Śmierdziuszek gotował właśnie obiad,
niestety był we dworze parobkiem od wszystkiego. Zagoniony do pracy jako młode
pacholę inne życie znał jedynie z książek. Sprzątał, prał, gotował i zajmował
się zwierzętami oczywiście tymi, których jeszcze macosze nie udało się
sprzedać. Nie zostało ich już zbyt wiele: małe stadko leciwych kur, gniada klacz
Offka, bez niej panny nie mogłyby paradować w bryczce po okolicy i wielkooka
krasula Łaciatka. Kulawa Kaśka trochę mu w pomagała w obowiązkach, ale z powodu
pociągu do miejscowej okowity i hożych parobków, różnie bywało z jej zapałem do
pracy. Czasami zwyczajnie zmęczona życiem zasypiała gdzieś w kącie. Chłopak
lepił pierogi, a wyżej wspomniana niecnota mieszała w garnku z zupą pomidorową.
- Wiesz, że
robisz już trzeciego bez nadzienia? - zapytała ziewając szeroko dziewucha i podmuchała
na oparzony parą palec. - Czym się znowu martwisz paniczu? - Lubiła tego
cichego chłopaka, który większość swojego wolnego czasu przesiadywał w
bibliotece starego dziedzica. Zawsze był wobec niej grzeczny nawet, kiedy
chwiejąc się na nogach wracała do domu nad ranem. Uważała za skandal, że to nie
on tylko jejmość Anna o chciwych rękach zarządzała majątkiem i doprowadzała
kwitnącą jeszcze niedawno posiadłość do ruiny. Kaśka nie słuchała nikogo oprócz
Zbyszka nawet, kiedy pani wyprowadzona z równowagi jej powolnością miotała w
nią swoimi pantoflami. Nawet jeśli ona była leniwa, to te trzy przybłędy, jak w
myślach nazywała jaśnie panią i panienki, biły ją w nieróbstwie na głowę.
- Szkoda
gadać, muszę iść na bal, coby panny siostry wianków nie pogubiły, ale zaproszenie
obejmuje jedynie dziewki na wydaniu. - Po odwiezieniu młodego księcia do zamku Śmierdziuszek
całkiem stracił humor. Zdał sobie sprawę, że nie miał przed sobą przyszłości.
Za cztery lata, kiedy osiągnie pełnoletność ze schedy po tatusiu nieboszczyku z
pewnością nic nie zostanie, a on pójdzie na żebry. Ten śliczny chłopak,
nieważne że nieco nadęty, jakiego przez trzy pacierze miał przed sobą na koniu,
nigdy nie zwróciłby na niego uwagi. Niczego nie mógłby mu ofiarować. - Widziałaś
kiedyś naszego młodego księcia?
- Coś mi się
zdaje, że nie tylko panny cię martwią. - Uśmiechnęła się domyślnie Kaśka,
doskonale znająca słabość Zbyszka do delikatnych chłopców. - Chodzi ci o
Andrrreee...? - przeciągnęła z francuska, naśladując komicznie księżną na
Pszczynie. - Wysoko mierzysz.
- Głupstwa
gadasz, gdzie mi tam do niego. - Zarumienił się niespodziewanie nawet dla
samego siebie Śmierdziuszek. - Może i on kruchy, ale zmyślny i trudno w go
pokonać w dyspucie.
- Tak ci się
spodobał? - zachichotała niepoprawna dziewucha. - Trzeba było go zmacać porządnie na koniu. Miałeś okazję
sprawdzić, czy mu stoi, znaczy leży... Ech... Czy chętny do igraszek. - Widząc
naciągniętą mokrą ścierkę w rękach panicza natychmiast się poprawiła z szelmowskim
błyskiem w oczach. - To jest czy jaśnie książę raczył spojrzeć na ciebie
przychylnym wzrokiem, bo coś mi się zdaje, że on nie bez powodu wzbrania się
tak długo przed ożenkiem.
- Choćby i
potop ta tylko o jednym! - warknął zmieszany jej domyślnością Śmierdziuszek.
Piękny Andrzej wpasował się w jego ramiona wprost idealnie, jakby był dla nich
stworzony. Trzymanie go przed sobą w siodle stanowiło iście diabelską torturę. Do
przodu do tyłu, w górę i dół. Ocieranie się o to delikatne ciało było bardzo przyjemne.
Chłopak pewnością się zorientował co wbijało się mu w smukłe plecy, miał
przecież na sobie jedynie cienkie francuskie pludry i letni żupanik. Nie
protestował jakoś jednak, jedynie kiedy postawił go na ziemi pod bramą zamku
zobaczył, że jego twarz niczym nie różniła się od jego własnej ognistoczerwonym
kolorem.
- Nie bądź
taki paniczu. Próbowaliście tam czego? - Kaśkę zżerała niezdrowa ciekawość. Syn
Pana na Pszczynie kształcony po francusku, może umiał coś o innego niż
miejscowi parobkowie. Wiadomo przecież, że żabojady okrutnie w tej materii
zawzięte.
- Idź ty
lepiej krowę wydój. Nie będę nakręcał twojej i tak już chorej głowiny. Jakbym
śmiał pchać się z łapami do takiego panicza?! - Rzucił w Kaśkę rozpaćkanym ze
zdenerwowania pierogiem. - Zmykaj stąd niecnoto, ale już! - Pewnie, że coś tam
sobie podotykał niby przypadkiem, ale nie miał zamiaru o tym mówić tej zepsutej
dziewce.
- No co. -
Pokazała mu język bezpieczna za progiem spryciula. - Może chcę zostać pokojową
na zamku. Liczę, że weźmiesz mnie ze sobą.
- A mowy nie
ma, jeszcze ciebie brakowało w zamku! Kto by tam pracował, jak wszyscy lokaje
walaliby się z tobą na sianie? Sama księżna pani musiałaby pewnie zakasać
rękawy.
***
Tymczasem Andree, pruł niczym okręt przez
szafy i szuflady swojej garderoby, a lokaj Przemko załamywał ręce. Żeby
posprzątać ten bajzel, będzie musiał wieczorem zamiast poszukać w karczmie tej
zuchwałej dziewuchy, co mu zrobiła w stodole tak dobrze że prawie zobaczył
niebo, zostać w zamku.
- Może pani
matka wyrzuciła te jedwabne koszule? - Za nic się nie przyzna, ze jedną z nich
roztargała wczoraj zbyt rozemocjonowana kochanka, a drugą nie miał siły wyprać,
tak był skonany po przygodach na sianie.
- Szukaj, a
nie przebieraj nogami jak młody źrebiec! - ofuknął go chłopak. - Muszę dobrze
wyglądać na dzisiejszym balu.
- Od kiedy
jaśnie panu tak śpieszno do ożenku? - Przemko był autentycznie zaskoczony.
Chłopak zawsze unikał bab niczym ognia, nawet jeśli były całkiem ładne i chętne
wprowadzić go w tajniki alkowy. Widać nie odziedziczył temperamentu po włoskiej
matce. Za to językiem umiał mielić jak nikt na zamku, nawet ksiądz proboszcz
czuł przed nim respekt. Nie wchodził z nim dysputy, od kiedy rok temu został
zapytany - ile owieczek musiał ostrzyc na tego nowego konika wprost z dalekiej
Turcyji, którym tak się przechwalał. A dach na kościele nadal jak
przeciekał to przecieka.
- Dobrze
wiesz, że matka nie może się doczekać na synową. Może w tym roku chcę jej
sprawić niespodziankę? - Uśmiechnął się pod nosem Andrzej. Nie wiedział, czy
Zbyszko dotrzyma słowa i przyjdzie na bal, ale warto było się wystroić. Nie
miał pojęcia do kogo należy parobek, nie przyznał się mu skąd pochodził.
Spędził z nim na koniku całkiem miłe chwile. Może uda się mu go odkupić od
jakiegoś szlachetki, który z pewnością przybędzie na jego urodziny. Omal nie
skompromitował się podczas jazdy, kiedy duże, ciepłe dłonie błądziły wzdłuż
jego ud, tak blisko płonącego już niemałym płomieniem miejsca. Parę razy nawet
wyrwało mu się ciche sapnięcie, ale wytłumaczył zaniepokojonemu parobkowi, że
letnie słoneczko nie służy jego delikatnej naturze. Było mu strasznie wstyd, ze
tak gwałtownie reaguje na jakiegoś kocmołucha rodem ze stajni. Pewnie to ta
francuska krew babki się w nim odezwała. A przecież wszyscy wiedzą, że ta nacja
z dziwnych nawyków w całym świecie znana. Do dzisiaj nie mógł zapomnieć
śmiałych obrazków z jej śpiewnika. Skoro podniecał go brudny, spocony, pachnący
sianem prostak, to widać był mu przeznaczony, a jak mawiali mądrzy starzykowie
z przeznaczeniem nie należało dyskutować.
- Masz już
panie na oku jakąś pszczyńską ślicznotkę? A może to jakaś piękność z samego
Krakowa? - Lokaj był wyraźnie zafascynowany perspektywą niedalekiego weseliska.
Zapomniał nawet o czekającej go niewdzięcznej pracy i z zapałem zaczął pomagać
księciu przy garderobie.
- Yhy...-
wymamrotał Andrzej przez kłęby materii, które skutecznie zatkały mu usta.
Czyżby przytył? Nowa koszula była lekko za ciasna. - Wysoka, krzepka, włosy
chyba dość jasne, duże, silne ręce. - Zakreślił w powietrzu ręką konkretne
kształty.
- Duża
jakaś. - Lokaj nie wiedział co powiedzieć. Może jego pan lubił takie dorodne,
wiejskie pannice o dobrą głowę wyższe od niego?
- Ale wtedy
nasze dzieci będą w sam raz prawda? Trochę odziedziczą po mnie, a trochę po
matce. - Całkiem skołował sługę gapiącego sie na niego z otwartymi ustami.
Doskonale wiedział, że miał do czynienia z donosicielem, co często było bardzo
użyteczne.
- Niby tak
by wyszło. Ja tam nieuczony jestem. - Przytaknął mu entuzjastycznie lokaj.
Koniecznie musiał zdać jak najszybciej relację z tej rozmowy księżnej, jak nic
dostanie za to talara, albo i dwa.
***
Śmierdziuszek dopiero późnym popołudniem
skończył swoje domowe obowiązki. Nic nie wymyślił w sprawie balu. Zamiast co najmniej
kilku pomysłów na przygotowanej na stole kartce, ciągle miał w głowie czerwone
lica Andree, a w uszach jego ciche posapywanie, kiedy to razem kłusowali przez
okoliczne pola. Tymczasem czas nieubłaganie uciekał. Wypadało poradzić się Wiedźmy
Chrzestnej. Lubił ciotulę Ludmiłę, kuzynkę matki, ale też trochę jej się
obawiał jak zresztą wszyscy w okolicy. Miewała naprawdę dziwne poczucie humoru.
A niekoniecznie trafione rezultaty jej zaklęć czasami strasznie trudno było potem
odkręcić. Na dodatek kumoszki spod kościoła powiadały, że łapie dzieciaki,
piecze je w ogromnym piecu i potem zjada na chrupko. Co oczywiście było
kompletną bzdurą. Pan Na Pszczynie nigdy nie pozwoliłby mieszkać w swoim
majątku morderczyni. Dla pewności wziął ze sobą Kaśkę, która jak wieść niosła,
nie bała się nawet samego diabła Kusego. Dom wiedźmy był niedaleko, na
niewielkiej polanie, pośród gęstego lasu. Wiodła do niego wygodna, piaszczysta
ścieżka.
- Ładna
chata i pięknie pachnie. Ciotula ciastka piecze? - zapytała węsząc zadartym
nosem Kaśka. - Ten płot to faktycznie z piernika? - Musiała oczywiście
spróbować i ze zdumieniem stwierdziła, że dzieciska ze wsi mówiły prawdę.
- A chcesz
skończyć w sławnym piecu jako kolacja? - Śmierdziuszek oderwał jej rękę od
sztachety na którą łakomie spozierała.
- No przeca
idę. - Obraziła się dziewucha. Nie dość, że ją panicz ciąga po lesie, a już
zmierzcha, to jeszcze żałuje odrobiny słodyczy.
Zapukali i
usłyszeli burkliwe proszę. Weszli i stanęli jak wryci w progu. Pod ścianą stał
wielgachny kaflowy piec. W piekarniku z pewnością można było sprawić na obiad całą
krowę. Wiedźma chrzestna z zaciętą miną wkładała do niego na łopacie dwójkę
bliźniaków wójta Macieja.
- Łolaboga...!
- zdążyła jedynie wrzasnąć przerażona Kaśka. Zgrzytnęło, drzwiczki się
zatrzasnęły, dzieciary podniosły wrzask pod niebiosa, potem już tylko coś jakby
chlupot i nastała cisza. - No co stoisz jak kołek, trzeba je ratować!!
- A ty byś
chciała, żeby cię z czekoladowego nieba za nogi wyciągać? - wzruszył ramionami
chłopak. - Nigdy nie byłaś w piwniczce Ludmiły?
- A ta co
tak drze pysk? Ja tu kompocik na bal u księcia pana warzę! Jeszcze mi się
szumowiny jakiesik zrobią.- Wiedźma wzięła się pod boki i czarnymi oczyskami
patrzyła groźnie na speszoną Kaśkę, która stanęła na wszelki wypadek za
Śmierdziuszkiem.
- Ja tylko
tak sobie gadam. I spróbowałam tylko okruszek - dodała cichutko. Rzadko zdarzało
jej się zaniemówić. Ludmiła wyglądała bardzo srogo z czarnym warkoczem po pas i
w ciemnej sukni bez żadnych ozdób.
Zmierzyły się wzrokiem, wypięły biusty i żadna nie spuściła wzroku.
- Nie chcę
wam przeszkadzać, ale mam sprawę - wtrącił się Zbyszko. Jak te dwie przypadną
sobie do gustu to cała okolica zadrży w posadach. - Po jakie licho ci taka
wielka kadź? Przecież tyle nie wychleją. - Na środku kuchni stał na kamiennym
palenisku ogromny, żelazny gar. Jego treść pachniała ziołami, jakby makiem i
miała lekko lawendową barwę. Po wierzchu pływały polne kwiaty.
- Wiem, wiem,
pewnie tańce ci w głowie. - Machnęła chochlą wiedźma. - A kompocikiem się nie martw,
panowie będą zadowoleni. Zaraz się tobą zajmę. Ale mógłbyś się chociaż umyć,
obok studni jest koryto, woda w nim przez słoneczko nagrzana.
- Niby po
co, wystarczy jak twarz przetrę i ręce opłukam. - Wzruszył ramionami chłopak.
- Chcesz iść
między pany, więc nie możesz cuchnąć! - Ludmiła postąpiła krok do przodu i
nieco speszony Śmierdziuszek trochę się cofnął. Poczuł za plecami metalową
obręcz.
- To mnie skrop
perfumami, na pewno jakieś masz. Widziałem jak robisz je dla panienek z
okolicy. - Nie widział powodu, żeby się umyć tylko dla tego, że idzie na bal.
- Drogi
chrześniaku, muszę ci się z bliska przyjrzeć, to istotne dla czarów, - Mrugnęła
do Kaśki i ta stanęła z drugiej strony chłopaka, zastawiając mu drogę ucieczki.
- Podejdź no pod ten lufcik, bo tam jaśniej. - Na dany znak, obie kobiet zręcznie
wepchnęły nie spodziewającego się ataku Zbyszka do kadzi z kompotem,
czymkolwiek on był. Poszedł na dno jak kamień, by po chwili wypłynąć prychając
i otrzepując się niczym kocur, który wpadł do sadzawki.
- Podłe
morderczynie, chciałyście mnie utopić?! - Próbował się wygramolić, ale dwie
pary nawykłych do ciężkiej pracy rąk wepchnęły go z powrotem i zaczęły
energicznie szorować. - O żmijowe plemię... Polatuchy...Puszczajcie...- Nic nie
pomogły prośby ani groźby broniącego się zacięcie Śmierdziuszka. Został
dokładnie umyty, a długie włosy rozczesane zgrzebłem nabrały ładnego miodowego
koloru, przy okazji wyprał się też odzienek. - I zmarnowałaś polewkę. - Rzucił złośliwie
gramoląc się w końcu z gara.
- Dyć
panowie i tak się nie zorientują, że ma trochę dodatków. I tak za każdym razem
wychodzi inaczej. Nie bądź taki delikates. Nie musisz tego pić.
- Ale
zapomniałaś chyba o małym szczególe. Jestem mężczyzną i na zamek mnie nie
wpuszczą.
- Spokojna
głowa dzieciaku, już ja cię tak wyszykuję, że nawet sam młody książę zatańczy z
tobą walca - zachichotała wiedźma i wyciągnęła z dekoltu dębową różdżkę. - Nie
wierć się tak, bo ci rogi doprawię.
- Może mi
ktoś powiedzieć co z tą piwnicą? - dopytywała się niecierpliwe Kaśka, już
któryś raz usiłująca otworzyć piekarnik, który zamiast mięsem zalatywał
czekoladą z orzechową nutką.
- Pokażę ci
duszko osobiście, tylko wyszykujemy tego kawalera. - Mrugnęła do niej szelmowsko
Ludmiła. Machnęła ręką, zadymiło zaiskrzyło, łupnęło coś na dachu i chata się
wypełniła gęstą mgłą. Z oparów wyłonił się Zbyszko i nie Zbyszko zarazem.
- Ło matko i
córko ratujta - zakwiczała z uciechy dziewucha, wtórując równie zadowolonej wiedźmie.
- I czego tak rżycie? - burknął o wiele mniej zadowolony
chłopak. - Niby jak mam w tych butach iść na piechotę do zamku.
- Jeszcze
zostało mi trochę pary. - Kobieta wyszła przed dom i stojący pod płotem wózek,
którym zwoziła zielsko z lasu już po chwili zamienił się w całkiem udatną
bryczkę. Dwa rude koty, które z dzikim miauczeniem usiłowały jej umknąć zostały
zamienione w dziarskie gniadosze. - Powozić to ty chyba umiesz?
- Umieć
umiem, ale w tym stroju chyba nie powinienem. - Zadarł nos Śmierdziuszek,
usiłując uratować resztki męskiego honoru. Został sromotnie pokonany przez dwie
wiejskie baby.
Hahahahahaha😂 nie moge sie doczekać następnej części 😁
OdpowiedzUsuńJesteś Wielka. Tą niespodzianką poprawiłaś mi humor na cały dzień. Dziękuje Ci.
OdpowiedzUsuńPozdrawia Mefisto
Super nie mogę się doczekać następnej części oj będzie się działo heheh
OdpowiedzUsuńUwielbiam Ciebie i Twoje opowiadania
OdpowiedzUsuńKocham twoje opowiadania i czekam na następną część i może dodałabyś też śnieżynka bo go dawno nie było
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch cudownie, Andrzej jest zainteresowany Zbyszkiem, och z jakim zapałem szykuje się na ten bal... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia