wtorek, 4 listopada 2014

Ptaszki w klatce

Obiecałam, że będę też publikować opowiadania czytelników. To właśnie jedno z nich, autorstwa Umei. Jeśli ktoś lubi smutne, poetyckie bajki, to właśnie coś dla niego.

Dawno temu, w starym domostwie cichy trel przerwał dziewiczą, nocną ciszę.
- Dlaczego płaczesz?- Pada pytanie i zawisa w powietrzu, jak poranna mgła.
- Nie zrozumiesz… - odpowiada, kuląc się uporczywie, starając się być mniejszym, niż jest w rzeczywistości.
- Powiedz mi - prosi.
- Nie zrozumiesz… - I są to ostatnie słowa, jakie padają tej nocy w starym domostwie.

- Nie rozumiem cię-mówi Tit, rozkładając swe drobne ciało na posadzce- przecież niczego ci tu nie brakuje… - Obraca głowę w kierunku towarzysza, jak zwykle skulonego i wpatrzonego w wielkie okno. W jego oczach widzi smutek. Smutek, którego nijak nie potrafi odczytać.
- Nie zrozumiesz, nigdy nie czułeś wiatru na twarzy, nie widziałeś, jak rozległe są pola. - Cichy głos Blinka zdaje się miażdżyć stanowczością i uporem, powodując nieuchronną lawinę irytacji, jaka spadła właśnie na Tit. Przy Blinku zawsze czuje się mały i nie miało to nic wspólnego z ich rozmiarem, choć i tym Blink znacznie go przewyższał. Chodziło raczej o poczucie pewności i
dorosłości, jakim zawsze emanował. I to również wprawiało Tit w stan większej złości.
- A co tu do zrozumienia? Wiatr jest wiatrem, pole polem. Niczym więcej. Poza tym tu też masz wiatr a na pola i tak patrzysz. - Na twarz Blinka wstępuje uśmiech, nie ma on jednak nic z radości, czy pogodności. Jest to raczej grymas smutku i żalu, którego Tit w żaden sposób nie rozumie.
- Wiesz Tit, wiatr na polach jest łagodny i gwałtowny, zimny, porywisty, ciepły, lekki. Nie wiesz jak to jest czuć humory wiatru, jego dynamikę, jego życie. Tutaj wiatr jest… jedynie wiatrem. Czymś, co istnieje, aczkolwiek nie jest szczególnie pożądane. Czymś nieistotnym.
Młodszy z nich patrzył na swojego kąpana jak zaczarowany. Blink nigdy nie był wylewny, toteż Tit zaskoczył ten nagły potok słów. Słów, które sprawiły, że spojrzenia Tit i Blinka spotkały się po raz pierwszy.

I znowu w starym domostwie cichy trel rozerwał całun nocnej ciszy.
- Dlaczego płaczesz?  - Pada pytanie, tym razem wypowiedziane bliżej i delikatniej.
- Nie zrozumiesz… - Odpowiada tak samo cicho, kuląc się w tym samym kącie.
- Spraw, żebym zrozumiał - mówi, patrząc w jego twarz. Jednak on nie patrzy na niego.
Widzi jedynie księżyc i pola, i wiatr.

- Blink, opowiedz mi, jakie są pola? - Nieśmiałe pytanie znalazło swoje ujście, jednak oczy uporczywie wtapiają wzrok w podłogę. Blink posyła Tit zdziwione spojrzenie, jednak przywołuje go do siebie pewnym gestem. Tit posłusznie zajmuje miejsce obok, starając się ukryć zażenowanie płynące z tak znacznej bliskości. Po raz pierwsze dane mu było widzieć Blinka z tak bliska. Oczy chłoną rysy jego twarzy, krzywizny jego ciała.
- Tit - zaczyna Blink, czując na sobie zaciekawione spojrzenie- pola są wielkie. Większe niż cokolwiek, co do tej pory wiedziałeś. Są piękne, ale i niebezpieczne. Pól nikt nie kontroluje, wszystko żyje i umiera w swoim tempie. Możesz żyć sobie spokojnie, ale pewnego dnia nagle zdasz sobie sprawę, że twój oddech ustaje, a serce zamiera. I to jest piękne.
Kiedy Blink opowiadał, jego twarz nabrała koloru, a oczy zalała czysta pasja. Tit spodobał się taki Blink.
- Chyba już rozumiem . - Mówi Tit z lekkim uśmiechem, na co Blink kręci przecząco głową.
- Nic nie rozumiesz. Nigdy tego nie czułeś, nie doświadczyłeś w życiu nic, prócz tej obłudnej wygody.
Ale Tit wiedział swoje. Bo dla niego to Blink był uosobieniem pól, wcieleniem wiatru, synonimem życia i śmierci.

Kolejną już noc z kolei zakłóca smutny trel, tańcząc z odmętami ciemności.
- Nie płacz. - Padają słowa. Tym razem już całkiem bliskie, niosące ze sobą coś troskę.
- Nie rozumiesz…
- Rozumiem.

- Uśmiechnij się. - Powiedział pewnie Tit, nie zdobył się jednak na to, by odpowiedzieć na pytające spojrzenie Blinka.
- Dlaczego mam się uśmiechać, kiedy mnie wcale nie jest to śmiechu? - Siedzą już całkiem blisko siebie, ich ciała stykają się delikatnie i to wprawia Tit w stan jeszcze większego zmieszania.
- Bo na tym świecie istnieje coś więcej, aniżeli tylko pola. - Tym razem hardo patrzy w oczy swojego kompana. Pewność jego spojrzenia zbija Blinka z tropu, jednak po chwili na jego twarzy pojawia się wściekły grymas, zniekształcający jego piękne rysy.
- A czego ty mnie możesz nauczyć?! W życiu nie widziałeś nic! Nigdy nie czułeś, nigdy nie miałeś, nigdy nie traciłeś! Co ty możesz widzieć?! - Tit odsuwa się, instynktownie bojąc się gniewu towarzysza. Jednak po chwili na nowo przysuwa się do jego ciepłego ciała. Jego wzrok jest pewny, cierpliwy. I w momencie, kiedy ich twarze zbliżają się ku sobie, Blink czuje, że został daleko w tyle.

Tej nocy nic nie zakłóciło całunu ciszy, który okrył stare domostwo.
- Chodź ze mną na pola. - Mówi Blink z nadzieją patrząc na Tit.
- Ale przecież drzwi są zamknięte. - Odpowiada ten lekko speszony, mimo to jego serce rozpiera radość na widok Blinka. Wreszcie z uśmiechem na ustach.
- Kiedyś na pewno zostaną otwarte, a wtedy pójdziemy. Razem.  - Mówi, a w jego oczach jest tyle ciepła i nadziei, że Tit nie ma serca mu tego odbierać.

Czas mijał szybko, mieniły się pory roku, a wraz z nimi pola, wiatr i księżyc.
I zdarzył się taki dzień, kiedy drzwi zostały otwarte. Była to ledwo szczelina, jednak i ona potrafiła dać dwojgu więźniom nadzieję. Poszerzali ją na zmianę, podważając, uderzając, niejednokrotnie raniąc sobie kończyny. Pewnego dnia, gdy Blink kopną w drzwi, a one się nie ustąpiły, Tit wiedział, że to był o ten jeden raz za wiele.

Noc ta była pierwszą od bardzo dawna, bowiem to ją zakłócił cichy trel.
- Nie płacz… - Mówi, mimo, że i jemu łzy cisną się do oczu.
- Nie rozumiesz! - Krzyczy i nagle pękają wszelkie hamulce. Tit, podważa drzwi z całej siły. Nie przestaje, mimo, że czuje zapach ciepłej krwi. Podważa. Napiera. Przymusza. Nastaje. Krzyczy.
I drzwi wreszcie stają otworem.

Blink podnosi się prędko, by podtrzymać słabe ciałko, które właśnie włożyło tyle siły w drogę do wolności. Jego oczy przepełnia szczęście. Radość, która maluje się na jego twarzy jest najpiękniejszą rzeczą, jaka przydarzyła się Tit. Stoi już teraz chwiejnie na swoich nogach obok Blinka i patrzy w noc. Widzi pola, czuje wiatr i wydaje mu się, że zna je doskonale.
- Chodźmy. - Mówi Blink i stawia pierwszy krok ku polom, aż rwie się do wiatru i do księżyca.
Wszystko dzieje się tak szybko. Obaj stoją na krawędzi zimnej podłogi. Szybki pocałunek i nagle te delikatne rączki z niezwykłą siłą wypychają go za drzwi. Jedynym, co w tamtym momencie dociera do Blinka jest rozpaczliwy krzyk.

I lecą, lecą słowa, wraz z ptakiem, który dziś opuścił klatkę...
Dawno temu, w starym domostwie rozpaczliwy płacz przerwał dziewiczą, nocną ciszę.
- Dlaczego płaczesz?
 


1 komentarz:

  1. Witam,
    piękny tekst zostało tutaj tyle emocji zawartych...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń