poniedziałek, 27 marca 2017

Śmierdziuszek V

Kaśka miała problem i kręciła się w łóżku jakby ją w zadek gryzły mrówki. Z jednej strony ufała Zbyszkowi, jak na swój wiek był nad wyraz zmyślnym chłopakiem. Nie sądziła, by zaprzyjaźnił się z kimś o czarnym sercu, podającym na obiad dzieciaki z rusztu. Z drugiej strony ogromny, smoliście czarny niczym wrota do piekła piec Ludmiły oraz scena jak wkłada do niego na łopacie bliźniaki wójta, śniły jej się ze trzy razy w ciągu jednej nocy. Jeszcze dziwniejsze było to, że sen kończył się za każdym razem w momencie, kiedy znachorka zaczynała rozpinać ciasno opięty na krągłych piersiach gorset. I już, już miał się rozchylić... Wtedy, ku swojemu ogromnemu rozczarowaniu, budziła się cała rozpalona i jakby głodna. Niestety nawet pajda chleba ze smalcem pochłonięta o trzeciej nad ranem nie zaspokoiła jej apetytu. Dlaczego? Żeby Ludmiła nosiła dobrze wypchane spodnie, byłoby to dla niej zrozumiałe. Lubiła harce pod pierzyną. Kaśka była praktyczną dziewuchą ze wsi, co to z niejednego pieca chleb jadła. Niełatwo było zawrócić jej w głowie. Nie pierwszy raz wrodzona ciekawość nie dawała jej spokoju. W okolicy rzadko działo się coś fascynującego. Tańce co sobota w karczmie i turlanie w stodole z jurnym parobkiem były jedyną rozrywką. Ale żeby cycki? Do tego Ludmiły?! To już przekraczało jej zdolności pojmowania. Do tej pory jedyne, które miała ochotę oglądać były jej własne. Może złośliwa wiedźma rzuciła na nią jaki ś urok tymi czarnymi oczyskami? Musiała, po prostu musiała to sprawdzić. Nie pozwoli się wodzić za nos żadnej wsiowej znachorce.
   O świcie zerwała się z łóżka. Po drodze spotkała wyglądające całkiem hożo dzieciaki wójta, kiedy biegły do karczmy  po piwo dla ojca. Jak nisła wieść gminna - ,, dla kurażu". Jeśli nie wypił solidnego kufla przed śniadaniem nie szło z nim niczego załatwić. Mawiał, że bez porządnego napitku głowa mu leniwieje i z pomyślunkiem wtedy ciężko. W każdym razie nie musiała się już martwić, co się stało ze smarkaczami. Pozostało jej jeszcze wyjaśnić sprawę omamienia. Wyprostowała się przed drzwiami do chaty, odrzuciła rudy warkocz do tyłu i zapukała.
- Czego tam stoi? Włazi! - Rozległo się niezbyt przyjazne warknięcie. Ludmiła właśnie wstała i jak zwykle o tej porze nie miała najlepszego humoru. Durne ptaszyska darły dzioby na wyścigi już zanim wzeszło słońce. A teraz znowu przlazł jakiś łamaga ze wsi, pewnie po napój miłosny. Lepiej kupiłby dziewce sznur korali zamiast marnować talary na napary. Głupota ludzka nie miała granic, ale doskonale służyła jej kiesce. Dzięki niej miała już sporą skrzynię wypchaną złotem schowaną w loszku.
- To tylko ja. - Dobiegł ją cichy głos.  Kaśka, co rzadko jej się zdarzało, nagle straciła rezon. Zwłaszcza, że Ludmiła otwarła gwałtownie drzwi i świdrowała bystrym wzrokiem, jakby chciała wyciągnąć jej duszę przez nogi. Wyższa o dobre pół głowy, ubrana w ciemno śliwkową suknię  z dużym dekoltem wyglądała naprawdę imponująco. Aksamitna skóra na szyi i piersiach w blasku ognia z kominka nabrała kremowego koloru. Wyglądała jak najlepsza śmietanka Mućki i z pewnością była równie smakowita. Oblizała spierzchnięte wargi. Tfu, na psa urok! Tok własnych myśli zupełnie zaskoczył biedną dziewuchę. To na pewno ten czar znowu dawał znać o sobie.
- No gadajże o co idzie. Strasznieś czerwona. Może masz gorączkę?- Znachorka wyciągnęła rękę by dotknąć czoła Kaśki. Ta odskoczyła niespodziewanie niczym oparzona. Potknęła sie o dywanik i byłaby stłukła sobie zadek, gdyby nie zwinność kobiety, która chwyciła ją w ramiona. Zamiast pięknie podziękować, zaczęła prychać niczym rozłoszczona kotka. Tym mocniej, kiedy zobaczyła szeroki uśmiech wiedźmy.
- Już ty najlepiej wiesz o co idzie! Zdejmuj zaraz ten urok, albo pójdę do plebana na skargę! Wyklnie cię na niedzielnej mszy! - Szorstkie, spracowane, małe dłonie nadal gładziły ją powoli plecach. Nie zawahały się nawet na moment, pomimo rzucenia najstraszniejszej, zdaniem Kaśki, przestrogi. Księdza bali się wszyscy, bardziej nawet niż Pana na Pszczynie. Miała wrażenie, że ze smukłych palców przeskakują iskry. Poczuła dziwny niepokój w całym ciele. I znowu zrobiła się głodna. Ki cholera?!
- Jak ci jaki parobek w oko wpadnie też latasz po pomoc do fary? - Ludmiła bawiła się coraz lepiej. Nieświadoma swoich pragnień dziewucha była całkiem apetyczna. Lubiła takie pyskate i temperamentne.
- No co ty! Na takiego to wystarczy, że zakręcę zadkiem i już po pacierzu obracamy się w sianie. - Co prawda nie posiadała przez to zbyt dobrej opinii we wsi, ale ani trochę nie przejmowała się miejscowymi kumoszkami. Łyżki strawy nie dostała od nich za darmo. Jak chłop latał z rozpiętym rozporkiem po okolicy to uważały do za jurnego i wzdychały. A jak dziewucha miała chętkę to od razu polatucha? Przeklęte mieligęby! Tfu!
- A z babą kiedy próbowałaś?
- Niby po co? Jak baba babie mogłaby wygodzić? - Wbiła w kobietę zdumione, niebieskie źrenice.
- Rety... - Ludmiła przewróciła oczami. Niby mała z tupetem i niegłupia, a ciemna, że strach boski. Tymczasem jędrny zadek, który właśnie sobie pomacywała przez kieckę, wydawał się całkiem obiecujący. Trzeba było zagaić jakoś inaczej, żeby owieczki nie spłoszyć. W czarnych źrenicach zapaliły się psotne ogniki.
- Zabieraj łapska niecnoto! - Policzki Kaśki zrobiły się niemal tak szkarłatne jak jej włosy. Czy wiedźma też ma ją za jakąś latawice, co to żadnemu żywemu nie przepuści?! Ku zaskoczeniu dziewczyny silne ramiona, oplatające ciasno jej talię zniknęły bez oporu.
- Wiesz, żeby odczynić urok muszę odprawić specjalny rytuał. Tylko mi nie wydziwiaj i rób co każę, albo już nigdy nie zaznasz spokojnego snu. - Grunt to się przyczaić i osaczyć zwierzynę. Skoro wierzy w gusła to proszę bardzo. Już ona jej odprawi czarną mszę, której nigdy nie zapomni.
- No dobra. - Na wszelki wypadek zrobiła krok do tyłu. Bliskość kobiety powodowała, że trudno było się jej skupić na tym co mówiła. Zapach ziół i piżma oszałamiał, przyciągał, obiecywał nieznane... Przeklęta wiedźma, całkiem ją ogłupiła. Tfu!
- No to zrzucaj ciuchy i siadaj na łopatę. - Wskazała na piec, a oczyska jej migotały jak u złego wilka.
- Mowy ni ma! Matula mówiła, że na golasa można się pokazać tylko chłopu po ślubie. - Zadarła głowę. Nie będzie ją tu wsiowa znachorka do bezeceństw namawiać. Miała swój babski kodeks honorowy i zawsze się go trzymała.
- Więc niby jak ty...? No w tej stodole...
- Wystarczy spódnicę zadrzeć. - No proszę. Niby taka uczona, a prostej rzeczy nie rozumiała.
- W każdym razie pamiętaj, że odradzałam. Potem mi nie becz, że kiecka do prania. - Sama rozebrała się do krótkiej halki. Kaśce na widok białych, ładnie utoczonych ud oczy omal nie wypadły na podłogę.
- Ee...?
- Ta kiecka jest z aksamitu i kosztowała fortunę. Ja szanuję swoją garderobę. A ty nie mamrocz tylko siadaj! Nie na krześle, tutaj. - Wyciągnęła z piekarnika wielką łopatę, na której spokojnie zmieściłby się tłusta kobyłka plebana.
- Jak mnie wrzucisz do lochu ze szczurami...
- Głupiaś. Jadę z tobą...- Usiadła z tyłu i objęła ją ramionami. Przed ich oczami otwarł się czarny, bezkresny tunel z pewnością prowadzący do samego piekła, a przynajmniej tak wydawało się Kaśce. Otoczyła ją nieprzenikniona ciemność. Pomknęły do przodu niczym wyrzucone z katapulty. Prędkość zapierała dech w piersiach. Przestraszona zamknęła oczy i przylgnęła plecami do Ludmiły.
- Na wciórności... Ło matko...! - Jazda trwała niecałą minutę, ale jej wydawało się, że to przynajmniej kwadrans. Nagle droga się urwała. - Ja pier...! - Chlup! Bulp! - Dolę...! - Dokończyła. Przeklęta Ludmiła chyba chciała ją zabić i szczątki pochować w ciemnej piwnicy. Wylądowała zanurzona do pasa w czymś gęstym i ładnie pachnącym. Pod nogami wyczuła twardą skałę. Zaciekawiona zaczęła oblizywać palce i powoli rozchyliła powieki. Ludmiła stała tuż przed nią, koszula przykleiła jej się do piersi, uwydatniając ich kształt. Nie spuszczała wzroku z jej ust. Dobrze, że świeciło się tylko kilka pochodni, bo policzki znowu zaczęły ją piec. Jeszcze by sobie cwana wiedźma coś pomyślała. Babskie igraszki? Też mi coś ! Tfu! Musi się przyczaić, wymyślić jakąś strategię inaczej znachorka zje ją na surowo. Na chłopów poza głupiutkiego maleństwa zawsze działała.
-  Aaa...! - Przerażona niewiasta powinna kwiczeć prawda? - Ależ to dobre. - Trucizna chyba nie miałaby tak nieziemskiego smaku. Żadne jedzone do tej pory słodycze nie umywały się do tej brązowej, gładkiej mazi. Tak musiała smakować niebiańska ambrozyja, co o niej bard śpiewał w karczmie.
- No nie drzyj się tak! Myślałaś, że tu dzieciska oprawiam, kroję i do słoi pakuję? - Warknęła wiedźma. - Całkiem ci pomyślunek zwarzyło?!
- Yhy...- Przyznała zawstydzona Kaśka teraz już bez skrępowania, całym językiem wylizująca swoją dłoń.
- To zamorski przysmak. Nazywa się czekolada. Czary sprawiają, że jest zawsze ciepła, płynna i nigdy jej nie ubywa. Wrzucam tu największych łakomczuchów, którzy mi nieustannie obgryzają piernikowy płot. Jak się nałykają słodkości całą noc mam z nimi na dobre dwie niedziele spokój.
- Ładnie pachnie. - Zorientowała się, że znajdują się w niewielkiej jaskini. Płytką, naturalną nieckę zamiast wody wypełniało coś, zupełnie jej nieznanego. - Czekolada co? Prawdziwie królewski napitek. Ciekawe czy Pani na Pszczynie go próbowała?
- Hm... - Wiedźma obserwowała ją zmrużonymi oczami jakby na coś jeszcze czekała. Dziewczynie zrobiło się głupio.
- No dobra. Masz rację, zdurniałam. I tego... - Kaśce zawsze z trudem przychodziło przyznanie się do błędów. - No przepraszam...- Zobaczyła jak twarz kobiety się rozjaśnia i zrobiło się jej jakoś lżej na sercu. Zebrała odwagę, wspięła na palce i cmoknęła ją w policzek. Oczywiście tylko na zgodę, bo jakżeby inaczej.  Jednak w ten sposób przypieczętowała swój los. Miękka skóra pokryta delikatnym puszkiem w połączeniu z czekoladą to było coś, czemu nawet anieli by się nie oparli. Dotknęła jej ponownie koniuszkiem języka, popróbowała ustami.
- Baba czy chłop, co to właściwie za różnica? - Zamruczała zupełnie zapomniawszy o wcześniejszych postanowieniach. Przysunęła się bliżej i oparła dłonie na piersiach kobiety. Palce dosłownie same się na nich zacisnęły. - Tylko kiecki szkoda.
- A mówiłam. Może da się ją uratować. - Pracowicie zaczęła rozsznurowywać przeklęte  tasiemki. Durne sznureczki, śliskie od czekolady stawiały opór niecierpliwym dłoniom. - A diabeł z nimi! - Ludmiła pstryknęła palcami i Kaśka poczuła na plecach chłód. Była nagusieńka jak ją bóg stworzył.
- Luśka, ona kosztowała całego talara! - Jęknęła praktyczna do końca dziewczyna. Czuła zawroty głowy, znowu zrobiło jej się gorąco. Jedna ręka trzymała mocno jej kibić, a druga delikatnie pogładziła miękkie włoski między udami. - Och... Hm... Zrób to jeszcze raz...
- Kupię ci nową... - Ta mała, rudowłosa jędza musi do niej należeć. Nie odda jej żadnemu chłopu. -  Nie przestałabym, nawet jakbyś chciała. - Dziewucha była rozpalona niczym piec kowalski. Pojękiwała cicho nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Już ona ją przekona o wyższości zmyślności białogłowskiej nad męskim prostactwem. Jej koszula też się gdzieś zapodziała szarpana przez pożądliwe ręce. A może to były jednak czary?
***
   Zbyszko zaspał po raz pierwszy w życiu. Obudziło go dopiero południowe słoneczko zaglądające do kuchennych okien. Na szczęście macocha i siostry nadal spały zmęczone balem z którego wróciły nad ranem. Szybko naciągnął na grzbiet czystą koszulę, przemył twarz wodą przy pomocy dwóch palców. Nikt mu nie będzie nadawał od brudasów. Ludmiła często mu wypominała niechlujstwo. Jeszcze przejechał dłonią po włosach i był gotowy spotkać się z ciotką. Może i złośliwa z niej wiedźma, ale na swój sposób zawsze się o niego troszczyła. Ciężko jednak było namówić ją do pomocy. Wczorajszy wieczór stanowił wyjątek. Niesiony niepokojem bardzo szybko dotarł do piernikowej chatki w lesie. Zapukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Nagle z sadu dobiegły go kwiki i śmiechy. Wiedział, że w krzakach porzeczek stała ogromna balia, służącą kobiecie do kąpieli. Dlaczego właśnie tam? Bo w tym miejscu biło ciepłe źródło z którego ciotka skrzętnie korzystała.
- To ja, Zbyszek - zawołał z daleka, by nie narazić się na przykre niespodzianki, z których na całą okolicę słynęła znachorka.
- Wiem, nikt inny nie odważyłby się tutaj przyjść. - Rozchylił krzaki. Ciotka zanurzona po szyję w pachnącej fiołkami pianie była w doskonałym humorze. Chwała najwyższemu, bo już się bał, że nic z tego.
- Mam sprawę...
- No proszę, nasza księżniczka wróciła cała i zdrowa. Gdzie buty? Masz pojęcie ile dałam za nie szklarzowi?
- No cóż... E... Ten tego... Chyba jednego zgubiłem. - Zbyszek przestępował z nogi na nogę, nie wiedząc gdzie podziać oczy. W końcu nie każdego dnia widzi się bez ubrania własną ciotkę.
- Rany, przestańcie tyle trajkotać. - Z wody niczym Wenus wyłoniła się nagusieńka Kaśka. - Omal się przez was nie utopiłam.
- Trzeba się było nie chować. - Dmuchnęła na nią pianą Ludmiła.
- Co wy dwie...
- Myjemy się, nie widać? - Rzuciła hardo zaczerwieniona dziewucha. Przed Zbyszkiem czuła niejaki respekt.
- Ty lepiej powiedz, czy już dostałeś pierścionek zaręczynowy od księcia. - Znachorka od razu przystąpiła do sedna sprawy.
- Ty mi tematu nie zmieniaj.
- Przyganiał kocioł garnkowi. - Burknęła. - Lekcyji jej udzielałam. Dbam o oświecenie wśród prostego ludu.
- A widzę, że dbasz. Pewnie w tej swojej piwniczce co? Możem i durny, ale nie aż tak...- Uśmiechnął się bezczelnie. - Żona piekarza pytała mnie o ciebie trzy razy i mówiła, że twoje nauki otwarły jej oczy na świat. Chętnie wzięłaby jeszcze kilka tych lekcyji.
- Piekarka co?! - Kaśka zmierzyła Ludmiłę zmrużonymi oczami. Takiego spojrzenia nie powstydziłaby się nawet tygrysica. - Ty się naucz sama piec chleb! Inaczej ja ci pokażę jak sprawnie posługuję się chochlą.
- Spokojnie słońce, to było bardzo dawno. Słowo.
- A nie bardzo, chyba w zeszły piątek. Dała mi nawet słodkie bułeczki. Mówiła, że przypominają jej twoje jędrne cyc...- Ludmiła ubrana jedynie w pianę, rzuciła się do przodu i zatkała mu zdradliwe usta ręką.
- Gadaj bo co przyszedłeś bo cię przeklnę.
- Ciotula się nie żyłuje. Ze mną jak z dzieckiem. Mam problem.
- Daj mu jakieś dobre mazidło, niech wysmaruje gdzie trzeba tego całego Andre i zrobi mu dobrze. Przy jego włoskiej krwi ze słynną Barbarą w tle, powinien być wdzięczny i dać mu ten przeklęty pierścionek. Będzie z naszego Zbyszka księżna pani jak sie patrzy. - Zarechotała niepoprawna Kaśka.
- Tylko się odpucuj, żeby wstydu we wsi nie było! Kąpiel wskazana. Nie chcesz chyba zniechęcić tego delikatnego paniczyka. - Ludmiła, kiedy widmo piekarzowej zniknęła z horyzontu, zaczęła się bawić równie dobrze jak robiąca właśnie gwiazdki z piany na jej obojczyku dziewczyna. - Nie ty pierwszy wszedłbyś do tej rodziny przez łoże.
- Jaki on tam delikatny. Jeszcze czuję drzazgi w plecach, jak mnie przyparł do drzewa. - Zauważył, że kobiety nagle zmilkły i słuchają go z zapartym tchem. Zmieszał się i umilkł.
- To może ty się wysmaruj od środka i daj się znowu przycisnąć do jakiej kłody w lesie. Najwyższy czas spróbować co nieco tego zakazanego owocu. - Spłoniony Zbyszek wyglądał strasznie słodko. Nic dziwnego, że ten cały Andree stracił dla niego głowę i jak mówiły plotki także całą resztę.

- Straszne z was jędze! - Chłopak zawstydzony ich sugestiami odwrócił się na pięcie i pobiegł z powrotem do domu. Niepotrzebnie tutaj przyszedł. Te zepsute babsztyle, myślały tylko o jednym. Jakże on, prosty szlachcic, śmiałby myśleć o czymś takim z księciem? Prawdę mówiąc, jego marzenia nie dotarły dalej niż do nieśmiałych pocałunków i uściśnięcia dłoni. Poza tym zajęty pracą w gospodarstwie, nigdy nie myślał o tych sprawach, nie miał na to czasu ani siły. Wieczorem padał na łóżko niczym trup. Poza tym, jak to robią mężczyźni, no jak? Za nic nie spyta o to Ludmiły. Popatrzył na pudełko z mazidłem w swojej dłoni. Gdzie niby miałby to zaaplikować? Naprawdę musiałby się wykąpać? Może zwykłe mycie w misce wystarczy?

8 komentarzy:

  1. Dziękuje za rozdział z niespodziewajką.
    Pozdrawia Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki wielkie za kolejny odcinek. Tylko błagam nie każ czekać tak długo... A tak nawiasem... Stokrotek jak tak dalej będzie czekał na swoją kolej to już całkiem zwiędnie a Nirmal uschnie z tęsknoty za nami... Pozdrawiam
    maxiii..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem dlaczego nie publikuje twoich komentarzy i je wklejam.

      Usuń
  3. Spokojnych, pełnych pyszności i wody Świąt Wielkanocy
    Życzy Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Strego Bianco.
    Tęskno mi do twoich prac i smutno mi, że tak rzadko mogę czytać Twoje nowe rozdziały, z których każdy to mała perełka.
    Wiernie czekający
    Mefisto.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć Autorki jak się czujesz? Wrócisz jeszcze do nas?;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    cudownie, pięknie,  Kaśka całkowicie szaleje za Ludmiłą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń