać. Okazało się, że nad Wisłą umieją robić równie dobrą kiełbasę co nad Renem. Napchał się bezwstydnie i teraz ponosił tego konsekwencje. Surowego mięsa, jak się tego obawiał nie zauważył, za to przyniesiono mu również przepyszne pierożki i gorący barszczyk do popicia. Przebrany w nocną koszulę miotał się po łóżku, a do głowy przychodziły mu coraz bardziej niemądre historie, jakie usłyszał od swoich rycerzy.
- Może wina? – Do komnaty wszedł jego służący Klaus i nalał mu pachnącego malinami trunku.
- Jak myślisz, jakimi mężami są Wiślanie? – zapytał go zafrasowany chłopak. Miał coraz mniejszą nadzieję, że wywinie się z tego małżeństwa. Jeśli chciał temu zapobiec, musiał mieć jakiś argument nie do obalenia. A na razie jedyne czym mu podpadł Wandziu, to było podglądactwo. I te jego żałosne tłumaczenia, kto normalny uwierzyłby, że pochodzi od szatana. Pewnie miejscowe panny mu się znudziły i szuka czegoś egzotycznego.
- Moja babcia opowiadała, że Wiślanie dlatego są tacy jurni, bo mają po dwa członki. Jak je która dziewka zobaczy, to tak głupieje, że przestaje się opierać. Gapi się jak zaczarowana i nie może się ruszyć z miejsca. Oni to wykorzystują, rzucają się na biedaczkę. Podobno wystarczy jeden raz się z takim przespać, żeby zostać zbrzuchaconym. – Opowiadał podekscytowany Klaus.
- Na wszystkich bogów, czarami się parają! Jak się mój ojciec dowie, na pewno każe mi wracać! – Ucieszył się Godfryd. – Ale przydałoby się sprawdzić, czy to prawda.
-W kuchni jest taki jeden, kawał z niego chłopa. Jak panie chcesz, zrobię to dla niego, poświęcę się dla ojczyzny. – Zaproponował chłopak, a jego oczy podejrzanie zabłysły w świetle świec. – Dobro naszego księstwa jest ważniejsze niż mój tyłek! – Zadeklarował uroczyście, uśmiechnął się do panicza i wyjątkowo ochoczo pognał na parter, gdzie mieściły się pomieszczenia dla służby.
- Ale… - nie zdążył dokończyć Godfryd, ale po niecnocie nie było już ani śladu. Nie miał pojęcia, że Klaus był aż takim patriotą. Będzie musiał go pochwalić przed ojcem po powrocie do domu. Przez chwilę siedział spokojnie, popijając winko i rozmyślając nad poczciwością swojego sługi. Powoli dochodził jednak do wniosku, że to nie w porządku, że inni się tak poświęcają, a on tutaj leży sobie wygodnie i nic nie robi. Z tego co widział przez okno, Wiślanie nosili identyczne nocne koszule jak Niemcy. Właściwie nie byłoby chyba trudno, zobaczyć co nieco, bo Zygfryd może mu potem zarzucić, że jakiś prosty pachołek, to nie to samo co książę krwi. Poza tym będzie miał się okazję odegrać na tym zboczeńcu Wandziu. Wziął świecę i po cichutku wspiął się na ten sam gzyms, którym wędrował wcześniej mężczyzna. Miał szczęście, bo okno od sypialni miał uchylone. Jego ofiara najwyraźniej mocno spała cicho pochrapując. Bez trudu wszedł do środka, w komnacie na szczęście nie było zbyt ciemno. W kominku palił się jeszcze ogień, oświetlając nieco pomieszczenie. Po cichu podszedł do łóżka i odkrył kołdrę. Faktycznie nocny strój się sięgał prawie do kolan, niczego ciekawego więc nie zobaczył. Pochylił się nad mężczyzną, chwycił za brzeg materiału i zaczął go podciągać, odsłaniając muskularne uda. Nagle usłyszał szybkie kroki za drzwiami. Przestraszony, nie mając zbytnio gdzie się ukryć, wpełznął do łóżka i nakrył ich obu kołdrą. Położył się płasko między nogami Wandzia, starając się nawet nie drgnąć.
- Synu nie widziałeś czasem hrabiego? Jego sypialnia jest pusta, a niemiecki dowódca zaczyna siać panikę. – Godfryd usłyszał ku swojemu przerażeniu głos samego Kraka.
- Ojcze daj spokój, pewnie znowu zgłodniał. Widziałeś ile to maleństwo zjadło na kolację, gdzie mu się to mieści? – zachichotał Wandziu.
Poprawił się na łóżku, a jego koszulka podjechała aż do pasa. Miał dziwne wrażenie, że coś go łaskota po wewnętrznej stronie uda. Ugiął nogi w kolanach i nagle poczuł czyjś oddech na swoim podbrzuszu.
- Apisk…! – rozległo się nagle spod kołdry. Mężczyzna podniósł powoli nakrycie i ku swojemu niebotycznemu zdziwieniu zobaczył między swoimi nogami wielkie szare oczy wpatrzone w jego penisa. Mały rudzielec nawet nie mrugał, wyglądał jakby zamienił się w żywy posąg.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony jego przedłużającym się milczeniem ojciec.
- Nic, coś mnie ugryzło. Każę jutro wytrzepać porządnie pościel – stwierdził z niewinną miną Wandziu, ale jego policzki przypominały kolorem dorodne pomidory. Ręką trzepnął chłopaka w głowę, ten się rozpłaszczył i przycisnął twarz do jego łona.
- Śpij już, jutro czeka nas sporo pracy. Ten Niemiec na pewno się odnajdzie. Dobrze się czujesz? – Krak dopiero teraz zauważył rumieńce syna.
- Ach… hm… jakoś tak dziwnie. Powiedz służącej, by przyniosła mi ziółek na niestrawność - jęknął słabym głosem.
- A śmiałeś się z tego biedaka, może Zygfryd każe mu pościć? Słyszałem, że jego matka jest strasznie oszczędna. Nie karmiła go należycie i dlatego wyrósł taki niepozorny  – zastanawiał się głośno władca.
W tym momencie oburzony wywodem mężczyzny Godfryd ukąsił Wandzia w udo, a potem polizał to miejsce, by złagodzić ból. Podciągnął się nieco wyżej i ze złośliwym uśmieszkiem dmuchnął na nabrzmiewającego coraz szybciej członka chłopaka. Doskonale wiedział, że mężczyzna zrobi wszystko, by jego obecność się nie wydała. Dla nich obu zdemaskowanie znaczyłoby natychmiastowe małżeństwo, a młody Wiślanin nie chciał tego, tak samo jak on.
- Pewnie jedzą samą marchewkę, stąd te piegi na nosie i rude włosy – odezwał się z kpiną w głosie chłopak. Na odpowiedź nie musiał długo czekać, paskudny szkodnik ujął w dłoń swój warkocz, rozsunął mu szerzej nogi i zaczął go miziać końcówką po jądrach. Doskonale się przy tym bawił, czując jak drży pod jego dotykiem i widząc pierwsze krople, spływające z pęczniejącego penisa.
Wandziu z wielkim trudem próbował nad sobą zapanować, na jego czole pojawiły się krople potu, a oddech mocno przyspieszył. Ten pomiot Belzebuba chciał go doprowadzić do szaleństwa. Ojciec tylko pokręcił z troską głową i nalał mu kubek wody z miodem.
- Wypij, zaraz poślę po Wrzosową – Krak popatrzył na jedynaka. Dzisiaj był dość chłodny dzień, a on skąpał się w Wiśle, oby tylko się nie rozchorował.
- Nic… mi nie… będzie… – wystękał chłopak. Poprawił kołdrę i posłał zabójcze spojrzenie uśmiechniętemu od ucha do ucha Godfrydowi, który zerknął psotnie na jego penisa i wystawił język. – Nie odważysz się! – Wyrwało się nieszczęsnemu, a może raczej szczęsnemu Wandziowi.
- To było do mnie? – zapytał zaskoczony Krak.
- Skądże, gadam do brzucha, strasznie boli skubaniec – wydyszał.
    Niemcowi z kolei coraz bardziej podobało się dręczenie mężczyzny. Co prawda nie posiadał dwóch penisów, ale to co miał przed swoim nosem, też było nie do pogardzenia. Słowa przyszłego małżonka potraktował jak wyzwanie i wstąpił w niego prawdziwy diabeł. Polizał zaróżowioną końcówkę, a potem lekko ją possał. Pachniała ładnie piżmem i morzem, plotki o myciu się przez Wiślan dwa razy do roku z pewnością były bujdą.
- Na Światowida! – krzyknął udręczony Wandziu i wypuścił obfity strumień spermy prosto na twarz rudego drania. Żałował, że nie widzi zaskoczenia w tych szarych oczach oraz jego głupiej miny. – Skurcz! – Rzucił w stronę ojca, który poruszony jego cierpieniem sam ruszył na poszukiwanie znachorki. – Zatłukę cię! – Warknął na Gotfryda, który ledwie się za władcą zamknęły drzwi, niczym pocisk, wyskoczył z łóżka, ocierając rękawem koszuli upapraną twarz.
- Aleś ty szybkostrzelny! – zachichotał bezczelnie. – Na szczęście było tylko jedno działo!
- Zobaczymy jak będziesz piszczał, kiedy cię dopadnę! – Wandziu ruszył za nim w pogoń, nie był jednak tak zwinny jak rudzielec, a nogi się pod nim nadal uginały po przeżytym przed chwilą orgazmie. Nie miał pojęcia o co chłopakowi chodziło z tym działem.
- Ratunku, on oszalał! – Darł się wniebogłosy Niemiec, wybiegając na korytarz. Wpadł do swojej komnaty i natychmiast zaryglował za sobą drzwi, to samo zrobił z oknem. Serce biło mu jak szalone, to było najbardziej ekscytująca rzecz, jaka mu się do tej pory przytrafiła.  Nadal czuł oszałamiający zapach mężczyzny, a między nogami spory dyskomfort. To niemożliwe, żeby podniecił się takim dzikusem zza Wisły. Co by na to powiedziała jego matka? Zawsze twierdziła, że sprawy sypialniane są tylko po to, by powstało potomstwo. Wszystko inne było grzechem i bogowie krzywo patrzyli na wszelkie inne igraszki, nawet takie niewinne jak trzymanie się za ręce. Godfryd był wychowany dość surowo, niestety jego przekorna natura buntowała się przeciw wszelkiej dyscyplinie. Obawiał się nieco zemsty Wandzia za dzisiejszy wyczyn. Właściwie nie wiedział skąd nabrał takiej odwagi, by zdobyć się na coś podobnego. Możliwe, że to jednak prawda co mówił Klaus. Został zaczarowany i pozbawiony własnej woli jak te biedne dziewki.

 

sobota, 9 listopada 2013

O Wandziu, który nie chciał Niemca I

   Daję wam kompletnie zmienioną legendę o Wandzie, a właściwie Wandziu i Godfrydzie. Dwóch, uwikłanych w tę historię młodych mężczyzn, musi zmierzyć się z uprzedzeniami, które na temat ich narodów narosły u sąsiadów. Dowiecie się, czy Niemcy pochodzą od diabła i czy Wiślanie organizują orgie przy ogniskach w noc Kupały. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. Wiele z tych niemądrych plotek krąży nadal po Internecie.

   Książę Rydygier był przez dwa tygodnie w odwiedzinach u swojej siostry Sofii. Wyszła za mąż za czeskiego wielmożę i dorobili się już trójki dzieci. Na dworze hrabiego opowiadano cuda o grodzie Kraka. Podobno ostatnio niesamowicie się rozrósł i wzbogacił. Rydygier nie bardzo wierzył w te historyjki, ale nie dało mu to spokoju. Czyżby jego sąsiad urósł w siłę, a on nawet tego nie zauważył? Dzicy Wiślanie nigdy go za bardzo nie interesowali, wolał spoglądać na zachód. Miewał czasem z nimi drobne utarczki, ale w sumie nie było to nic poważnego. Postanowił to jednak sprawdzić i w drodze powrotnej, przebrany za zwykłego kmiecia, odwiedził Kraków. Jakież było jego zdumienie, kiedy zamiast ponurej, ubogiej osady pośród lasów, zobaczył zamożne, ludne miasto. A już sam zamek zbudowany z dużych, kamiennych bloków wprawił go w prawdziwy zachwyt. Zazdrość wkradła się mu do serca, bo jego siedziba nie była równie okazała. Zaczął przemyśliwać jakby tu uszczknąć odrobinę tego bogactwa. Kiedy dojechał do domu miał już opracowany gotowy plan. Posiadał dwóch synów, a do przedłużenia rodu potrzebny mu przecież tylko jeden. Postanowił wysłać młodszego do sąsiadów z propozycją małżeńską. Upiekłby w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu. Wkręciłby się do rodu Kraka i jego wnuki panowały by nad Wiślanami, a poza tym pozbyłby się z domu tego nicponia Godfryda, który przysparzał mu mnóstwo kłopotów.

   Godfryd strasznie się nudził, ojciec rozgniewany na niego za niewinny figiel nie wziął go ze sobą na wyprawę. W dodatku po zamku od tygodnia szwendało się trzech mnichów, stawiając wszystko na głowie. Matka była nimi zachwycona, zwłaszcza podobały się jej surowe zasady jakie wyznawali. Mianowicie nakazywali się codziennie umartwiać oraz pokutować, pili tylko wodę, jedli czerstwy chleb i to w bardzo małej ilości. Dzięki temu kobieta zaoszczędziła mnóstwo jadła i wina, bo nakazała się stosować do tych wymagań wszystkim domownikom, oczywiście w trosce o ich dusze. Chłopak nie był jednak przekonany do uroczystych, pełnych górnolotnych zwrotów kazań mnichów. Wszyscy trzej byli grubi, nie wyglądali na osoby które stosują się do głoszonych przez siebie nakazów. Burczało mu w brzuchu, tydzień bez ulubionej kiełbasy całkowicie popsuł mu humor. Zwołał więc wieczorem kilka osób ze służby i po cichu zakradli się do komnaty mężczyzn. Najwyraźniej nie spali, po w szparze pod drzwiami migotało światło. Otworzyli po cichu…
- Franco, podaj jeszcze to udko. Jestem głodny, bo nadobna Ksenia nie spuszczała mnie dzisiaj z oka – najgrubszy z mnichów wpakował sobie do ust kawał mięsa.
- Wytrzymamy jeszcze, obiecała jeszcze jeden suty datek na klasztor – upomniał ich najstarszy. – Ale wino mają przednie, ukradłem antałek z piwniczki, są naiwni niczym dzieci. – Pociągnął spory łyk z pucharka.
- Leć po matkę – szepnął Godfryd do służącego. – Niech zobaczy jacy to oszuści.
Po chwili przybiegła księżna z dwoma dwórkami. Popatrzyła na syna chłodno i weszła do komnaty dumnym krokiem.
- Myślę, że najwyższy czas, aby panowie wrócili do siebie – oświadczyła wyniośle i zamiatając suknią ruszyła z powrotem. Na zaskoczonego jej zachowaniem Godfryda nie raczyła nawet spojrzeć. Mnisi speszeni zaczęli się pakować i już po chwili widać było jak przekraczają bramy zamku. W sakwach nieśli kilka złotych talarów, więc nie mieli się czym przejmować. Klasztor miał zapewniony byt co najmniej na rok.

   Kiedy Rydygier wrócił do domu, nadobna Ksenia zamknęła się z nim w komnacie i długo opowiadała o głupocie ich syna, który zniszczył jej oszczędnościowe plany. Chytra kobieta szybko się zorientowała, że nowe zasady, głoszone przez mnichów,  przynoszą mnóstwo korzyści. Jedzenie służby i dworzan sporo kosztowało. Mogłaby wprowadzić takie posty przynajmniej ze dwa razy w tygodniu. Na myśl o złocie, które zostałoby w jej szkatule, aż zaświeciły jej się oczy. Porywczy Godfryd wszystko popsuł, zakradając się w nocy do komnaty zakonników.
- Trzeba jakoś nauczyć rozumu naszego syna, nie mam już do niego siły – jęknęła omdlewająco i przyłożyła białą dłoń do czoła.
- Dobrze, już dobrze, tylko mi tu nie słabnij – przestraszony Zygfryd posunął jej krzesło. Niczego na świecie nie bał się tak, jak białogłowskich histerii.
- Może go wysłać na jakiś dwór, aby się uczył na rycerza?
- Kobieto, a wygląda ci on na osiłka? Mam inne zamiary – uśmiechnął się do niej pojednawczo, po czym podał jej zakupiony w Krakowie, piękny sznur bursztynu. – Najpierw wyślemy długi list do naszych sąsiadów.
- Do Wiślan?! Chyba przesadzasz, to dzikusy, zmarnują nam dziecko! – Ksenia może nie była idealną matką, ale kochała swoich synów.
- Nie bądź niemądra, z Godfrydem nikt długo nie wytrzyma. Odeślą go, a ja będę miał pretekst do wojny. – Pocałował żonę w gładki policzek. – Podobno Krak ma kufry pełne złota, a z tego co widziałem, to może być prawda.
   
   Skutek tego był taki, że Godfryd, dwa tygodnie później, wędrował leśnym traktem, otoczony niewielkim oddziałem straży. Za nimi jechał wóz wyładowany głównie ubraniami młodego panicza oraz prezentami dla przyszłego małżonka i teścia. Chłopak był bardzo markotny, miał wrażenie, że jego życie właśnie się skończyło. Rodzice wydali go na pastwę dzikiego plemienia z puszczy, które podobno jada surowe mięso i myje się tylko dwa razy do roku w największe święta.
- Nie martw się panie, podobno mają tam świetny miód, który tak lubisz - pocieszał go leciwy dowódca.
- A w noc Kupały polewają nim swoje nagie ciała, tańczą przy ognisku, a potem go z siebie zlizują – dodał drugi, wyraźnie zafascynowany tym obrazkiem, bo oczy aż mu zalśniły.
- Fuj, razem z tym brudem – skrzywił się chłopak, rozwiewając w ten sposób rozkoszne wizje swoich rycerzy. – Mogliśmy wziąć więcej koni, wleczemy się jak ślimaki.
- Po co? – zadziwił się jadący obok giermek. – W moich stronach mówią, ,, jedź nad Wisłę, bo twój koń już tam jest.”
- To prawda. Mój kuzyn pojechał do Biskupina na jarmark. Miał ze sobą sporo towaru. Stanął pod karczmą, odwrócił się tyłem do wozu i pochylił by zawiązać ciżmę. Jak się odwrócił to ani konia ani wozu. Zniknęły jak zaczarowane, widać są w zmowie z wiedźmami. – Opowiadał z poważną miną jeden z wojów.
- Ty głąbie lepiej powiedz, ile ten twój ziomal, wypił wcześniej w karczmie. Mają podobno okrutnie mocna gorzałkę – zachichotał inny, klepiąc go po plecach. – Pewnie przepił jedno i drugie, a naiwnej babie bzdur naopowiadał.
- Uciszcie się wreszcie! – fuknął na nich Godfryd. Te osły zamiast go podtrzymać na duchu tylko się z niego nabijały. Z każdą nową plotką znad Wisły czuł się coraz gorzej, tak naprawdę nie miał bladego pojęcia czego naprawdę może oczekiwać. Jeśli choć część z tych wymysłów była prawdą, to czekało go ciężkie życie u boku Wandzia.
- Szkoda, że nas nie posłuchałeś panie i nie ćwiczyłeś jak ci mówiliśmy. – Odezwał się inny dowcipniś. - Ci Słowianie to podobno strasznie w łożu temperamentni. Czy to chłop czy baba, jak cię dopadnie, do rano ino duch się ostaje.
- Może lepiej zatrzymajmy się na popas - odezwał się słabym głosem czerwony na twarzy Godfryd. Miał nadzieję, że ta opowieść jest całkowicie zmyślona. Musiał czymś zająć tych idiotów, bo znowu przez całą noc będzie miał koszmary.  No może niezupełnie, ale oni nie muszą o tym wiedzieć.

***
   Tymczasem w Krakowie, w sali obrad zebrali się wszyscy ministrowie. Na tronie zasiadł król, a syn zajął miejsce po jego prawej stronie. Mieli do omówienia bardzo ważną sprawę. Książę Rydygier przysłał list z propozycją małżeństwa, pełen zawoalowanych gróźb w razie odmowy. Musieli dojść do porozumienia jak na niego odpowiedzieć.
- Przeczytaj go powoli i wyraźnie, by wszyscy zapoznali się dokładnie z jego treścią – odezwał się Krak. Był zmartwiony tą całą sprawą, nie miał ochoty żenić jedynaka z Niemcem. Miał o sąsiadach nie najlepszą opinię, która wynikała z jego osobistych doświadczeń.

Do księcia Kraka
 Ja książę Zygfryd, proszę w imieniu swojego syna Godfryda o rękę księcia Wandysława. Mam nadzieję, że chętnie udzielicie zgody na to doniosłe wydarzenie, które na zawsze połączy nasze rody. Moje wojska będą na wszelki wypadek stacjonowały blisko granicy, żeby nic nie zakłóciło ceremonii zaślubin.
                                                                                                             Z poważaniem Zygfryd I

- Czy on nam grozi wojną, w razie gdybym się nie zgodził? – zapytał Wandziu. W ten sposób zdrobniano jego imię i wszyscy się tak do tego przyzwyczaili, że nikt już nie używał jego pełnego brzmienia.
- Niestety tak, niemiecki drań gotów jest rozpętać Armagedon. Musimy się strzec, ten cały ślub może być jakąś pułapką – odezwał się dowódca wojsk księcia.
- Czyli jak się nie ożenię to wojna, a jak się ożenię będziemy mieć spiskowca i szpiega w domu? Właściwie mamy sytuację bez wyjścia – westchnął smutno mężczyzna.
   Narada trwała jeszcze wiele godzin, ale tak naprawdę nie ustalili niczego konkretnego. Jedyny wniosek był taki, że posłów należy przyjąć, a co dalej nie wiedzieli. Z Niemcami mieli szereg zatargów, w których zginęło wielu ich bliskich. Potwornymi, zakutymi w blachy rycerzami z zachodu straszono tutaj dzieci. Pod żelastwem mieli podobno rogi i ogony, bo pochodzili wprost od diabła.
   Wandziu wrócił do swojej komnaty dopiero wieczorem. Od dworzan usłyszał dzisiaj tyle, sprzecznych niekiedy, opowieści o Niemcach, że nie wiedział już co myśleć. Ponoć ich wojownicy byli ogromni, cali w tatuażach i bliznach. Jedli tylko tłuste kiełbasy na srebrnych półmiskach, ich żony niczym niewolnice szorowały od rana do wieczora domy, a z rąk kapała im krew i wsiąkała w kamienne posadzki. Byli niesamowicie porządniccy, wszystko robili według ustalonego regulaminu. W książeczkach do modlitwy na ostatniej stronie mieli dokładnie spisane, co jest dozwolone w małżeńskiej łożnicy. Po tych wszystkich rewelacjach miał ochotę uciec i więcej nie wracać. Co on będzie robić z Niemcem, który w nocy zamiast się z nim kochać, będzie myślał o tym ile złota ma w szkatule i w którą stronę poukłada jutro ścierki?
***

  Jakiś czas później Wandziu, wystrojony w odświętne szaty stał na wzgórzu nad brzegiem Wisły, oczekując na przybycie gości. Jasne niczym len, długie do ramion włosy rozwiewał mu wiatr. Niebieskie oczy patrzyły z niechęcią w stronę horyzontu, gdzie wyraźnie było widać zbliżający się niewielki orszak. Słońce odbijało się w wypolerowanych na wysoki połysk zbrojach, a zakuci w nie mężczyźni wydawali się niesamowicie potężnie zbudowani, niczym olbrzymy z bajek dla dzieci. Wandziu był wysokim, smukłym, ładnie zbudowanym mężczyzną, ale przy nich wyglądałby niczym zapałka. Z domu wyszedł z mocnym postanowieniem, że nie da się zastraszyć, przyjmie ich godnie i ustali uczciwe warunki dla obu stron. Teraz jednak nie był już taki pewny swojej decyzji. Nie chciał jednak wyjść na tchórza, nie mówiąc już o innych konsekwencjach jego ucieczki. Prom czekał po drugiej stronie, przez rzekę nie było żadnego mostu. W tym miejscu była dość głęboka, a jej nurt bardzo mocny i rwący. Patrząc w spienione wody doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem byłoby, gdyby się utopił. Niemcy odeszliby z niczym, nie mogliby tez oskarżyć Wiślan, że ich źle potraktowali.
W tym momencie chyba bożek Światowid miał zły humor i z radością skłonił się ku pomysłowi Wandzia. Brzeg nagle osunął się pod jego stopami i z impetem wpadł do wody. Zahaczył nogą o jakąś gałąź i nie mógł wypłynąć na powierzchnię. Po stronie Wiślan zapanowała panika.
    Godfryd, który w tej chwili wsiadał właśnie na prom, zobaczył tonącego mężczyznę. Doskonale pływał, więc bez namysłu skoczył mu na pomoc, zapominając o tym, że ma na sobie zbroję. Zachłysnął się wodą i poszedł na dno jak młyński kamień. Woda natychmiast zaczęła zalewać mu płuca, wkrótce stracił świadomość i przestał walczyć z przeznaczeniem.
    Wandziwi udało się w końcu wyswobodzić, zaczął płynąć do brzegu, kiedy zauważył pogrążającego się w nurcie niemieckiego rycerza. Złapał go za ramiona i zaczął ciągnąć, ale było to niezmiernie trudne zadanie. Przeklęte żelastwo było niesamowicie ciężkie. Mężczyzna był już nieprzytomny i w niczym nie mógł mu pomóc. Na szczęście jego dworzanie odzyskali wreszcie rozsądek i rzucili kilka lin. Wandziu obwiązał nimi topielca, a ostatniej sam się uchwycił. Po wyczerpującym kwadransie, kiedy to kilkakrotnie pogrążyli się w wodzie zostali wyciągnięci. Ułożono rycerza na wznak i mężczyzna drżącymi dłońmi zaczął rozpinać na nim zbroję. Na szczęście Niemiec jeszcze oddychał.
- Przynieście jakiś pled i niech ktoś zawiadomi medyka. Niech służba napali w kominku, żeby ogrzać komnatę - wydawał sprawnie rozkazy.
- Mój biedny panicz – jęczał mu za uchem siwowłosy rycerz, który właśnie zdążył się przeprawić przez rzekę. – On nie umrze prawda?
- Cicho, pomóż mi go rozebrać z tego cholerstwa. Nie mam pojęcia jak on mógł się w tym poruszać! – warknął do niego Wandziu. Gdy wreszcie udało się odpiąć blachy, ze zbroi wyłonił się drobny, rudowłosy chłopak z kilkoma złotymi piegami na zadartym nosie. Zgrabny, delikatnej budowy, nie wyglądał bynajmniej na olbrzyma. Miał śliczne, lekko sine usta i duże piwne oczy, które teraz spoglądały na swojego wybawcę z lekkim szokiem. – Na Światowida, przecież to niemal dziecko! Jak mogliście go zakuć w coś takiego?! – wrzasnął na zdenerwowanych, pobladłych Niemców. – Biedactwo o mało nie zginęło przez was!
- Anioł? – wyszeptał niespodziewanie chłopiec, patrząc z zachwytem na jasnowłosą istotę, która pochylała się nad nim z taką troską. Słońce oświetlało ją z tyłu, tworząc wokół głowy świetlista aureolę, a błękitne oczy wyglądały zupełnie jak klejnoty, w najpiękniejszym naszyjniku jego matki. Został natychmiast otulony ciepłym pledem i wzięty na ręce. Niebo wydało mu się niesamowicie piękne, chciał tu zostać na zawsze. Westchnął i wtulił się w pachnący ziołami kaftan. 

wtorek, 5 listopada 2013

Król Drozdobrody V

   Następnego dnia Przemko wstał bardzo wcześnie, ponieważ miał do załatwienia wiele zaległych spraw. Chciał udać się do pałacu i jakoś ogarnąć te najważniejsze. Ostatnio ministrowie ciągle narzekali, że poświęca im zbyt mało czasu. Niestety Kacper obudził się chwilę po nim i już zaczął kręcić się w kuchni, przygotowując śniadanie. Udało mu się nawet złapać go kilka razy i wyłudzić parę słodkich pocałunków.
- Kochanie, muszę iść do pracy. Powinniśmy odłożyć trochę talarów na zimę –odezwał się z uśmiechem do męża. Zaczął się pakować, zabrał lutnię i kilka kanapek na drogę. Nie lubił okłamywać chłopaka, ale jakoś nie mógł zebrać się na odwagę i wyznać mu prawdy. Bał się, że może zostać odtrącony, dobrze znał jego upór i dumę.
- Dobrze, ja popracuje w gospodarstwie. Słyszę jak Mućka zaczyna porykiwać w obórce – musnął ustami jego policzek. Coś w twarzy Przemka go zaniepokoiło. Nie patrzył mu w oczy kiedy mówił, jakby się czegoś obawiał. Poczekał aż wyjdzie, wypuścił zwierzaki do ogródka i skradając się ruszył za mężczyzną. Najwyraźniej ten drań miał coś na sumieniu, bo co chwilę oglądał się za siebie.
   Przemko zauważył śledzącego go Kacpra, musiał więc zrezygnować ze swoich planów. Zamiast do zamku pomaszerował do gospody. Był dzień targowy, w miasteczku aż roiło się od kupców i wieśniaków próbujących zarobić kilka talarów. Usiadł w kącie, wyciągnął lutnię, a potem zaczął grać skoczne melodie, przytupując nogą do rytmu. Wszyscy go tu znali i chętnie słuchali jego piosenek. Zawsze miał dla nich jakąś nową opowieść czy balladę. Zaraz postawiono przed nim dzban wina i półmisek z pachnącą czosnkiem kiełbasą. Posługaczki oraz atrakcyjna karczmarka nie spuszczały z niego wzroku. Jedna z kobiet usiadła mu na kolanach, a dwie inne szczerzyły zęby, prężąc dumnie piersi, doskonale widoczne w kusych gorsecikach. Po kwadransie mężczyzna zapomniał o gnębiących go problemach, bawił się razem z gośćmi i obejmował w talii piszczącą z radości dziewkę, oczywiście tylko po to, aby nie spadła na podłogę. Taki właśnie obrazek zobaczył przez okno Kacper i krew zaszumiała mu w uszach. Świat poczerwieniał, a mgła zazdrości i gniewu przysłoniła mu oczy, nie mówiąc już o rozsądku. Wpadł do środka niczym małe tornado, roztrącając biesiadników.
- Złaź stąd, ty złodziejko z wielkim zadem! – złapał za dzbanek z winem, po czym wylał go siedzącej na kolanach męża dziewczynie na głowę. Przerażona furią w jego oczach padła na kolana i wczołgała się pod stół.
- Spokojnie kochanie, ja tu tylko pracuję. – Podniósł w obronnym geście ręce Przemko. Kacper, taki wściekły z roziskrzonymi oczami i rozwianymi włosami wyglądał niesłychanie pociągająco. A te rozchylone, różowe usta…
- Pracujesz?! – wysyczał chłopak i wziął się pod boki. – Chyba kpisz draniu?! Obmacywanie dziewek nazywasz pracą?! – Porwał ze stołu mokrą ścierkę i strzelił nią barda w głowę.
- Ale twój mąż ma charakterek – zachichotał ktoś z tłumu. – Czy w łóżku też jest taki ognisty?
- Milcz baranie! – warknął do żartownisia Kacper, nie zaprzestając celnych ciosów mokrą szmatą.
- Skarbie, czy to nie ty mi zrobiłeś wczoraj wykład na temat mojej przesadnej zazdrości i prostactwa? – Przemko usiłował złapać narzędzie tortur, ale nie bardzo mu to wychodziło. Chłopak był bardzo zwinny i miał niezłego cela.
- Śmiesz mi robić wymówki?! – skoczył z rozpędu na niespodziewającego się takiego ataku męża, który zatoczył się do tyłu. Na szczęście złapał go w ramiona zanim zdążyli obaj upaść, podniósł do góry, zarzucił na ramię niczym worek mąki i przy gorących wiwatach podchmielonych gości wyniósł z karczmy. – Aa..! Śmieciu, karczemny podrywaczu! – darł się na całą okolicę książę. Kopał przy tym nogami oraz bębnił pięściami o plecy barda aż dudniło.
- Czy to o takim poziomie kultury wczoraj mówiłeś? – Dolewał przysłowiowej oliwy do ognia Przemko i dzielnie maszerował z rozwrzeszczanym mężem przez miasteczko.
- Nienawidzę cię, zabierz ode mnie te łapy! Nie wiadomo ile wszy miała ta dziewka! – Próbował ugryźć mężczyznę, ale niezbyt mu to wychodziło. Nawet nie zauważył kiedy znaleźli się na polnej drodze prowadzącej do ich domu. W końcu udało mu się złapać za pasek od spodni i wbić ostre ząbki w plecy barda.
- Ożesz ty! – Mężczyzna nie spodziewał się takiego ataku, poskoczył, poślizgnął się na trawie i padł jak długi, pociągając za sobą chłopaka. Zaraz potem obaj zaczęli turlać się z górki w dół. Bard nie puścił jednak prychającego gryzonia, kiedy się zatrzymali przygniótł go swoim ciężarem do ziemi. – Przeproś! - Zażądał, unieruchamiając mu ręce nad głową.
- Prędzej zacznę śpiewać! – warknął nieprzyjaźnie Kacper i w tym momencie został tak namiętnie pocałowany, że zaparło mu dech w piersiach.
- Trzymam cię za słowo kochanie – mężczyzna otarł się o niego lubieżnie. Właściwie, dlaczego by sobie nie mieli trochę pofiglować w wysokiej trawie. Ścieżka prowadziła przez rozległą, mało uczęszczaną łąkę i niewielki, brzozowy zagajnik. Mało kto tędy chodził, ich chata stała nieco na uboczu.
- Świntuch – pisnął zawstydzony chłopak, kiedy ciepły język zaczął błądzić po jego szyi. – Jest środek dnia! – Próbował się uwolnić od paskudnego natręta, którego duże dłonie zakradały się właśnie pod jego koszulę. Guziki rozpięły się jak zaczarowane, ukazując gładką skórę.
- Tym lepiej, dokładnie cię sobie pooglądam. Ostatnio było dość ciemno – zachichotał bard. – Mniam… - wziął do ust sterczący sutek, a biedny Kacper wciągnął głośno powietrze. – Chętnie posłucham jak śpiewasz skarbie. – Zręczne palce zabrały się za ściąganie spodni,  a usta wyznaczały gorące ścieżki na ciele wijącego się chłopaka.
- W życiu się nie doczekasz! – fuknął mały uparciuch. Nie docenił swojego przeciwnika, natychmiast został obrócony na brzuch, a pantalony odrzucone daleko pod krzak jałowca. – Co ty wyprawiasz?! – zaczerwienił się gwałtownie. Ta pozycja wydała mu się niesamowicie wyzywająca, klęczał z wypiętym tyłkiem z twarzą wtuloną w polne rumianki. Na pośladkach poczuł najpierw dłonie męża, a potem dołączył do nich język.
- Już obmyślasz piosenkę? - Zapytał uprzejmie Przemko, po czym włożył ruchliwy organ w drgającą w oczekiwaniu dziurkę i zaczął namiętne harce.
- Zapomnij! – sapnął zadziornie Kacper, choć uda zaczęły mu się trząść i same, bez udziału jego woli rozsunęły się szeroko, ułatwiając bardowi zadanie.
- Podpowiem ci słowa – wymruczał gorąco mężczyzna. – Zaczynają się od… ,,przepraszam…” , a refren brzmi ,,przeleć mnie…” – Jedna z jego rąk powędrowała do przodu i zaczęła pieścić nabrzmiałego penisa Kacpra.
- Cholera… to nieuczciwe… - pisnął żałośnie chłopak i mocniej wypiął tyłek. Czuł, że cały płonie, a rozkosz obmywa go odbierającymi rozum, ognistymi falami. Już po chwili cały był pożądaniem, topił się jak świeże masło w rękach tego łobuza. – P… przepraszam – wyjąkał z trudem. – Weź mnie, p… proszę!
- Już dobrze. – Mężczyzna wbił się w to chętne, piękne ciało jednym ruchem. Nie potrafiłby odmówić temu błagalnemu skomleniu. – A teraz zaśpiewasz! – Celnie zaczął uderzać w prostatę, która posłała chłopaka wprost do nieba. Rozkosz jaką odczuwał, była wprost powalająca. Poddał się ulegle odwiecznemu rytmowi, zupełnie już nad sobą nie panując.
- Aa… aaa…! - zakwilił, a jego świat rozpadł się na milion kawałków. Po chwili dołączył do niego Przemko, mrucząc z przyjemności swoim niskim głosem. Jeszcze kilka spazmatycznych ruchów i padli na aksamitną trawę. Mężczyzna przytulił, nadal drżącego chłopaka i nakrył ich obu jego koszulą.
- To była bardzo piękna pieśń, kochanie – szepnął do ucha  Kacpra, który natychmiast spłonął ciemnym rumieńcem. – Mam nadzieję, że będę jej słuchał każdej nocy.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. – Chłopak wtulił się w silne ciało męża. Schował twarz na jego ramieniu, by ukryć swoje zawstydzenie. Nie miał pojęcia, dlaczego zawsze ulegał temu grajkowi, jakby silna wola i rozsądek kompletnie go przy nim opuszczały. Czyżby naprawdę kochał tego mężczyznę? Czyżby to dziwne, drżące uczucie w jego sercu było miłością?
***
   Gdy późnym rankiem wstał  z łóżka Przemka już nie było w domu. Tym razem nie miał zamiaru go śledzić, poprzedniego dnia nauczył się kilku rzeczy. Między innymi tego, że wierności nie da się wymusić. Powinien po prostu zaufać mężowi w tej sprawie. W gospodarstwie nawarstwiło się wiele robót do wykonania. Na codziennych czynnościach zastało go południe. Kiedy mył się w strumieniu, mając zamiar zabrać się potem za gotowanie posiłku, podeszła do niego zanana mu z widzenia wieśniaczka. Mieszkała niedaleko, w pobliżu rzeki.
- Panie Kacprze, nie chciałby pan zarobić? Moja córka jest pokojową w zamku i złamała nogę. Potrzebuje kogoś, kto ją zastąpi na jakiś czas. Praca nie jest zbyt ciężka i dobrze płatna. – Od razu przystąpiła do rzeczy. – Pomyślałam o panu, bo wiem, że potrafi pan czytać i pisać. Niewiele osób w miasteczku spełnia ten warunek.
- To miło z pani strony, pójdę tam i zapytam. Zimą przydadzą się odłożone pieniądze. – podziękował serdecznie kobiecie. W sumie, to chętnie zobaczy zamek sławnego króla Drozdobrodego. Nie sądził by ktokolwiek poznał w nim dumnego, humorzastego księcia. Ubrał się skromnie w prostą, białą koszulę i dopasowane, lniane spodnie, zaczesał długie włosy z jednej strony na twarz, po czym ruszył w drogę. Nie miał zamiaru pytać męża o pozwolenie, bo ten zazdrośnik jeszcze zabroniłby mu pracować, a przecież potrzebowali talarów. Kiedy dotarł do zamku, w bramie został zatrzymany przez straże, ale wytłumaczył po co przyszedł i bez problemów wpuścili go do środka. Ruszył na poszukiwanie ochmistrzyni do której miał się zgłosić. Gdy przechodził przez dziedziniec, z ogrodu obok, usłyszał znajomy głos. Wspiął się na niezbyt wysoki mur i zerknął ciekawie. Bokiem do niego w pobliżu eleganckiej, marmurowej fontanny stał nie kto inny, ale jego mąż, którego z trudem rozpoznał w bogato odzianym mężczyźnie. Usiadł i nastawił uszu.
- Wasza wysokość, musisz skończyć z tą maskaradą, potrzebujemy cię tutaj – tłumaczył mu siwowłosy dworzanin. – Twój małżonek też powinien wreszcie się pokazać, krążą o was coraz dziwniejsze plotki.
- Wiem, ale to nie takie proste. Niepotrzebnie go okłamałem i teraz boję się jak zareaguje na prawdę. Jest strasznie porywczy i uparty – westchnął Przemko alias Drozdobrody.
- Obaj zachowujecie się dziecinnie, a państwo na tym cierpi – odezwał się surowo staruszek. – Zawsze myślałem Wasza Wysokość, że wychowałem mężczyznę nie mięczaka!
- Dobrze już dobrze, idę mu powiedzieć. – Król nie bardzo miał ochotę na konfrontację z mężem. Dopiero co się pogodzili, a tu szykowała się nowa awantura. – Przygotuj lepiej ziołowe okłady na siniaki, mogą się przydać.
- Ty tchórzu, żadne okłady ci nie pomogą jak cię dopadnę! – warknął z muru Kacper i zeskoczył na ziemię, tuż przed nosem pobladłego Przemysława.
- Skarbie – jęknął przestraszony nie na żarty mężczyzna i padł przed chłopakiem na kolana. – Wybacz, wiem, że to było głupie, ale inaczej nigdy byś się nie zgodził za mnie wyjść. Skorzystałem tylko z nadarzającej się okazji. – Nie musiał przecież wiedzieć, że planował małą zemstę za złe traktowanie oraz kpiny. Kochał go z całej duszy i nie wyobrażał sobie, co by było, gdyby go opuścił. – Poza tym tu będzie nam wygodniej, niż w chacie.
- W tamtym małym domku, spędziłem najpiękniejsze chwile swojego życia głuptasie. – Uśmiechnął się promiennie książę. – Nie sądzę by jakikolwiek pałac, miał coś więcej do zaoferowania. A za te kłamstwa znajdzie się na pewno jakaś kara – mrugnął do niego z psotnym błyskiem w oku.
...............................................................................................................

                                                  KONIEC