Daję wam kompletnie zmienioną legendę o
Wandzie, a właściwie Wandziu i Godfrydzie. Dwóch, uwikłanych w tę historię młodych
mężczyzn, musi zmierzyć się z uprzedzeniami, które na temat ich narodów narosły
u sąsiadów. Dowiecie się, czy Niemcy pochodzą od diabła i czy Wiślanie
organizują orgie przy ogniskach w noc Kupały. Mam nadzieję, że będziecie się
dobrze bawić. Wiele z tych niemądrych plotek krąży nadal po Internecie.
Książę
Rydygier był przez dwa tygodnie w odwiedzinach u swojej siostry Sofii. Wyszła za mąż za czeskiego wielmożę i dorobili się już trójki dzieci. Na dworze hrabiego opowiadano cuda o grodzie Kraka. Podobno ostatnio niesamowicie się rozrósł
i wzbogacił. Rydygier nie bardzo wierzył w te historyjki, ale nie dało mu to spokoju. Czyżby jego sąsiad urósł w siłę, a
on nawet tego nie zauważył? Dzicy Wiślanie nigdy go za bardzo nie interesowali,
wolał spoglądać na zachód. Miewał czasem z nimi drobne utarczki, ale w sumie
nie było to nic poważnego. Postanowił to jednak sprawdzić i w drodze powrotnej,
przebrany za zwykłego kmiecia, odwiedził Kraków. Jakież było jego zdumienie,
kiedy zamiast ponurej, ubogiej osady pośród lasów, zobaczył zamożne, ludne
miasto. A już sam zamek zbudowany z dużych, kamiennych bloków wprawił go w
prawdziwy zachwyt. Zazdrość wkradła się mu do serca, bo jego siedziba nie
była równie okazała. Zaczął przemyśliwać jakby tu uszczknąć odrobinę tego
bogactwa. Kiedy dojechał do domu miał już opracowany gotowy plan. Posiadał dwóch
synów, a do przedłużenia rodu potrzebny mu przecież tylko jeden. Postanowił wysłać
młodszego do sąsiadów z propozycją małżeńską. Upiekłby w ten sposób dwie pieczenie
na jednym ogniu. Wkręciłby się do rodu Kraka i jego wnuki panowały by nad
Wiślanami, a poza tym pozbyłby się z domu tego nicponia Godfryda, który
przysparzał mu mnóstwo kłopotów.
Godfryd strasznie się nudził, ojciec rozgniewany
na niego za niewinny figiel nie wziął go ze sobą na wyprawę. W dodatku po zamku
od tygodnia szwendało się trzech mnichów, stawiając wszystko na głowie. Matka była
nimi zachwycona, zwłaszcza podobały się jej surowe zasady jakie wyznawali.
Mianowicie nakazywali się codziennie umartwiać oraz pokutować, pili tylko wodę, jedli czerstwy chleb i to w bardzo małej ilości. Dzięki temu kobieta
zaoszczędziła mnóstwo jadła i wina, bo nakazała się stosować do tych
wymagań wszystkim domownikom, oczywiście w trosce o ich dusze. Chłopak nie był
jednak przekonany do uroczystych, pełnych górnolotnych zwrotów kazań mnichów. Wszyscy
trzej byli grubi, nie wyglądali na osoby które stosują się do głoszonych przez
siebie nakazów. Burczało mu w brzuchu, tydzień bez ulubionej kiełbasy
całkowicie popsuł mu humor. Zwołał więc wieczorem kilka osób ze służby i po
cichu zakradli się do komnaty mężczyzn. Najwyraźniej nie spali, po w szparze pod
drzwiami migotało światło. Otworzyli po cichu…
-
Franco, podaj jeszcze to udko. Jestem głodny, bo nadobna Ksenia nie spuszczała mnie
dzisiaj z oka – najgrubszy z mnichów wpakował sobie do ust kawał mięsa.
-
Wytrzymamy jeszcze, obiecała jeszcze jeden suty datek na klasztor – upomniał ich
najstarszy. – Ale wino mają przednie, ukradłem antałek z piwniczki, są naiwni
niczym dzieci. – Pociągnął spory łyk z pucharka.
-
Leć po matkę – szepnął Godfryd do służącego. – Niech zobaczy jacy to oszuści.
Po
chwili przybiegła księżna z dwoma dwórkami. Popatrzyła na syna chłodno i weszła
do komnaty dumnym krokiem.
-
Myślę, że najwyższy czas, aby panowie wrócili do siebie – oświadczyła wyniośle
i zamiatając suknią ruszyła z powrotem. Na zaskoczonego jej zachowaniem
Godfryda nie raczyła nawet spojrzeć. Mnisi speszeni zaczęli się pakować i już po
chwili widać było jak przekraczają bramy zamku. W sakwach nieśli kilka złotych
talarów, więc nie mieli się czym przejmować. Klasztor miał zapewniony byt co
najmniej na rok.
Kiedy Rydygier wrócił do domu, nadobna
Ksenia zamknęła się z nim w komnacie i długo opowiadała o głupocie ich syna,
który zniszczył jej oszczędnościowe plany. Chytra kobieta szybko się zorientowała,
że nowe zasady, głoszone przez mnichów, przynoszą mnóstwo korzyści. Jedzenie służby i
dworzan sporo kosztowało. Mogłaby wprowadzić takie posty przynajmniej ze dwa
razy w tygodniu. Na myśl o złocie, które zostałoby w jej szkatule, aż zaświeciły
jej się oczy. Porywczy Godfryd wszystko popsuł, zakradając się w nocy do
komnaty zakonników.
-
Trzeba jakoś nauczyć rozumu naszego syna, nie mam już do niego siły – jęknęła omdlewająco
i przyłożyła białą dłoń do czoła.
-
Dobrze, już dobrze, tylko mi tu nie słabnij – przestraszony Zygfryd posunął jej
krzesło. Niczego na świecie nie bał się tak, jak białogłowskich histerii.
-
Może go wysłać na jakiś dwór, aby się uczył na rycerza?
-
Kobieto, a wygląda ci on na osiłka? Mam inne zamiary – uśmiechnął się do niej
pojednawczo, po czym podał jej zakupiony w Krakowie, piękny sznur bursztynu. –
Najpierw wyślemy długi list do naszych sąsiadów.
-
Do Wiślan?! Chyba przesadzasz, to dzikusy, zmarnują nam dziecko! – Ksenia może
nie była idealną matką, ale kochała swoich synów.
-
Nie bądź niemądra, z Godfrydem nikt długo nie wytrzyma. Odeślą go, a ja będę miał
pretekst do wojny. – Pocałował żonę w gładki policzek. – Podobno Krak ma kufry
pełne złota, a z tego co widziałem, to
może być prawda.
Skutek tego był taki, że Godfryd, dwa tygodnie później, wędrował leśnym traktem, otoczony niewielkim oddziałem straży. Za nimi jechał wóz wyładowany głównie ubraniami młodego panicza oraz prezentami dla przyszłego małżonka i teścia. Chłopak był bardzo markotny, miał wrażenie, że jego życie właśnie się skończyło. Rodzice wydali go na pastwę dzikiego plemienia z puszczy, które podobno jada surowe mięso i myje się tylko dwa razy do roku w największe święta.
Skutek tego był taki, że Godfryd, dwa tygodnie później, wędrował leśnym traktem, otoczony niewielkim oddziałem straży. Za nimi jechał wóz wyładowany głównie ubraniami młodego panicza oraz prezentami dla przyszłego małżonka i teścia. Chłopak był bardzo markotny, miał wrażenie, że jego życie właśnie się skończyło. Rodzice wydali go na pastwę dzikiego plemienia z puszczy, które podobno jada surowe mięso i myje się tylko dwa razy do roku w największe święta.
-
Nie martw się panie, podobno mają tam świetny miód, który tak lubisz - pocieszał
go leciwy dowódca.
-
A w noc Kupały polewają nim swoje nagie ciała, tańczą przy ognisku, a potem go
z siebie zlizują – dodał drugi, wyraźnie zafascynowany tym obrazkiem, bo oczy
aż mu zalśniły.
-
Fuj, razem z tym brudem – skrzywił się chłopak, rozwiewając w ten sposób
rozkoszne wizje swoich rycerzy. – Mogliśmy wziąć więcej koni, wleczemy się jak
ślimaki.
-
Po co? – zadziwił się jadący obok giermek. – W moich stronach mówią, ,, jedź
nad Wisłę, bo twój koń już tam jest.”
-
To prawda. Mój kuzyn pojechał do Biskupina na jarmark. Miał ze sobą sporo
towaru. Stanął pod karczmą, odwrócił się tyłem do wozu i pochylił by zawiązać
ciżmę. Jak się odwrócił to ani konia ani wozu. Zniknęły jak zaczarowane, widać są w zmowie z wiedźmami. – Opowiadał z poważną miną jeden z wojów.
-
Ty głąbie lepiej powiedz, ile ten twój ziomal, wypił wcześniej w karczmie.
Mają podobno okrutnie mocna gorzałkę – zachichotał inny, klepiąc go po plecach.
– Pewnie przepił jedno i drugie, a naiwnej babie bzdur naopowiadał.
-
Uciszcie się wreszcie! – fuknął na nich Godfryd. Te osły zamiast go podtrzymać
na duchu tylko się z niego nabijały. Z każdą nową plotką znad Wisły czuł się
coraz gorzej, tak naprawdę nie miał bladego pojęcia czego naprawdę może
oczekiwać. Jeśli choć część z tych wymysłów była prawdą, to czekało go ciężkie
życie u boku Wandzia.
-
Szkoda, że nas nie posłuchałeś panie i nie ćwiczyłeś jak ci mówiliśmy. –
Odezwał się inny dowcipniś. - Ci Słowianie to podobno strasznie w łożu
temperamentni. Czy to chłop czy baba, jak cię dopadnie, do rano ino duch się
ostaje.
-
Może lepiej zatrzymajmy się na popas - odezwał się słabym głosem czerwony na
twarzy Godfryd. Miał nadzieję, że ta opowieść jest całkowicie zmyślona. Musiał
czymś zająć tych idiotów, bo znowu przez całą noc będzie miał koszmary. No może niezupełnie, ale oni nie muszą o tym
wiedzieć.
***
Tymczasem w Krakowie, w sali obrad zebrali się
wszyscy ministrowie. Na tronie zasiadł król, a syn zajął miejsce po jego prawej
stronie. Mieli do omówienia bardzo ważną sprawę. Książę Rydygier przysłał list z propozycją małżeństwa, pełen zawoalowanych gróźb w razie odmowy. Musieli dojść do porozumienia jak na niego odpowiedzieć.
-
Przeczytaj go powoli i wyraźnie, by wszyscy zapoznali się dokładnie z jego
treścią – odezwał się Krak. Był zmartwiony tą całą sprawą, nie miał ochoty
żenić jedynaka z Niemcem. Miał o sąsiadach nie najlepszą opinię, która wynikała
z jego osobistych doświadczeń.
Do księcia Kraka
Ja książę Zygfryd, proszę w imieniu swojego syna Godfryda o rękę księcia Wandysława. Mam nadzieję, że chętnie udzielicie zgody na to doniosłe wydarzenie, które na zawsze połączy nasze rody. Moje wojska będą na wszelki wypadek stacjonowały blisko
granicy, żeby nic nie zakłóciło
ceremonii zaślubin.
Z
poważaniem Zygfryd I
-
Czy on nam grozi wojną, w razie gdybym się nie zgodził? – zapytał Wandziu. W ten
sposób zdrobniano jego imię i wszyscy się tak do tego przyzwyczaili, że nikt już
nie używał jego pełnego brzmienia.
-
Niestety tak, niemiecki drań gotów jest rozpętać Armagedon. Musimy się strzec, ten
cały ślub może być jakąś pułapką – odezwał się dowódca wojsk księcia.
-
Czyli jak się nie ożenię to wojna, a jak się ożenię będziemy mieć spiskowca i
szpiega w domu? Właściwie mamy sytuację bez wyjścia – westchnął smutno
mężczyzna.
Narada trwała jeszcze wiele godzin, ale tak
naprawdę nie ustalili niczego konkretnego. Jedyny wniosek był taki, że posłów
należy przyjąć, a co dalej nie wiedzieli. Z Niemcami mieli szereg zatargów, w
których zginęło wielu ich bliskich. Potwornymi, zakutymi w blachy rycerzami z
zachodu straszono tutaj dzieci. Pod żelastwem mieli podobno rogi i ogony, bo
pochodzili wprost od diabła.
Wandziu wrócił do swojej komnaty dopiero
wieczorem. Od dworzan usłyszał dzisiaj tyle, sprzecznych niekiedy, opowieści o
Niemcach, że nie wiedział już co myśleć. Ponoć ich wojownicy byli ogromni, cali
w tatuażach i bliznach. Jedli tylko tłuste kiełbasy na srebrnych półmiskach,
ich żony niczym niewolnice szorowały od rana do wieczora domy, a z rąk
kapała im krew i wsiąkała w kamienne posadzki. Byli niesamowicie porządniccy,
wszystko robili według ustalonego regulaminu. W książeczkach do modlitwy na
ostatniej stronie mieli dokładnie spisane, co jest dozwolone w małżeńskiej łożnicy.
Po tych wszystkich rewelacjach miał ochotę uciec i więcej nie wracać. Co on
będzie robić z Niemcem, który w nocy zamiast się z nim kochać, będzie myślał o
tym ile złota ma w szkatule i w którą stronę poukłada jutro ścierki?
***
Jakiś
czas później Wandziu, wystrojony w odświętne szaty stał na wzgórzu nad brzegiem
Wisły, oczekując na przybycie gości. Jasne niczym len, długie do ramion włosy
rozwiewał mu wiatr. Niebieskie oczy patrzyły z niechęcią w stronę horyzontu, gdzie
wyraźnie było widać zbliżający się niewielki orszak. Słońce odbijało się w
wypolerowanych na wysoki połysk zbrojach, a zakuci w nie mężczyźni wydawali się
niesamowicie potężnie zbudowani, niczym olbrzymy z bajek dla dzieci. Wandziu
był wysokim, smukłym, ładnie zbudowanym mężczyzną, ale przy nich wyglądałby
niczym zapałka. Z domu wyszedł z mocnym postanowieniem, że nie da się
zastraszyć, przyjmie ich godnie i ustali uczciwe warunki dla obu stron. Teraz
jednak nie był już taki pewny swojej decyzji. Nie chciał jednak wyjść na
tchórza, nie mówiąc już o innych konsekwencjach jego ucieczki. Prom czekał po
drugiej stronie, przez rzekę nie było żadnego mostu. W tym miejscu była dość
głęboka, a jej nurt bardzo mocny i rwący. Patrząc w spienione wody doszedł do wniosku,
że najlepszym wyjściem byłoby, gdyby się utopił. Niemcy odeszliby z niczym, nie
mogliby tez oskarżyć Wiślan, że ich źle potraktowali.
W
tym momencie chyba bożek Światowid miał zły humor i z radością skłonił się ku pomysłowi Wandzia. Brzeg nagle osunął się pod jego stopami i z impetem wpadł do
wody. Zahaczył nogą o jakąś gałąź i nie mógł wypłynąć na powierzchnię. Po
stronie Wiślan zapanowała panika.
Godfryd, który w tej chwili wsiadał właśnie na prom, zobaczył tonącego mężczyznę. Doskonale pływał, więc bez namysłu
skoczył mu na pomoc, zapominając o tym, że ma na sobie zbroję. Zachłysnął się
wodą i poszedł na dno jak młyński kamień. Woda natychmiast zaczęła zalewać mu płuca, wkrótce
stracił świadomość i przestał walczyć z przeznaczeniem.
Wandziwi udało się w końcu wyswobodzić,
zaczął płynąć do brzegu, kiedy zauważył pogrążającego się w nurcie niemieckiego
rycerza. Złapał go za ramiona i zaczął ciągnąć, ale było to niezmiernie trudne
zadanie. Przeklęte żelastwo było niesamowicie ciężkie. Mężczyzna był już
nieprzytomny i w niczym nie mógł mu pomóc. Na szczęście jego dworzanie
odzyskali wreszcie rozsądek i rzucili kilka lin. Wandziu obwiązał nimi topielca,
a ostatniej sam się uchwycił. Po wyczerpującym kwadransie, kiedy to
kilkakrotnie pogrążyli się w wodzie zostali wyciągnięci. Ułożono rycerza na
wznak i mężczyzna drżącymi dłońmi zaczął rozpinać na nim zbroję. Na szczęście
Niemiec jeszcze oddychał.
-
Przynieście jakiś pled i niech ktoś zawiadomi medyka. Niech służba napali w
kominku, żeby ogrzać komnatę - wydawał sprawnie rozkazy.
-
Mój biedny panicz – jęczał mu za uchem siwowłosy rycerz, który właśnie zdążył się przeprawić przez rzekę. – On nie umrze prawda?
-
Cicho, pomóż mi go rozebrać z tego cholerstwa. Nie mam pojęcia jak on mógł się
w tym poruszać! – warknął do niego Wandziu. Gdy wreszcie udało się odpiąć
blachy, ze zbroi wyłonił się drobny, rudowłosy chłopak z kilkoma złotymi piegami
na zadartym nosie. Zgrabny, delikatnej budowy, nie wyglądał bynajmniej na olbrzyma.
Miał śliczne, lekko sine usta i duże piwne oczy, które teraz spoglądały na swojego wybawcę z lekkim szokiem. – Na Światowida, przecież to niemal dziecko! Jak
mogliście go zakuć w coś takiego?! – wrzasnął na zdenerwowanych, pobladłych
Niemców. – Biedactwo o mało nie zginęło przez was!
-
Anioł? – wyszeptał niespodziewanie chłopiec, patrząc z zachwytem na jasnowłosą
istotę, która pochylała się nad nim z taką troską. Słońce oświetlało ją z tyłu, tworząc wokół głowy świetlista aureolę, a błękitne oczy wyglądały zupełnie jak klejnoty, w najpiękniejszym naszyjniku jego matki. Został natychmiast otulony ciepłym
pledem i wzięty na ręce. Niebo wydało mu się niesamowicie piękne, chciał tu
zostać na zawsze. Westchnął i wtulił się w pachnący ziołami kaftan.
Powiem ci że pomysł wspaniały. A wykonanie jeszcze lepsze. Cieszę się że nie zamknęłaś tego w jednym rozdziale, bo to bardzo dobra opowieść.
OdpowiedzUsuńDużo dużo weny:)
Jestem super super super podekscytowana nowym opowiadaniem.Szczególnie, że zapowiada się tak fantastycznie i aż nie mogę doczekać się nowego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńSuuuuuper! :D ale nie wiedziec czemu mam wrazenie jakby spotkaly sie dwa ulegle typy. XD zadnego sobie jak na razie z opisow nie wyobrazam jako dominujacego.
OdpowiedzUsuńJa to zrozumialam, ze chyba ten niemiec jest uleglym... Ale nie jestem pewna :p
UsuńOwszem, niemiec. Oj okropni jego rodzice, niemca w sensie. .. mam nadzieje ze wandziu pokocha godfryda i utra nosa jego rodzicom niemca. Błędy sa i to brak ł po ą jest najczestszym i nagminnym. Popracuj nad tym :)
OdpowiedzUsuńZnalazłam jeden taki błąd w tym rozdziale, słowo honoru - szepnął.
UsuńWiem wiem w moim komencie też jest masa byków :D I tak Cię uwielbiam:D
UsuńA ty lepiej cicho siedź ;P Zamiast literówek powinnaś wczytać się w tekst a nie błędów się wyszukiwać marudo ;PP
OdpowiedzUsuńStrega... cudo *.* Co tam jeszcze chowasz w zanadrzu? ////.//// Już się nie potrafię doczekać ^^ mrrrrrrr tylko czytać twoje dzieła ;PP Uśmiech sam na twarz wychodzi ^^
Wiesz, chodzi o rozwój, Strega też mi daje popalić jeśli chodzi o moje rozdziały i świetnie wyłapuje błędy ;P jestem jej za to wdzięczna bo mi to pomaga więc odwdzięczam sie tym samym bez cienia złośliwości
UsuńJak mogłaś zwątpić... jak mogłaś pomyśleć ,że ta bajka mi się nie spodoba ,,,jest wspaniała <3
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać co w końcu postanowią,,,, czy będzie ślub? Czy wygonią tego delikatnego młodzieńca.,, chociaż coś mi się zdaję, że Wandziu go raczej nie wypuści.... ten słodki rudzielec już zawrócił mu w głowie <3
Twoja Maru, która nie może się doczekać kolejnej notki ;3
Fajnie pomyślana historia :) Myślę, że Godfryd z Wandziem połączą siły i pokrzyżują plany Rydygiera. Młody Niemiec już jest zachwycony swoim wybawcą :) Weny życzę i czekam na kolejną część.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńwspaniała interpretacja, czytałam z zapartym tchem... Godfryd jest już zachwycony swoim wybawcą... mam nadzieję, że chłopcy pokrzyżują plany Rydygiera....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, wykonanie och naprawde wspaniałe... jak to zagrozić wojną w miły sposób cudownie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka