Zbyszek nie miał pojęcia co począć z
nieszczęsnym mazidłem. Nie miał żadnego pomysłu jak wykorzystać pachnące ziołami
cholerstwo, przyjemnie kojarzące się ze skoszoną, nagrzaną przez letnie
słoneczko łąką. Z początku chciał nawet je wyrzucić podejrzewając, że ciotka
Ludmiła zwyczajnie z niego zakpiła. Jakoś jednak nie potrafił.
Minęło już południe, a on nadal łaził bez
celu po gospodarstwie, co niezmiernie rzadko zdarzało się nad wyraz pracowitemu
chłopakowi. Udało mu się jedynie zadbać o zwierzaki, choć wodę dla Mućki
nalewał ze dwa razy, bo ręce nie chciały go słuchać. Odnosił wrażenie, że ktoś
mu doczepił dwie lewe. Przed oczami miał ciągle lśniące oczy Andree, czuł
pożądliwe dłonie mnące jego pośladki, słyszał gorączkowe westchnienia wydawane podczas
pocałunku. I tak w koło bez ustanku, jeszcze raz i jeszcze raz, aż do obłędu.
Jakby kartkował ciągle tę samą książkę z podniecającymi obrazkami. Ze dwie
niedziele temu jedną taką znalazł w bibliotece nieboszczyka tatula, niestety
pechowo zaraz następnego dnia wpadła w ręce wścibskiej macochy, która nakładła
mu od zboczeńców i wrzuciła ją do pieca. Musiał się przewietrzyć. Koniecznie! Rzucił
w kąt stajni widły i ruszył w stronę sadu.
Jejmość Anna, oczywiście w trosce o jego
duszyczkę zmierzającą wprost do zguby, kazała
mu się wtedy wyspowiadać u plebana. Ciekawe, że o swoją nie dbała aż tak
bardzo. Może dlatego, że nowy wikary na jej widok podkasywał długą sutannę i
wielkim pośpiechu umykał do miejscowego szpitalika, gdzie z poświęceniem
pielęgnował ubogich chorych, a stary proboszcz był wedle jej słów ,,mało
delikatny w dusznej materyi" i jego prostackie metody do niej nie
przemawiały.
Zbyszek jakoś nie miał ochoty ulżyć sumieniu.
Staruch zawsze był wyjątkowo ciekawski, dopytywał się o najbardziej żenujące
szczegóły, a głos miał wtedy taki dziwny - chrapliwy i zdyszany. Wzdrygał się
na samo wspomnienie. Nie mówiąc już o tym, że za każdym razem coś tłukło się
rytmicznie po konfesjonale, rozpraszając konieczne podczas spowiedzi skupienie.
Pewnie biedny ksiądz miał jakiś tik nerwowy od słuchania bezeceństw swoich
owieczek. Zatrzymywał go z zatroskaną miną na drodze po wielokroć i pytał,
dlaczego tak rzadko odwiedza kościół. Kaśka była u niego tylko raz, wróciła
cała czerwona, zła jak osa i powiedziała, że już nigdy nie pójdzie do fary, a
jak będzie komuś chciała pomóc paść konia, to karczma zupełnie do tego
wystarczy i nie ma co mieszać do tego Boga, który ma ważniejsze sprawy na
głowie. Zbyszek zupełnie nie pojmował dlaczego pleban chciał z nią oporządzać
kobyłki akurat w kościele, a wkurzona dziewucha za nic nie chciała mu tego
wytłumaczyć. Poradziła jedynie, aby ze swoimi rozterkami poszedł do młodego
wikarego, a unikał starego piernika, bo jemu wszystko jedno kto u niego robił za
stajennego. Chłopak nie miał pojęcia dlaczego w związku z mazidłem właśnie proboszcz
przyszedł mu do głowy. Jakoś zupełnie nie przypominał jego słodkiego,
jasnowłosego księcia. No chyba jedynie tym, że obaj łatwo nie odpuszczali jak
już sobie coś wbili do głowy. Ciekawe gdzie się teraz podziewał Andree i jego
gorące, całuśne usta?
W sadzie o tej porze dnia było naprawdę
pięknie. Słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie. Kwiaty pachniały
oszałamiająco w wysokiej po uda trawie, brzęczały uwijające się w ich
kielichach pszczoły. Wszystko wokół dojrzewało, nabrzmiewało, co bynajmniej nie
wpływało uspokajająco na otumanionego Zbyszka.
- Mhm... - westchnął
niczym miech kowalski i oczywiście wszystko zaczęło się od nowa. W spodniach
zrobiło się ciasno, ręce zaczęły mu latać, a policzki stały się malinowe, nie
mówiąc już o głowie wypełnionej przez rozćwierkane skowronki, stokrotki o
miękkich płatkach oraz śnieżnobiałe gęsi. Dlaczego gęsi? A kto to wie! Wszystkie
te stworzenia łypały na niego błękitnymi oczami o niezmiernie długich rzęsach.
W jego omamionej pierwszą miłością głowinie nie kołatała się w tym momencie absolutnie
żadna, ale to żadna rozsądna myśl. Zupełnie jakby ktoś na niego rzucił klątwę.
- Na psa
urok! - Wrzasnął i tupnął nogą. Zatrzymał się gwałtownie na środku ścieżki
wiodącej do ulubionego, zacisznego zakątka. - Jeśli tak wygląda to całe
miłowanie to niech go szlag! Toż to gorsze niż jakaś zamorska zaraza! - Jednym
słowem biedak kompletnie oczadział, jak taki stan malowniczo określała Kaśka,zwłaszcza
kiedy poznała nowego, obiecującego parobka. Miał wrażenie, że niewielkie
pudełeczko za chwilę wypali mu dziurę w kieszeni i tak już obtarganych spodni.
Nogi same zaniosły go pod gruszę, gdzie po raz pierwszy spotkał młodego
księcia. Usiadł smętnie na płocie, zerwał jeden z dorodnych owoców zwisających
mu przed samym nosem i zatkał nim wzdychające co chwilę, niemądrze rozdziawione
usta. Niestety zajęty pracą na gospodarstwie nie posiadał żadnych przyjaciół w
swoim wieku oprócz Kaśki. Nie miał do kogo zwrócić się ze swoimi rozterkami. Bezmyślnie
obracał w palcach zagadkowe pudełeczko.
- Co tam
masz? - Usłyszał za swoimi plecami znajomy głos i zamiast elegancko się
przywitać, fiknął do tyłu kozła i oczywiście spadł z płotu. Przez chwilę leżał
oszołomiony na plecach z nogami w górze, opartymi o drewniane sztachety.
Zupełnie jak rozdeptana żaba. Poczerwieniał zawstydzony. Nikt nie lubi przed
swoją miłością robić za wiejskiego głupka.
-
Wystraszyłeś mnie. - Starał się ze wszystkich sił, aby jego głos przestał się
tak trząść i brzmiał godnie, jak na szlachcica przystało.
