Harry owinął się kocem i z przerażeniem
patrzył na dwie, bliskie mu osoby obrzucające się wściekłymi spojrzeniami.
Stali naprzeciwko siebie i mierzyli się wzrokiem niczym zawodnicy przed walką
na śmierć i życie. Sprawiali wrażenie, jakby zaraz mieli się na siebie rzucić.
Ron zaciskał pięści powarkując do siebie pod
nosem, jego ruda czupryna zdawała się płonąć, a liczne piegi były jeszcze
bardziej widoczne na pobladłej twarzy. Zastanawiał się jakie zaklęcie rzucił
wstrętny Ślizgon na chłopaka, że ten bez protestu poddawał się jego kościstym
dłoniom i wyglądał, jakby ich dotyk sprawiał mu przyjemność.
Severus zacisnął usta w wąską kreskę i spoglądał
chłodno na rywala. Doskonale wiedział, co czuje młody Wesley. Nieraz na
lekcjach widział jak gapi się rozmarzonym wzrokiem na przyjaciela, który raczej
nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie miał zamiaru oddać Pottera temu gamoniowatemu
Gryfonowi.
Harry
widząc, że żaden nie ma zamiaru ustąpić i obaj zaciskają w dłoniach różdżki
zerwał się z łóżka, potykając się o wlekący się za nim koc stanął między
mężczyznami.
-
Wybijcie sobie z głowy awantury! – Warknął groźnie. Niestety drobny, nagi i
owinięty niczym mumia nie wyglądał zbyt imponująco. Widać było jedynie rozczochraną,
ciemną głowę z iskrzącymi się szmaragdowymi oczami o długich, miękkich rzęsach
i bose stopy, dreptające w miejscu, z powodu lodowatej posadzki na której stały.
-
Idź na łóżko, przeziębisz się – głos Snapa nieco złagodniał. Chłopak wyglądał
jak rozgniewany, nieco zziębnięty, leśny elf. Gdyby nie parskający Wesley,
wziąłby go w ramiona i ogrzał własnym ciałem.
-
Jak możesz się zadawać z tym byłym Śmierciożercą?! Co on ci zrobił?! – wrzasnął
Ron, nie mogący pojąć zachowania przyjaciela.
-
Zjeżdżaj stąd gówniarzu! – Najeżył się profesor. – Chyba, że chcesz skończyć
jako składnik do moich eliksirów!
-
Nie boję się pana, nie pozwolę omotać biednego Harrego! – Wyciągnął przed
siebie różdżkę, jakby chciał go dźgnąć w oko.
-
Na Salazara! Odbiło wam?! – Zdenerwowany chłopak zapomniał o kocu, który zsunął
się z jego ramion aż do pasa, ukazując smukłe ciało, nadal pokryte czerwonymi
plamami, będącymi ubocznym skutkiem zaklęcia. – Ty! – wskazał na Rona. – Do wieży
Gryfindoru! Zaraz tam przyjdę i pogadamy! – Odczekał, aż przyjaciel, ociągając
się i rzucając Snapowi wrogie spojrzenia wyjdzie z mieszkania.
-
Pięknie się pozbyłeś tego bezmózga – mężczyzna był bardzo zadowolony z obrotu
sprawy.
-
Proszę nie obrażać mojego kolegi! – Chłopak tupnął bosą nogą. – Ależ tu zimno.
Myślę Severusie – spojrzał przeciągle na zaskoczonego mężczyznę – że powinieneś
dokończyć co zacząłeś. Nadal mnie swędzi. – Rzucił się beztrosko na łóżko i
ukrył w poduszce ciemne rumieńce.
-
Nie śmiałby się sprzeciwiać rozkazom – uśmiechnął się pod nosem zupełnie
rozbrojony zachowaniem małego Gryfona. Zrozumiał, ze bezapelacyjnie wygrał to
starcie, nawet jeśli Wesley jeszcze o tym nie wiedział. – Od czego mam zacząć? –
Zdjął kocyk i zaczął się przyglądać podrapanej, wypiętej pupie.
-
Domyśl się! – pisnął cicho Harry i natychmiast poczuł ciepłe dłonie na swoich
pośladkach.
***
Tymczasem
Remus też przeżywał ciężkie chwile. Od razu po przybyciu do Hogwartu udał się
prosto do apartamentu Blacka. Poprawił na sobie ubranie, mając nadzieję, że
doceni wysiłek, jaki włożył w swój nowy wygląd i spojrzy na niego przychylniej.
Otworzył po cichu drzwi, chcąc mu zrobić niespodziankę. Jednak zamiast przyjaciela,
w saloniku zastał Lucjusza w rozchełstanej koszuli przeszukującego bezczelnie
szuflady komody w niewiadomym celu. Naruszył terytorium jego stada, za jakie
uważał Syriusza, co było niewybaczalnym przestępstwem. Najwyraźniej wyblakły
arystokrata znowu knuł coś nikczemnego. Cały jego ohydny ród składał się z
wielbicieli czarnej magii i powinien już dawno zgnić w Azbakanie.
-
Ręce do góry kreaturo! – Wrzasnął, powodując, że mężczyzna chwycił się za
brzuch, zasłaniając go obronnym gestem i gwałtownie odwrócił.
-
Lupin idioto, zjeżdżaj do swoich slumsów! – odgryzł się natychmiast. Nie znosił
wilkołaka, odkąd pierwszy raz go zobaczył. Ciągle łaził za Syriuszem skomląc mu
do ucha.
-
Nie żartuję złodzieju! Co tu znowu knujesz?! – Wycelował w mężczyznę różdżką.
Intruz- złapać, rozszarpać, zabić – kotłowało się w jego mózgu. Wilczy instynkt
zaczął brać górę nad rozsądkiem, ostatnio coraz częściej mu się to zdarzało.
-
Idź leczyć swoją paranoję! Nie waż się rzucać na mnie zaklęcia porąbańcu! –
Malfoy widząc, że jego oczy robią się złote, a źrenice pionowe nieco się
przestraszył. Wilkołak był bardzo niebezpieczny nawet dla świetnie wyszkolonego
czarodzieja, a on przecież musiał jeszcze myśleć o swoim maleństwie. – Nie widzisz,
że jestem nieuzbrojony? – Pokazał puste dłonie.
-
Nie wiadomo, co się tam plącze po tym ulizanym łbie. – Remus patrzył na niego
podejrzliwie, nie opuszczając broni.
-
Znowu masz urojenia? – Lucjusz zaczął się cofać w stronę drzwi. Nie wiadomo co
może zrobić zazdrosny głupol. Wiedział jedno, jeśli trafi go jakąś klątwą
skutki odczuje też dziecko. W pierwszych miesiącach mogło to doprowadzić do
tragedii. Wilkołaki, nawet te ucywilizowane bywały nieprzewidywalne.
-
Nie pozwolę ci zwiać! Czego tu szukałeś? – Miał ochotę rzucić na oślizgłego
cwaniaka coś paskudnego. Ostatnio wertował zakazane księgi, tak na wszelki
wypadek, aby umiał się bronić. Wielu Śmierciożerców było nadal na wolności.
Obnażył lśniące kły, z których zaczęła kapać ślina. Włosy zjeżyły się mu na
karku, a z kształtnych ust wydobył się głuchy pomruk.
-
Odczep się! – Malfoy złapał za klamkę z nadzieją, że jednak będzie szybszy. Nie
miał jednak szans ze zwierzęcym instynktem.
-
Sectissimo... – Świsnęło w powietrzu zaklęcie tnące.
-
Szlag! - krzyknął Black, który właśnie wszedł i odruchowo zasłonił sobą
pobladłego Lucjusza. Na jego ramionach pojawiło się kilka płytkich nacięć. –
Oszalałeś?! – Wyrżnął pięścią prosto w nos Remusa, najwrażliwsze miejsce u
psowatych i poprawił potężnym firmada.
Mężczyzna sztywny niczym deska, osunął się po ścianie na ziemię. – Nic ci nie
jest kochanie? – zwrócił się do Lucjusza.
-
W porządku, ale wolałbym już nie spotkać tej bestii. Zachowuje się jak wariat! Mógł
skrzywdzić naszą córeczkę! – Ze wszystkich sił starał się opanować. Jednak teraz,
gdy niebezpieczeństwo minęło zaczął się trząść. - Pokaż, opatrzę cię – położył drżącą
dłoń na klatce Syriusza.
-
Nic mi nie jest, ale ty powinieneś odpocząć. – Wziął go pod ramię i zaprowadził
do sypialni, nie racząc spojrzeć na krwawiącego, byłego przyjaciela.
-
A co z nim? – Malfoy zerknął na jęczącego Lupina, przyciskającego do twarzy
chusteczkę.
-
Kochanie?! Córeczkę?! – wyszeptał pobielałymi wargami zaskoczony wilkołak. Rzeczywistość
uderzyła go niczym obuchem. Świat zazgrzytał, zatrzeszczał i zawalił się z
hukiem. Czyżby przyjaciel związał się z tym blond puszczalskim? Po tym
wszystkim, co razem przeżyli? Nie mogło mu się to pomieścić w głowie.
-
Albus się nim zajmie, chyba przeszedł na ciemną stronę mocy – westchnął bezradnie.
Nie mógł uwierzyć, że ten powarkujący dziko mężczyzna o złotych oczach, to jego
wieloletni kumpel z Gryfindoru. Najwyraźniej przez kilka ostatnich miesięcy
bardzo się zmienił. Podszedł do kominka i zawiadomił dyrektora o powstałym problemie,
po czym udał się do pokoju za kochankiem.
-
Jak się ma nasza księżniczka? – Położył się obok Lucjusza na łóżku, który
pieszczotliwym gestem gładził swój brzuch, szeptając uspokajające słowa.
-
Nie bój się aniołku, tatuś tu jest i nas obroni. Nie pozwoli nikomu cię
skrzywdzić. – Wtulił się natychmiast w Syriusza. Był na siebie bardzo zły,
porządny czarodziej nigdy nie rozstaje się ze swoją różdżką. Głupi wilkołak
zastał go zupełnie bezbronnego. Chwilę wcześniej brał prysznic i zapomniał jej
włożyć do kieszeni. Przez szalejące hormony miał strasznie zmienne nastroje,
zrobił się rozkojarzony i z byle powodu chciało mu się płakać. Nie miał pojęcia
jak kobiety to wytrzymują, ostatnio nabrał do nich wielkiego szacunku.
-
Chyba powinniśmy przeprowadzić się do mnie, każę skrzatom przygotować dom.
Blacke Manor jest niczym twierdza, rodzice mieli bzika na punkcie zabezpieczeń.
– Gładził uspokajająco smukłe plecy kochanka. Dzisiaj mieli ogromne szczęście,
że zjawił się w porę. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby spóźnił się choć
o ułamek
sekundy.
***
Ron siedział już od godziny w salonie
Gryfindoru, obgryzając nerwowo paznokcie, a jego wyobraźnia szalała. Kilka razy
miał ochotę pobiec z powrotem do lochów, ale w porę się opanował. Następne
starcie ze Snapem mogło się dla niego źle skończyć. Profesor był potężnym
czarodziejem z ogromnym doświadczeniem w walce, szkolonym przez samego Czarnego
Pana. Zdawał sobie sprawę, że rozsmarowałby go po podłodze niczym robaka.
Jednak dla Harrego gotów był zaryzykować, swoich marzeń nie oddaje się tak łatwo,
w dodatku krzywonosemu dupkowi, który go prześladował większość szkolnego
życia. Nagle drzwi się otworzyły i do salonu wpadł zdyszany Harry, w krzywo
pozapinanej szacie, spocony, rozczochrany jakby wpadł pod bijącą wierzbę i
czerwony niczym pomidor.
-
Przepraszam, jakoś tak zeszło. – Padł obok przyjaciela na kanapę. Nie miał
pojęcia jak zacząć rozmowę. Milczał zmieszany, kręcąc kółka we włosach i robiąc
na głowie jeszcze większy bałagan. Doskonale znał negatywny stosunek Rona do
profesora i nie wiedział jak mu wytłumaczyć, to co się pomiędzy nimi wydarzyło.
Zamrugał długimi rzęsami, wydymając usta.
-
Nie patrz na mnie w ten sposób, tylko gadaj. – Nie wytrzymał w końcu Wesley.
Mały drań doskonale wiedział jak go zmiękczyć. Ta mina zagubionego niewiniątka
zawsze na niego działała.
-
On mi się podobał od bardzo dawna, na długo przed tym wypadkiem z zaklęciem.
Pewnie mam skłonność do mrocznych, złośliwych typów – próbował uśmiechnąć się
Harry.
-
Niemożliwe, przecież bym zauważył! Dobrze się czujesz? – zapytał, lustrując
podejrzliwie chłopaka. – Może powinieneś iść do pielęgniarki? Pewnie dolał ci
czegoś do soku dyniowego, albo to zaklęcie którym cię trafił tak działa! Zawsze
go nie znosiłeś, narzekałeś prawie przed każdą lekcją eliksirów.
-
Udawałem. Wszyscy go nie lubiliście, więc co miałem zrobić. Gdybym powiedział,
że podoba mi się w jaki sposób się porusza - drapieżnie, a jednocześnie seksownie, a jego czarne oczy powodują u mnie
przyspieszone bicie serca, zabilibyście mnie śmiechem. - Zaczerwienił się
jeszcze mocniej i spuścił głowę. – A to zaklęcie przestało działać już dawno,
utrzymuje się jedynie mania porządkowa.
-
Chcesz powiedzieć, że odzyskałeś pamięć i pozwoliłeś się obmacywać Snapowi z
własnej woli?! – Wesleya po prostu na chwilę zatkało. Spoglądał wytrzeszczonymi
oczami na przyjaciela, jakby zamienił się co najmniej w goblina. – Spałeś z tym
Śmierciożercą?!
-
Nie myślisz chyba, że ci opowiem intymne szczegóły? Tylko się całowaliśmy i
trochę pieściliśmy – wymknęło się chłopakowi i zaraz sobie zatkał usta pięścią,
ale było już za późno. Ron dosłownie pozieleniał, jakby miał zwymiotować i
popatrzył na niego jak na wyjątkowo obrzydliwy okaz węża.
-
Yyy... – udało mu się wydusić. Jemu, tak samo jak Lupinowi, tego dnia runął na głowę świat. Wizja ślicznego przyjaciela w ramionach obrzydliwego
mistrza eliksirów spowodowała, że zacięły się w nim jakieś trybiki. Mózg doznał wstrząsu, odtwarzał w kółko ten sam obrazek – kościste palce profesora na
zgrabnym tyłku Harrego, a obrzydliwy jęzor w jego słodkich ustach. – Zaraz
zwymiotuję! – Poderwał się i pognał do łazienki. Włożył głowę pod strumień zimnej wody i poczuł się nieco lepiej. – Hermina, tak Hermiona! Ona na pewno będzie wiedziała
co robić! – Postanowił odszukać dziewczynę i zdać jej przerażającą relację z
szaleństwa Pottera. Miał nadzieję, że jakoś pomoże mu to wszystko poukładać i przywrócić do normalności, inaczej zaraz
zwariuje.
***
Hermiona nigdy by nie pomyślała, że będzie
tak dobrze bawić się w towarzystwie Draco.
Udało mu się ją namówić do wspólnego skorzystania z jacuzzi. Dziewczyna choć wielokrotnie odwiedzała japoński
ogród w Hogwarcie nie miała pojęcia, że w znajdującej się na uboczu zacisznej
altance znajduje się taki mały raj. Ubrani jedynie w stroje kąpielowe, siedzieli
naprzeciwko siebie w parujących bąbelkach i zaśmiewali się do łez. Stykali się
stopami, łaskocząc niemiłosiernie przeciwnika. Ten kto się podda miał postawić
kremowe piwo.
-
Rany! – Bujne włosy dziewczyny wymknęły się spod kontroli i rozsypały na
ramionach. Wstążka utonęła gdzieś w spienionej wodzie i więcej nie wypłynęła. –
W życiu ich nie rozplączę! – jęknęła, bo brązowe, mokre loki zasłoniły jej
oczy.
-
Poddaj się Gryfonko! – Malfoy skorzystał z okazji i przypuścił atak dużym
palcem na jej bezbronną stopę, umiejętnie naciskając najwrażliwsze punkty.
-
Aaa...! Ty podstępny wężu, grasz nieczysto! – zapiszczała, omal nie wyskakując
z basenu.
-
Korzystam z okazji, by zwyciężyć – ponowił szturm i ofiara zaczęła wić się w
smazmach. Parskała i prychała, nie przestając chichotać. W końcu opadła z sił i
uniosła dłoń w geście poddania.
-
Dobra... postawię ci nawet dwa piwa... ale już przestań...
-
Nie wiem czy chcę, strasznie słodko wyglądasz i nie wiem, czy jakikolwiek alkohol
może się z tobą równać – Draco patrzył z zachwytem na zarumienioną twarz dziewczyny.
Kropelki wody na jej kremowej skórze mieniły się niczym maleńkie kryształki, a
brązowe oczy pełne były psotnych iskierek.
-
Nieźle potrafisz czarować – sięgnęła po ręcznik, rzucając mu zalotne
spojrzenie.
-
Powinnaś za mnie wyjść, wspaniale byś wyglądała w rodowych klejnotach Malfoyów.
– Wstał i zaczął jej wycierać plecy. – Chciałabyś zostać lady?
-
Ja może tak, ale twoi rodzice na mój widok na pewno dostaliby zawału – odparła żartobliwie,
ale jakiś cień wkradł się do jej serca.
-
Nie sądzę, mają swoje problemy i nie zdziwiłby ich nawet przemarsz stada jednorożców przez
główny salon. Są bardziej odporni niż myślisz. – Objął dziewczynę od tyłu i
przytulił do swojego torsu. – Bardzo cię lubię, ale chyba o tym wiesz – szepnął
jej do ucha.
-
Też cię lubię głuptasie – odwróciła się do niego przodem, tchnięta nagłą odwagą
wspięła się na palce i delikatnie cmoknęła w usta.