Ron Weasley wsiadł właśnie w ekspres jadący do Hogwartu. O tej porze roku w pociągu było zupełnie pusto,
mógł więc wybrać wygodny przedział i zająć ulubione miejsce przy oknie.
Taszczył ze sobą ogromny plecak, ponieważ
jechał wprost z obozowiska Charliego, któremu pomagał zajmować się
smokami. Wbrew temu co myślała Hermiona była to z jego strony raczej ucieczka
niż wakacje. Miał poważny problem z którym borykał się od lat i nie miał
pojęcia jak go rozwiązać. W tym roku kończył szkołę i nie mógł więcej chować
głowy w piasek jak to robił do tej pory, lawirując między Harrym, a Hermioną.
Kochał ich oboje, o wiele bardziej niż powinien i nie umiał pomiędzy nimi
wybrać. Kiedy zdał sobie sprawę, że to co czuje wcale nie było przyjaźnią
przeraził się nie na żarty. W jego domu tego rodzaju tematy były zakazane, rodzice zupełnie nie
rozumieli pociągu do tej samej płci i uznawali go za dziwaczną chorobę.
Próbował walczyć z tymi uczuciami przez cały poprzedni rok, ale jego wysiłki na nic się nie zdały. Nadal miał ochotę całować pełne usta Harrego,
a potem wziąć Hermionę w ramiona i nigdy nie wypuszczać. Czasami odnosił
wrażenie, że za niedługo zwariuje. Wiele wysiłku kosztowało go ukrywanie swoich
uczuć przed przyjaciółmi, ponieważ bał się, że go opuszczą, kiedy się o tym dowiedzą. W dodatku niepotrzebnie, pod wpływem rodziny wszedł
w związek z przyjaciółką. Doskonale zdawał sobie sprawę, że robi dziewczynie krzywdę, nie
mówiąc jej prawdy.
Pracując
z bratem, z dala od cywilizacji i mieszających mu w głowach ludzi zdał sobie
sprawę, że dłużej nie może tak żyć. Postanowił wrócić do Hogwartu i
rozwiązać w końcu swoje problemy, choćby miało go to kosztować utratę dwóch
najbliższych mu osób. Marzył o stworzeniu jednej, wielkiej rodziny, najlepiej
we trójkę. On siedzący na fotelu przed kominkiem, na jednym kolanie Harry na
drugim Hermiona, tuliliby się do niego i opowiadali swoje sekrety do ucha. W
sumie oboje nie byli z nikim związani, więc jego plany mogły się
urzeczywistnić. Nie miał pojęcia, że sytuacja przez ten miesiąc diametralnie
się zmieniła. Pogrążony w fantazjach przestał zwracać uwagę na otoczenie.
-
Mogę się dosiąść? – usłyszał znajomy głos. Odwrócił głowę i zobaczył
uśmiechniętą twarz profesora Lupina. Najwyraźniej wakacje mu służyły, bo świetnie wyglądał. Widać było, że zaczął o siebie w końcu dbać i przestał
zwalać wszystko na swoje ,,wilcze problemy”. Sportowa koszulka opinała zgrabne ciało,
a długie, jasne włosy miał związane w schludny kucyk. Jedynie złote oczy
zdradzały czający się w jego duszy smutek.
-
Oczywiście. Pan też już wraca? – Ron był ciekawy, dlaczego przerwał należny mu
wypoczynek. Na pewno miał ku temu ważne powody. Poza tym Lupin nie przypominający menela spod budki z piwem, był dla niego miłą niespodzianką. Wyglądał naprawdę
młodo i atrakcyjnie. Być może został wezwany przez dyrektora z powody kłopotów
przyjaciela, o których napisała mu Hermiona, albo tak jak on postanowił zmienić
swoje życie i zawalczyć o Blacka. Wszyscy wiedzieli o tym zadurzeniu,
oczywiście oprócz samego zainteresowanego.
-
Miło będzie spędzić resztę wakacji wśród przyjaciół. Albus do mnie napisał dość
dramatyczny list. Chyba utrata dropsów strasznie nim wstrząsnęła. Martwię się o
Harrego, biedak ma wmontowany jakiś magnes przyciągający problemy.
-
Podobno sporo osób jest zaangażowanych w pomoc. Nawet rodzina Malfoyów zjawiła się
w komplecie. Ten ulizany blondas znowu będzie wypatrywał ślepia za Hermi – westchnął
z rezygnacją Ron.
-
Ale po co tam Narcyza i Lucjusz? Pewnie pilnują się nawzajem – mężczyzna sam
sobie odpowiedział na pytanie. – Nie podoba mi się to. – Nie znosił cwanego arystokraty, który zawsze kręcił
bezwstydnie, tym swoim sławnym tyłkiem przed Syriuszem, beztrosko zapominając, że
był żonaty.
-
Faktycznie podejrzana sprawa – przytaknął mu chłopak. – Trzeba jakoś wykurzyć
te ślizgońskie węże.
-
Mamy trzy godziny, by ułożyć plan. Razem pozbędziemy się ich bez trudu. Co
myślisz o jakiejś akcji dywersyjnej w ich rodowej siedzibie? Małe podpalenie,
kradzież artefaktów, wysadzenie w powietrze biblioteki?
-
Musimy tak to zorganizować, by nikt się nie domyślił. Na przykład zwalić winę
na byłych kumpli Śmierciożerców – Ronowi rozbłysły oczy.
-
Dokładnie, przybij piątkę! – Remus wyciągnął do niego rękę. Ostatnio wilczy
instynkt coraz bardziej brał nad nim górę, dojrzał i potrzebował stada. Skoro
żadne go nie chciało, postanowił sobie stworzyć własne, najlepiej przy pomocy
Blacka.
***
Nieświadomy
nadciągającej burzy Syriusz czytał sobie spokojnie książkę o najnowszych wynalazkach z dziedziny zaklęć domowych. Pogoda była naprawdę piękna, wybrał się więc na pobliskie
wrzosowiska. Słoneczko grzało, bzyczały leniwie pszczółki, po prostu idealny
dzień. Brakowało jedynie łaszącego się do niego Lucjusza, który czule oddawałby
pocałunki. Ta wizja tak mu się spodobała, że na jego twarzy pojawił się
niemądry, rozmarzony uśmiech.
-
Gdzie jesteś ohydny dzieciorobie?! – Usłyszał wściekły wrzask kochanka i od
razu zerwał się na nogi z przytulnego gniazdka, które sobie uwił w trawie.
-
Kogo szukasz? Co się stało? – zapytał zaskoczony jego dramatycznym
wyglądem. Zwykle idealnie ułożone włosy stały na wszystkie strony, niebieskie
oczy pobłyskiwały dziko, a w ręce trzymał nóż.
-
Jeszcze pytasz?! Koniec z tym zbrodniczym narzędziem! – warknął i włożył
zaskoczonemu Syriuszowi rękę między nogi, zaciskając ją na rodowych klejnotach.
-
Spokojnie kochanie – jęknął zaatakowany mężczyzna. – Nie rób nic pochopnie. Nie
będzie ci żal tych upojnych chwil, kiedy łkając z przyjemności błagałeś o
jeszcze?
-
Teraz będą chwile grozy! – pomachał pobladłemu Blackowi skalpelem przed nosem.
– Powiedziałeś, że się zabezpieczyłeś niewyżyty draniu! Narcyza poszła złożyć
sprawę o rozwód! – Krew się w nim dosłownie gotowała.
-
Będziemy mieć szczeniaczka? – Syriusz gdyby mógł zacząłby machać ogonem, a jego
oczy rozbłysły radością niczym gwiazdy. – Swoje własne maleństwo? –
Zupełnie zapomniał o zagrożeniu ze strony wściekłego kochanka. Nie zważając, na
trzymany przez niego ostry nóż przewrócił go ostrożnie na plecy i usiadł na udach.
– Muszę zobaczyć jak się czuje mały Black – stwierdził stanowczo i podniósł do
góry koszulę wyrywającego się Lucjusza. Najpierw zaczął obwąchiwać zupełnie
płaski jeszcze brzuch niemiłosiernie przy tym łaskocząc, potem za nosem poszedł
język i usta. Kiedy już każdy milimetr został dokładnie sprawdzony, wylizany i
wycałowany Syriusz podciągnął się do góry i spojrzał niepewnie w oczy kochanka.
– Powiedz, że go chcesz. Proszę. Kocham cię i chcę byś stanął u mojego boku
jako mąż. – Zdawał sobie sprawę, że ta nieplanowana ciąża na pewno nie była mu
na rękę. Ponadto, gdyby wszedł do jego rodziny musiałby ustąpić miejsca Draco i
przyjąć nazwisko Black. Nie była to więc łatwa decyzja dla dumnego mężczyzny
jakim niewątpliwie był Lucjusz, który do tej pory nie musiał się nikomu
podporządkować, pomijając incydent z Czarnym Panem. – Zaopiekuję się wami –
dodał, delikatnie całując drżące wargi.
-
Syri, jesteś pewny? – Malfoyowi złość zupełnie przeszła pod wpływem tego
czułego, psiego spojrzenia. Gryfoński łobuz uwięził jego uparte serce w
swoich dłoniach, a ono wtuliło się w nie niczym w miękki kokon, szczęśliwe, że
wreszcie znalazło swoje miejsce. Nie potrafił mu niczego odmówić. – Jeśli
myślisz, że dzieci to słodkie aniołki chyba zupełnie zwariowałeś!
-
Poradzimy sobie, ty masz już doświadczenie, a ja kupię sobie podręczniki – W
mężczyznę wstąpił niesamowity zapał. - Oczywiście przeniesiesz się do mnie,
tylko wiesz, mój dom nie przedstawia się najlepiej, trzeba go będzie
wyremontować zanim maluch się urodzi.
-
Nie zamierzam mieszkać w jakiejś ruinie, moja księżniczka ma mieć swój zamek!
Ze zwodzonym mostem, głęboka fosą z krokodylami i pilnującym jej smokiem! –
Malfoy zaczął wyliczać swoje wymagania. Nóż gdzieś przepadł, a on objął
kochanka i położył mu głowę na piersi. Może uczucia go zaślepiły, ale ufał temu
mężczyźnie bez zastrzeżeń. Był darowanym przez los okrętem na którym jego dusza
i ciało unosiły się w rytm fal życia.
-
A więc to córeczka? – Syriusz był coraz bardziej zachwycony. – Na pewno będzie
taka piękna jak ty – wziął we władanie usta Lucjusza i nastała cisza, która
jednak nie trwała zbyt długo. – Wiesz, że za wysoki standard trzeba dobrze
zapłacić? – zaczął rozpinać jego spodnie, a pożądliwe wargi błądziły po smukłej
szyi.
-
Ile chcesz, ty chciwy draniu? – wyjęczał Malfoy, gdy pożądliwa dłoń zacisnęła
się na jego penisie. – W jakiej walucie?
-
W naturze oczywiście, jeśli będziesz przekonywujący, to teraz zarobisz na
porządnego smoka. – Zaklęciem pozbawił ich ubrań.
***
Harry długo nie mógł zasnąć, może dlatego,
że został wyciągnięty z wanny niczym przemoczony kociak, otulony puchatym
szlafrokiem i zaniesiony do sypialni. Taki popis czułości ze strony groźnego
mistrza eliksirów nie mieścił mu się w głowie. Mógłby się do tego zbytnio
przyzwyczaić i potem za nic nie chciałby odejść. W ciągu tych kilku tygodni
polubił mieszkanie w lochu i wszystko, co się z tym wiązało. Zwłaszcza, że
jeden złośliwy Ślizgon zapadł mu głęboko w serce i prześladował nawet w snach.
Bał się momentu, kiedy przyjdzie im się rozstać. Miał zamiar symulować utratę
pamięci jak długo się dało. Wszystkie wspomnienia właściwie powróciły już na
miejsce, jedynie mania porządkowo - poduszkowa nadal głęboko w nim tkwiła. Spełznął z łóżka i na palcach zaczął skradać się do salonu, nie chcąc
przeszkadzać Severusowi, który nadal coś warzył w swojej pracowni. Nalał sobie
soku do kubka i jego spojrzenie padło na szafkę, wypełnioną po brzegi książkami
na temat tworzenia eliksirów. Nawet laik jak on szybko się zorientował, że było
wśród nich sporo bezcennych woluminów. Ale dlaczego takie skarby poupychane były
w barbarzyński sposób bez składu i ładu? Harrego przeszedł znajomy prąd, nie
mógł się oprzeć i podszedł bliżej. Wyciągnął rękę, by delikatnie poprawić kilka
wystających z szeregu tomów. Niestety to nie pomogło, wyglądało, że się
zaklinowały. Popchnął mocniej, ku jego przerażeniu szafka się zachwiała i runęła
z łoskotem. Przewróciła go, przygniatając
do podłogi. W ostatniej chwili zdołał jeszcze wyciągnąć różdżkę i wyszeptać
zaklęcie trwałego przylepca, chcąc ratować książki. Okazało się to jeszcze głupszym pomysłem, niż
próba uporządkowania biblioteczki. Woluminy zamiast jak to było w planie
przykleić się do szafki, przylgnęły do
niego, nie mógł nawet drgnąć.
-
Aaa....! – zdołał jedynie zaskrzeczeć, bo ciężki mebel odbierał mu oddech.
-
Harry? Co znowu wyprawiasz?! – Severus przestraszony rumorem wpadł do salonu,
mając w oczach szereg krwawych wizji . Ta, w której Harry konał rozerwany na
strzępy przez jeden z wybuchowych eliksirów była najłagodniejszą.
-
Chrr... yy... – usłyszał cichy charkot i dopiero teraz zauważył Gryfona pod
stertą książek. Podniósł najpierw ciężki mebel, a potem zaczął odkopywać
nieszczęśnika, który właśnie nabierał kolorów. Okazało się to niełatwym zajęciem,
bo książki ani myślały z niego zejść.
-
Bachorze, jakim zaklęciem je potraktowałeś? Masz chyba w tej głowie galaretkę
zamiast mózgu! – Mężczyzna odetchną z ulgą, kiedy zobaczył, że jego posiniałe usta
zaczynają przybierać znowu różową barwę.
-
Przylepca, chyba... – miałkną cichutko Harry starając się wyglądać jak najbardziej
niewinnie. Miał do tego prawdziwy talent, latami ćwiczony na swoim otoczeniu. Psotny
i ciekawski z natury ciągle wpadał w tarapaty. Niewiele osób potrafiło się
oprzeć tym załzawionym, szmaragdowym oczom patrzącym błagalnie, niczym moknąca
na deszczu kocia sierotka.
-
Brawo, naprawdę genialny pomysł! – Profesor ledwo się powstrzymał, by nie wziąć
łobuza w ramiona i nie zacząć go pocieszać. W życiu by nie pomyślał, że może
dać się wziąć na tak oklepaną zagrywkę. Wstrętny Gryfon zniszczył kilka cennych
woluminów.
-
Zostawisz mnie tak? – Usta chłopca wygięły się w podkówkę i zaczęły drżeć.
-
Potem cię spiorę! – popatrzył na niego groźnie, choć w sercu poczuł, że wcale
nie ma na to ochoty. – W sumie to jak z tobą skończę, nie będę wcale musiał cię
karać. – Dodał nieco złośliwie. – Trzeba to z ciebie zedrzeć siłą.
-
Nie ma mowy! – Harry próbował usiąść, ale nic z tego nie wyszło. Padł z powrotem
na dywan, spod góry książek wystawała tylko jego głowa.
-
Albugines libris... – Snape machnął różdżką i chłopak był wolny. Zerwał się podłogi
i natychmiast poczuł na nagiej skórze chłodny powiew klimatyzacji.
-
O cholera! – pisnął, po czym rzucił się biegiem do sypialni, zasłaniając porwaną
ze stolika gazetą strategiczne miejsca. Skóra niemiłosiernie go swędziała,
kiedy zerknął na swój brzuch zobaczył czerwone placki. Zamknął szybko drzwi i
oparł się na nich całym ciężarem.
-
Nie bądź niemądry, otwórz – Severus doskonale znał skutki zaklęcia. – Mam tu
maść na twoje problemy. – Nie miał nic przeciwko zobaczeniu jeszcze raz tego
smukłego ciała. Na samą myśl, że znowu go dotknie zrobiło mu się gorąco.
-
Podaj przez szparę, sam to zrobię. – Nie dawał za wygraną chłopak.
-
Przecież nie dosięgniesz wszędzie, a trzeba to zrobić dokładnie, inaczej przez
tydzień będziesz się drapał. – Mężczyzna
próbował nadać swojemu głosowi chłodny, medyczny ton.
-
No dobra, ale zaczekasz aż cię zawołam – pobiegł i rzucił się na łóżko, wciskając
czerwoną twarz w poduszkę. – Już!
-
Nie denerwuj się, pomyśl, że jestem twoją pielęgniarką – Severus usiadł na
materacu i spojrzał na wypięte, zgrabne pośladki noszące ślady paznokci
chłopaka.
-
Chyba pielęgniarza! – zaprotestował i podskoczył, kiedy poczuł na plecach duże,
ciepłe dłonie. – Skoro z ciebie służba zdrowia to zachowuj się jak profesjonalista
i przestań obmacywać mój tyłek!
-
No wiesz, ja tylko dbam, żeby znowu był tym NAJ... – zamruczał mężczyzna. Widok
jaki miał przed sobą zupełnie zamieszał mu w głowie. Nawet największy z
filozofów miałby problemy z zachowaniem rozsądku.
Zajęci sobą nie zauważyli, że drzwi się za
nimi otworzyły, a do środka wszedł zupełnie niespodziewany gość. Wytrzeszczył
oczy i znieruchomiał, jakby poraziło go podwójne petryfikus totalus.
Ron po przybyciu do Hogwartu był przekonany, że zastanie przyjaciela w sypialni Gryfindoru. Niestety tak się nie stało, więc kiedy tylko rozpakował swoje rzeczy poszedł do profesor Minerwy, która odesłała go do lochów. Co prawda była już dwudziesta, ale o tej godzinie chodziły spać tylko dzieci, a on bardzo stęsknił się za Harrym. Trochę bał się Snapa, ale czego nie robi sie dla przyjaciół, zwłaszcza tak uroczych jak pewien zielonooki Gryfon. Kilkakrotnie zapukał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Drzwi były otwarte, usłyszał głos chłopaka więc bez wahania wszedł do środka. Przez chwilę stał w milczeniu, bo widok zaskoczył go tak bardzo, że kompletnie zaniemówił. Ohydny, krzywonosy Śmierciożerca, właśnie dobierał się do jego ula.
Ron po przybyciu do Hogwartu był przekonany, że zastanie przyjaciela w sypialni Gryfindoru. Niestety tak się nie stało, więc kiedy tylko rozpakował swoje rzeczy poszedł do profesor Minerwy, która odesłała go do lochów. Co prawda była już dwudziesta, ale o tej godzinie chodziły spać tylko dzieci, a on bardzo stęsknił się za Harrym. Trochę bał się Snapa, ale czego nie robi sie dla przyjaciół, zwłaszcza tak uroczych jak pewien zielonooki Gryfon. Kilkakrotnie zapukał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Drzwi były otwarte, usłyszał głos chłopaka więc bez wahania wszedł do środka. Przez chwilę stał w milczeniu, bo widok zaskoczył go tak bardzo, że kompletnie zaniemówił. Ohydny, krzywonosy Śmierciożerca, właśnie dobierał się do jego ula.
-
Co ty się do wszystkich diabłów wyprawia?! Puszczaj go, ty zboczony wężu! –
ryknął i złapał stojącą na półce wazę, by rzucić nią w degenerata.
-
Panie Wesley – Severus nakrył Harrego pledem – proszę odłożyć pamiątkę po ciotce
Zenobii. Co pan robi w moim mieszkaniu? – Zapytał chłodno, przeszywając intruza
gorejącymi, czarnymi oczami.