- Nigdy
jeszcze na nikim nie zrobiłem aż takiego wrażenia - zachichotał Andree. - Czasem
się jąkali, potykali, ale żaden jeszcze nie padł niczym rażony piorunem z
powodu mojej nieziemskiej urody. - Wyciągnął rękę do Zbyszka, który jakoś nie
mógł się wyplątać ze sztachet. W sumie to nie miałby nic przeciwko temu, żeby
tak jeszcze poleżał. Z tymi rozrzuconymi szeroko zgrabnymi nogami, w
rozchełstanej na ładnie umięśnionej, opalonej piersi koszuli wyglądał zupełnie
bezbronnie i wyjątkowo apetycznie. Nie przeszkadzało mu nawet, że był spocony, od
stóp do głów pokryty kurzem, kolana miał umazane błotem, a z włosów wystawały
mu źdźbła słomy. Jego kształcone we Francyji standardy leciały w obecności tego
chłopaka na złamanie karku. Co by na to powiedziała pani matka? Oblizał usta. W
dodatku czuł się trochę jak zdrajca. Z jednej strony z jego głowy nie
wychodziła rosła nieznajoma z balu, z drugiej ten parobek w jakiś dziwny sposób
niesamowicie ją przypominał i wzbudzał identyczne uczucia. Andree doszedł do
wniosku, że chyba rzeczywiście otrzymał w spadku sporą dawkę gorącej krwi chutliwej
Barbary i jedna ukochana mu nie wystarczała. Jak sobie założy w pałacu harem to
matka jak nic go zabije, a ojciec wyklnie z familii. Chyba jednak odwrotnie,
najpierw go wyklną potem zabiją.
- Ee...
Witaj... - Zbyszkowi udało się w końcu stanąć na własnych, nieco drżących
nogach. Omal nie opadł z powrotem na trawę, na widok różowego języczka
zwilżającego pełne wargi. Dobrze, że długa, lniana koszula ukryła jego
narastający od nowa problem. Co by powiedział, ten wychowany za granicą panicz,
gdyby się zorientował, że myśli tylko o jednym. - Gruszkę? Są bardzo słodkie. -
Chłopak prostodusznie dzielił się tym co miał, ale z pewnością nie o to
chodziło wypieszczonemu paniczowi, który jedynie wywrócił oczami.
- Jestem na
diecie. - Andree chętnie zamieniłby się na miejsca z kroplą soku, która właśnie
spłynęła parobkowi po brodzie i podążyła wzdłuż szyi, poprzez tors, aż zniknęła
pod koszulą. Wolał sobie nie wyobrażać, gdzie ta lepka biedaczka mogła dalej zawędrować.
Odsunął od siebie rękę z poczęstunkiem. Doskonale pamiętał mięsno - włochatą zawartość
owocu, jakim został poczęstowany podczas poprzedniego spotkania.
- Tak
całkiem nic nie jesz? - Zbyszko pierwszy raz widział jak ktoś dobrowolnie się
torturował. Siostry co prawda czasami coś tam wspominały o zmniejszeniu porcji,
ale zazwyczaj kończyło się na dobrych chęciach. Usiadł na płocie obok Andree,
oczywiście w stosownej odległości bo jakby inaczej, ku cichej frustracji tego
drugiego.
- Ostatnio
ciągle bywam głodny... - zamruczał, patrząc głęboko w oczy Zbyszkowi. - Bardzo
głodny... - Przysuwał się powoli aby nie spłoszyć ofiary. Nie miał pojęcia jakim
cudem, ten nad wyraz przystojny parobek pozostawał taki niewinny i nieświadomy
swoich pragnień. - Z trudem panuję nad sobą, bo pokusa bywa czasem strasznie
silna. - Jak za chwilę nie uda mu się wgryźć w tą cudowną szyję, to z pewnością
krew sławnej Barbary na miejscu go zabije! Na śmierć zabije! Andree nie miał co
do tego żadnych wątpliwości. Rezolutna piękność z balu całkiem wywietrzała mu z
głowy. I niech diabeł porwie panią matkę razem z jej wygórowanymi ambicjami!
- Czyli tak
jak panny siostry? - Oczy panicza były jakby zamglone, nie było w nich krztyny
zrozumienia. Kiedy on znalazł się tak blisko? Przysiągłby, że jeszcze przed
sekundą byli ze cztery łokcie od siebie. Poczerwieniał, zacisnął dłonie na
koszuli, usiłując zachować spokój i godność. Taki bogaty panicz na pewno nie myślałby
o migdaleniu się w sadzie z byle szlachciurą.- No, najpierw deklarujesz post, a
potem napychasz się pod kołdrą bakalijkami - ciągnął temat, chcąc zająć czymś
bardziej przystojnym rozgorączkowane myśli.
- Yhy...
Przepraszam, ale muszę... - W tym momencie młody książę zupełnie zapomniał o
swoich szlachetnych przodkach i dziewięciu pałkach w herbie, złapał Zbyszka za
ramiona, skutkiem czego obaj stracili równowagę i runęli na rozgrzaną
południowym słońcem ziemię. Unieruchomił jego dłonie swoimi, przyparł biodrami
biodra i wgryzł się w napięty łuk szyi w najwrażliwszym punkcie, tam, gdzie
widać było szalejący puls. - Mhm.. To jest o wiele smaczniejszew od najlepszych
bakalijek. - Pracowicie zajął się poznawaniem nowego terytorium, którego leżący
pod nim właściciel drżał coraz mocniej.
- Ale
paniczu nie możemy...- Zbyszek był rozdarty między tym co powinien, a tym do
czego skłaniał go ten napalony niecnota. Niby taki wiotki, kruchutki, a jak
przyszło do walania się po trawie zamienił się w małego co prawda, ale
niewątpliwie tygrysa. Nie chciał wiedzieć, co zrobi mu Pan na Pszczynie, jak
się dowie o zbeszczeszczeniu jego syna. Pudełeczko wypadło chłopakowi z ręki i
z brzękiem uderzyło o kamień. Wieczko odpadło i mocny aromat zwrócił uwagę
Andree.
- Po co ci
to pachnidło? - Wyczuł wahanie chłopaka i postanowił zająć czymś jego uwagę.
Przeczytał wystarczająco wiele ksiąg z zamkowej biblioteki by przynajmniej
teoretycznie wiedzieć co ma robić, poparł swoją naukę zwyczajnym podglądactwem
w stajni, która była częstym miejscem schadzek pałacowej służby. Miał ogromną
ochotę wypróbować swoją wiedzę w praktyce. W końcu to przecież ona czyni mistrza.
Prawda? Jeśli chce zatrzymać Zbyszka przy sobie na dłużej to niewątpliwie powinni
często ćwiczyć. Trzeba go tylko do tego jakoś nakłonić, ojciec powinien dać mu
medal za bohaterską obronę jego i swojej cnoty.
- Kiedy nie
wiem...- Smarkacz chyba chciał go pożreć żywcem. Właśnie włożył mu język do
ucha i zacisnął zęby na małżowinie. I jak człowiek miał w takiej chwili myśleć
o zastosowaniu mazidła? - Ciotula dała,
niby coby pomóc w drażliwej cielesnej materyi...- Noż
kurde blade! Młodzik zwinnie podciągnął się do góry i powoli opuścił,
podciągnął i opuścił, ocierając się swoją nabrzmiałą wypukłością o jego własną.
Ciało dzielnie opierającego się Zbyszka dosłownie stanęło w ogniu. - Ale... Ale
ją rozgniewałem i nie wytłumaczyła co i jak - wystękał z niejakim trudem.
- Powtórz
dokładnie jej słowa. - Andree podwoił
wysiłki. Czuł, że podąża dobrą drogą prosto ku zwycięstwu. Namącił chłopakowi w
głowie motylimi pocałunkami, którymi obsypał jego obojczyki i ramiona. Koszula mimo,
że trzymał ją kurczowo oburącz, została rozpięta, a zachwyconym oczom księcia ukazał
się cudownie wyrzeźbiony tors, sterczące w oczekiwaniu różowe sutki i
rozkoszny, twardy brzuch z pasmem obiecujących włosów wyraźnie zmierzających w
dół.
- Żeby
wysmarować się od środka...- Normalnie nigdy by czegoś takiego nie powiedział,
ale w tej chwili myślenie nie było jego najmocniejszą stroną. Zwłaszcza, że gorące
usta zacisnęły się na jego lewym sutku. Gwałtownie wciągnął powietrze. Co to
chłopaczysko z nim wyczyniało? Jak nic pójdą obaj prosto do piekła. - Nie wiem,
o jakim miejscu mówiła...
- Ale ja
wiem... - Książę gorączkowo myślał, jakby tu podejść uparciucha i zmusić do
kapitulacji. - I pokażę ci jak się przekręcisz na brzuch. Przy okazji ściągnij
koszulę. - Odsunął się na bok by ułatwić mu manewr. Zbyszek poczuł się nieco
rozczarowany, kiedy stracił kontakt z ciepłym ciałem, z drugiej strony nabrał
odwagi. Zwiedzony spokojem Andree spełnił polecenie bez sprzeciwu.
- Co będziesz
smarował? Kark? Plecy? - Chłopak był autentycznie ciekawy. Na szczęście nie
widział szerokiego uśmiechu i błyszczących oczu księcia, który nie mógł oderwać
rozgorzałego wzroku od jego napiętych pośladków. Cel był tuż tuż.
- Ta pozycja
jest niewygodna. Podciągnij się na kolana. - Zasugerował ostrożnie. Niewinność i
kompletne niezrozumienie chłopaka było w tej chwili wielką zaletą. Zmieszany,
zarumieniony, podniecony pozwalał sobą manipulować i nawet mu w głowie nie
powstało, że jego słodka kruszyna mogła być taka podstępna.
- Nie będę
wypinał do ciebie tyłka, to nieeleganckie...- On chyba nie miał zamiaru dotknąć
jego pośladków? Chłopak był tą myślą jednocześnie zafascynowany i wystraszony.
- Ale ja
jestem księciem, a nie lokajem, nie jestem przyzwyczajony do schylania. - Ten
argument wydał się zaczynającemu coś podejrzewać Zbyszkowi całkiem rozsądny.
Zrobił o co go proszono, ale poczuł się w tej pozycji strasznie bezbronny i
wyeksponowany. Widział kątem oka jak książę nabiera na palec maści. - Nabierz
powietrza jeśli się boisz.
- Niby
czego...- Nie dokończył bo Andree szybkim, zdecydowanym ruchem opuścił mu spodnie. Jedna zwinna dłoń
zacisnęła się na jego nabrzmiałym penisie, a śliski palec drugiej wszedł
głęboko między pośladki i jakimś cudem udało mu się trafić celnie w prostatę. -
Aaa... - chrapliwy okrzyk Zbyszka rozdarł ciszę panującą w sadzie. Umilkły
nawet pracowite pszczoły. W ułamku sekundy zrozumiał, że właśnie poddał
twierdzę. Rozsunął szerzej uda i oddał się w ręce zdobywcy. Przygotowania nie
trwały długo. Szybko palec został zastąpiony czymś o wiele większym. Teraz
krzyczeli już obaj, w starym jak świat rytmie.
Kiedy padli
zmęczeni na trawę wtuleni w swoje ramiona, po kilku minutach odpoczynku przez
głowę Zbyszka przeleciała pierwsza od wielu dni, jasna myśl. Dał się ponieść
emocjom. Nie otrzymał w zamian żadnych zapewnień o miłości i szacunku jak pewna
dama w szklanych butach na pewnym balu, za to został przeleciany w sadzie jak
jakaś naiwna pasterka. Musiał wziąć wreszcie sprawy w swoje ręce, bo ta
przygoda źle się dla niego skończy. Nie pozwoli się dłużej wodzić za nos temu małemu
spryciarzowi. Namacał w kieszeni spodni zapomniany wcześniej pantofel. Ciekawe
kiedy Andree uświadomi sobie, że właśnie zdradził swoją wyśnioną ukochaną?
Państwo na Pszczynie od kilku dni szukali tajemniczej nieznajomej w imieniu
syna. Powie im, że zmienił zdanie, czy wręcz przeciwnie porzuci go dla wyimaginowanej
kobiety?