poniedziałek, 22 grudnia 2014

Lampa Aladyna czyli Al i Jasmin w tarapatach VI

   Demon przyglądał się z rozbawieniem sfrustrowanym chłopcom szepczącym coś sobie na ucho. Sułtan bardzo poważnie potraktował oświadczenie o wzorowym prowadzeniu się młodej pary i dawaniu dobrego przykładu poddanym. Ani na chwilę nie byli sami, poza tym zostali zarzuceni taką ilością pracy, że praktycznie na nic innego nie mieli czasu. Wieczorem padali do łóżek niczym żywe trupy. W dodatku władca nabrał paskudnego zwyczaju wpadania do ich pokoi z niezapowiedzianą wizytą o każdej porze dnia czy nocy. Chłopcom pozostała więc jedynie wymiana gorących spojrzeń oraz szybkie uściśnięcia dłoni, które jednakże wystarczały, by wzbudzać w ich spragnionych czułości, młodych ciałach prawdziwy pożar.
   Teraz pochylali właśnie nad stołem w dużej komnacie przerobionej tymczasowo na garderobę, a wszędzie dookoła walały się weselne szaty, buty i i różne dodatki. Bagdadzcy kupcy starali się przypodobać sułtanowi i przysłali najlepsze towary jakie mieli na składzie. Pod oknem stał malowany w rajskie ptaki japoński parawan, za którym chłopcy mogli przymierzać kolejne sztuki garderoby. Obok niego na ścianie powieszono duże lustro, aby mogli w nim obejrzeć swoje sylwetki zanim zdecydują się coś kupić.
- Może najpierw wybierzemy koszule? – Stwierdził Jasmin i szturchnął narzeczonego w bok, patrząc na niego znacząco.
- Ale nie zmieścimy się tam razem… - zaczął Aladyn, ale zaraz zamilkł mocno kopnięty w kostkę. Na twarzach siedzących na kanapie kupców pojawiły się szerokie uśmiechy. Zadowoleni, że ich towar się podoba, zaczęli się między sobą sprzeczać, co do jakości materiałów, zupełnie zapominając o obecności następcy tronu.
   Dżin obserwował wszystko z uśmiechem, opierając się plecami o marmurową kolumnę. Dwa sprytne łobuzy zniknęły za parawanem i za chwilę rozległy się stamtąd pełne przyjemności, ciche westchnienia. Najwyraźniej korzystali z okazji, że nikt nie zwracał na nich uwagi i dobrze się bawili. Eblis powoli podkradł się bliżej. Stanął z boku, stąd miał doskonały widok na obściskujących się chłopców. Całowali się z takim zapałem, że komnata chyba tylko jakimś cudem nie stanęła w ogniu. Demona zauroczył ten rozkoszny widok, prawdę mówiąc, chętnie by się do nich przyłączył, lecz mieli zbyt wielu świadków, poza tym nie wiedział jakby zareagowali na jego umizgi.
- Nie pojmuję, dlaczego się jeszcze nie udławiliście? – Rzucił żartobliwie, nawiązując do ich różowych języków, penetrujących wśród jęków i westchnień, usta partnera.
- Och…- Aladyn osunął się gwałtownie, a na jego twarzy wykwitły ogniste rumieńce.
- Idź na spacer zamiast podglądać! – Oburzył się Jasmin, patrząc na mężczyznę z naganą. Zaraz jednak spuścił wzrok, napotkawszy gorejące, pożądliwe spojrzenie. Demon ostatnio coraz bardziej go interesował, mimo całej swojej rezolutności często się peszył w jego obecności. Miał dziwne wrażenie, że te ślepia doskonale widzą przez ubranie. W obecności Eblisa już kilka razy zrobiło mu się niespodziewanie gorąco, a kolana jakoś nie chciały go utrzymać w pionie.
- Lepiej zajmijcie się szatkami, moje wy gołąbeczki. I cala niewątpliwa przyjemność po mojej stronie wasza wysokość. – Uśmiechnął się do zawstydzonego nagle księcia. – Ten kremowy jedwab strasznie łatwo się mnie. – Popatrzył wymownie na ich tyłki w pogniecionych spodniach, które przed chwilą obmacywały niecierpliwe dłonie.
- Eblis, czy ty nie masz nic lepszego do roboty niż ciągle za nami łazić? – Niedopieszczony Aladyn miał kiepskie poczucie humoru.
- Sułtan mi kazał was pilnować. To bardzo pouczające i hm… podniecające zajęcie. Za żadne skarby bym z niego nie zrezygnował – zamruczał niskim, wibrującym głosem i posłał chłopcom w powietrzu dwa całusy.
- Twój ojciec naprawdę przesadza… - jęknął zrezygnowany złodziej.
- Wiem… - zmarkotniał książę. – Najpierw sprowadzał do zamku zastępy konkurentów, żebym przypadkiem nie został starym kawalerem, a teraz pilnuje mnie niczym zazdrosny jastrząb.
- Moi drodzy, tak strasznie torturowani panowie, zostały jeszcze tylko dwa tygodnie. – Stwierdził poważnie dżin, w duchu śmiejąc się z ich zdegustowanych min. Chłopcom nie pozostało nic innego, jak ponowne zajęcie się przymierzaniem szat. Odwróceni do mężczyzny tyłem grzebali w stercie ubrań, porozkładanych na długim stole. Mieli na sobie jedynie cienkie koszule i obcisłe, bawełniane spodnie. Pochylali się raz po raz, wypinając w jego stronę kształtne pośladki.
- To faktycznie strasznie długo…- westchnął demon, nie mogący oderwać wzroku od cudownego widoku. Oparł się z powrotem o kolumnę, a na jego twarz wpełznął psotny uśmieszek. Przez to całe zamieszanie ze ślubem zupełnie zapomniał, że przecież był magiczną istotą. – A gdyby tak…? – Jego ramiona wydłużyły się, a zachwycone dłonie zacisnęły się na obiektach pożądania, delikatnie głaszcząc sprężyste krągłości. To było niemal niebo. Z całej siły zagryzł wargi, usiłując zapanować nad sobą, by nie zrobić jeszcze czegoś o wiele głupszego. Jeśli chciał wygrać całą wojnę,  musiał się uzbroić w cierpliwość. Szybko wycofał ręce, zanim ktokolwiek zdążył się połapać, co się dzieje. Ofiary tego bezczelnego ataku podskoczyły z piskiem, a na ich twarze wypełzły urocze rumieńce.
- Coś mnie złapało za tyłek!
- Mnie też!
Oburzeni chłopcy jak na komendę odwrócili się, ale nie zobaczyli niczego podejrzanego. Kupcy nadal się kłócili, a Eblis stał ze dwa metry od nich z niewinnym, niczym u noworodka spojrzeniem. Wyglądało na to, że trzymani przez nieznośnego sułtana na ,,głodzie” mieli halucynacje.
***
   Sułtan siedział na wyścielonym miękkimi poduszkami tronie w sali posłuchań, gdzie zazwyczaj przyjmował petentów oraz zagraniczne poselstwa, otoczony całym dworem. Sznur osób pragnących się z nim widzieć i zaznać nieco łaski nigdy się nie kończył i przedsionek pałacu zawsze był ich pełen. Przeważnie władca szybko się nudził, po trzech  godzinach wychodził z przekonaniem, że jego praca nigdy nie miała się skończyć. Od dwóch tygodni jednak wykazywał więcej cierpliwości do marudzących poddanych i zostawał o wiele dłużej, a wszystko to dzięki wezyrowi. Pierwszego dnia jego niewoli Hassan posłał mu nową parę spodni. Były uszyte z cienkiej, białej bawełny i tak obcisłe, że niewiele pola pozostawiały dla wyobraźni. Krótki kaftan sięgał mu zaledwie do bioder i nie zakrywał krągłych cudowności.  Dżafar nie mógł już teraz uciec, tłumacząc się jakimiś zmyślonymi obowiązkami, jak to często robił wcześniej. Siedział z ponurą miną kilka stopni poniżej swojego pana.
   Sułtan z dość niemądrym uśmiechem i oparł się plecami o aksamitne poduszki. Jednym uchem słuchał kolejnego poddanego zawile i kwieciście tłumaczącego mu, że podatki nałożone na gliniane dzbany są stanowczo za wysokie.
- Dżafarze wstań! Zrób siedem kroków do tyłu i tyleż do przodu. – Wolał co jakiś czas władca, a były minister zaciskał tylko wąskie wargi i wykonywał rozkaz. Dworzanie, w większości nie znoszący tego wyniosłego mężczyzny, doskonale się bawili i z niecierpliwością wyczekiwali tych momentów.

- Jak każesz – mruczał pod nosem za każdym razem, mimowolnie oblewając się rumieńcem. Co innego robić komuś takie numery, a co innego samemu być ich ofiarą. Doskonale się orientował o czym właśnie myśli jego zboczony pan. Czuł jak jego pożądliwe oczy obmacywały jego pośladki. Chwilami miał nieodparte wrażenie, że spodnie spłoną mu na tyłku.
- Nie bądź taki nieśmiały mój drogi – zachęcał go sułtan, nie spuszczając zeń wzroku, a siedzący obok sekretarze, robiący notatki z posłuchań chichotali w najlepsze. Widok kołyszących się zgrabnych pośladków nieodmiennie poprawiał Hassanowi humor. Dżafar burczał, prychał zadzierając do góry nos, ale posłusznie spełniał rozkazy, co jeszcze bardziej radowało jego pana. Wyglądało na to, że ta zabawa nigdy mu się nie znudzi.
Niestety tego letniego dnia, po południu zrobiło się już tak gorąco, że nawet siedzenie w sali bez ruchu stało się prawdziwą torturą. Władca skinął na wezyra, który klęczał nieopodal i zaczynały go już od tej pozycji boleć kolana.
- Słucham wasza wysokość. – W duchu liczył na to, że sułtan wreszcie się zmęczył i będzie miał w końcu spokój.
- Idziemy się ochłodzić do sypialni – Hassan zgasił jego nadzieję w zarodku. – No rusz dup… Znaczy… idź przodem – poprawił się, słysząc za swoimi plecami chichoty dworzan.
- Oczywiście o Najszlachetniejszy. – Wezyr prawie udławił się ostatnim słowem. Nigdy nie rozumiał tego człowieka. Mógł mieć w swoim łożu niemal każdego o kim zamarzył, tymczasem on od lat gapił się tylko na jego tyłek. Kiedy dotarli na miejsce sułtan z westchnieniem ulgi zdjął turban i rzucił się na chłodne, jedwabne prześcieradła. Skinął na Dżafara, który zajął już swoje miejsce na skromnym, wzorzystym dywaniku. Niechętnie wstał i podszedł bliżej. Musiał przyznać, że Hassan był nadal pociągającym mężczyzną, o wiele bardziej interesującym od tego smarkatego Jasmina.
- Piekielny upał, można wyzionąć ducha. – Władca rozpiął kaftan pod którym nie miał absolutnie nic, zważywszy na wysoką temperaturę, która panowała obecnie w Bagdadzie. – Wiele bym dał za loda…
- Ee…?- Wezyr lekko zbladł. – Jesteś pewien panie? – Uznał, że się przesłyszał.
- No rusz się! Ależ kiepski z ciebie sługa! Wykaż choć odrobinę zapału. – Jęknął i rozparł się wygodnie na poduszkach, po czym dotknął bransolety na swojej ręce. Nie miał pojęcia dlaczego Dżafar wpatruje się w niego szeroko otwartymi oczami, zupełnie jakby był w lekkim szoku.
- Twoja wola panie. Postaram się najlepiej jak potrafię, ale nie mam w tym żadnej wprawy. – Podpełznął do sułtana na kolanach i zanim tamten zdążył mrugnąć okiem,  zsunął mu spodnie i umościł się między jego udami. Pochylił głowę i wziął jego penisa do ust.
- Na Allacha… - zamruczał zaskoczony mężczyzna, nie mający pojęcia, dlaczego jego sługa zamiast pobiec do kuchni, zaczął lizać jego jądra i członka, jakby to było najsmaczniejsze ciacho na świecie. – No cóż… nie przestawaj… - Zmrużył z przyjemności oczy. Nie potrzebował nieba, ono było tutaj, a jego anioł co prawda z początku nieco się krzywił i dławił, ale potem jakby nabrał wigoru. Zacisnął szczupłe dłonie na jego biodrach, wziął go głębiej do gardła i nadał szybkie tempo. – Jak cudownie…- wyjęczał Hassan zanurzając się coraz głębiej w ciepłą, upajającą wilgoć. – A… ach…! - Krzyknął gardłowo i wygiął się w łuk, wypuszczając strumień spermy, prosto w utalentowane usta swojego gorliwego sługi.
- Oo… gulp…- Zaczął prychać mężczyzna, który dopiero teraz ocknął się z dziwnego transu. Piżmowy zapach skóry i nasienia, także w jego lędźwiach wzbudził pożądanie. Jako, że zawsze był stroną dominującą w miłosnych zapasach, tę sztuczkę wykonywał po raz pierwszy i uznał ją za bardzo podniecającą. Dopiero teraz, kiedy emocje nieco opadły zdał sobie sprawę co zrobił. Cały czerwony wycofał się z powrotem na swój dywanik.
- Nigdy mi się to nie znudzi. – Sułtan przysunął się do zmieszanego sługi i otarł mu usta rękawem swojej koszuli. Ostania perłową kroplę po prostu zlizał wprost z jego warg. – To było z pewnością lepsze od najwspanialszego deseru… - zachichotał.
- Przecież… ehm… chciałeś panie loda…- Zupełnie nie zrozumiał ostatniej uwagi. Coś wyraźnie było nie w porządku.
- Miałem na myśli zamrożone słodycze, ale bynajmniej nie narzekam. To co zrobiłeś było o wiele lepsze. – Zauważył z rozbawieniem, że jego sługa to blednie, to czerwienieje nie wiedząc, gdzie podziać oczy.
- Błagam, dobij mnie… - jęknął Dżafar i niczym struś schował głowę pod jedwabnym prześcieradłem. Miał ochotę umrzeć ze wstydu. Dopiero teraz pojął, że z natury prostolinijny Hassan nigdy nawet nie słyszał o takich igraszkach.
                                                                     ***

   Mijały tygodnie i dżin pracował od rana do wieczora, widując chłopców tylko od czasu do czasu. W tajemnicy przed wszystkimi budował w chmurach wspaniały pałac o wieżach z białego marmuru i dachach z najszczerszego złota. Chciał wszystko przygotować przed dniem zaślubin.W bibliotece wezyra znalazł też kilka bardzo przydatnych zaklęć, w krótkim czasie opanował je do perfekcji. Wypróbował je na kilku dworzanach, którzy od tej pory rozglądali się nerwowo, kiedy tylko przechodzili pustymi korytarzami i ciągle się czerwienili z niewiadomych powodów.
Dzień zaślubin był niezwykle piękny, jakby sam Allach zadowolony ze swoich sług błogosławił całemu Bagdadowi. Niebo było błękitne, bez jednej chmurki, a w powietrzu unosił się upojny zapach kwiatów. Poddani tłumnie wylegli na ulicę w oczekiwaniu spektaklu, w domach zostali jedynie starcy i małe dzieci. Wszyscy trzymali w rękach gałązki kwitnących pomarańczy. Machali nimi wesoło, witając ciągnący drogą bogaty orszak zdążający do świątyni. Pierwszy raz mieli okazję zobaczyć narzeczonego księcia Jasmina, o którego bogactwie krążyły legendy. Ludziom spodobała się jego przystojna, szczera twarz i jasne, śmiałe spojrzenie. Państwo młodzi jechali na białych rumakach, przystrojonych w haftowaną srebrem uprząż. Co chwilę łapali się za ręce, patrząc sobie czule w oczy. Takie zachowanie przypadło mieszkańcom Bagdadu do gustu. Zgodne, kochające się małżeństwo dobrze wróżyło na przyszłość. Zatrzymali się przed okazałą świątynią, gdzie najwyższy imam miał pobłogosławić ich związek. Potem miała się odbyć w pałacu huczna uczta weselna, do której przygotowywano się od miesiąca. Uroczystości miały trwać trzy dni i trzy noce. Aladyn z Jasminem weszli po czerwonych kobiercach do budynku, a tłum wiwatował i rzucał mu pod nogi kwiaty. Towarzyszył im oczywiście sułtan z nieodłącznym Dżafarem oraz dżin, prezentujący się równie wspaniale, co państwo młodzi. Zostali powitanie przez wiekowego duchownego z dobrotliwym uśmiechem, bardzo zadowolonego, że niesforny książę znalazł swoją drugą połówkę i wreszcie sułtan przestanie mu jęczeć przy każdej wizycie, że nie radzi sobie z wychowaniem syna.
- Uklęknijcie moi drodzy. Rad jestem, że doczekałem tej chwili. – Imam skinął na chłopców. Spełnili jego polecenie osuwając się na kolana. Na posadzce rozesłany był tradycyjny dywan służący od lat władcom Bagdadu w czasie oficjalnych uroczystości.
   Hassan z rozczuleniem przyglądał się przejętym młodzieńcom recytującym modlitwy, ocierając ukradkiem łzy wzruszenia. Natomiast stojący obok niego wezyr krzywił się jakby zjadł cytrynę. Nie pojmował, kto normalny, chciałby spędzić z jedną osobą całe życie, kiedy dookoła pełno pięknych chłopców i dziewcząt. Prawo jednak pozostawało prawem. Zresztą  czego by człowiek nie zrobił dla pieniędzy i pozycji. Nie rozumiał dlaczego wszyscy tak się zachwycają tym całym ślubem. On nigdy by się na niego nie zgodził, chyba że cena byłaby odpowiednia.
- Dobrzy mieszkańcy Bagdadu – podjął imam – zebraliśmy się tutaj, by w obliczu Allacha pobłogosławić ten związek dwojga serc…
- Chwileczkę, raczej trojga…- przerwał jego uroczystą przemowę demon. – Też chcę wziąć w tym udział! – Wepchnął się między chłopców, wytrzeszczających na niego ze zdumienia oczy. Uklęknął całując jednego i drugiego w policzek. – Na co czekasz kapłanie? Kontynuuj! – Rozkazał z bardzo zadowoloną miną.
- Ale… hm… nie wiem czy mogę…- Zupełnie zbity z tropu starzec zerknął pytająco na sułtana, którego zupełnie zamurowało z wrażenia. Zastanawiał się co zrobić. W ich państwie wielożeństwo było dopuszczalne. Niektórzy mieli po kilka żon, czy mężów, w zależności na ile było ich stać.
- Wasza Wysokość? – Imamowi nikt wcześniej nie wspomniał o trzeciej osobie, pragnącej uczestniczyć w zaślubinach. Władca nadal nic się nie odzywał, a on z kolei bał się sprzeciwić tej magicznej istocie. Dobrze wiedział jak niebezpieczne bywały dżiny.
- Nie mam nic przeciwko – stwierdził po chwili namysłu Hassan. Taki potężny zięć władający magią był oczywiście mile widziany. Nie wiedział jednak jak na tą propozycje zareaguje jego uparty syn.
- Właściwie ja też! – Poparł go natychmiast Aladyn, a kamień który od jakiegoś czasu tkwił w jego sercu skruszył się na pył. Poczuł wielką ulgę, bo nie wyobrażał już sobie życia bez niesfornego Eblisa. Nie miał pojęcia jednak, co o tym myśli książę.
- Jesteś pewny? – Jasmin już od jakiegoś czasu znajdował się pod urokiem demona, ale obawiał się, że narzeczony będzie zazdrosny, kiedy mu o tym powie. – Też się zgadzam. – Uśmiechnął się radośnie do obu swoich mężczyzn.
- W taki razie nie marnujmy czasu – zaklaskał w ręce zadowolony staruszek. – Ogłaszam was mężem, mężem i mężem.


niedziela, 14 grudnia 2014

Lampa Aladyna czyli Al i Jasmin w tarapatach V

Wezyr również wyszedł do ogrodu za chłopcami, tylko o wiele dyskretniej. Stał za rozłożystą palmą, kiedy Aladyn ściągnął turban. Od razu rozpoznał żebraka, którego zatrudnił do odzyskania cudownej lampy. Najwyraźniej drań stał się właścicielem dżina i korzystał z dobrodziejstw oferowanych przez artefakt. Musiał się go szybko pozbyć, zbyt wiele widział i wiedział, mógłby zdradzić przed sułtanem, że para się czarną magią, co w Bagdadzie było zabronione i surowo karane. Nie mówiąc już o innych grzeszkach, które miał na sumieniu. Trzeba było działać szybko, nie miał czasu na wymyślanie szczegółowego planu. Zobaczył jak książę Jasmin wymyka się z tarasu w pomiętym i porozpinanym ubraniu z rozanieloną mina i zazgrzytał zębami. Ten brudny złodziej chciał ukraść mu z przed nosa nie tylko sułtański tron, ale i rękę tego gówniarza.
- To ci się nie uda! W końcu jestem najpotężniejszym magiem w tym kraju! – Wyszeptał, marszcząc gniewnie brwi. Podkradł się po cichu od tyłu do Aladyna, który właśnie podziwiał zachód słońca nad pustynią z równie maślanym uśmiechem, co książę, zupełnie nieświadomy czającego się niebezpieczeństwa.
    Pałac znajdował się nieco na uboczu, zbudowano go na skalistym wzniesieniu i królował dumnie nad miastem. Z tarasu był rzeczywiście piękny widok na odległe góry. Z tej strony nie wystawiano nawet straży, bo oddzielała go od wydm bezdenna przepaść. Szeroka na kilkanaście metrów i niezmierzona, żaden człowiek nie byłby zdolny jej przebyć. Podobno na samym dole znajdowało się słone jeziorko, ale nikt go nigdy na własne oczy nie widział.
   Niedaleko, przywiązany grubym łańcuchem do jednej z kolumn, na puchowej poduszce spał Radża, ukochany tygrys i przyjaciel Jasmina. Często bywał agresywny i nieobliczalny, słuchał jedynie swojego pana. Nie lubił zbytnio gości, zdarzyło mu się w przeszłości na kilku zapolować, dlatego więc na czas uczty został tutaj przeniesiony. To nasunęło wezyrowi pewien pomysł. Nikt się przecież nie zdziwi, że znudzona kicia poturbuje kolejnego konkurenta.
Dżafar przy pomocy zaklęcia odpiął obrożę zwierzęcia, z cichym brzękiem łańcuch opadł na marmurowe płyty. Ku jego jednak zdziwieniu tygrys podniósł jedyne łeb i zamiast zaatakować, spokojnie przyglądał się  wychylającemu się prze barierkę Aladynowi.
- Szlag! – Zasyczał wezyr, najwyraźniej fortuna go dzisiaj nie lubiła. Głupi zwierzak nie miał najmniejszego zamiaru się ruszyć. Wykonał kilka zawiłych gestów i barierka, o którą opierał się Aladyn pękła.  Nie spodziewający się niczego chłopak poleciał głową w dół prosto przepaść.
- Aaa…! – Krzyczał rozpaczliwie, ze strachu zapominając o dżinie. W ostatniej dosłownie chwili tygrys skoczył mu na pomoc, chwytając za nogawkę, niestety materiał mnie wytrzymał i pękł. Chłopak zamachał rękami, a całe jego krótkie życie przeleciało mu przed oczami. Wiatr zaświstał mu w uszach, wiedział, że zbliża się koniec. Brudnozielona tafla wody zbliżała się z zadziwiającą prędkością.
***
   Wezyr odczekał chwilę, aż umilkł pieszczący jego uszy wrzask zdrajcy i przybrawszy zmartwiony wyraz twarzy wrócił na ucztę, która nadal trwała w najlepsze. Mocno podchmieleni biesiadnicy prześcigali się w niemądrych żartach, chcąc rozweselić księcia, który nieoczekiwanie dla wszystkich wrócił do komnaty. Jasmin widząc, że minister wraca od strony ogrodu zmierzył go podejrzliwym wzrokiem. Doskonale znał nadmiernie ambitnego Dżafara. Najwyraźniej znowu coś knuł. Miał nadzieję, że ten zimnokrwisty drań nie widział jak migdalił się z Aladynem w krzakach, bo na pewno naskarżyłby ojcu.
    Mężczyzna nie podszedł do niego, jak to zwykle miał w zwyczaju, rzucając kilka nieszczerych komplementów, ale od razu do sułtana i nachylił się, szepcząc coś z przejęciem. Wiedział, że władca nie lubił kiedy przerywano zabawę bez ważnych powodów. Wymagał od wszystkich dyskrecji, jeśli nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
- Co się stało? Nie możesz z tym poczekać do jutra? – Niechętnie skłonił ku niemu głowę. - Mam prawo do odrobiny odpoczynku w gronie przyjaciół!
- Wybacz Wasza Wysokość, ale miał miejsce straszny wypadek. Jednego z naszych gości zaatakował ten przeklęty tygrys. Chciał mu chyba odgryźć nogę, nawet nadal ma w pysku kawałek spodni. Barierka nie wytrzymała i biedaczysko spadł w przepaść zanim zdążyłem podbiec.
- Niemożliwe! – Krzyknął na głos władca, a wszystkie rozmowy i chichoty umilkły. – Kazałem go przywiązać do kolumny! Kim był ten nieszczęśnik?
- To Aladyn panie, taki młody! Co za tragedia! – Wezyrowi udało się nawet uronić jedną łzę, oczywiście radości, ale o tym przecież nikt nie wiedział.
-Na Allacha! – Blady jak płótno Jasmin, który doskonale słyszał każde słowo, poderwał się z miejsca. – Znowu wygadujesz jakieś kłamstwa! To nie może być prawda, nie mógł zginąć teraz, kiedy go wreszcie odzyskałem! – Zachwiał się, bo zrobiło mu się słabo. Czyjaś litościwa ręka podała mu pucharek z wodą.
- Spokojnie dziecko, chodźmy zobaczyć co się stało. Prawdę mówiąc ten tygrys, miewał już różne wyskoki. – Otoczył syna ramieniem. Teraz dopiero zrozumiał, że Jasmin naprawdę polubił tego nieznajomego. Pierwszy raz okazał komuś zainteresowanie, a tu taki dramat.
- Nieprawda, Radża nigdy nie atakował bez powodu. Nikogo też nigdy nie ugryzł! – Zaprotestował gwałtownie. – Tatusiu, czy on mógł przeżyć? – Zapytał cicho, wtulając się w rękaw ojcowskiego kaftana. Właśnie świat znowu runął mu na głowę.
- Zobaczymy Gwiazdeczko, zobaczymy. – Pogładził go uspokajająco po drżących plecach. Nie potrafił mu powiedzieć, że nie ma na to żadnych szans. Nikt nigdy nie przetrwał upadku w tą przepaść. Wyszli powoli na taras, gdzie Radża siedział machając nerwowo ogonem. Obok niego rzeczywiście leżała nogawka od spodni. Jasmin natychmiast ją poznał, faktycznie należała do ukochanego. Pociemniało mu w oczach i osunął się na zimne płyty.
- Tak mi przykro książę. – Dżafar podszedł z ciepłym szalem i nakrył jego ramiona. – Wyprawimy mu godny pogrzeb. – Powiedział pełnym współczucia głosem, a jego dusza tańczyła właśnie walca i wywijała hołubce w radosnych podskokach. – Zdechł, trafił go szlag, ten głupi bachor będzie mój! – Powtarzał w myślach ledwie nad sobą panując.
- Nie dotykaj mnie! - Jasmin miał wrażenie, że owinął się wokół niego wąż i próbuje zacisnął swoje zwoje, odcinając mu dopływ powietrza.
- Przykro mi kochanie, ale Dżafar ma rację. – Sułtan obejrzał uważnie miejsce zdarzenia i uklęknął obok pogrążonego w rozpaczy syna. – Nic więcej nie możemy dla tego biednego chłopca zrobić. –  Spojrzał na leżącą obok obrożę z łańcuchem i zmarszczył brwi. Odwrócił się do swojego ministra. – Nikogo tutaj nie widziałeś?
- Skądże. Wszyscy byli na sali, a nikt obcy się tutaj nie pałęta. Straże go nie wpuszczą. – Władca patrzył na niego z taką uwagą, że poczuł się nieco niepewnie. Hassan był łagodnym człowiekiem, ale bynajmniej nie głupim. Nikt władający z taką wprawą miastem nie mógłby nim być. Musiał zdwoić ostrożność. Czyżby coś wypatrzył?
Przyglądający się im Jasmin, mimo targającego nim dojmującego bólu,  natychmiast zrozumiał, o co chodzi ojcu. Łańcuch był cały, obroża nie potargana, jakby to było w przypadku, gdyby zwierzę samo się zerwało.
- To morderstwo! Ktoś ją celowo odpiął, spuszczając tygrysa z uwięzi. Radża polubił Aladyna, na pewno nie rzuciłby się na niego bez powodu… – Wstał z podłogi i wbił w oczy w ministra. – Chyba sprawy niezupełnie miały się tak, jak je nam przedstawiłeś. – W jego piersiach narastał gniew. Jeśli ten gad był winien, będzie długo i boleśnie umierał. On jeden miał powód, by pozbyć się Aladyna. Jeśli widział ich w ogrodzie, wiedział na co się zanosi.
- Gwiazdeczko, wiem , że nie lubisz wezyra. Ale żeby kogoś skazać, trzeba mu udowodnić winę – odezwał się łagodnie władca. – Po co niby miałby to robić? Czego mu brakuje? Jest przystojny, bogaty, ma sporo władzy. – Hassan nie uwierzył w słowa syna, a raczej nie chciał mu uwierzyć. Zdawał sobie sprawę, że Dżafar miał sporo wad, ale żeby był zamieszany w zabójstwo… Tego jakoś nie potrafił przyjąć do wiadomości.
- To proste ojcze. - Jasmin spojrzał z mocą prosto w oczy sułtana. - Korony! – Pewnie śni o niej po nocach i dostaje orgazmu za każdym razem, kiedy dotknie tronu.
- Ależ panowie, skąd takie pochopne wnioski? – Minister, któremu dusza uciekła właśnie w pięty, zaczął się cofać w kierunku przepaści. Z pośpiechu pokpił sprawę i mógł jedynie ratować się ucieczką. Odnajdzie lampę, a potem wróci i zabierze to, co mu się słusznie należało - tron Bagdadu. Następnie dobierze się do zgrabnego tyłka rozpieszczonego smarkacza i zrobi sobie kilku następców. Krok po kroku zbliżał się do krawędzi…W razie potrzeby potrafił latać. Teraz już było wszystko jedno, czy Hassan dowie się o jego magicznych umiejętnościach czy nie. Prawdę mówiąc będzie mu trochę brakowało sułtana, mimo wszystko odrobinę się do niego przywiązał. Niestety nie mogło być przecież dwóch władców.
***
   Demon nie wiedział co robić, zaklęcie pętało go dosyć mocno. Aladyn musiał wyrazić życzenie, aby mógł działać. Tymczasem ten cholerny dureń tylko darł paszczę. Równie przerażony krążył wokół spadającego chłopaka. Zdążył już polubić, ba… nie ukrywajmy pokochać… swojego nowego pana. Pieprzona magia, trzymała go silniej niż jakiekolwiek mury. Wyglądało na to, że straci przyjaciela, zanim na dobre się zaprzyjaźnili. Dżin kompletnie spanikował, próbował go podtrzymać i zwolnić pęd, ale miał tyle siły, co nowo narodzone szczenię.
Aladynowi, zanim uderzył w taflę wody, co przy tej prędkości równało się natychmiastowemu skręceniu karku, zaświtała jedna świadoma myśl. Widział jak demon bezskutecznie próbuje mu pomóc, a w jego szkarłatnych oczach dostrzegł rozpacz.
- Uwalniam cię dżinie… - wyszeptał posiniałymi wargami zanim stracił przytomność.
Eblis nagle poczuł przypływ potężnej magii, pierwszy raz od tysiąca lat był znowu panem samego siebie. Ten niemądry chłopak o szczerozłotym sercu zamiast się ratować, uwolnił go od klątwy. Nabrał powietrza i dmuchnął z całej siły. Powierzchnia jeziora ugięła się, co złagodziło upadek Aladyna. Demon wziął go w ramiona i mocno do siebie przytulił wiotkie ciało, pokryte kropelkami wody.
- Mój pan, mój słodki, kochany pan… – wyszeptał, całując wilgotne czoło. Ulga jaką poczuł, słysząc bicie jego serca, niemal strąciła go z powrotem w brudnozielone fale. – Spójrz na mnie… - Zobaczył jak długie rzęsy lekko drgnęły.
- Straszne przeciągi w tym piekle. – Aladyn otworzył brązowe oczy i zobaczył nachylona nad nim znajoma twarz. W szkarłatnych źrenicach było tyle czułości, że natychmiast zrobiło mu się cieplej. – Gdzie my jesteśmy i dlaczego wszystko się kołysze?
- Spokojnie mój panie. Lecimy z powrotem do pałacu. Staraj się nie ruszać zbyt gwałtownie, uderzyłeś się mocno w głowę i możesz mieć wstrząs mózgu. – Nie mógł się powstrzymać i dotknął opuszkiem palca rozchylonych ust chłopaka, które nabrały już naturalnego, różowego koloru.
- Przestań mnie macać! – Zaprotestował słabo Aladyn, rumieniąc się delikatnie.
- Ja tylko sprawdzam twój stan zdrowia. – Demon posłał mu pełen radości, przewrotny uśmieszek.
- Akurat – burknął, ale jednocześnie złapał dżina za szyję i przytulił się do niego ufnie. Nie znosił bujania, tylko raz był przez chwilę na łódce, po czym  wyrzygał śniadanie.
- I jesteśmy. – Wylądowali cicho za plecami Dżafara, który zajęty dyskusją ze sułtanem, zupełnie tego nie zauważył. Demon postawił swój słodki ciężar na podłodze. Mężczyźni naprzeciwko, pootwierali ze zdumienia usta i powytrzeszczali oczy.
- Ty żyjesz?! To nie złudzenie?? – Oszalały ze szczęścia Jasmin z przeciągłym piskiem rzucił się na Ala. Przewrócił nie czującego się jeszcze zbyt dobrze złodzieja na podłogę, tak że klapnął na nią tyłkiem. Wczepił się w niego niczym małpka rękami i nogami, ściskając i szlochając na przemian. – Kiedyś mnie zabijesz, o mało nie stanęło mi serce…- Całował raz po raz jego usta, zupełnie zapominając o widzach.
- Szsz… już dobrze… przecież jestem…- Przycisnął go do siebie najpierw delikatnie i nieśmiało, potem coraz pewniej i zaczął z zapałem oddawać całusy, mimo, że głowa go bolała jak diabli. Ale kto by pamiętał o takich szczegółach w takiej chwili.
- Rozumiem, że mam szybko przygotować ślub? – Mruknął sułtan z zadowoleniem, obserwując młodą parę. – Pokój dziecinny pewnie też, sądząc z zapału. – Zreflektował się nagle. W końcu jego syn nie był byle kim i nie mógł dawać poddanym złego przykładu. – Hola, panowie hola! – Złapał zajętą sobą parę za kołnierze i postawił do pionu, lekko nimi potrząsając.
- Tato…! – Nadąsał się Jasmin, układając usta w podkówkę. Jego szczęście było ogromne. Wydawało mu się, że za chwilę wybuchnie jak świąteczna raca i zamieni się w różnokolorowe konfetti.
- My tylko… - Poczerwieniał gwałtownie Al, dopiero teraz zauważając władcę. – To znaczy chciałem prosić o rękę księcia…- Popatrzył niepewnie na Hassana. – Wiem, że nie jestem go wart, ale będę się naprawdę starał… Przysięgam! – Uderzył się z rozmachem w pierś.
- Spokojnie dzieci, niczego nie będę wam bronił. Ale do ślubu, żadnego macania! – Popatrzył na nich groźnie. – Odległość pół metra!
- Jesteś okropnym tyranem! – Mruknął książę i zaczął tupać gniewnie nogą. Ojciec chyba zwariował, nie było mowy, by trzymał się od Ala z daleka. Jego miejsce było w ramionach ukochanego, już teraz o krok od niego czuł się jak opuszczona sierota.
- Oczywiście Wasza Wysokość! – Złodziej, nauczony moresu oraz szacunku do starszych i możniejszych od siebie natychmiast przytaknął władcy, za co dostał solidnego kuksańca w bok od Jasmina.
- Nie podlizuj się tak! – Fuknął niezadowolony. On tam nie miałby nic przeciwko, żeby skończyli, to co zaczęli pod krzakiem jaśminu.
***
   Tymczasem Dżafar widząc, że wszyscy są zajęci postanowił się ulotnić. Jedyna droga prowadziła w dół i przez bezkresną pustynię. Zaczął cicho mruczeć zaklęcia, które miały mu dać skrzydła, były jednak dość skomplikowane i wymagały skupienia.
- A ty, co znowu kombinujesz? – Demon złapał go za ramię, wybijając z rytmu. Zaczął się trząść ze strachu. Musiałby znowu zaczynać wszystko od początku, a na to nie miał już czasu. – Najwyższy czas odesłać cię do piekła! Pożeraczu dusz przybywaj! – Niebo nagle pociemniało i gdzieś daleko uderzył grom. Z przepaści zaczęła się wyłaniać ogromna, bezkształtna postać otulona w ciemność. Wszyscy poczuli tchnienie chłodu.
- Aladynie, powstrzymaj go! Na pewno nie chcesz mieć mojej śmierci na sumieniu! – Zaskomlał Dżafar, upadając na kolana. Wiedział, że dobroduszny złodziej, był jego ostania deską ratunku. Nie chciał umierać, nie w taki sposób. – On cię posłucha, jesteś jego panem.
- Prawdę mówiąc już nie, wyzwoliłem łobuza, więc raczej zrobi co zechce. – Chłopakowi zrobiło się odrobinę żal dumnego ministra, który teraz czołgał się u jego stóp. Nie miał jednak zamiaru, zbyt łatwo mu odpuścić, nie tylko jemu wyrządził krzywdę. Najwyższy czas by w końcu się czegoś o życiu nauczył.
- Panie! – Wezyr złapał za poły kaftana Hassana i wbił w niego błagalne spojrzenie. – Służyłem ci przez tyle lat… - Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę. Miał jednocześnie ochotę sprać tego podłego drania na kwaśnie jabłko i przytulić, by przestał się tak trząść.
- Wiesz, że próbuje tobą manipulować. – Upomniał władcę Eblis. – Zasłużył na śmierć po wielokroć. Gdyby to on dorwał się do lampy strącił by cię z tronu bez chwili wahania, a może i zrobił jeszcze coś gorszego. – Widział jak sułtan się waha zdjęty litością, a być może czymś jeszcze.
- Daj mi go, dopilnuję, żeby już nigdy nikogo nie skrzywdził. – Nie potrafił patrzeć jak cierpi. Wyglądał teraz tak bezbronnie. – Będzie moim niewolnikiem, najniższym z sług.
- Al? Jasmin? – Obaj chłopcy skinęli zgodnie głową. – Niech się stanie wasza wola – powiedział donośnym głosem i grom ponownie uderzył. Na szyi klęczącego wezyra pojawiła się skórzana obroża, nabijana metalowymi ćwiekami na których widać było zawiłe runy. Sułtan ze zdumieniem zobaczył na swoim nadgarstku podobną bransoletkę.
- Co to takiego? – Dotknął jej ostrożnie i poczuł ukłucie magii.
- Jesteś teraz panem tego psa. Nie może ci zrobić ci krzywdy, musi cię słuchać we wszystkim. – Uśmiechnął się złośliwie demon. – Powiesz mu ściągaj gacie, a on to zrobi bez wahania.
- Chyba śnisz! – Warknął były minister, który nadal drżał, ale charakterek nic a nic mu się nie zmienił. Nie mógł jednak wstać z klęczek i musiał tkwić w tej upokarzającej pozie.
- Chyba coś nie wyszło z tym zaklęciem. – Hassan przyglądał się słudze z prawdziwą ciekawością. Tysiące możliwości, które przyszły mu do głowy spowodowały, że jego oczy rozbłysły niczym latarnie.Wziął go pod brodę i spojrzał mu prosto w pełne uporu oczy. Drań zbladł, ale nadal mruczał coś do siebie pod nosem.
- Eh, wszystko w porządku. Co by to była za frajda, gdyby nie mógł się trochę buntować­? – Dżin poklepał po przyjacielsku władcę po plecach. Widać było, że mężczyźnie podoba się nowa zabawka. Sam miał jeszcze sporo pracy, bo chłopcy się uparli, żeby wesele było najpóźniej za miesiąc. Nie było wiec zbyt wiele czasu, a on przygotowywał niespodziankę. Wspaniałą niespodziankę, która miała posłużyć wszystkim trzem. Przystojną twarz demona rozjaśnił przekorny, tajemniczy uśmiech. On wiedział już co robić, a innym… no cóż… Innym nie pozostanie nic innego niż się do niego przyłączyć.