piątek, 17 lutego 2017

Śmierdziuszek IV

Długo tańczyli wtuleni w swoje ramiona. Andrzej, spowity różowym obłokiem pierwszego zauroczenia, kompletnie stracił poczucie czasu. To nic, że duże stopy w szklanych pantoflach co chwilę deptały jego palce, to nic, że piękna panienka ciągle się potykała i od podtrzymywania by nie rozbiła sobie nosa bolało go już całe ramię, to nic, że jej szeroka pierś zasłaniała mu właściwie cały horyzont i już kilka razy dosłownie staranowali inne pary. Szybko wokół nich wytworzyła się pusta przestrzeń, nikt nie chciał zostać poturbowany przez oślepłych na otoczenie zakochanych. Zwłaszcza młody panicz wyglądał jakby zupełnie postradał zmysły. To była ONA, właśnie ONA. Do jej portu pragnął zawijać każdej nocy. Na jej płaskiej, twardej piersi chciał złożyć do snu swoją głowę. Książę czuł całym sobą, że właśnie spełniły się jego marzenia i nareszcie odnalazł prawdziwą miłość. Nie pozwoli jej zniknąć. Zatrzymał się, wspiął na palce i spojrzał prosto w zielone oczy. Włożył w to jedno sokole wejrzenie całą swoją rozpłomienioną duszę i przebił nim na wylot rozedrgane, dziewicze serduszko. A przynajmniej taki miał zamiar. Biedactwo z pewnością było nieco przytłoczonego jego majestatem, bo nie odważyło się nawet drgnąć. Wziął za rękę dziewczynę i pociągną ją w stronę parku. Szła za nim ze spuszczonym wzrokiem, nieśmiała  i płochliwa niczym sarna. Taka delikatność połączona z silnym, dobrze umięśnionym ciałem spowodowała, że zakręciło mu się w głowie od nadmiaru emocji, a lędźwie zapłonęły żywym ogniem. Na szczęście długi kaftan zakrył jego nadmierny entuzjazm. Westchnął z głębi serca tak głośno, że kilka słowików, pragnących im umilić słodkie sam na sam, spadło prosto pod nogi, nie mogącego uwierzyć w swoje szczęście kota Księżnej Pani. Zatrzymali się w najromantyczniejszym zdaniem Andrzeja zakątku, pod krzakiem jaśminu, obok szemrzącej cicho fontanny.
- Waćpanna zechcesz ty mnie? - Uczucia omal nie rozsadziły jego wątłej piersi, nie mówiąc już o spodniach. - Będziesz tutaj panią, powijesz moje dziatki... - Rzucił się na kolana miotany dziką namiętnością. Chciał wtulić twarz w jej łono, ale został stanowczo powstrzymany silną dłonią. Może niepotrzebnie wyrwał się z tymi dziatkami? Pewnie przestraszył niewinną panienkę swoimi męskimi emocjami.
- Yhy... Yhy... - Śmierdziuszek omal nie wyszedł z roli dziewczęcia z dobrego domu. Ten kretyn miał właśnie głowę poniżej jego pasa i chuchał niczym kowalski miech prosto w najwrażliwsze u mężczyzny miejsce. Przez cieniutki jedwab sukni doskonale czuł oddech zdurniałego desperata. Nie mógł uwierzyć, że znalazł się w tak idiotycznej sytuacji. Chciał, aby Andree polubił jego, Zbyszka, a nie jakąś wyśnioną księżniczkę. Miał niemądre wrażenie, że chłopak zdradza go z nim samym. Początkowo, podczas tańca, sam uległ czarowi chwili. Otrzeźwiał jednak jak tylko znaleźli się na chłodnym, jesiennym powietrzu. Ciotka Ludmiła z pewnością zabije go śmiechem, kiedy tylko wróci do domu. Z początku miał nadzieję, że w parku jakoś umknie temu napalonemu, nie wiadomo na co, głuptasowi. Tymczasem znalazł się w pułapce. Jak się gówniarz zaraz nie uspokoi pierdyknie go w ten upudrowany łeb, aż mu wyszczerzone w maślanym uśmiechu zęby zadzwonią niczym kastaniety.
- Przepraszam! Nie chciałem cię wystraszyć moja piękności! - Książę zupełnie błędnie odczytał nagły chłód na twarzy dziewczyny. Bogini, najprawdziwsza bogini. Zawsze lubił takie władcze białogłowy. Rozdął nozdrza niczym rasowy ogier na widok przedniej klaczy. Najwidoczniej krew sławnej Barbary płynęła jednak w jego żyłach bo poderwał się nagle na nogi i przycisnął do grubego pnia klonu nie spodziewającego się ataku Śmierdziuszka. - Moje uczucie może się wydawać zbyt nagłe. Przypieczętujmy naszą miłość pocałunkiem.
- Jak ci przyp... - Chłopak nie zdążył obdarzyć napastnika porządnym epitetem, bo skutecznie zatkał mu usta. W pierwszym odruchu chciał się wyszarpnąć, ale książę jak na takie chuchro okazał sie zadziwiająco silny.
- Cichaj moja miła, cichaj... - wyszeptał namiętnie w czerwone ze złości ucho. - Przy mnie nie musisz być nieśmiała. Dajmy się choć przez chwilę ponieść ku niebiosom...- Włożył udo między nogi Zbyszka, przyparł go całym ciałem do szorstkiej kory i wpił się wargi.
- O kur... Psia jego ma...- Zdążył jedynie pomyśleć. Ale się mały łajdak napalił, a taki się wydawał łagodny i niewinny. Nigdy jeszcze się tak nie pomylił.
- Pozwól, że splądruję twoją świątynię...- Książę niczym tajfun wdarł się między szczelnie zaciśnięte usta. Niedoskonałości techniki nadrabiał niespożytym zapałem, a sprytnie umieszczone kolano siało zamęt w głowie coraz słabiej opierającego się Zbyszka. Niecierpliwe, arystokratyczne dłonie złapały go za tyłek. I już miał go przyciągnąć bliżej i odlecieć z nim do niebios, kiedy...
- Bim.. Bam... Bim ... Bam... - rozszedł się znajomy dźwięk. Zegar na wieży właśnie oznajmił północ. Ot złośliwość rzeczy martwych. Natychmiast otrzeźwiał. Po krzyżu przebiegł mu zimny dreszcz. Andrzej za nic nie mógł się dowiedzieć kim był naprawdę. Wstyd by go zabił. Musiał natychmiast uciekać, od zniknięcia czaru Ludmiły dzieliły go dosłownie sekundy. Odepchnął z całej siły chłopaka, który wylądował całkiem wygodnie na kopczyku usypanym przez kreta.
- Co, kto...?- Książę strącony brutalnie wprost z różowych obłoków  niezupełnie potrafił się odnaleźć w rzeczywistym świecie.
- Muszę wracać. - Śmierdziuszek, nie wyjaśniając niczego, pobiegł w kierunku schodów. Kiedy odwrócił głowę zobaczył ogromnie zaskoczoną minę chłopaka. Zrobiło mu się żal głuptasa. Chyba powinien jakoś osłodzić mu zniknięcie wymarzonej księżniczki. Niestety niezbyt dobrze znał się na tych arystokratycznych wzdychaniach.
- Pochodzimy z innych światów. Nie dla nas miłość po grób. - Zatrzepotał rzęsami i załamał dłonie w dramatycznym geście. - Żegnaj luby. - Zbyszek wzniósł się na wyżyny romantyzmu. Podkasał przeklętą kieckę krępującą mu ruchy, pobiegł w kierunku wyjścia i oczywiście przepadł już na pierwszym stopniu. Szklany pantofelek zsunął mu się ze stopy. Schylił się by go podnieść, ale Andree był tuż za nim. Machną ręką na cudacznego buta, najwyżej zapłaci za niego Ludmile. Jak szalony popędził przed siebie. Wskoczył do bryczki i strzelił z bata. Konie ruszyły galopem. Wkrótce zniknął za zakrętem ścigany rozpaczliwym krzykiem chłopaka.
 - Nie odchodź! Waćpanna wyjaw chociaż imię!
***
   Zbyszek po powrocie do domu ze sławnego balu usiadł na podłodze przed kominkiem i ze złością rzucił szklany pantofelek prosto w płomienie po czym zakopał go pogrzebaczem pod tlącym się leniwie drewnem. Na co niby miałby mu się przydać? Ludmile nie odda przecież jednego buta. Przypominałby mu jedynie jak zrobił z siebie kompletnego idiotę i łamagę. Prawie pozbawił palców u stóp tego delikatnego panicza. No może nie aż tak delikatnego, sądząc po sile z jaką przyciskał go do drzewa. Na samo wspomnienie oblał się rumieńcem. Po jakie licho zgodził się eskortować siostry? Jak on teraz to wszystko odkręci? Nie wyobrażał sobie, żeby już nigdy nie mógł skosztować tych gorących ust i objąć smukłego ciała. Może Ludmiła wpadnie na jakiś pomysł? Pójdzie do niej z samego rana. Coś stuknęło o posadzkę. Spojrzał i ze zdziwieniem stwierdził, że na powrót zupełnie nieświadomie wyciągnął z popiołu cholernego pantofla. Westchnął, wyjął z kieszeni czystą chusteczkę i pieczołowicie go zawiną. Podniósł luźną deskę, schował swój skarb do starej kryjówki, gdzie trzymał swoje najcenniejsze rzeczy. Już niedługo wzejdzie nowy dzień, a z nim nowe możliwości. Zbyszek był urodzonym optymistą. Słońce wstawało, aby zarumienić w sadzie jabłka, deszcz padał, by nie musiał o świcie zamiatać podwórza, a pies złapał pchły od suki proboszcza, by macocha bała się wejść do kuchni i nie suszyła mu głowy o bzdury. Zawsze znajdował jakiś powód do radości. Nie tylko sam nią promieniał, ale i zarażał nią innych.
***
 Tydzień później książęca para, gryząc tosty z sadzonym jajkiem i po raz enty omawiała urodzinowy bal. Pan na Pszczynie, lekko skrzywiony, masował sobie skropioną octem chusteczką skronie. Chcąc sobie poprawić nastrój odrobinę przesadził poprzedniego dnia z półtorakiem i miał paskudną migrenę. Jazgotanie żony bynajmniej nie poprawiało jego stanu.
- Musimy go wysłać za granicę, choćby do Francyi, albo i dalej.
- Dajże chłopakowi spokój. Przejdzie mu.
- Ot męska logika. A on taki nieszczęśliwy. Złamała mu delikatne serduszko ta wielkostopa wiedźma!
- Nie rób z tego dramatu. Ot chłopaczyna nieprzyzwyczajony. Zmacał sobie pierwszy raz dziewuchę, to się zapalił. - Książę jęknął i skinął na lokaja, żeby mu dyskretnie nalał klina. Niestety Pani na Pszczynie miała sokoli wzrok.
- Już od świtu chlasz, zamiast jedynaka ratować? Toż kogut w kurniku więcej uważania ma dla swojego potomstwa niż ty! Skoro nie chcesz mi pomóc, napiszę do matki. Ostatni raz bardzo jej się u nas podobało.  Zostanie miesiąc jaki, a może i dwa. - Zmierzyła wzrokiem męża, który natychmiast spotulniał niczym baranek. Sama wizja przyjazdu teściowej spowodowała, że migrena zniknęła jak ręką odjął. Prawdziwy cud. Już jedna temperamentna Włoszka była trudna do okiełznania, ale dwie oznaczałyby prawdziwy armadgedon, albo i co gorszego.
- Wezwie się znachorkę i po krzyku. - Widział Ludmiłę kilka razy z daleka. Wyglądała na gorącą białogłowę. Ja wieść gminna niosła znała się na choróbskach cielesnej i dusznej materyi. A on chętnie nawiązałby z nią bliższą znajomość, bo mu ta jego italiańska jejmość do cna zbrzydła. Wiecznie tylko narzekania i pretensje.
- A wstydziłbyś się, tu doktora z samego Krakowa potrzeba. W zabobony wierzysz jak jakaś wioskowa baba? - Nie mogła pojąć, że czasy oświecenia nastały, ludziska uniwersytety kończyły, a jej mąż nadal tkwił w mrokach  średniowiecza. Tak to bywa, jak się słaba kobieta da ponieść uczuciom i wyjdzie za prostego szlachetkę z dziury, gdzie psy szczekają zadkami.
Nikt nie zauważył jak do jadalni cicho niczym pokutujący duch wszedł, a raczej przewlókł przez próg swoje doczesne szczątki, Andrzej. Nieogolony od urodzinowego balu, kiedy to zgasła jego nadzieja na szczęście, z podkrążonymi oczami, niechlujnie ubrany stanowił osobliwy widok dla mieszkańców zamku. Młody panicz był od dziecka strasznie pedantyczny i niezmiernie dbały o swój wygląd, więc teraz skutecznie straszył służbę oraz gości. Usiadł na krześle ze wzrokiem wbitym w obrus, który aż się pomarszczył jak zaczął wzdychać nad kubkiem mleka.
- Nawet ten biały nektar ma smak goryczy i łez... Wszystko jest takie ciemne i zamglone...
- Moje kochane biedactwo... Ale cię ta wsiowa Wenus w butach od szklarza urządziła...- chlipnęła księżna. W głowie jej się nie mieściło, że jakaś byle dziewucha mogła odrzucić taki skarb nad skarbami. Chociaż co można wymagać od zaściankowej ciemnoty? Taka choćby i perłę zobaczyła pomyśli, że to zwykły kamyk. A on taki chudzieńki i smutny. Tęskni niczym Romeo za swoją Juliettą. Jak ten angielski wierszokleta bez serca mógł go tak okrutnie zamordować? Szekspir mu chyba było , czy jakoś inaczej...Wytarła oczy rąbkiem chusteczki z monogramem. No cóż mężczyzna to tylko mężczyzna, choćby i poeta. Gdzie mu tam do białogłowskiej wrażliwości.
- Nie waż się obrażać mojej bogini! - Andrzeja aż podniosło z krzesła, acz po sekundzie opamiętał się i opadł na niego smętnie niczym jesienny liść. Należało ostrożnie przygotować familijny grunt. Matka z jej wielkopańskimi ambicjami tak łatwo nie zgodzi się na synową ze wsi. Prawie codziennie żałował, że był jedynakiem. Może jakby miał liczne rodzeństwo ta miłość jejmości jakoś by się rozłożyła na mniejsze części.
- Psia wasza mać! Za chwilę to i ja jakiś waporów dostanę! - Zdenerwował się książę. - Wzywaj tego doktora, znachorkę, czy inszą nację, byleście tylko oboje przestali jęczeć i biadolić. Od tego w żołądku czarna żółć się robi, w głowie powstają fiksacje, a do mnie po obiedzie panowie z całego powiatu na obrady przybywają.
- Ty mi się tutaj znajomością łaciny z chlewu nie popisuj! Dziecko słucha! - Co za bezzecnik i jaki wstyd przed służbą. Ona tutaj kulturę od ćwierćwiecza próbuje wprowadzić, a on nadal na samym dnie.
- Tatko się nie gorączkuje. Już niedługo zniknę jako ta mgła i przestanę go w oczy kłuć moim nieszczęściem...- Andrzej odrzucił dramatycznym gestem długi warkocz na plecy i ugryzł kawałeczek tosta. Nie wypadało się obżerać, będą na dnie rozpaczy. Miłość wymagała poświęceń. Jeszcze trochę, a rodziciele się załamią i sami zaczną szukać jego bogini. Kieskę miał pustą, a w pojedynkę nie było na to szans zwłaszcza, że nie znał nawet imienia dziewczyny. Jej bucik trzymał w srebrnej szkatule niczym najświętszą pamiątkę. Zapaszek z niej dobiegający, za każdym razem jak ją otwierał, kogoś mu przypominał. Nie wiedział jednak kogo.
- Wciórności z wami! - Pan na Pszczynie nie wytrzymał takiej dawki przeraźliwego romantyzmu. Mógł się ożenić z jaką Rosjanką, albo lepiej Litwinką. Nie było jak słowiańska krew, wartka ale i pełna dystynkcji, nie mówiąc już o zwyczajnym zdrowym rozsądku.  Syn przynajmniej odziedziczyłby jakiś normalny pomyślunek. Trzasnął drzwiami aż z futryn posypał się tynk.
***

6 komentarzy:

  1. Genialne, po prostu genialne...

    OdpowiedzUsuń
  2. KOCHAM CIĘ!!!!!
    Nie wiem skąd, ani jak ale zawsze wiesz kiedy należy zamieścić nowy odcinek aby poprawić mi humorrrrr.
    Serdecznie pozdrawia i weny życzy
    Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  3. Azaliż długo kazałaś nam czekać, toć to miód na rany nasze Waćpanna... Twoje strofy są jak balepsza małmazya, ba ambrozya znamienitaa Imć Pan Zagłoba in carne nie powstydzìłby się owej historyi. Jednakowoż czekać nam więcej tak długo nie każ Domina, bo brać zwoławszy a pospólstwo na pomoc wezwawszy zajazd poczynim.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jestem i czekam na kolejny odcinek.')

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz jaką mi radość sprawiłaś publikując kolejne części Znamienia Ciemności ,a potem gdy wstawiłaś Śmierdzuszka to....... sama wiesz... Szkoda tylko , że musimy tak długo czekać na kolejne wpisy. Zdaję sobie sprawę, że możesz nie mieć czsu wystarczająco dużo by zaspokajać nasze wymysły i fanaberie a mimo to tęskno mi do Lutka ze zwariowaną ale kochającą rodzinką i Nikolasen oraz do Nirmala z przyjaciółmi.
    Pozdrawia i weny życzy
    Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    genialny, jaki Andre zakochany ;) taki żywiołowy a potem na dnie rozpaczy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń