wtorek, 7 listopada 2017

Śmierdziuszek VI

   Zbyszek nie miał pojęcia co począć z nieszczęsnym mazidłem. Nie miał żadnego pomysłu jak wykorzystać pachnące ziołami cholerstwo, przyjemnie kojarzące się ze skoszoną, nagrzaną przez letnie słoneczko łąką. Z początku chciał nawet je wyrzucić podejrzewając, że ciotka Ludmiła zwyczajnie z niego zakpiła. Jakoś jednak nie potrafił.
   Minęło już południe, a on nadal łaził bez celu po gospodarstwie, co niezmiernie rzadko zdarzało się nad wyraz pracowitemu chłopakowi. Udało mu się jedynie zadbać o zwierzaki, choć wodę dla Mućki nalewał ze dwa razy, bo ręce nie chciały go słuchać. Odnosił wrażenie, że ktoś mu doczepił dwie lewe. Przed oczami miał ciągle lśniące oczy Andree, czuł pożądliwe dłonie mnące jego pośladki, słyszał gorączkowe westchnienia wydawane podczas pocałunku. I tak w koło bez ustanku, jeszcze raz i jeszcze raz, aż do obłędu. Jakby kartkował ciągle tę samą książkę z podniecającymi obrazkami. Ze dwie niedziele temu jedną taką znalazł w bibliotece nieboszczyka tatula, niestety pechowo zaraz następnego dnia wpadła w ręce wścibskiej macochy, która nakładła mu od zboczeńców i wrzuciła ją do pieca. Musiał się przewietrzyć. Koniecznie! Rzucił w kąt stajni widły i ruszył w stronę sadu.
   Jejmość Anna, oczywiście w trosce o jego duszyczkę zmierzającą wprost do zguby, kazała  mu się wtedy wyspowiadać u plebana. Ciekawe, że o swoją nie dbała aż tak bardzo. Może dlatego, że nowy wikary na jej widok podkasywał długą sutannę i wielkim pośpiechu umykał do miejscowego szpitalika, gdzie z poświęceniem pielęgnował ubogich chorych, a stary proboszcz był wedle jej słów ,,mało delikatny w dusznej materyi" i jego prostackie metody do niej nie przemawiały.
   Zbyszek jakoś nie miał ochoty ulżyć sumieniu. Staruch zawsze był wyjątkowo ciekawski, dopytywał się o najbardziej żenujące szczegóły, a głos miał wtedy taki dziwny - chrapliwy i zdyszany. Wzdrygał się na samo wspomnienie. Nie mówiąc już o tym, że za każdym razem coś tłukło się rytmicznie po konfesjonale, rozpraszając konieczne podczas spowiedzi skupienie. Pewnie biedny ksiądz miał jakiś tik nerwowy od słuchania bezeceństw swoich owieczek. Zatrzymywał go z zatroskaną miną na drodze po wielokroć i pytał, dlaczego tak rzadko odwiedza kościół. Kaśka była u niego tylko raz, wróciła cała czerwona, zła jak osa i powiedziała, że już nigdy nie pójdzie do fary, a jak będzie komuś chciała pomóc paść konia, to karczma zupełnie do tego wystarczy i nie ma co mieszać do tego Boga, który ma ważniejsze sprawy na głowie. Zbyszek zupełnie nie pojmował dlaczego pleban chciał z nią oporządzać kobyłki akurat w kościele, a wkurzona dziewucha za nic nie chciała mu tego wytłumaczyć. Poradziła jedynie, aby ze swoimi rozterkami poszedł do młodego wikarego, a unikał starego piernika, bo jemu wszystko jedno kto u niego robił za stajennego. Chłopak nie miał pojęcia dlaczego w związku z mazidłem właśnie proboszcz przyszedł mu do głowy. Jakoś zupełnie nie przypominał jego słodkiego, jasnowłosego księcia. No chyba jedynie tym, że obaj łatwo nie odpuszczali jak już sobie coś wbili do głowy. Ciekawe gdzie się teraz podziewał Andree i jego gorące, całuśne usta?
   W sadzie o tej porze dnia było naprawdę pięknie. Słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie. Kwiaty pachniały oszałamiająco w wysokiej po uda trawie, brzęczały uwijające się w ich kielichach pszczoły. Wszystko wokół dojrzewało, nabrzmiewało, co bynajmniej nie wpływało uspokajająco na otumanionego Zbyszka.
- Mhm... - westchnął niczym miech kowalski i oczywiście wszystko zaczęło się od nowa. W spodniach zrobiło się ciasno, ręce zaczęły mu latać, a policzki stały się malinowe, nie mówiąc już o głowie wypełnionej przez rozćwierkane skowronki, stokrotki o miękkich płatkach oraz śnieżnobiałe gęsi. Dlaczego gęsi? A kto to wie! Wszystkie te stworzenia łypały na niego błękitnymi oczami o niezmiernie długich rzęsach. W jego omamionej pierwszą miłością głowinie nie kołatała się w tym momencie absolutnie żadna, ale to żadna rozsądna myśl. Zupełnie jakby ktoś na niego rzucił klątwę.
- Na psa urok! - Wrzasnął i tupnął nogą. Zatrzymał się gwałtownie na środku ścieżki wiodącej do ulubionego, zacisznego zakątka. - Jeśli tak wygląda to całe miłowanie to niech go szlag! Toż to gorsze niż jakaś zamorska zaraza! - Jednym słowem biedak kompletnie oczadział, jak taki stan malowniczo określała Kaśka,zwłaszcza kiedy poznała nowego, obiecującego parobka. Miał wrażenie, że niewielkie pudełeczko za chwilę wypali mu dziurę w kieszeni i tak już obtarganych spodni. Nogi same zaniosły go pod gruszę, gdzie po raz pierwszy spotkał młodego księcia. Usiadł smętnie na płocie, zerwał jeden z dorodnych owoców zwisających mu przed samym nosem i zatkał nim wzdychające co chwilę, niemądrze rozdziawione usta. Niestety zajęty pracą na gospodarstwie nie posiadał żadnych przyjaciół w swoim wieku oprócz Kaśki. Nie miał do kogo zwrócić się ze swoimi rozterkami. Bezmyślnie obracał w palcach zagadkowe pudełeczko.
- Co tam masz? - Usłyszał za swoimi plecami znajomy głos i zamiast elegancko się przywitać, fiknął do tyłu kozła i oczywiście spadł z płotu. Przez chwilę leżał oszołomiony na plecach z nogami w górze, opartymi o drewniane sztachety. Zupełnie jak rozdeptana żaba. Poczerwieniał zawstydzony. Nikt nie lubi przed swoją miłością robić za wiejskiego głupka.
- Wystraszyłeś mnie. - Starał się ze wszystkich sił, aby jego głos przestał się tak trząść i brzmiał godnie, jak na szlachcica przystało.
- Nigdy jeszcze na nikim nie zrobiłem aż takiego wrażenia - zachichotał Andree. - Czasem się jąkali, potykali, ale żaden jeszcze nie padł niczym rażony piorunem z powodu mojej nieziemskiej urody. - Wyciągnął rękę do Zbyszka, który jakoś nie mógł się wyplątać ze sztachet. W sumie to nie miałby nic przeciwko temu, żeby tak jeszcze poleżał. Z tymi rozrzuconymi szeroko zgrabnymi nogami, w rozchełstanej na ładnie umięśnionej, opalonej piersi koszuli wyglądał zupełnie bezbronnie i wyjątkowo apetycznie. Nie przeszkadzało mu nawet, że był spocony, od stóp do głów pokryty kurzem, kolana miał umazane błotem, a z włosów wystawały mu źdźbła słomy. Jego kształcone we Francyji standardy leciały w obecności tego chłopaka na złamanie karku. Co by na to powiedziała pani matka? Oblizał usta. W dodatku czuł się trochę jak zdrajca. Z jednej strony z jego głowy nie wychodziła rosła nieznajoma z balu, z drugiej ten parobek w jakiś dziwny sposób niesamowicie ją przypominał i wzbudzał identyczne uczucia. Andree doszedł do wniosku, że chyba rzeczywiście otrzymał w spadku sporą dawkę gorącej krwi chutliwej Barbary i jedna ukochana mu nie wystarczała. Jak sobie założy w pałacu harem to matka jak nic go zabije, a ojciec wyklnie z familii. Chyba jednak odwrotnie, najpierw go wyklną potem zabiją.
- Ee... Witaj... - Zbyszkowi udało się w końcu stanąć na własnych, nieco drżących nogach. Omal nie opadł z powrotem na trawę, na widok różowego języczka zwilżającego pełne wargi. Dobrze, że długa, lniana koszula ukryła jego narastający od nowa problem. Co by powiedział, ten wychowany za granicą panicz, gdyby się zorientował, że myśli tylko o jednym. - Gruszkę? Są bardzo słodkie. - Chłopak prostodusznie dzielił się tym co miał, ale z pewnością nie o to chodziło wypieszczonemu paniczowi, który jedynie wywrócił oczami.
- Jestem na diecie. - Andree chętnie zamieniłby się na miejsca z kroplą soku, która właśnie spłynęła parobkowi po brodzie i podążyła wzdłuż szyi, poprzez tors, aż zniknęła pod koszulą. Wolał sobie nie wyobrażać, gdzie ta lepka biedaczka mogła dalej zawędrować. Odsunął od siebie rękę z poczęstunkiem. Doskonale pamiętał mięsno - włochatą zawartość owocu, jakim został poczęstowany podczas poprzedniego spotkania.
- Tak całkiem nic nie jesz? - Zbyszko pierwszy raz widział jak ktoś dobrowolnie się torturował. Siostry co prawda czasami coś tam wspominały o zmniejszeniu porcji, ale zazwyczaj kończyło się na dobrych chęciach. Usiadł na płocie obok Andree, oczywiście w stosownej odległości bo jakby inaczej, ku cichej frustracji tego drugiego.
- Ostatnio ciągle bywam głodny... - zamruczał, patrząc głęboko w oczy Zbyszkowi. - Bardzo głodny... - Przysuwał się powoli aby nie spłoszyć ofiary. Nie miał pojęcia jakim cudem, ten nad wyraz przystojny parobek pozostawał taki niewinny i nieświadomy swoich pragnień. - Z trudem panuję nad sobą, bo pokusa bywa czasem strasznie silna. - Jak za chwilę nie uda mu się wgryźć w tą cudowną szyję, to z pewnością krew sławnej Barbary na miejscu go zabije! Na śmierć zabije! Andree nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Rezolutna piękność z balu całkiem wywietrzała mu z głowy. I niech diabeł porwie panią matkę razem z jej wygórowanymi ambicjami!
- Czyli tak jak panny siostry? - Oczy panicza były jakby zamglone, nie było w nich krztyny zrozumienia. Kiedy on znalazł się tak blisko? Przysiągłby, że jeszcze przed sekundą byli ze cztery łokcie od siebie. Poczerwieniał, zacisnął dłonie na koszuli, usiłując zachować spokój i godność. Taki bogaty panicz na pewno nie myślałby o migdaleniu się w sadzie z byle szlachciurą.- No, najpierw deklarujesz post, a potem napychasz się pod kołdrą bakalijkami - ciągnął temat, chcąc zająć czymś bardziej przystojnym rozgorączkowane myśli.
- Yhy... Przepraszam, ale muszę... - W tym momencie młody książę zupełnie zapomniał o swoich szlachetnych przodkach i dziewięciu pałkach w herbie, złapał Zbyszka za ramiona, skutkiem czego obaj stracili równowagę i runęli na rozgrzaną południowym słońcem ziemię. Unieruchomił jego dłonie swoimi, przyparł biodrami biodra i wgryzł się w napięty łuk szyi w najwrażliwszym punkcie, tam, gdzie widać było szalejący puls. - Mhm.. To jest o wiele smaczniejszew od najlepszych bakalijek. - Pracowicie zajął się poznawaniem nowego terytorium, którego leżący pod nim właściciel drżał coraz mocniej.
- Ale paniczu nie możemy...- Zbyszek był rozdarty między tym co powinien, a tym do czego skłaniał go ten napalony niecnota. Niby taki wiotki, kruchutki, a jak przyszło do walania się po trawie zamienił się w małego co prawda, ale niewątpliwie tygrysa. Nie chciał wiedzieć, co zrobi mu Pan na Pszczynie, jak się dowie o zbeszczeszczeniu jego syna. Pudełeczko wypadło chłopakowi z ręki i z brzękiem uderzyło o kamień. Wieczko odpadło i mocny aromat zwrócił uwagę Andree.
- Po co ci to pachnidło? - Wyczuł wahanie chłopaka i postanowił zająć czymś jego uwagę. Przeczytał wystarczająco wiele ksiąg z zamkowej biblioteki by przynajmniej teoretycznie wiedzieć co ma robić, poparł swoją naukę zwyczajnym podglądactwem w stajni, która była częstym miejscem schadzek pałacowej służby. Miał ogromną ochotę wypróbować swoją wiedzę w praktyce. W końcu to przecież ona czyni mistrza. Prawda? Jeśli chce zatrzymać Zbyszka przy sobie na dłużej to niewątpliwie powinni często ćwiczyć. Trzeba go tylko do tego jakoś nakłonić, ojciec powinien dać mu medal za bohaterską obronę jego i swojej cnoty.
- Kiedy nie wiem...- Smarkacz chyba chciał go pożreć żywcem. Właśnie włożył mu język do ucha i zacisnął zęby na małżowinie. I jak człowiek miał w takiej chwili myśleć o zastosowaniu mazidła?  - Ciotula dała, niby coby pomóc w drażliwej cielesnej materyi...-   Noż kurde blade! Młodzik zwinnie podciągnął się do góry i powoli opuścił, podciągnął i opuścił, ocierając się swoją nabrzmiałą wypukłością o jego własną. Ciało dzielnie opierającego się Zbyszka dosłownie stanęło w ogniu. - Ale... Ale ją rozgniewałem i nie wytłumaczyła co i jak - wystękał z niejakim trudem.
- Powtórz dokładnie jej słowa.  - Andree podwoił wysiłki. Czuł, że podąża dobrą drogą prosto ku zwycięstwu. Namącił chłopakowi w głowie motylimi pocałunkami, którymi obsypał jego obojczyki i ramiona. Koszula mimo, że trzymał ją kurczowo oburącz, została rozpięta, a zachwyconym oczom księcia ukazał się cudownie wyrzeźbiony tors, sterczące w oczekiwaniu różowe sutki i rozkoszny, twardy brzuch z pasmem obiecujących włosów wyraźnie zmierzających w dół.
- Żeby wysmarować się od środka...- Normalnie nigdy by czegoś takiego nie powiedział, ale w tej chwili myślenie nie było jego najmocniejszą stroną. Zwłaszcza, że gorące usta zacisnęły się na jego lewym sutku. Gwałtownie wciągnął powietrze. Co to chłopaczysko z nim wyczyniało? Jak nic pójdą obaj prosto do piekła. - Nie wiem, o jakim miejscu mówiła...
- Ale ja wiem... - Książę gorączkowo myślał, jakby tu podejść uparciucha i zmusić do kapitulacji. - I pokażę ci jak się przekręcisz na brzuch. Przy okazji ściągnij koszulę. - Odsunął się na bok by ułatwić mu manewr. Zbyszek poczuł się nieco rozczarowany, kiedy stracił kontakt z ciepłym ciałem, z drugiej strony nabrał odwagi. Zwiedzony spokojem Andree spełnił polecenie bez sprzeciwu.
- Co będziesz smarował? Kark? Plecy? - Chłopak był autentycznie ciekawy. Na szczęście nie widział szerokiego uśmiechu i błyszczących oczu księcia, który nie mógł oderwać rozgorzałego wzroku od jego napiętych pośladków. Cel był tuż tuż.
- Ta pozycja jest niewygodna. Podciągnij się na kolana. - Zasugerował ostrożnie. Niewinność i kompletne niezrozumienie chłopaka było w tej chwili wielką zaletą. Zmieszany, zarumieniony, podniecony pozwalał sobą manipulować i nawet mu w głowie nie powstało, że jego słodka kruszyna mogła być taka podstępna.
- Nie będę wypinał do ciebie tyłka, to nieeleganckie...- On chyba nie miał zamiaru dotknąć jego pośladków? Chłopak był tą myślą jednocześnie zafascynowany i wystraszony.
- Ale ja jestem księciem, a nie lokajem, nie jestem przyzwyczajony do schylania. - Ten argument wydał się zaczynającemu coś podejrzewać Zbyszkowi całkiem rozsądny. Zrobił o co go proszono, ale poczuł się w tej pozycji strasznie bezbronny i wyeksponowany. Widział kątem oka jak książę nabiera na palec maści. - Nabierz powietrza jeśli się boisz.
- Niby czego...- Nie dokończył bo Andree szybkim, zdecydowanym  ruchem opuścił mu spodnie. Jedna zwinna dłoń zacisnęła się na jego nabrzmiałym penisie, a śliski palec drugiej wszedł głęboko między pośladki i jakimś cudem udało mu się trafić celnie w prostatę. - Aaa... - chrapliwy okrzyk Zbyszka rozdarł ciszę panującą w sadzie. Umilkły nawet pracowite pszczoły. W ułamku sekundy zrozumiał, że właśnie poddał twierdzę. Rozsunął szerzej uda i oddał się w ręce zdobywcy. Przygotowania nie trwały długo. Szybko palec został zastąpiony czymś o wiele większym. Teraz krzyczeli już obaj, w starym jak świat rytmie.
Kiedy padli zmęczeni na trawę wtuleni w swoje ramiona, po kilku minutach odpoczynku przez głowę Zbyszka przeleciała pierwsza od wielu dni, jasna myśl. Dał się ponieść emocjom. Nie otrzymał w zamian żadnych zapewnień o miłości i szacunku jak pewna dama w szklanych butach na pewnym balu, za to został przeleciany w sadzie jak jakaś naiwna pasterka. Musiał wziąć wreszcie sprawy w swoje ręce, bo ta przygoda źle się dla niego skończy. Nie pozwoli się dłużej wodzić za nos temu małemu spryciarzowi. Namacał w kieszeni spodni zapomniany wcześniej pantofel. Ciekawe kiedy Andree uświadomi sobie, że właśnie zdradził swoją wyśnioną ukochaną? Państwo na Pszczynie od kilku dni szukali tajemniczej nieznajomej w imieniu syna. Powie im, że zmienił zdanie, czy wręcz przeciwnie porzuci go dla wyimaginowanej kobiety?

5 komentarzy:

  1. Jesteś wspaniałym polepszaczem mojego humoru. To co robisz,co tworzysz, jest niesamowicie radośnie optymistyczne.
    Pozdrawia tęskniący za Nirmalem, Lutkiem i Diabłem Ho
    Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za kolejną porcję dobrego humoru. Opowiadanie chyba zbliża się do końca... Zbyszek powinien teraz trzasnąć bałamutnika szklanym pantofelkiem w czerep, tak że mu gwiazdki w łepetynie rozjaśnią! Następnie zedrzeć z fircyka odzienie i pożądnie wychendorzyć....

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Super pomysł :) Księciu przyda się lekcja pokory, nie może zwodzić Zbyszka, który jet słodko niewinny ;)
      Dużo weny :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Hej,
    cudownie, no Andrew wziął się za Zbyszka... ciekawe co dalej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń